Rozdział 2: Rodzina
Lysander w dalszym ciągu nie chciał zdradzić Jennifer położenia kryjówki. Jechali już taksówką dobre piętnaście minut, a ona zaczynała się denerwować, że nie zdążą przed świtem. Nie chciała spalić się na popiół. Wciąż przemierzali ulice Chicago. Gdzieniegdzie nawet mijali pojedyncze samochody. Jeśli nie zdążą, to… Jej umysł zaczynały wypełniać czarne scenariusze. Naprawdę zaczynała się bać.
- Szybciej, błagam – jęknęła, zwracając na siebie uwagę chłopaka, aż odwrócił się do niej z niepokojem wymalowanym na twarzy.
- Zdążymy – powiedział tylko. Kiwnęła głową, chciałaby mu wierzyć. Na zewnątrz robiło się coraz bardziej jasno. Nie podobało jej się to. Bardzo. – Mike, pośpiesz się, do jasnej cholery! – To rzucił w stronę kierowcy, który posłuchał i rzeczywiście dodał gazu.
Jennifer była zbyt spanikowana, żeby wyrzucić chłopakowi to, że tak po prostu rozkazywał temu mężczyźnie. Zacisnęła dłonie na klamce, które zrobiły się już mokre. Panicznie bała się słońca i nic nie mogła na to poradzić. To nie była jej wina, wiedziała o tym, ale i tak miała potem wyrzuty sumienia, ilekroć wpadała w taką panikę. Przestało ją obchodzić, gdzie jechali. Miała to gdzieś. Jedyne, o czym marzyła, to znaleźć się gdzieś w ciemnym miejscu.
- Jennie, wyluzuj, niedługo będziemy. Serio – ledwo dotarł do niej głos Lysandra.
- Mam nadzieję – wymamrotała. Oddech zaczynał jej przyśpieszać. Chłopak chyba się w końcu zorientował, że coś było z nią bardzo nie tak, bo się rozpiął i bezceremonialnie przeszedł do niej na tylne siedzenia. Objął ją ramieniem. Wbrew jej woli zrobiło jej się gorąco.
- Wow, Jennifer, wszystko gra? – próbowała się skupić na jego głosie, a nie na tej przerażającej myśli, że lada moment będzie wschód słońca, a ona spali się na popiół i zniknie.
- Chcę… Do ciemności – wydusiła z siebie. Kiwnął głową i krzyknął znowu na kierowcę, żeby się pośpieszył.
- Już niedaleko – zapewnił ją, ale ona potrafiła w tym momencie myśleć tylko o swoim strachu.
Kierowca Mike zatrzymał się nagle z piskiem opon. Lysander otworzył drzwi. Jennifer skuliła się w siedzeniu. Nie. Nie ma mowy, nie wyjdzie na zewnątrz. Wyciągnął do niej rękę.
- No chodź. To tylko kilka kroków. Dasz radę – mówił do niej powoli, przekonująco, jak do małego dziecka. Z zaciśniętym gardłem pokręciła głową. Chłopak odsunął się od drzwi i zaczął podskakiwać i machać rękoma. – Widzisz? Nic mi nie jest, a jestem na dworze. Tobie też nic nie będzie. No chodź!
Spojrzała na niego sceptycznie. Faktycznie żył i nie spalił się na popiół. Ostrożnie przesunęła się bliżej drzwi i wystawiła głowę. Lysander nadal tam stał i uśmiechał się do niej zachęcająco. Postawiła nogę na ziemi, potem drugą. Wyprostowała się. W końcu zdecydowała się podejść do chłopaka, ale natychmiast zasłoniła się rękoma i zamknęła oczy. Usłyszała jego westchnięcie. Podszedł do niej i objął ją ramieniem, po czym zaczął prowadzić przed siebie. Chyba skręcili lekko w lewo. Rozległo się skrzypienie. Miała to okropne wrażenie, że jej skóra zaczynała skwierczeć od promieni słonecznych. Potem nagle chłopak się zatrzymał i ją puścił.
- Możesz otworzyć oczy. Jesteśmy na miejscu.
Jennifer posłuchała go, aczkolwiek niechętnie. Znajdowała się w jakimś pustym przedsionku, gdzie panował półmrok, bo nie było tutaj żadnych lamp, ani okien. Odetchnęła z ulgą, uspokoiwszy się znacznie. Była bezpieczna. Jedyne światło, w dodatku sztuczne, dochodziło z dziury na schody prowadzące w dół. Gdy się upewniła, że panika jej minęła, odwróciła się gwałtownie do chłopaka, dopadając do niego i łapiąc za płaszcz.
- Jeśli komuś o tym powiesz – wysyczała. – To przysięgam, że nie ręczę za siebie.
- Za kogo ty mnie masz? – prychnął. Nie wydawał się być przejęty jej wybuchem, ale widziała w jego oczach powagę. I coś jeszcze, czego nie umiała określić. – Ale nie myśl, że ci to odpuszczę.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu ona poddała się jako pierwsza i go puściła. Lysander minął ją i w nieco napiętej atmosferze zaczęli schodzić po schodach. To, co ujrzała na dole, sprawiło, że zaparło jej dech w piersiach.
Przed nią pojawiło się ogromne pomieszczenie, utrzymane w ciemnych kolorach. Gdzieś z radia rozlegała się straszna muzyka. Po prawej stronie ustawiony był rząd komputerów i mat do gry, a po drugiej na przeciwległej ścianie stało pianino i organy. Na samym środku stał mahoniowy stół na co najmniej kilkanaście osób. Na każdym rogu stołów, które ustawione były w kwadrat, stała mroczna zbroja jakiegoś rycerza, a pośrodku rzeźba anioła. Z tyłu wydawało jej się, że dostrzegła basen, a bliżej niego stał barek. W prawym rogu pomieszczenia były jeszcze dwie pary drzwi i oddzielone ścianami pokoje. Nie miała pojęcia, co w nich mogło być. Sam wystrój był bardzo średniowieczny, ale widziała tutaj też nowoczesne sprzęty. Tuż obok schodów było urządzone coś na kształt salonu, a na ścianie wisiał nawet telewizor. I aktualnie był włączony i chyba leciał jakiś serial. Przed telewizorem, na sofie, siedziała trójka nastolatków, patrząc się w ekran. Ale nie to zrobiło na Jenn największe wrażenie.
Największe wrażenie zrobiło na niej to, że wydawało jej się, że ten wielki pokój żył. Żył i się poruszał. Ciągle gdzieś ktoś pojawiał się i znikał. Jennifer po prostu stała i się przyglądała, i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Aż niespodziewanie ktoś wyrwał ją z tego amoku.
- Lysander przyprowadził dziewczynę! – rozległ się pełen podekscytowania pisk i brunetka miała wrażenie, że wszystko zamarło. Koło niej pojawiła się nagle młoda kobieta, pewnie mniej więcej w jej wieku i od razu przygarnęła ją do siebie i przytuliła, jakby znały się od lat. – Nawet nie masz pojęcia, jak ja się cieszę, że wreszcie jesteś! – wyznała i wreszcie się od niej odkleiła i odsunęła na odległość ramion. Uśmiechnęła się uroczo, a Jennifer mogła się jej wreszcie przyjrzeć.
Była trochę wyższa od niej. Miała duże, brązowe oczy i rude, proste włosy z grzywką opadającą na czoło. Na sobie miała poplamioną farbami koszulkę i wytarte dresy. Jennifer z lekkim ukłuciem zazdrości pomyślała, że była ładna. Na pewno szalało za nią mnóstwo facetów.
- Nie jestem jego dziewczyną – zaprotestowała, kiedy pierwszy szok, spowodowany bezpośredniością nieznajomej, minął. Tamta zaśmiała się radośnie w odpowiedzi.
- No jasne – mrugnęła do niej porozumiewawczo, po czym rzuciła się na Lysandra.
- Cześć, siostrzyczko – chłopak wyszczerzył się do dziewczyny, której imienia nadal nie poznała. A więc to była jego siostra. Ciekawe, zaczynało się robić interesująco. – Stęskniłaś się za moją krzywą mordą?
- Martwiłam się, debilu! – krzyknęła na niego. Ale on nic sobie z tego nie robił, wręcz przeciwnie, wyglądał, jakby świetnie się bawił. – Cholernie się martwiłam, bo ty tak cholernie ryzykujesz! I jeszcze masz czelność… Jeszcze masz czelność się ze mnie śmiać! – Tupnęła nogą jak mała dziewczynka. Może i by wyglądała groźnie, gdyby nie cały komizm sytuacji i Jennifer, pomimo początkowej niepewności, teraz zaczynała się śmiać.
- Ona tak będzie jeszcze długo – odezwała się nagle nastolatka, która wcześniej gapiła się w telewizor, ale najwyraźniej bardziej zainteresowały ją krzyki siostry Lysandra. – To dla niej typowe, nie przejmuj się. Zawsze tak strasznie dramatyzuje.
- Widzę – odparła Jennifer. Nastolatka przyjrzała jej się uważnie.
- Możesz być trochę… - urwała, jakby szukała odpowiedniego słowa. – Zagubiona, ale się nie przejmuj. To normalne. Przyzwyczaisz się – uśmiechnęła się, kiwając do niej głową. – Jestem Nyssa.
- Jennifer – przedstawiła się dziewczyna.
- Wiem – powiedziała Nyssa, nadal z lekkim uśmiechem na twarzy. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. – Wszyscy wiedzą. Zdziwiłabyś się, ile Lysander o tobie opowiadał.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co – przyznała. Powoli zaczynała lubić Nyssę. Wydawała się być bardziej poważna, niż bezimienna siostra Lysandra, mimo że była młodsza. Chyba po prostu nie była taka przytłaczająca. Obejrzała się na nią. Nadal krzyczała na chłopaka, który teraz otwarcie się śmiał.
- Kto to jest? – spytała dziewczyna, pokazując ukradkiem na brunetkę. – Jak tylko tu weszłam, to mnie od razu przytuliła, a ja nadal nie znam jej imienia…
- Nie przedstawiła ci się? – Nyssa uniosła brew, a gdy potaknęła, wywróciła oczami z niedowierzaniem. – Pewnie tak bardzo zaaferowała się twoim przybyciem, że zapomniała. Co za… - tu nastolatka użyła takiego określenia, że Jennifer aż się zdumiała, skąd ona znała takie słownictwo. – To Abigail. Jest tu prawie najstarsza i ma obsesję na punkcie bycia najbardziej zarozumiałą z nas wszystkich – dodała niemalże pogardliwie.
Jennifer miała mnóstwo pytań, a Nyssa wydawała się wiedzieć wszystko o wszystkich i w dodatku sprawiała wrażenie chętnej do udzielania odpowiedzi. Ale ona stała tu już od dobrych dwudziestu minut, a w tym czasie kierowca Mike zdążył znieść tu na dół jej walizkę i plecak, i uciec.
- Wiesz, chętnie bym posłuchała, ale chciałabym się rozpakować i odświeżyć. Jeśli w ogóle przewidzieliście dla mnie jakiś pokój.
- Och, oczywiście, zaprowadzę cię – zaoferowała Nyssa od razu.
Jennifer kiwnęła głową i wzięła ze sobą walizkę, a plecak zarzuciła na plecy. Nyssa odwróciła się i skręciła w lewo, a ona podążyła za nią. Starała się w miarę szybko przejść przez niewielki salonik, żeby nie zasłaniać chłopcom serialu, który zapamiętale oglądali. Żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi. Może to i dobrze, przynajmniej na razie uniknęła zbędnych, żenujących pytań. Razem z Nyssą zeszła po kolejnych schodach na jeszcze niższe piętro.
Po prawej stronie widniał rząd drzwi. Nie wiedziała, ile ich mogło być, na pewno całkiem sporo. To musiały być sypialnie domowników, ale przecież nie musieli spać. Nie czuli zmęczenia, może nie takiego fizycznego. Nyssa ruszyła szybkim krokiem przed siebie, mijając kolejne drzwi i znikając coraz bardziej w głębi korytarza. Oczywiście jedyne światło tutaj stanowiły zawieszone na suficie żyrandole, ale i tak panował półmrok, bo wisiały na nich tylko zapalone świeczki. Jennifer przyśpieszyła i dogoniła towarzyszkę. Stała przy chyba przedostatnich drzwiach. Gdy im się przyjrzała, dostrzegła na nich numer. Czternaście.
Nastolatka wpuściła ją do środka, zamaszyście otwierając drzwi. Pomieszczenie było niewielkie. Miało kształt prostokąta i posiadało tylko najbardziej potrzebne wyposażenie. Łóżko, biurko i kilka szafek. Więcej jej nie było trzeba. Pociągnęła za sobą walizkę i postawiła obok szafek.
- To teraz twoja sypialnia – powiedziała Nyssa. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu do mnie przyjdź, albo zaczep kogokolwiek. Ktoś zawsze będzie się tu kręcił.
- Jasne – Jennifer uśmiechnęła się do niej. – Przyjdę na górę, jak tylko się odświeżę.
- Super. To nara – rzuciła krótko i zniknęła.
Jennifer pokręciła głową. Lada moment miała poznać bliżej rodzinę Lysandera. Musiała się do tego odpowiednio przygotować. Nie miała pojęcia, jak wiele o niej wiedzieli, ani co chłopak o niej opowiadał. Rozpakowała się mniej więcej; nie miała zbyt wiele swoich rzeczy, tylko trochę ciuchów, książek i laptop, bez którego nigdzie się nie ruszała. Sypialnia przypadła jej do gustu. Wygrzebała z walizki swój ulubiony sweter i spodnie, po czym ruszyła w stronę łazienki na tyłach pokoju.
*
Po jakimś czasie odpoczynku Jennifer wróciła na górę. Momentalnie wszystkie oczy skierowały się na nią. W pomieszczeniu było więcej osób, niż wtedy, kiedy się pojawiła. Przynajmniej teraz siedzieli w jednym miejscu, przy stole. Mogła ich dokładnie policzyć, ale tylko jedna osoba przyciągnęła jej uwagę.
Była potężna. Silna. Wyczuwała od niej tak ogromne pokłady mrocznej energii, że aż wzdrygnęła się lekko. I właśnie ta kobieta podniosła się na jej widok i skierowała w jej kierunku. Dziewczyna pochyliła z szacunkiem głowę. Nie ośmieliła się na nią spojrzeć, dopóki kobieta nie położyła jej dłoni na ramieniu.
- Witaj, dziecko – odezwała się głosem głębokim i miękkim jak aksamit, a jednocześnie władczym. – Dużo o tobie słyszałam. Cieszę się, że mogę cię gościć w moich progach.
- To dla mnie wielki zaszczyt.
- Jestem Minerva i jestem głową i matką tego klanu - przedstawiła się kobieta.
- Miło mi poznać, ja mam na imię Jennifer.
- Nie musisz się przedstawiać. Tu wszyscy cię znają – to tylko potwierdziło jej przypuszczenia i to, co mówiła wcześniej Nyssa. Dopiero teraz ośmieliła się wyjrzeć zza ramienia kobiety, a jej spojrzenie powędrowało na stół. Odnalazła wzrokiem Nyssę i odkryła, że ona też na nią patrzyła. Nastolatka w odpowiedzi uniosła oba kciuki do góry. Jennifer posłała jej uśmiech. – Chodź. Pora na oficjalne przedstawienie ci naszego klanu.
- Z przyjemnością. Lysander niewiele o was opowiadał, kiedy podróżowaliśmy razem – przyznała. Minerva wzniosła oczy do góry.
- Och, w ogóle mnie to nie dziwi. Mój syn nie przepada za mówieniem o rodzinie – skrzywiła się, wyraźnie niezadowolona z tego powodu.
Kobieta dała jej znak dłonią, żeby skierowała się w stronę stołu. Tak też zrobiła. Zdążyła zauważyć, że członkowie rodziny siedzieli przy stole w specjalnym ustaleniu. Na samym szczycie musieli być ci najstarsi. Znajdowało się tu dwóch nieznanych jej jeszcze mężczyzn, którzy nie wydawali się być zainteresowani jej osobą. Jennifer wyczuwała bijącą od nich potężną energię. Pozostali siedzieli po prawej lub po lewej stronie. Lysander i Abigail, a także jeden z chłopców, których widziała wcześniej przed telewizorem, siedzieli po lewej, a więc tyłem do niej. Nyssa i drugi chłopiec byli po prawej. Minerva usiadła bliżej jej przyjaciela i jego siostry. Gestem nakazała Jennifer usiąść obok chłopaka. To miejsce było wyraźnie dostawione dla niej. Gdy to zrobiła, chłopak wyszczerzył się do niej szeroko.
- A więc moja matka uznała cię już częścią tej gałęzi rodziny – pokiwał z uznaniem głową. – Nieźle. Tak wkupić się w jej łaski zaraz pierwszego dnia…
- Twoja mama jest przemiła – stwierdziła cicho Jennifer. – Nie rozumiem, dlaczego mi o niej nie opowiadałeś – zarzuciła mu, pamiętając słowa kobiety. Twarz Lysandra pociemniała.
- Nie znasz jej – powiedział cicho, po czym zamilkł, wbijając wzrok w blat stołu. Dziewczyna odnotowała sobie w pamięci, żeby go potem o to zapytać. Coś musiało między nimi zajść.
Teraz jednak musiała się skupić na tym, co się działo przy stole. Jakaś kobieta, ubrana w strój służącej, roznosiła obecnym jakieś napoje. Tymczasem Minerva wstała, a wzrok wszystkich skierował się na nią.
- Zanim zaczniemy nasz posiłek, chciałabym oficjalnie powitać w gronie naszej rodziny Jennifer – odezwała się głębokim, poważnym głosem. – Ufam, że dopóki będzie przestrzegała obowiązujących tutaj zasad i obyczajów, będzie przez was traktowana jak należy. Proszę, abyście ją z nimi zapoznali. A od was oczekuję, żeby Jennifer poczuła się jak jedna z nas.
- Oczywiście, matko – odparli chórem Lysander i Abigail. Nie trudno było zauważyć, że tylko głos Abigail zabrzmiał pewnie. Jej przyjaciel chyba nie przywiązywał do tego zbytniej wagi. Dziewczyna Umazana Farbami posłała bratu pełne wyrzutu spojrzenie, kiedy ten tak po prostu zwalił na nią obowiązek wprowadzenia gościa w zasady. Jennifer nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. To było dla niego takie typowe, zwalać brudną robotę na kogoś innego.
W końcu i ona też otrzymała swój napój. Okazało się, że była to, tak jak się spodziewała, krew, tylko że w kielichach. Dopiero teraz poczuła, jak dopadło ją pragnienie. Kiedy ostatnio jadła? Chyba przed wylotem. Kiedy zobaczyła, że inni zaczynają pić ze swoich kieliszków, zrobiła to samo.
- No dobrze, droga Jennifer, powiedz mi w takim razie, co cię przywiało do Chicago? – zagadnął ją nagle mężczyzna siedzący przy szczycie, na równi z Minervą. – Bo nie uwierzę, że przyjechałaś tu tylko za Lysandrem – zarechotał.
Jennifer przygryzła wargę, czy rzeczywiście powinna mu wyjawić swój prawdziwy cel. Nie znała tego mężczyzny. Nie miała pojęcia, czy mogła uważać go za sojusznika, czy nie wykorzysta tej informacji przeciwko niej.
- Daj spokój, bracie, nie męcz jej tak – ofuknął go drugi mężczyzna, siedzący po jego lewej stronie. Jedno krzesło przy szczycie było puste. – Wybacz. Nathan lubi wtrącać nosa w nieswoje sprawy.
Nathan zaśmiał się gardłowo i poklepał go po plecach. Zauważyła, jak bardzo ten gest był lekceważący.
- Chciałem po prostu usłyszeć głos tej pięknej damy – wyszczerzył się do niej, a Jennifer zorientowała się, że ją to odrzuca. To był zdecydowanie mniej sympatyczny uśmiech niż ten jej przyjaciela. – Jesteś zbyt małomówna, słonko. Może i przypodobałaś się mojej siostrze, ale mnie też czymś zaskocz – nachylił się do niej, a ona poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach na dźwięk ksywki, którą ją nazwał. Poza tym nie podobał się jej jego ton.
- Zostaw ją – nagle jak spod ziemi pojawił się obok nich Lysander. Łypał groźnie na mężczyznę, który nic sobie z tego nie robił.
- Co wy tacy spięci jesteście, matko – westchnął, niezadowolony, wstając od stołu i zabierając swoją butelkę. Wziął z niej porządny łyk, zupełnie ignorując przy tym mordercze spojrzenia Lysandra i brata. – Pogadać normalnie z człowiekiem nie można – Znów zarechotał ze swojego żartu. – Rozumiecie? Z człowiekiem. Jak człowiek z człowiekiem.
Wybuchnął gromkim śmiechem, ale kiedy zorientował się, że nikogo innego to nie bawi, odwrócił się od nich i podreptał w stronę barku. Jennifer niepewnie powiodła za nim wzrokiem, nie do końca pewna, co tu właściwie zaszło.
- Nie przejmuj się nim. On taki jest – nieznany jej mężczyzna, jak się domyślała, brat Nathaniela, wzruszył ramionami, ale nie wyglądał, jakby mu było przykro. Raczej tak, jakby był już przyzwyczajony do takich wyskoków. – Jestem Joshua, brat Minervy i Nathaniela, jak już pewnie zdążyłaś zauważyć.
- Zauważyłam – przyznała cicho, nadal onieśmielona. – Pana brat miał rację, powinnam się więcej odzywać – zaśmiała się nieco nerwowo.
- Mów mi po imieniu, w końcu jesteśmy teraz jak rodzina – uśmiechnął się do niej.
Jennifer kiwnęła głową, wciąż nieco onieśmielona. Nie uważała się za osobę nieśmiałą, ale aura tej rodziny ją przytłaczała. Miała nadzieję, że się przyzwyczai. W spokoju dokończyła swoją krew. Czekała, aż pozostali skończą. Nie wiedziała, czy może już odejść od stołu, żeby przypadkiem nie naruszyć jakiejś zasady, o której istnieniu nie miała pojęcia.
- Naprawdę nie mogliście poczekać na mnie z jedzeniem? – usłyszała nagle od strony wejścia pogardliwy głos. Zobaczyła, jak większość spojrzeń zwraca się w jego kierunku. Zrobiła więc to samo. Jej oczom ukazał się brązowowłosy chłopak w bluzie. Stał w nonszalanckiej pozie na prawie ostatnich stopniach. Mógł być mniej więcej w wieku Nyssy.
- Było się nie spóźniać! – odkrzyknęła mu Abigail.
- Było po mnie przyjść – odburknął, nie zwracając na nią większej uwagi.
Zaraz potem szatyn zszedł ze schodów i ruszył przed siebie, w głąb pomieszczenia. Jennifer zdziwiło, że w ogóle nie zatrzymał się przy stole. Zobaczyła, jak Minerva odprowadziła go spojrzeniem, ale nic nie powiedziała, jedynie westchnęła ciężko ze zrezygnowaniem. Chwil potem po prostu zniknął w półmroku. Musiała niechętnie przyznać, że zaciekawił ją ten chłopak, jawnie ignorujący resztę rodziny, zupełnie tak, jakby go nie obchodzili. Obiecała sobie, że na pewno zapyta o niego Nyssę.
Matko, ileż ona miała do niej pytań.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro