ROZDZIAŁ 4 - KŁAMSTWO
17 lipca, Warszawa, mieszkanie Melanii Chmiel
Anna i Vanessa chodziły z nerwów po pokoju, czasem zaglądały do kuchni sprawdzając czy w szklanym dzbanku została jeszcze chociaż kropelka kawy. I co z tego, że zbożowej?
- Nasza babcia mówiła nam często o dobroczynnym wpływie kawy na strapioną głowę - wyjaśniła Barankowi lekko zmieszana bieganiną sióstr Mela.
- Może panowie wypiliby po filiżance?
- Dziękuję, ale ...
- ... jak najbardziej, poprosimy - Bruno wszedł Kowalskiemu w słowo, uśmiechając się szeroko.
Od wczoraj on i Kowalski komunikowali się ze sobą za pomocą monosylab i pochmurnych spojrzeń, rzucanych jeden drugiemu spode łba. Gdy wrócili do bazy wczorajszej nocy, okazało się, że i owszem, komendant zadzwonił do Kowalskiego, ale z pytaniem, czy czegoś się dowiedzieli w sprawie na miejscu koszmarnego znaleziska w Lipianach. A gdy Kowalski zrzucił całą winę na rzekomo zmęczonego Bruna, który na nic nie miał siły, szef wściekł się na obu funkcjonariuszy i zagroził odsunięciem od prowadzonej sprawy oraz odpowiednim wpisie do akt. Baranek owszem, sił nie miał - lecz na kłótnię z winowajcą. Coś śmierdziało tu na kilometr, skoro facet powiedział do niego co innego, a szefowi sprzedał tanią bajeczkę. Kto dzwonił do Kowalskiego wczorajszego wieczora i co na niego miał, że na co dzień odważny oraz nieustępliwy oficer stchórzył?
Szef nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń, a na dzisiejszej odprawie jasno i wyraźnie przy wszystkich powiedział, co sądzi o ich braku odpowiedzialności. Tak więc na pewno nie wykazałby zrozumienia dla domysłów Bruna podejrzewającego istnienia drugiego dna w dziwnym zachowaniu Kowalskiego.
A o telefonie Młody nie śmiał wspomnieć. Sprawdzenie billingu mogło okazać się kosztowne w swych skutkach.
- Cieszę się, że panowie ruszyli tę sprawę - powiedziała cichutko Mela, tak że ledwo ją usłyszeli.
- Taka praca - Bruno uśmiechnął się, upijając łyk gorącej zbożówki ze swojej filiżanki.
Czuł, że kobieta chciała coś dodać, ale nie może ze względu na bliską obecność sióstr. Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem, po czym odstawiła pusty kubek na blat stołu. Poprosiła, by moment zaczekali i zniknęła w pokoju obok. Wróciła z jakąś starą czarno - białą fotografią, podała zdjęcie Brunowi i powiedziała do niego (ściszając uprzednio głos) :
- Nie mogę przy siostrach poruszać pewnych trudnych tematów.. One o tym nie wiedzą, a ja... Nie potrafię... Może to zdjęcie coś panu powie? Panu ufam, ale oficer Kowalski budzi we mnie mieszane uczucia, jest w nim coś dziwnego ...
- O czym tak szepczecie? - Kowalski pojawił się przy nich natychmiast, jakby wyniuchał, że jest przedmiotem ich cichej rozmowy.
No i zauważył zdjęcie, któremu przyglądał się Bruno. Zbladł, gdy tylko zrozumiał, kogo ono przedstawiało. Poważny, ale młody mężczyzna. Jasnowłosy, koloru oczu trudno było się dopatrzeć. Szczupły. W okularach na perkatym nosie.
- Kiedy została wykonana ta fotografia? - zapytał drżącymi wargami Kowalski.
Baranek niczego nie pojmował, cała ta alergia oficera Kowalskiego na jakąkolwiek wzmiankę o Chmielewskiej, pożarze i braciach W., wyglądała co najmniej podejrzanie. A że komendant nie potrafił tego dostrzec - że jego podwładny wiedział więcej niż mówił - też o czymś świadczyło.
- Z tyłu jest data - zauważył Bruno, obracając zdjęcie w palcach jednej ręki.
- Szesnasty lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego.
Kowalski patrzył na zdjęcie w milczeniu, lecz z każdym spojrzeniem na spokojne oczy tamtego człowieka, który w momencie uwiecznienia jego wizerunku nie wiedział, co go czeka,
przywołało niechciane wspomnienia.
Zdawało się mu, że znowu siedzieli razem w pokoju przesłuchań, a on słyszał błaganie Włodka W.
Niech pan go znajdzie! To wina naszego przyrodniego brata, ręki bym nie przyłożył do czyjejkolwiek śmierci! Gdyby nie to, co nasz ojciec robił...
A Kowalski dobrze wiedział, o kim mówił Włodek. Nie mógł i nie potrafił mu jednak pomóc. Straciłby robotę, swoje jedyne źródło utrzymania i ludzki szacunek, gdyby wszystko wyszło na jaw. A teraz bohaterowie dramatu sprzed ponad trzydziestu lat już od dawna spoczywali na księżej górce i nie mogli przemówić. Oprócz jednego.
– Kto to jest? – Baranek nie musiał pytać, żeby wiedzieć, iż Kowalski dobrze zna (lub znał) gościa uwiecznionego na fotografii.
Znał, lecz udawał głupiego. Mruknął coś o pomyłce i przeniósł badawcze spojrzenie na Melę, a potem z powrotem na bezimiennego człowieka. I tak kilka razy, wydawało się mu, że jest dyskretnym obserwatorem i że nikt nie zauważył jego rozbieganego wzroku, ale Bruno dostrzegł wahanie malujące się na twarzy Kowalskiego. Zdążył pomyśleć, że to, co jeszcze jest ukryte w dopiero co ruszonej sprawie, nie mogło być ani nieszkodliwą prawdą, ani prostym rozwiązaniem zagadki. Tu działo się coś złego, a szukanie odpowiedzi trzeba było zacząć od czasu na krótko przed pożarem w gospodarstwie Kazimierza W. oraz przyjrzeć się po kolei relacjom w rodzinie, no i zbadać, czy nazwisko Chmiel i Chmielewscy łączyło coś ponadto niż zbieg okoliczności. Może - jak uznał Baranek - wszystko jakoś się by zebrało do kupy, gdyby znaleźć brakujące ogniwo łączące pozostałe elementy?
Pożar. Rodzina W., Chmiel i Chmielewscy, dziwna "alergia" Kowalskiego na kwestię ruszenia śledztwa w sprawie z miejsca, no i w końcu Houdini, czyli znikający Christian VanVermeer, który jakby rozpłynął się w powietrzu i od prawie dwóch dni nikt nie natrafił na jego ślad. Nie pojawił się w firmie ani w swej willi, nie kontaktował się też z którymkolwiek z tejże firmy, normalnie pieprzony iluzjonista! A niech szlag trafi Holendra, czy skąd tam pochodził (albo wciąż pochodzi) Christian! No i to okropne z punktu widzenia Meli znalezisko z pogorzeliska! Wspominała też - gdy odwiedził ją z Kowalskim wczorajszego dnia w szpitalu - że Christian się wściekł, bo zgubił telefon i nie potrafił nijak sobie przypomnieć, gdzie. Czy go znalazł? Trudno powiedzieć, nie miała pojęcia. Uciekała przed nim w panice, bo facet zachowywał się jak jakiś furiat. A gdy odjechał to odczekała moment i wróciła na pogorzelisko.
– Wróciłam, bo pomyślałam, że może jednak nie znalazł tego wstrętnego telefonu! Bałam się zostać w miejscu owianym złą sławą i to w dodatku zupełnie sama! – tłumaczyła, wspominając straszne chwile. – A potem te kości w krzakach! Obudziłam się dopiero wtedy, gdy przyjechała karetka. Kierowca pojazdu uprzywilejowanego zdradził mi, że zadzwonił jakiś facet i ... To już wszystko.
Baranowski przypomniał sobie, że wcześniej nie zapytał Meli, czy ktoś przy niej czuwał w chwili przyjazdu karetki. Zadał pytanie i bacznie obserwował reakcję kobiety, gdy udzieliła przeczącej odpowiedzi.
– Nie wiem, kto mógł wezwać pomoc. Może Christiana ruszyło sumienie albo obawiał się konsekwencji pozostawienia mnie samej na niemal zupełnym odludziu? – Melania snuła domysły.
– Takich jak on sumienie nigdy nie ugryzie – stwierdził zagadkowo Kowalski, przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy Brunem a Chmielówną.
– Czy pan znał Christiana? – w końcu takie stwierdzenie mogło świadczyć, że się znali, ale starszy oficer nie wyrobił sobie dobrego zdania na temat VanVermeera.
Przez chwilę, dosłownie sekundę, w oczach starego policjanta zagościł cień, mrok podobny do sytuacji, gdy noc bywała bezksiężycowa. Trwało to na tyle krótko, że możliwe były wątpliwości, czy "aby na pewno ". Kowalski odparł, że "jedynie z gazet i telewizji, gdyż Internet jest mu prawie całkowicie obcy". Po co się tłumaczył? Czego się obawiał albo raczej - dlaczego towarzyszyło mu poczucie winy? A może i jedno, i drugie?
– Dziękuję za dobrą kawę – powiedział Kowalski, wstając z zajmowanego przez niego krzesła.
W jego filiżance kawa już dawno wystygła, zostawił w połowie niedopitą, ale nie zauważył tego. Wpatrywał się w zdjęcie mężczyzny, którego dobrze znał i który prosił go o odnalezienie przyrodniego brata. Ale przecież bracia W. nie mieli więcej rodzeństwa, a ich ojciec uchodził za mądrego i statecznego obywatela, którego nie interesował skok w bok. Cholerny dziadyga! Oszust? Całe życie staruszka W. było jednym wielkim kłamstwem, a potem tę spuściznę przekazał swym dwóm synom. Przyrodni brat?
Na pewno nie istniał, chyba, że w wyobraźni Włodka W. Przynajmniej Kowalski nigdy nie słyszał, by staruszek W. się puścił w tango z kochanką, zamydliwszy wiejskiej sociecie oczy. Chociaż kto to wiedział? Miejsce odludne, to oprócz księdza z pobliskiego kościółka na górce nikt nie wiedział, co się działo za zamkniętymi drzwiami domu Kazimierza, a wcześniej jego i Włodka ojca? Pewnie proboszcz tamtejszej parafii mógł się orientować w sprawie niewiernego żonie męża? Może tamten się wyspowiadał z grzechu zdrady wobec szanownej Pani W.?
Kto powiadomił karetkę o nieprzytomnej Melanii? Na pewno nie VanVermeer, wcielony zbój i kłamca!
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni! – te słowa z Biblii na zawsze wryły mu się w pamięć, gdy to skłamał, by ratować nie tylko swoją skórę. No, dobra, głównie swoją. Ale on, tamten człowiek... Ten, co to puścił z dymem gospodarstwo wraz z ludźmi i dobytkiem, chodził wciąż wolny i cieszył się bezkarnością oraz bezradnością polskiego prawa jako takiego. A teraz, gdy już wiedział, że sprawę pożaru odkurzono, to jego celem stanie się każdy, kto stanie mu na drodze. Błąd: każdy, kto znał prawdę. I ci, co usiłowali jej dociec. Kowalski. Baranek. I zapewne Mela. Dziewczyny, jej siostry - wszyscy mogli stać się ofiarami nieobliczalnego człowieka, którego celem było zachowanie tajemnicy. Wczoraj tamten zadzwonił do Kowalskiego.
– Ty będziesz następny – powiedział nim się rozłączył – o ile nie zachowasz milczenia. Gęba na kłódkę i ani pary z ust!
W pewnym sensie Kowalski podporzadkował się temu poleceniu. Był jednak świadom, że przy dociekliwości Baranka i naciskom szefa, by wreszcie rozwiązali zagadkę pożaru sprzed lat to ta tajemnica i tak ujrzy dzienne światło. Wówczas życie Kowalskiego zawiśnie na włosku, nic go nie uratuje. Błąd popełniony szmat czasu temu, który kosztował ludzkie istnienie, wisiał nad głową oficera jak miecz Damoklesa. Kurwa, czy to nigdy się nie skończy? Jak pogodzić ze sobą ponaglenia od szefa i żądania niezrównoważonego psychicznie człowieka? Gdyby chciał się pozbyć tej mendy, to musiałby ujawnić swoje ciemne sprawki i szemrane interesy, w które niegdyś nieopatrznie wlazł jak w psie łajno. Gdyby można było cofnąć czas i spotkać tych samych ludzi, których się skrzywdziło, podjąłby inne decyzje. Ale siedział w tym gównie po uszy. Będzie musiał jeszcze raz podjąć właściwą decyzję co do tego typa, posługującego się szantażem. Albo on, albo Kowalski!
A niech to szlag!
– Co takiego? – Baranek zrobił wielkie oczy. – Mógłby pan powtórzyć, bo nic nie zrozumiałem? Co ma trafić szlag?
– Trudne sprawy – odpowiedział szybko zapytany i zmienił temat, co nie uszło uwagi Baranka oraz dziewczyn.
Tymczasem Kowalski, jak gdyby nigdy nic, odezwał się do Meli:
– Dlaczego zerwały panie kontakty z rodzicami oraz bratem?
Ta zrobiła wielkie oczy, niemal upuszczając trzymaną w dłoni fotografię.
– Nasze drogi po prostu się rozeszły – powtórzyła, nie patrząc mu w oczy. – Nie ma tu nic do opowiadania.
– Ale... – Kowalski nie zamierzał odpuścić, lecz Baranek postanowił go przystopować, żeby nie spłoszył Melanii.
Zyskał jedynie gniewne i urażone spojrzenie kolegi po fachu, lecz nie zdziwiło go, gdy w końcu Kowalski poszedł po rozum do głowy i rzekł:
– To by było na tyle. Gdyby panie sobie coś przypomniały, to ... Tu jest numer do Baranka. Niestety, nie mogę podać swojego, bo ... – tu się zawahał nim powiedział, że jego telefon uległ awarii.
– Nie... Nie szkodzi – Melania podała Barankowi zdjęcie i obejrzała się przez ramię.
Mężczyźni podążyli za jej spojrzeniem. Obejmowało obie siostry Melanii, które zdawały się nie odczuwać napiętej sytuacji. Chodziły w tę i z powrotem, nie patrząc na Melę i dwóch policjantów. Baranek podziękował jeszcze raz Melanii Chmiel za rozmowę, choć wiedział, że nie powiedziała mu wszystkiego, na przykład o prawdziwym powodzie odejścia z domu rodzinnego i całkowitego zerwania kontaktów z rodzicami. Kto tam wiedział, co się działo w rodzinnym stadle Chmielów? Nie ufała i Kowalskiemu, albowiem to do niego, Bruna, zwróciła się z prośbą o pomoc. Te jej słowa o towarzyszącemu mu starszemu funkcjonariuszowi, że w Kowalskim tkwi coś, czego ona się bała i do końca nie rozumiała... Może miała całkowitą rację, bo od czasu wpadki z dochodzeniem Bruno również przestał ufać koledze. I nie było możliwości, by tamten je odzyskał.
– Do widzenia – pożegnał się z paniami, dając tym samym znak Kowalskiemu, że na nich już pora.
Mężczyzna przeniósł wzrok na młodsze siostry Melanii. Jak one sobie poradzą bez pracy oraz środków do życia? Christian VanVermeer na pewno, gdy tylko go odnajdą, nie będzie kierował swą firmą zza krat. Kto wie, co się z nią stanie, jeśli rozniesie się po ludziach wieść o haniebnym postępowaniu VanVermeera?
Bruno podejrzewał Holendra nie tylko o to, o czym już wiedział, ale i o kilka innych grzeszków, mogących umożliwić mu pobyt w więzieniu o kilka lat dłużej niż przypuszczał Kowalski. Potrzebował tylko twardych dowodów, poświadczających pewną teorię. Powiedzieć Kowalskiemu nie zamierzał, przynajmniej nie od razu, gdy nie miał niczego. Pomyślał, że działanie za plecami kolegi może nie być zbyt fair, ale w przypadku, gdy podejrzana "alergia" wykluczyła solidną pracę, poczuł się częściowo usprawiedliwiony.
Wsiadali obaj do nie oznakowanego samochodu, którym przyjechali, gdy odezwał się dźwięk przychodzącego SMS - a w komórce Kowalskiego. Baranek udawał głupiego, że niby nie usłyszał krótkiego "bim-bam-bom", zajęty zapinaniem pasa bezpieczeństwa. Miał to szczęście, że i w jego komórce w tym samym momencie zadryndał dźwięk dzwonka, zwiastujący przychodzące połączenie, tak więc Baranek nie znalazł się w bardzo przykrym dla siebie położeniu.
– Nie odbierasz, Bruno? – zagadnął niezobowiązująco Kowalski, ruszając kluczykami w stacyjce.
Auto gwałtownie zaprotestowało przeciwko dalszej jego eksploatacji, ale w końcu ruszyło w drogę.
– Nie znam numeru – odpowiedział Bruno, zerkając na wyświetlacz urządzenia.
– Może to coś ważnego? Odbierz, co ci szkodzi? Jeśli to twoja dziewczyna dzwoni z wiadomością, że zostaniesz ojcem, to pogratuluję i zachowam daleko posuniętą dyskrecję – a co go to mogło obchodzić, ale postanowił złagodzić swój wizerunek tego mądrzejszego policjanta.
– Może i dziewczyna – zgodził się niechętnie, wciskając symbol zielonej słuchawki.
To, co usłyszał, kompletnie go zaskoczyło. Ale i zaniepokoiło.
– Ty będziesz następny – powiedział męski głos i połączenie zostało zerwane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro