Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Zrozumiałam jak mama pewna siebie, mówi "No i co. Ważniejsze jest chyba bezpieczeństwo naszej córki."

Tato przytaknął jej tylko głową, następnie skierował wzrok bliżej mnie, przez co moje serce zabiło prędzej, nie poruszyłam się ani o milimetr.

Na szczęście chyba mnie nie zobaczył, bo wrócił do rozmowy z mamą, wyszeptał jej coś jeszcze tak cicho, że niestety, nie zdołałam usłyszeć...

Rodzice, zdaje się, zakończyli już rozmowę, rzucili jeszcze sobie podejrzane, porozumiewawcze spojrzenie i chyba mieli kierować się na schody, tam gdzie stałam ja. Zanim postawili kilka kroków w moją stronę, jak tylko najciszej potrafię, ale i jednocześnie jak najprędzej, poleciałam w samych skarpetkach schodami pod górę.

Moja przyjaciółka dała mi kiedyś radę — Jeśli chcesz przejść ciszej, idź w skarpetkach.

Nie w kapciach, nie na boso, a w skarpetach.

Polecam.

Bardzo ostrożnym krokiem kierowałam się w stronę mojego pokoju, w duchu modliłam się, aby mnie nie zobaczyli, bo słyszałam już ich ciche kroki stawiane w górę po schodach.

Zaraz potem znalazłam się już w pokoju, delikatnie zamknęłam drzwi i szybko poleciałam zakryć się po uszy ciepłą kołdrą, a z picia już zrezygnowałam. Zgasiłam natychmiast światło i snułam różne teorie na temat tego co słyszałam.


* * *

Nataniel

Pomimo "gróźb" ze strony pani Więckowskiej postanowiłem nadal walczyć o Weronikę, nie powstrzymały mnie one przed dążeniem do celu. Zamierzałem w końcu wyznać Weronice co do niej czuję. Czasami lepiej nie odkładać na potem, bo można wiele stracić. Chcę, aby wiedziała, że jest dla mnie bardzo ważna. Że jest dla mnie wszystkim. 

Zakochiwałem się wiele razy, ale nigdy nie było to aż tak mocne, aż tak... nawet nie umiem ubrać tego w słowa. Piękne uczucie. Bowiem na ziemi zakochałem się dwa razy, w "naszym świecie" również, też lubiłem spędzać rzecz jasna z tamtymi dziewczynami czas, popisywać się przed nimi, rozbawiać je do łez, lecz teraz, oprócz tego, za każdym razem gdy ją zostawiam odczuwam narastającą we mnie z każdą sekundą coraz bardziej, tęsknotę, pragnę nie odstępować jej na krok, chronić przed każdym możliwym niebezpieczeństwem, a uczucie odpowiedzialności za nią jest tu znacznie większe niż przy tamtych. I oczywiście mam nadzieję, że ona czuje to samo... Czuję, że nie jestem dla niej obojętny.

Tylko... jest jeszcze jedna kwestia do omówienia, o której nie wspominałem. Żeby została ze mną, już zawsze taka młoda, w końcu musiałbym ją... przemienić... przemienić w siebie, wtedy będzie taka jak ja. Obawiam się jednak, że nie zgodzi się na to, że będzie wolała zestarzeć się spokojnie na ziemi, jak każdy. No prawie każdy...

Najbardziej aczkolwiek boję się tego, że mógłbym ją skrzywdzić. Bo jest to pewne ryzyko. Albo ją zarażę... albo pozostanie w naszym świecie już na zawsze, bez powrotu, tak jak ludzie po śmierci. Duchy mają mniej możliwości od nas, wiem, to nie sprawiedliwe. A nie chciałbym ją skrzywdzić, nie chcę także krzywdzić jej rodziców, którzy zapewne strasznie by rozpaczali i robili wszystko, aby tylko mnie dopaść. A po cóż mamy żyć w niezgodzie?

Cóż... wybór należeć będzie do niej, do niczego nie będę jej zmuszał, poza tym bałbym się bardzo o nią. Jeśli nie zechce zostanę z nią tu na ziemi do końca, aż się zestarzeje. Chociaż wtedy... nie wyglądalibyśmy zbyt dobrze jako para... Bo ja byłbym młody, zwinny, a ona stałaby się po prostu babcią. Dlatego jest to trudne. Bo mojej młodości nie będzie już końca. To znaczy... ja również się zestarzeję, ale u nas ten proces przebiega naprawdę znacznie wolniej.


To tak jak po śmierci, już się nie starzejemy, a przybieramy częściej młody wiek. Kiedyś się dowiecie...   

Chciałem znów ją czymś ucieszyć, w tym celu szukałem kwiaciarni, w której miałem wybrać dla niej jakieś piękne róże.

Pode mną trzeszczał śnieg, pokrywał ciągnący się wzdłuż budynków chodnik.

Rozglądałem się w poszukiwaniu jakiejś kwiaciarni, bo wydawało mi się, że wcześniej widziałem ją gdzieś w tych okolicach, a znajduję się kilka przecznic od mojego starego domu. Na twarzy nie kryłem swojej radości, gdy mam sprawić Weronice przyjemność, sam czuję szczęście. To zakochanie dawało mi mnóstwo radości.

Brnąłem do przodu, pośród puszystego śniegu.

Nagle stało się coś, czego się zupełnie nie mogłem spodziewać. Coś mocno uderzyło mnie z tyłu w głowę. Obróciłem się i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować otrzymałem z pięści w twarz, nawet nie zdążyłem się zorientować od kogo. Jęknąłem z bólu i złapałem się za policzek. Chciałem oddać temu komuś, kiedy ktoś inny bardzo mocno mnie kopnął. Wtedy miałem już świadomość, że było ich kilku. Kilku mężczyzn, może parę lat starszych ode mnie. Zgiąłem się na wpół, lecz lekceważąc ból, oddałem jednemu z nich, walnąłem go, wkładając w to całą siłę, bo zdawałem sobie sprawę, że to musiały być jakieś zbiry, i Bóg wie, czego chcieli. Próbowałem się obronić i im ostro przyłożyć, lecz zanim wykonałem ruch, znów dostałem z całej siły w twarz. 

Starałem się czym prędzej wykorzystać swoje moce i przywdziać niewidzialność, byłem pewien, że wtedy poradzę sobie z nimi znacznie lepiej.

Ale moc nie zadziałała. Miałem trudności z użyciem ich, na dodatek zauważyłem, że byłem słabszy niż zazwyczaj, a to wszystko jest zapewne spowodowane brakiem "posiłku".

Cholera...

Było ich kilku, nie znałem tych ludzi i nie zdążyłem nawet się im przyjrzeć, bo kolejny popchnął mnie tak mocno, że upadłem na śnieg. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Zakryłem głowę rękoma, czułem jak obkopują mnie ze wszystkich stron. Bolało, naprawdę bolało i czekałem tylko aż to w końcu się skończy, ci ludzie byli niezwykle szybcy, jeden po drugim wręczał mi niemiłosierny cios. Dostałem w głowę, jęknąłem z bólu, zacząłem wzywać niewyraźnie pomoc, nikt jednak nie nadszedł, przynajmniej ja nie ujrzałem nikogo nadchodzącego, nie mam pojęcia co działo się później...

* * * 

Klara

Podążałam ulicami Warszawy, chciałam jeszcze ostatni raz przejść się po tym mieście, rozejrzeć się wokół, gdyż już dziś wieczorem planowaliśmy do siebie wrócić, a nie wiadomo kiedy znowu nadarzy się okazja do powrotu tutaj. No wreszcie będę w domu. 

Chyba już nie zdołam naprawić mojej relacji z Natanielem, a najwyżej nasza znajomość dojdzie do granic przyjaźni. Nie poddałam się jednak do końca, cieszy mnie, że udało mi się trochę podbuntować jej rodziców przeciwko niemu. To będzie taka mała zemsta. 

Zdaję sobie sprawę, że ta zagrywka jest jedynie dowodem mojej niezdrowej zazdrości. No ale naprawdę tęsknię za Natanielem, za jego dotykiem, czułym spojrzeniem... Mimo że to pomiędzy nami wygasło już dawno, ja wciąż ośmielałam się mieć nadzieję... Ech, niewola nieszczęśliwej miłości.

Ujrzałam z daleka zebranych kilka osób, stali na chodniku i pochylali się nad czymś tuż przy drzwiach jednego z wysokich bloków.

Kiedy wykonałam kolejne kilka kroków do przodu, zobaczyłam, że tuż przy ich nogach ktoś leży w śniegu, chłopak chyba był nieprzytomny. Zainteresowałam się niecodziennym widokiem i przyspieszyłam kroku.

Nagle, przyglądając się leżącemu na ziemi, wstrzymałam oddech. Boże, to Nataniel.

Zahamowałam, stanęłam w miejscu, słyszałam jak ludzie wspominają coś o jakichś bandziorach. Wystraszyłam się. Czyżby pobili Nataniela? Kim byli? Zatem to nie my byliśmy "bandziorami" miasta?

Przeszło mnie oszołomienie.

Dlaczego Nataniel się nie obronił? Może on faktycznie potrzebował krwi? Mógł przecież do nas przyjść! Mieliśmy z chłopakami zapasy.

W pewnym momencie naszła mnie straszna myśl. A co jeżeli to ja się do tego przyczyniłam? Nie wiem, mam takie dziwne wrażenie... Straszyłam mamę Weroniki, ale... Nie. Nawet nie będę przedstawiać tych strasznych teorii. 

Nat musiał być słaby, że się nie obronił, z pewnością musiało brakować mu krwi, ten chłopak posiadał prawdziwą siłę, nie mógł tak po prostu dać się pobić coś musiało być nie tak, a ich za dużo.

Miałam wiele pytań co do tej akcji z bandytami.

Przeszłam przez ulicę, by dostać się do Nataniela oraz tłumu ludzi, przyglądających mu się, jeden zaczął go nawet reanimować, a do moich oczu mimowolnie napłynęły łzy. Uklęknęłam przy nim, z buzi spływała mu krew. Och, nie może jej już tracić! Wampiry też jej potrzebują! Muszą ją stale uzupełniać!

 Pod okiem miał "śliwkę", poruszał się od czasu do czasu niemrawo, jednakże zupełnie z nami nie kontaktował.   

— Nat? Nataniel? — Poruszyłam niepewnie jego głową.

— Wezwaliśmy już pogotowie. — Odezwał się jeden z mężczyzn. Spojrzałam na niego, potem znów odwróciłam się do Nataniela.

Chwilę później do naszych uszu dotarł sygnał nadjeżdżającej karetki. Trzech facetów w pomarańczowych strojach wysiadło z wozu i obejrzeli brązowowłosego. Po moim policzku spłynęła łza. Miałam poczucie winy, sumienie zaczęło dawać o sobie znać, czułam, że to właśnie ja się do tego przyczyniłam. Gdy on kiedyś ze mną był, zawsze się o mnie troszczył. Też powinnam była o niego zadbać, dostarczać mu "wampirzych potrzebnych składników". A ja jeszcze pogorszyłam sprawę...

To nie jego wina, że już mnie nie kocha. Zadurzył się w tej dziewczynie, postanowił być bardziej... ech, człowieczy, że tak to ujmę. Może raz jeszcze spróbuję znaleźć sobie kogoś innego...

______________________________________________________________________________________

I to by było na tyle w tym rozdziale 😁

mam nadzieję, że w miarę się podobał😋

o co chodzi z bandziorami to się już pewnie możecie domyślać, zaś w kolejnym rozdziale będzie objaśnione☺ Czy Klara rzeczywiście pogodzi się z faktem, że nie może być z Natem? Cóż, zobaczymy ;))


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro