Rozdział 15: Wściekłość Deborah
Jennifer miała szczęście, że w tym samym dniu, co odbyła się impreza, większość członków klanu akurat była poza kryjówką. Była w niej tylko Abigail i to ona dowiedziała się jako pierwsza. Nie zrobiła jednak jej wyrzutów, tak jak się spodziewała, tylko wzięła ją na rozmowę przy basenie i wyciągnęła z niej wszystko, co chciała wiedzieć. Wysłuchała ze spokojem jej wersji wydarzeń i kiwała głową w zamyśleniu.
- Nie chcę popełnić tego samego błędu co wcześniej - powiedziała rudowłosa, gdy skończyła mówić. - Nie mam zamiaru tym razem cię oceniać i skreślać.
- Nie jesteś zła? - zapytała ze zdziwieniem. Może w jej głosie słychać było jedynie zmęczenie. Zużyła bardzo dużo energii.
- Nie - odparła jej przyjaciółka z małym uśmiechem. - Powiem ci tylko tyle, że narobiłaś sobie niezłego gówna. I sama będziesz musiała z niego wyjść.
- Wiem - odparła poważnie.
Miała nadzieję, że Lysander się zjawi i nie będzie musiała mierzyć się z gniewem reszty rodziny sama. Dobrze będzie mieć kogoś przychylnego po swojej stronie. Potrzebowała go teraz bardziej niż zwykle i jego nieobecność zaczynała jej doskwierać coraz mocniej. Spora część dnia minęła jej na nerwowym oczekiwaniu. Nie mogła sobie znaleźć miejsca w kryjówce. Była nawet w bibliotece, ale i tu nie mogła odnaleźć spokoju. Kiedy próbowała czytać książkę, nie mogła skupić się na tekście i łapała się na tym, że kilka razy czytała to samo zdanie. W końcu ze złością rzuciła książką o regał. Wylądowała na dywanie i już tam została, bo Jennifer wstała i wyszła, trzaskając drzwiami.
Wpadła na pomysł, żeby wyjść na dwór i trochę pooddychać świeżym powietrzem, ale w porę przypomniała sobie, że przecież świeci słońce, a jej nie za bardzo ma co chronić. Bez wampirzej energii talizman był bezużyteczny. Miała moc już na wyczerpaniu. Kolejny problem, którym będzie musiała się zająć. Jasne, mogła medytować czy spać, ale to nigdy nie regenerowało energii do końca. Napełni się może do połowy, nie więcej. Wróciła do swojego pokoju i sprawdziła, ile zostało jej mikstury uzupełniającej od czarownicy. Było tego niewiele, tylko na jedno użycie. Jeśli zużyje to teraz, będzie musiała zadbać o następny zapas.
Nie odnajdywała niestety w przebywaniu na świeżym powietrzu ukojenia, tak jak zwykle. Tym razem było to wypełnione nerwowym oczekiwaniem, aż zbiorą się członkowie klanu. Lawrence na pewno powiedział już babce, co zrobiła. Ona sama nie widziała nic złego w pocałowaniu wilkołaka, w dodatku do własnych celów. Nie żywiła do niego żadnych uczuć, nic to dla niej nie znaczyło. Nie zamierzała się z tego tłumaczyć. Będzie musiała odeprzeć od siebie oskarżenia i nie dać się stłamsić.
Jennifer stała po kolana w wodzie, kiedy na brzegu ktoś się pojawił. Nie odwróciła się od razu, mimo że wyczuła jego obecność. Nie spodziewała się, że to właśnie on po nią przyjdzie. Tym bardziej, że nie wiedziała, czy wróci dziś do domu. Bardzo nie chciała pokazać, że się stęskniła. Zostawił ją samą, a ona znowu narobiła sobie kłopotów.
- Chodź, Jenn, czekają na ciebie - odezwał się wreszcie. Nie ruszyła się. Wpatrywała się w ciemną toń. Lysander westchnął ciężko i podszedł do niej, wchodząc do wody. Zbliżył się na tyle, że mogła oprzeć się o jego ramię. Przymknęła oczy, po prostu ciesząc się tą bliskością. - Jennifer, proszę. Nie przedłużaj tego i miej to z głowy.
- Nie zapytasz, dlaczego to zrobiłam? - sprowokowała go. - Bo zakładam, że już wiesz.
- Wiem. Ale znam cię na tyle, że na pewno miałaś dobry powód - odparł poważnie.
Odsunęła się od niego i odwróciła, żeby móc spojrzeć na jego twarz. Szukała na niej gniewu, rozczarowania, czegokolwiek negatywnego. Że go zawiodła. Ale nic takiego nie znalazła. Zamiast tego zobaczyła rozciągający jego usta uśmiech.
– Zawsze stanę po twojej stronie – zapewnił. Wyciągnął do niej rękę i złapał, splatając ich palce.
– Wiem o tym. Dziękuję – odparła cicho. Postanowiła na ten moment zatrzymać wyrzuty i zostawić je na następny raz.
– Chodź. Miej to już za sobą – powtórzył. – Potem porozmawiamy, obiecuję. Jestem ci to winien.
Dała się wyciągnąć z wody bez protestów. On też się jednak nie śpieszył. Szli wolno w stronę kryjówki, a ona nie puszczała jego dłoni, czując się dzięki temu pewniej. Jej przyjaciel przy niej był. Nic więcej jej nie było trzeba. W przedsionku wpadli na Nyssę.
– No, jesteście nareszcie – wyrzuciła z siebie, brzmiąc na zaniepokojoną. – Już się zastanawiali, co wam się tyle schodzi. Nad jezioro nie jest aż tak daleko – siostra Lawrence'a spojrzała na nich czujnie.
– Nie wasz interes – odburknął jej przyjaciel. Wyraźnie był nie w humorze. Powinna się przejąć tym, jak bardzo zabrzmiało to dwuznacznie, ale nie miała siły. – Wystarczy, że rzucacie w nią bzdurnymi oskarżeniami.
Nyssa zacisnęła usta i nic więcej nie powiedziała, najpewniej nie chcąc się kłócić. Zamiast tego odwróciła się i zbiegła po schodach, zostawiając ich w tyle. Brunetka ruszyła za nią, nie mając za bardzo innego wyjścia. W końcu i oni pokazali się w salonie. Dziewczyna rozejrzała się po zebranych. Przy stole dostrzegła dyskutujących Nathaniela i Joshuę. Obok nich stała Deborah, słuchając gestykulującej nerwowo Abigail. Nyssa podeszła do nich i powiedziała coś, wskazując na nią. Momentalnie dopadł do niej wściekły Lawrence, łapiąc ją za ramiona i niemal rzucając na ścianę.
– Jesteś z siebie zadowolona?! – wybuchnął. Zrobił to tak szybko, że przez swoją ociężałość nie zdążyła zareagować, a Lysander był jeszcze na schodach. Dopadł do kuzyna błyskawicznie, odsuwając go od niej.
– Spróbuj ją jeszcze raz dotknąć, to pożałujesz – syknął szatyn, zaciskając pięści.
– Ty nie masz prawa się wtrącać! – krzyknął Lawrence. – Nie było cię przy tym, nie widziałeś, co narobiła! Tylko spróbuj ją bronić – zagroził. – Tylko spróbuj ją bronić, to jeszcze ty poniesiesz konsekwencje.
– A ty nie próbuj go w to wciągać – odezwała się, nadzwyczaj spokojnie. Stanęła pomiędzy nimi dwoma. – Nie miał z tym nic wspólnego.
– Jennifer.
Kobiecy głos, który wypowiedział jej imię, od razu sprawił, że obaj przestali rzucać w siebie wściekłymi spojrzeniami. To była matka Abigail i Lysandra, która stała po ich lewej stronie, wpatrując się w nią. Nawet nie zauważyli, kiedy podeszła. Obrzuciła ich surowym wzrokiem.
– Nie dajcie się ponieść emocjom. Jesteście ponad to, nie bądźcie słabi. – pouczyła ich Deborah. Obaj wymamrotali coś na kształt "Tak jest". Lysander skłonił głowę, ale Lawrence patrzył hardo prosto na nią. Młodszy z nich parsknął i ruszył w stronę ojca i wuja. Jej przyjaciel został przy niej i zbliżył się, by złapać ją za rękę. Była mu za to wdzięczna. – Chciałabym, Jennifer, żebyś wytłumaczyła, dlaczego postanowiłaś... zbliżyć się do naszego wroga.
Jennifer nie mogła powstrzymać kpiącego uśmiechu. Była zbyt zmęczona, żeby pilnować swoje reakcje. Oczywiście, że kobieta tu była i próbowała ją zastraszyć.
– Musiałam to zrobić – odparła wymijająco. Nie chciała się spowiadać. Na pewno nie przy wszystkich. – I zrobiłam, bo było to potrzebne do mojej misji, o której oczywiście wiecie – Przechyliła lekko głowę, starając się ukryć ziewnięcie.
– Musiałaś zrobić zamieszanie i sprawić, żeby widziało to pół szkoły?! – krzyknął oburzony Lawrence.
– Pamiętam, że obiecałaś, że twoja misja nie będzie miała wpływu na naszą rodzinę – powiedziała. Jej ton się obniżył, ale ona się nie bała. – A ten... pocałunek – skrzywiła się. – Na pewno będzie miał. Zwłaszcza, jeśli reszta wilkołaków się o tym dowie. Poza tym nadszarpnęłaś reputację. Ostrzegałam cię, Jennifer – syknęła. – Że jeśli twoje działania w jakiś sposób nam zaszkodzą, to się z tobą policzę.
– Przecież nic się nie stało – obroniła się dziewczyna, ale niezbyt przekonująco.
– Złamałaś zasadę. Nigdy nie bratamy się z wrogiem. Przenigdy. A ty zbliżyłaś się do niego stanowczo za blisko. Wiedziałaś, że mamy konflikt z wilkołakami. A mimo to...
Oczy kobiety błysnęły na czerwono. Wysunęła kły i wydała z siebie niski, ostrzegawczy dźwięk. Widziała, że niemal drżała ze wściekłości i pewnie siłą woli powstrzymywała się, żeby się na nią nie rzucić. Już raz dzisiaj wylądowała na ścianie. Zdecydowanie jej wystarczy. Jennifer nie była pewna, czy w razie starcie by sobie poradziła. Czuła, że słabła coraz bardziej. Energię miała na wyczerpaniu.
– Mamo, daj spokój. Miała dobry powód, zrobiła, co uważała za słuszne. Nie możesz jej za to winić – odezwał się Lysander.
– Nie. Ale mogę wyciągnąć konsekwencje. I tak zrobię. – Jej usta wygięły się w drapieżnym uśmiechu. Nie podobało jej się to. – Będziesz musiała zasłużyć na kolejny posiłek. Mieszkasz pod naszym dachem, więc my cię żywimy. Masz zakaz korzystania z naszych zapasów, chyba, że zasłużysz. Nie będziesz też mogła wchodzić do klubu, żeby się pożywić. Zadbam o to, żebyś nie miała dostępu.
– Zwariowałaś?! – wybuchnął Lysander, nie umiejąc się powstrzymać. – Nie uważasz, że to lekka przesada? To... – wciągnął odruchowo powietrze. – To jest zbyt surowa kara!
– Nie tobie o tym decydować – upomniała go. Powiodła wzrokiem po pozostałych. – Jeśli zobaczę, że ktoś daje jej jedzenie, zostaną mu zablokowane moce. Czy wyraziłam się jasno?
Nikt się nie sprzeciwił i to było najgorsze. Zdawała sobie sprawę, że Deborah miała całkiem wysoką pozycję w klanie. Była całkiem zdana na siebie. Pewnie by się kłóciła o swoje racje, ale nie miała siły. Nie zarejestrowała, w którym momencie Lysander objął ją w pasie i przytrzymywał, żeby nie upadła. Stworzenie nowego potomnego zupełnie ją wyczerpało. Chyba jednak będzie musiała wypić ostatnią porcję eliksiru, która jej została. Przestawało do niej powoli docierać, co się działo wokół niej. Bezwiednie dała się gdzieś poprowadzić.
Później odpłynęła.
***
Pierwszym, co poczuła po przebudzeniu, były twarde deski wbijające się w jej plecy. Powrót do rzeczywistości zajął jej znacznie dłużej, niż myślała. Widok był zamazany, a wszystko wokół wirowało, jakby była na karuzeli. Drugim był mdlący, duszący zapach. Jej przytłumiony umysł potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co się z nią działo. Prawdopodobnie została zamknięta gdzieś, gdzie była werbena. Ta roślina osłabiała wampira, odbierając mu trzeźwość myślenia i ograbiając z umiejętności. Dodatkowo po dłuższym czasie bycia pod jej wpływem powodowała ból. Dlaczego jej to zrobili? Spróbowała usiąść, ale szybko okazało się, że została przywiązana do pryczy. Szarpnęła za nadgarstki, ale zaraz syknęła, czując piekący ból. A więc one też zostały nasączone werbeną. Po prostu świetnie.
Gdy tak leżała, powoli przypominała sobie, co zaszło. Deborah, matka Lysandra, wściekła się, bo złamała zasadę, która obowiązywała w ich klanie. Żadnego bratania się z wrogiem, a ona to zrobiła, kierowana własnymi pobudkami. A teraz, choć była bliżej swojej misji, płaciła za to wysoką cenę. Nie miała pojęcia, jak długo będą ją trzymali w zamknięciu, ani jak długo już tu była. Nie odczuwała jeszcze głodu, więc zgadywała, że na pewno nie dobę. Tyle najwięcej wampir był w stanie wytrzymać bez pożywienia. Później pragnienie zaczynało zjadać go od środka i wysysać energię, której ona praktycznie nie miała. Cholera. Nie zregenerowała się pomimo snu. Pragnienie sprawiało, że wampir zaczynał myśleć tylko i wyłącznie instynktem. Stawał się dziki, niebezpieczny.
Jennifer miała w głowie mnóstwo pytań, ale nie zapowiadało się na to, żeby ktoś miał do niej przyjść. Jak przez mgłę pamiętała Lysandra, który ją bronił przed matką, ale koniec końców nie mógł się jej sprzeciwić. Czy nadal była w kryjówce? Nigdy nie widziała tego pomieszczenia. Wyglądało jak typowa cela; było wyłożone cegłą, a na ścianie wisiały kajdanki. W kącie przy drzwiach dostrzegła stojak, na którym wisiały jakieś narzędzia. Do tortur?, przemknęło jej przez myśl i poczuła, jak przechodzą przez nią ciarki.
Czas mijał, a dziewczynę zaczynała doprowadzać do szału ta bezczynność. I niewiedza. Nie miała pojęcia, co z Oliverem, czy przemiana się udała. Czy ktoś dopilnował, żeby chłopak wypił krew w przeciągu dwunastu godzin? Taką miała nadzieję, liczyła, że ktoś odpowiednio się nim zajął, skoro ona nie mogła tego zrobić. Wreszcie, gdy natłok myśli nie dawał jej spokoju i wpadła w ich spiralę, z zamyślenia wyrwał ją odgłos otwieranego zamka. Nic dziwnego, skoro strasznie skrzypiał, aż zabolały ją od tego uszy. Spodziewała się zobaczyć jakąś przyjazną duszę i już się ucieszyła, ale niestety się przeliczyła.
– Myślałaś, że twój czyn ujdzie ci na sucho, hm? – rozpoznała głos matki swojego przyjaciela. Mogła tylko unieść głowę, by posłać jej nienawistne spojrzenie. – Jesteś na przegranej pozycji, skarbie, nie myśl więc, że się cię przestraszę – uśmiechnęła się kobieta kpiąco.
Jennifer nie odpowiedziała, nie miała na to siły. Dopiero gdy kobieta zbliżyła się do niej i kucnęła naprzeciwko, zobaczyła, że trzymała coś w dłoni z rękawiczką. Wciągnęła ze świstem powietrze. Co ona zamierzała zrobić? Uśmiechnęła się z lubością, gdy dostrzegła przerażenie malujące się na jej twarzy. Cholera, musiała lepiej panować nad emocjami, nie mogła dać jej tej satysfakcji.
– Boisz się. To dobrze – wymruczała wampirzyca, przyglądając się niedbale roślinie. Wyglądało na to, że jej nie wyrządzała żadnych szkód. – Wiesz, zastanawiam się, co inni w tobie widzą. Może to sprawdzimy?
Zanim zdążyła zareagować, kobieta przejechała kwiatami po jej twarzy. Wrzasnęła, czując niewyobrażalne pieczenie. Potem zrobiła to drugi raz, ale tym razem spróbowała odchylić głowę do tyłu, nie dając dostępu do twarzy. Deborah jednak przewidziała ten ruch, bo drugą ręką przycisnęła ją do pryczy, tak, żeby nie mogła się ruszyć. Trzeci raz był najgorszy, bo oprawczyni robiła to powoli, z rozmysłem, napawając się jej cierpieniem. Miała wrażenie, że cała płonie. Przytrzymała chwast dłużej przy jej policzku, a dziewczyna trzęsła się w konwulsjach. Ból odbierał jej zmysły, przyćmiewał wszystko. Jej świat skurczył się tylko i wyłącznie do tego ognistego bólu.
– Jesteś taka słaba – syknęła kobieta nienawistnie. – Masz szczęście, że nie mogę cię zabić. Za to mogę sprawić, że będziesz błagała o wybaczenie.
– N-nigdy – udało jej się wykrztusić. Nawet mówienie wydawało jej się teraz niemożliwe. Ale już postanowiła. Nie będzie przepraszać za coś, czego nie żałowała. Zrobiła to, co musiała.
– W takim razie przypieczętowałaś swój los.
Ból zdawał się nie mieć końca, a wrzaski wypełniły jej uszy.
***
Jennifer nie miała pojęcia, ile razy powtarzała się sesja tortur. Deborah dawała jej spokój na jakiś czas, a potem znowu przychodziła, gdy tylko jej mięśnie przestawały drżeć. Już prawie nic nie widziała. Opadła całkowicie z sił i już nawet nie szukała sposobu, żeby się wydostać. Nie była w stanie myśleć. Robiła to jeszcze za drugim czy trzecim razem, by całkiem nie zwariować, ale zdawało się, że cela nie miała żadnych słabych punktów. Była zaprojektowana idealnie na więzienie wampira. Wtedy przyszła jej do głowy myśl, czy Legion Krwi torturował kogoś jeszcze w ten sposób. Na pewno.
Po szóstej fali bólu przestała liczyć, ile razy Deborah pojawiała się w jej celi. Zamiast tego pojawił się głód. Niekontrolowanie zmieniła formę na wampirzą, wysuwając przy tym kły. Syczała za każdym razem, gdy ktoś się zbliżał. Zaczęła się szarpać, próbując się wyswobodzić, ale szybko jej starania spełzały na niczym, przez co jej gniew rósł coraz bardziej. Powodowało to tylko oszałamiający ból i pieczenie nadgarstków, które były już całe zalane krwią. To tylko ją rozwścieczało.
Jennifer Lindsay powoli przemieniała się w pierwotną bestię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro