Rozdział 27
— Natanieel? — Usłyszałem tuż przy swoim uchu głos Klary, przez co wzdrygnąłem się, bo pogrążony w swoich myślach totalnie zapomniałem o siedzącej tuż przy mnie czarnowłosej dziewczynie. Wyszeptała mi głośno wprost do ucha, poczułem jej chłodny oddech, a jej seksowny ton głosu już dawno przestał mnie kręcić.
— Mogę zostać u Ciebie na noc? — powoli i w uwodzicielski sposób przysunęła się do mojej twarzy.
Ostrożnie odsunąłem głowę w bok i spojrzałem na nią. Jej bardzo długie czarne włosy łaskotały mnie teraz w rękę z boku, były takie lśniące i zawsze w ładzie, nie wiem co dodawało im takiego efektu, ale gdy byłem w niej kiedyś zakochany lubiłem przyglądać się jej włosom.
Odmówić nie zamierzałem, ze względu na awanturę, którą mogła by mi zrobić w zamian, Klara jest dość uparta i by tego nie odpuściła, skoro zgodziłem się z nią być, to prędzej czy później i tak by mnie przekonała. Zdenerwowałaby się, pomimo tego, że z nią nie chodzę. W zasadzie może teraz już chodzimy, tylko o tym nie wiem? Bowiem miałem przestać rozmyślać tyle o Weronice i skupić się bardziej na relacjach z Klarą. A przynajmniej ona tak chciała.
Nie wiem czy sprzeciwianie jej się ma tu jeszcze jakikolwiek sens. Jeśli się jej sprzeciwię to już w ogóle zostanę sam, bez nikogo. A ja nie znoszę samotności. Chciałbym znów wrócić do kumpli. Myślę, że nasze relacje ulegną naprawie gdy wrócimy do "domu".
— No możesz. — odpowiedziałem beznamiętnie i westchnąłem z myślą o oliwkowookiej dziewczynie.
Dziewczyna obrzuciła mnie badawczym, podejrzliwym spojrzeniem.
— Coś ty taki zachmurzony? — Stwierdziła z lekką irytacją w głosie. Moja obojętność i grobowy nastrój nie podobały jej się. — Coś się stało? — Spytała z lekkim przejęciem, czułem jednak, że mimo postawionego pytania dobrze się domyślała kto chodzi mi po głowie.
Nie odpowiedziałem, przez chwilę milczałem, zastanawiając się czy w ogóle podać jej jakąś odpowiedź. Szantażowała mnie w sprawie dziewczyny, która bardzo mi się podobała, muszę zostawić Weronikę, do której poczułem coś niezwykłego, a ona tak po prostu czy coś się stało? Powinna zdawać sobie sprawę najlepiej co. Jestem załamany faktem, że nie ułoży mi się z Weroniką, a tym bardziej, że już raczej nie uda mi się zobaczyć Weroniki nigdy więcej gdy stąd odejdziemy.
Zatem taki związek i tak byłby bezsensu. Po krótkim czasie zostawiłbym ją i odszedł na zawsze. Wspaniała historia.
No może nie na zawsze, ale chodzi o to, że...
— Nie mów, że chodzi ci o tą dziewczynę. — odparła ze zdziwieniem. Początkowo na jej twarzy widniał pewny siebie uśmiech, gdy jednak nie podałem odpowiedzi po krótkiej chwili, jej uśmiech zbladł. — Ty naprawdę...? Przecież... To by kompletnie nie wypaliło! Jak ty sobie to wyobrażasz? Ty nieśmiertelny, skłonny zabić...
— Nie! — sprzeciwiłem się wyraźnie. — Nie chcę już zabijać! Nigdy! — zawołałem pewnie.
Na jej twarzy malowało się teraz zaskoczenie i nawet małe zdezorientowanie.
— No dobra... — Przełknęła ślinę. — Ale w każdym razie my nie będziemy tu wiecznie i poza tym... Nie zdobyłbyś tu krwi inaczej niż zabijając. Jeśli oczywiście chciałbyś zostać tu dłużej. Pff, i już wyobrażam sobie reakcję jej rodziców na wieść, że jesteś wampirem. — Klara zaczęła zwijać się ze śmiechu, chyba wyobraziła coś sobie i zaraz się tym ze mną podzieli. — Najpierw pomyśleliby zapewne, że jesteś jakimś niedorozwojem i ich myśli to pewnie by było coś w stylu "Boże, kogo ta nasza córka sobie wybrała, jakiegoś ograniczonego jełopa, który gada, że jest wampirem, litości, miejmy nadzieję, że do ślubu jeszcze zmieni". — wciąż się śmiała, a ja czułem, że wzbiera się we mnie złość, przez zażenowanie całą tą sytuacją. — A jakby w końcu uwierzyli, to wyprowadziliby się, oczywiście zabierając ci Weronikę sprzed nosa hen daleko. — Rozbawiona patrzyła w okno, znajdujące się kilka metrów na przeciwko nas. — Dom by zabarykadowali i czosnkiem w ciebie rzucali.
— Uchh. — Westchnąłem wkurzony, nie dodając nic więcej.
— Nie martw się, jestem pewna, że w końcu uda ci się usunąć ją z głowy. Pomogę ci w tym. —Powiedziała w czuły sposób, po czym oparła się o mnie i objęła obiema rękami.
A ja nie jestem co do tego taki pewny...
— W końcu kiedyś przecież dobrze nam się układało. Nie doceniałam cię, ale teraz to zrobię, docenię cię.
* * *
Tydzień później...
Przyjrzałem się jasnoniebieskim oczom, które obserwowały teraz moją twarz i skierowały się na moje usta. Klara siedziała mi zachwycona na kolanach, a jej dłonie spoczywały delikatnie na moich policzkach.
Przyglądała mi się z przyjemnością jeszcze przez chwilę aż w pewnym momencie szybko złączyła nasze usta ze sobą. Pocałowała mnie delikatnie, spróbowała najpierw dolnej wargi, potem górnej. Z niepewnością oddałem pocałunek czarnowłosej dziewczyny. Choć tak naprawdę nie zależało mi zbytnio na tym. Ja wciąż tęskniłem za Weroniką, z każdą chwilą coraz mocniej i coraz rozpaczliwiej, a gdy zobaczyłem ją wczoraj przytulającą się z Kacprem na korytarzu dopadła mnie straszna złość. Czy oni ze sobą chodzą? Naprawdę tak szybko znalazła sobie innego? Co takiego ma w sobie ten Kacper?
Tyle jakże irytujących pytań...
To takie... Głupie, że przebywając cały czas w towarzystwie Klary, głowę wciąż zapełnia mi Weronika, w myślach nie opuszczając mnie ani na chwilę.
W pewnym momencie oderwałem się od niej i poderwałem się z kanapy na nogi, dosłownie zwalając ją z moich kolan. Emocje w tej chwili przejęły nade mną kontrolę.
Nie chcę, do cholery, nie chcę się z nią całować, chcę Weronikę. To oszukiwanie siebie jest bezsensu, czas powiedzieć Klarze, że nie ważne ile by mnie zmuszała do wspólnego życia to i tak myślami zostanę przy Weronice.
A poza tym już wcześniej straciłem zainteresowanie Klarą, sądziłem bowiem, że ona tym bardziej, bo pierwsza ze mną zerwała, a teraz, jak widać, postanowiła do mnie, nie wiedzieć czemu, wrócić. Ale to już koniec. Niech znajdzie sobie innego wampira, nie chcę jej już złudnie oszukiwać, nawet jeśli ma mnie desperacko szantażować.
— Co się z tobą dzieje? — zapytała z niesmakiem. Nie podobało jej się moje zachowanie, którym praktycznie nie pokazuję jakbym lubił ją w jakiś wyjątkowy sposób, a tego przecież chciała. A ja nie. — Jesteś strasznie sztywny. To jest męczące. — zauważyła, po czym wstała i podeszła do mnie.
Stałem przy oknie, jego ramy były dość stare, ponieważ znajdowaliśmy się teraz w mieszkaniu babci Klary, która już nie żyła, więc było tutaj pusto i trochę, że tak to ujmę, staro. Z niektórych półek schodziła już farba.
Spodziewałem się poczuć zaraz na swoim ramieniu dłoń dziewczyny, nic takiego jednak się nie stało. Klara patrzyła tylko na mnie i sam nie wiem jakie emocje kryły się w jej oczach... Zażenowanie? Zawód? Złość? A może współczucie?
Wiem jednak, że w głębi duszy nie jest wredną osobą, a to co robi, to z desperacji o mnie. Tylko... to nie ma najmniejszego sensu.
— Klara? — zacząłem, patrząc jej uważnie w oczy. — posłuchaj... — nabrałem powietrza do płuc, bo wiedziałem, że to co teraz jej wyznam, nie będzie łatwe. — to nie ma sensu. Nie będzie już tak jak dawniej. Wybacz, ja nie kieruję w kim się zakochuję... — patrzyłem jej ze skruchą w oczy, nie chciałem jej zranić, w końcu nadal była moją koleżanką i wcale nie jest taka wredna i nieprzezwyciężona za jaką się podaje. — Przepraszam Klara, ale... — mój głos lekko zadrżał. — ...ja już od dawna nic do ciebie nie czuję. I wątpię, żeby to się zmieniło.
Na twarzy wypisany miała zawód, a w błękitnych oczach stanęły delikatne łzy.
I wcale nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną. Wręcz przeciwnie. Spodziewała się tego zapewne po moim zachowaniu. Unikałem pocałunków, bliskości, czułych słów też nie używałem... Traktowałem ją zupełnie jak koleżankę. I wprawdzie czuję się trochę jak... dupek. Zostawiłem Weronikę, teraz jeszcze zrobiłem nadzieję Klarze. Och, czy ta sytuacja musi być taka skomplikowana, niepewna?
Spuściła niezauważalnie głowę w dół i patrzyła tępo w podłogę. Następnie znów zawiesiła smutne spojrzenie na mnie.
— Rozumiem. — mruknęła tylko, jednak to jedno słowo trochę we mnie uderzyło, bo nie chciałem jej zranić, niestety nie było wyjścia, a nie można być nieszczerym. — Rób co chcesz. —obwiesiła, po czym ruszyła przed siebie i skierowała się do wyjścia. Chwilę później słyszałem lekkie trzaśnięcie drzwiami. Zostawiła mnie w tym domu samego.
"Rób co chcesz"? Czyli jestem wolny? Czyli mogę powiedzieć Weronice, że...
Właściwie to po co mam robić jej nadzieję, skoro lada moment wrócimy "do siebie".
Usiadłem zrezygnowany na kanapie. Szczerze, było mi szkoda Klary, która desperacko próbowała na nowo mnie odzyskać.
Gdy wstałem z kanapy, aby skierować się do kuchni po wodę, naraz mocno zakręciło mi się w głowie. Złapałem się za nią i momentalnie ze strachem złapałem drzwi znajdujące się tuż obok, gdyż zrobiło mi się ciemno przed oczyma, przez chwilę zatracałem oddech, zacząłem szybciej oddychać, miałem chwilowo nawet duszności, a to oznaczało, że brakowało mi krwi, która mnie odżywiała niczym witaminy. Michael i Wiktor na pewno mają jakieś dodatkowe dawki zachowane, może dadzą mi choć trochę... O ile mnie w ogóle do siebie wpuszczą, po tym "strasznym incydencie" zadawania się z człowiekiem w celach bezinteresownych.
Po paru sekundach ciemność przed oczyma powoli stawała się coraz mniej wyraźna, a oddech się wyrównał. Chyba zaczynam być już słaby.
* * *
— Więc naprawdę już z niej rezygnujesz? — pyta mnie zdumiony Wiktor, śmiejąc się z lekką pogardą.
— Tak. — odpowiadam smutny. — to nie wypali. Zaraz przecież wracamy do siebie, a nie chcę jej oszukiwać, rozkochiwać w sobie, a następnie zostawić. — wyjaśniałem markotny.
— W porządku, więc chyba chcesz wrócić do nas? — odzywa się siedzący dumnie dalej na swoim własnym czerwonym fotelu, Michael.
Przytakuję głową.
— A my... chcemy cię przeprosić, bo zachowaliśmy się dosyć egoistycznie. — Słowa Felixa wprawiły mnie w niemałe zdziwienie.
Michael zaś musiał być trochę innego zdania, bo rzucił w tej chwili Fekixowi oburzone spojrzenie. Felix spojrzał na niego nieco zdziwiony, ich oczy przez chwilę rozmawiały ze sobą, wyglądało to tak, jakby wymienili się teraz porozumiewawczymi spojrzeniami.
— Ty też się zakochałeś? — śmieje się Michael.
— Michael, według mnie ten "regulamin" jest trochę bezsensu, bo my sami też kiedyś byliśmy ludźmi, a przynajmniej niektórzy z nas... A to że mamy kły ma nam sugerować, że jesteśmy lepsi od ludzi i nie będziemy się z nimi zadawać? — mówił z pełnym oburzeniem Felix.
— Niby tak. — zgadza się niepewnie Michael. — Ale jak będziemy się z takim kimś przyjaźnić to... łatwo możemy go zranić fizycznie, nawet przypadkowo. Jesteśmy przecież stworzeniami głodnymi krwi, bardzo głodnymi krwi, a podobno nie chcecie już krzywdzić ludzi, wróćmy zatem już może do siebie i dajmy se spokój z nimi.
— Chcesz? — Wiktor wrócił z kuchni i postawił mi przed nosem szklankę ze szkarłatnym napojem. Natychmiast zabrałem się za opróżnienie zawartości szklanki. Oblizałem się ze smakiem.
— I ty chciałeś mi wmówić, że będziesz sobie z dziewczyną nie naszego pokroju, od której dla nas pachnie krwią i nic jej nie zrobisz? Rzucasz się wprost na to. — kpił sobie Wiktor.
— Ale to dlatego, że od ponad tygodnia zupełnie nie miałem styczności z krwią.— Wytłumaczyłem im od razu.
— A... Na pewno chcesz zrezygnować z Weroniki? — spytał mnie Felix, co wzbudziło we mnie dziwne podejrzenia.
W gruncie rzeczy nie chcę. Ale chyba muszę. Echh, skomplikowane.
Zastanawiałem się chwilę nad odpowiedzią, przyglądając mu się podejrzliwie.
— Wprawdzie to... nie chcę. Nie chcę. — powtórzyłem się, patrząc mu w oczy. — Ale jakież mam inne wyjście?
— To olej ten bezsensowny "regulamin" i idź do niej. — wypowiedział się Wiktor.
Rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie. Jeszcze parę miesięcy temu straszyli mnie nachodząc ją, czepiali się o moją przyjaźń z człowiekiem, a teraz Wiktor mówi, abym to olał i poszedł do niej? Nie do wiary!
— Spróbujemy wykombinować coś, abyś mógł tu wracać kiedy chcesz i do nas kiedy chcesz. — Michael uśmiechnął się do mnie szeroko, doprawdy zdumił mnie tym gestem.
Mam ochotę płakać ze szczęścia.
— Rany, dziękuję chłopaki! — zawołałem uradowany.
— Spokojnie, prawda jest taka, że ten regulamin mamy w dupie tak naprawdę, a to była taka mała zemsta za wcześniejsze lata. — powiedział Michael, a ja zdziwiłem się jeszcze bardziej. — Chyba wiesz, o co nam chodzi.
— Czekaj... — urwałem na krótko zdumiony. — Czyli cały czas robiliście mnie tak jakby w konia? Udawaliście?
Te zagrywki były w ramach zemsty?
— Dokładnie tak. Wcale nie mieliśmy zamiaru krzywdzić tej twojej Weroniki, tylko trochę postraszyć. Tak samo w zasadzie z tobą. Dałeś się wkręcić. — Wiktor zarechotał.
— Co za świry z was! — krzyknąłem do głębi zaskoczony.
________________________________
_______________________________
Ten rozdzialik taki dłuższy🎀 No w końcu się pogodzili chłopaki ;p
Czy Klara da sobie już spokój z Natanielem? Odpuści? Jak postąpi teraz Nataniel? A co z tym... Kacprem? Czy między nim a Weroniką zaczęło coś iskrzyć?
W następnym rozdziale przedstawiona będzie teraźniejsza sytuejszyn Weroniki xD
Jeśli się podobało, zostaw gwiazdkę! ;) <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro