Rozdział 9
- Opowiedz mi jeszcze raz jak to było. Mam wrażenie, że to ich sprawka... Nagadali ci coś na mnie? Naprawdę im uwierzyłaś? - stwierdził z goryczą.
- Nie. - zaprzeczyłam słabym głosem. - To znaczy... Przecież ty... No... Dziś rano... Pukałeś do drzwi, byłeś u mnie, potem mnie im zaniosłeś, wpakowałeś do samochodu tych... T-tych... tych... - nie ośmieliłam się dokończyć "wampirów", bo w razie jakbym się przesłyszała, to nie chcę wyjść na wariatkę. Postanowiłam jednak kontynuować wypowiedź, ze zgrozą.- I nie udawaj tu teraz, że nie wiesz o co chodzi.- prychnęłam ze złością i delikatnymi łzami w oczach, jednocześnie czując strach przed jego osobą.
— Ale... Ja naprawdę nie wiem o czym mówisz. To na pewno nie byłem ja, nie byłem dziś u ciebie! Nie zrobiłbym tego!
— Niee? — powtórzyłam, mając w głosie głównie nieufność.
— Nie! — niemal krzyknął.
— Niby dlaczego?
Zamilkł na pewien moment i wydawało mi się nawet, że jego blade policzki pokrył lekki rumieniec.
On to serio jakiś psychopata.
— Więc jak...?
— Przysięgam, to nie byłem ja. Czy było by logiczne to, że najpierw cię przed nimi ratuję, a następnie współpracuję z nimi i zamykam cię w jakimś ciemnym pomieszczeniu? A później znów ocalam?
Wzruszyłam ramionami, nie patrząc mu w oczy. Tak naprawdę nic tu nie było dla mnie teraz pewne.
— Kto wie. Może się ich boisz, bo są wampirami? — wyrwało mi się, przez co poczułam jak oblewa mnie mocny rumieniec. Jeszcze uzna mnie naprawdę za jakąś nienormalną. Zresztą co mnie jego zdanie obchodzi. Mogą przecież tak siebie określać, kto wie czy nie nazwali tak swojego gangu, właśnie na cześć straszenia innych i zabijania. Muszę przyznać, że są kreatywni, ta nazwa faktycznie może mieć z tym związek, nawet pasuje do gangu.
Wbiłam wzrok w ziemię. Następnie gdy ośmieliłam się na niego spojrzeć, zobaczyłam na jego twarzy wyraźnie malujący się szok. Patrzył z niedowierzaniem.
— Skąd wiesz? — zapytał.
— Nie wiem, może się domyśliłam? — skłamałam.
Dlaczego on się tak dziwi, myślał, że nazwa gangu ludzi, którzy zabijają na zawsze pozostanie w ukryciu? Pff!
Milczał. Między nami zapadła cisza.
— To nie tak, że się ich boję... — stwierdził smutno. —Po prostu... — urwał i już nie dokończył.
— Co "po prostu"? — spytałam dociekle.
Nie odpowiedział mi jednak. Przypatrywał się mi ze smutkiem w oczach.
— A więc mi nie ufasz... — mruknął, niedorzecznie, przy okazji zmieniając temat, bo czemu nie, prawda?
Milczałam.
— Mają że tak powiem swoje sposoby. Mogli... Mogli nawet udawać mnie. — stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. — To na pewno nie byłem ja. Nie skrzywdziłbym cię.
— Ta, a to niby dlaczego?
— Bo ja nie chcę być taki jak oni.- powiedział z powagą.
— Czyli chcesz powiedzieć, że oni zamienili się w ciebie i... — przez mój głos przeplatywało się pobłażanie. Mój uśmiech, towarzyszący tej wypowiedzi, zawierał w sobie kpinę.
— Choć pewnie strasznie trudno ci w to uwierzyć, ale z tego co opowiedziałaś, to przeczuwam, że tak właśnie było.
— Ja... Już teraz nie wiem czy ci wierzyć. Zrozum... Jestem... zdezorientowana. — nie wiedzieć czemu, byłam z nim całkiem szczera. Może w głębi duszy nie uznawałam go już za oszusta?
— Rozumiem... — odparł smutno. — Oni tak potrafią... Pójdę już.
— Nie. — dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że go zatrzymuję. Zarumieniłam się lekko, czego tylko się powstydziłam. Sama nie rozumiałam czemu go zatrzymuję.
Albo po prostu nie chciałaś sama po nocach wracać do domu, prawda? A on cię obroni.
O ile w ogóle mówi prawdę...
Tak, właśnie tak, właśnie po to go zatrzymałam, heheh...
— Mam nie iść? — zdobył się na szczery uśmiech, a w jego oczach błyszczał zachwyt.
— Nie... To znaczy tak, z-zostań. — zmieszałam się i zawstydzona spuściłam głowę w dół.
Chwilę potem poczułam się obejmowana. Nataniel, o dziwo przytulił mnie do swojego torsu. Odwzajemniłam czuły gest. Znowu poczułam się bezpieczna.
— Wybacz... — mruknęłam, nadal przyklejona do niego.
— Ćśś... — objął mnie jeszcze mocniej, byłam schowana w jego ramionach.
— Och, tylko co jeśli znowu przyjdzie... z wyglądem jak ty... —mówiłam z lekką irytacją i rozgoryczeniem.
— Mam nadzieję, że następnym razem mnie poznasz. Po charakterze, tonie głosu... Chociaż oni mnie znają, więc nie przeczę, że mogą dobrze mnie naśladować...
Mruknęłam smutno. Staliśmy tak przez chwilę wtuleni do siebie.
— Tylko jak to się dzieje? On naprawdę wyglądał jak ty! Mają idealne, perfekcyjne przebrania na ciebie? Po co im? — wciąż miałam wiele, wiele wątpliwości. — Nie rozumiem tej sytuacji, dlaczego jestem w to wplątana?
— Ychh... Wampiry tak mogą... — rzekł cicho.
— Co? Ale jak? — słowo "wampiry" nadal rozumiałam jako nazwa ich gangu. — I czy... Właśnie, skoro to nie byłeś ty, to skąd wiedziałeś gdzie jestem? Ty znasz ich kryjówkę? Współpracowałeś razem z nimi? Szantażowali cię? A może kiedyś się z nimi przyjaźniłeś, a teraz ratujesz przed tymi porywaczami ludzi? Skąd ich w ogóle znasz? Bo takie odnoszę wrażenie, nie oszukasz mnie. I w ogóle dlaczego ty po prostu nie...
— Chodźmy już. Twoi rodzice pewnie się martwią, odprowadzę cię do domu. — zmienił temat, czym mnie zirytował.
Zaczęliśmy iść w kierunku mojego domu.
— Aha. — prychnęłam na wiatr. — Czyli kompletnie nic mi nie powiesz?! Oni może nawet chcieli mnie zabić, a ty sobie...
— Weronika...
— NIE. NIE PRZERYWAJ MI. Dlaczego ty najzwyczajniej nie powiadomisz policji? — wyswobodziłam się nieco z jego ramienia i rzuciłam mu nieufne spojrzenie.
Zastałam jego spojrzenie pełne skruchy. Chłopak westchnął tylko głęboko i po chwili znów objął mnie ramieniem w ciszy.
— W takim razie dziękuję ci za twoją pomoc, już ci nie ufam, gdybyś nic nie miał do ukrycia to normalnie byś mi odpowiadał, a ty zachowujesz się jakbyś należał do londyńskiej mafii. —zepchnęłam z siebie jego rękę i postanowiłam go wyprzedzić.
— Czekaj!
Dogonił mnie i złapał za ramię.
— Na odpowiedzi przyjdzie jeszcze czas. Ale jeszcze nie teraz.
— I co ja im powiem? Rodzicom? — westchnęłam smutno, tym razem dając mu spokój z natarczywymi pytaniami, skupiłam się bardziej na teraźniejszych problemach.
— A właśnie. Lepiej chyba zachować to dla własnego bezpieczeństwa w tajemnicy, oni są okrutni, gdy twoi rodzice doniosą na nich na policję, to mogą się oni okropnie zemścić. Uwierz mi, mają te możliwości...
— Po tym co usłyszałam z ich ust, właściwie od jednego, też boję się wyjawiać rodzicom prawdę, zresztą sami mnie ostrzegali, że źle się to skończy... — nawet nie zauważyłam, kiedy łzy nagromadziły mi się w oczach. Poczułam bezradność i strach przed tymi ludźmi.- Boję się...
Nataniel ponownie objął mnie ramieniem podczas drogi. Tym razem szczelniej i pewniej.
— Póki tu jestem nic ci nie grozi. — powiedział czule. — I uwierz, że dobrze cię rozumiem...
"Dobrze cię rozumiem" ? Ale co miał na myśli? Czyżby też był ich ofiarą?
Dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu. Była to jednak przyjemna cisza, dobrze się przy nim czułam.
Stanęliśmy tuż przed moim domem.
Zastanawiałam się ze stresem co powiem rodzicom. Zresztą możliwe, że oni już wiedzą...
Zadzwoniłam dzwonkiem. Otworzyli niemal od razu.
— Weronika! — zawołała moja mama zadowolona. — Gdzie byłaś? — i w tym momencie ujrzała stojącego przy mnie Nataniela.
Chłopak nieśmiało złapał moją dłoń, przez co uśmiechnęłam się do siebie.
— Mogłaś nas powiadomić, powiedzieć. Ani jednego telefonu nie odebrałaś... — i tu już wiedziałam, że te... bandziory nie zdążyły JESZCZE nastraszyć moich rodziców. I całe szczęście.
— Ależ to nie jej wina proszę pani, naprawdę, to była moja wina, może mnie pani jak najbardziej za to okrzyczeć. — wyjaśniał brązowowłosy.
— My tu schodziliśmy na zawał, dlaczego nas nie powiadomiłaś?
— Widocznie była mną tak oczarowana, że zapomniała. — wytłumaczył się za mnie.
Zaraz, co?!
— Nie! — mruknęłam onieśmielona i poczułam jak robię się czerwona. — To znaczy...
— Widzi pani, córka jest rozkojarzona.
Och jak możesz Nataniel! Ja wcale... — ochrzaniałam go w myślach.
Moja mama kiwnęła tylko głową i uśmiechnęła się pod nosem.
— Całe szczęście, że nic ci nie jest, nie wyobrażasz sobie jak się bałam o ciebie!
Westchnęłam. Zrobiło mi się przykro, że ją okłamuję, no ale dla naszego bezpieczeństwa nie mogłam powiedzieć prawdy.
A może lepiej jak później powiem?
— To jak ma na imię ten twój nowy chłopak? — spytała nagle.
— N-nataniel. — odparłam.—YY, TO NIE JEST MÓJ CHŁOPAK!
— No, no, tak, tak. Jest już ciemno, sam wrócisz do domu, czy cię może podwieźć? —zaproponowała mama. — Bo żebyś nocował u mojej córki to jeszcze trochę za wcześnie...
— Mamo! — poczułam jak moje policzki oblewa pąsowa czerwień.
Czy ona zawsze musiała być taka zwariowana?
— Nie, dziękuję, sam wrócę. — powiedział grzecznie, ale stanowczo.
Ruszyłam w stronę drzwi, gdzie stała wciąż moja mama.
— To... cześć. — pożegnałam Nataniela obracając się jeszcze na schodach.
— Do jutra. — posłał mi słodki uśmiech.
Weszłam do środka i nie wiedzieć czemu, poleciałam szybko do swojego pokoju na górę, tylko po to, aby wyjrzeć przez okno i popatrzeć jeszcze na oddalającego się Nataniela.
— A ty co, zakochana? — usłyszałam rozbawiony głos mojej mamy za sobą i wzdrygnęłam się.
Gwałtownie odwróciłam się w jej stronę.
— C-co? — odezwałam się głupio. — Nie! — pisnęłam, unosząc zawstydzona ramiona do góry.
Mama tylko zaśmiała się cicho.
— Nie rób mi więcej takich numerów. — powiedziała poważnie.
— Wiem, przepraszam... —odpowiedziałam ze smutkiem, wciąż żałując, że nie mogę powiedzieć po prostu prawdy. To znaczy mogę, ale nie chcę dla bezpieczeństwa.
Ciężka sprawa...
Przynajmniej tak polecił Nataniel. Nie wiem jak to opisać, ale z jednej strony naprawdę ufam temu chłopakowi, a z drugiej... już nie do końca. I tak naprawdę tylko dlatego, że nie udzielał odpowiedzi na moje pytania, stał się ofiarą mojej podejrzliwości.
Ale kieruje mnie względem niego coś jeszcze, czego sama nie potrafię ubrać w słowa.
— Już w porządku. Zrobić ci coś do jedzenia?
Gdy o to zapytała, uprzytomniłam sobie jak bardzo głodna jestem.
— Tak.
— Zaraz cię zawołam, są pyszne naleśniki.- mama opuściła mój pokój, a ja od razu poleciałam za nią do kuchni.
Gdy już podgrzała dla mnie naleśniki od razu zabrałam się za ich jedzenie. Chłonęłam je bardzo szybko, wcześniej smarując truskawkowym drzemem.
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
— To wyście nic nie jedli?
—Długa historia... — westchnęłam i wpakowałam do buzi kolejny kawałek.
Gdy już skończyłam jeść, odezwałam się nie mogąc znieść tego napięcia w środku.
— Mamo?
— Tak?
— Byłam porwana.
Zapadła cisza.
Moja rodzicielka spojrzała na mnie z szokiem. Przez chwilę milczała.
— Co ty mówisz? Kiedy? — spytała z przerażeniem. — Jejku, dziecko, dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? Dzwonię na policję. Co ci zrobili? Mów!
—No... Dzisiaj. W sumie to nic... Zamknęli m-mnie w ciemnym p-pomieszczeniu i mówili, że będzie za mnie okup. —wydukałam, a do oczu cisnęły mi się łzy. — Myślałam, że was nastraszyli...
— Nie, kompletnie o tym nie wiedziałam...
— Proszę nie dzwoń na policję. Oni się zemszczą. — po moim policzku spłynęła łza.
Mama podeszła i natychmiast mocno przytuliła mnie do siebie. Odwzajemniłam jej uścisk.
— Nie gadaj głupot, policja się tym zajmie. To zawsze jest najlepszym wyjściem. — stwierdziła.
Niby tak, ale... Ech.
Wzruszyłam bezradnie ramionami. Nataniel będzie zły. Jeszcze narobię mu kłopotów, uchh. Ale nie chciałam... Ani też nie chciałam okłamywać rodziców.
— A gdzie tato?
— Wyjechał w delegacje. Wróci za parę dni. Powiedz mi, jak oni wyglądali, opiszę ich policji.
— Lepiej nie. — mruknęłam.
— Och, nie znasz się jeszcze na życiu, każdy z bandytów tak straszy, a później ZAWSZE okazuje się, że policja była JEDYNYM wyjściem z sytuacji. — uparła się moja mama.
Z jednej strony zrzuciłam z siebie ciężar, ale z drugiej... to że się wygadałam niekoniecznie może przynieść dobre korzyści...
Bo mogłam narobić problemów Natanielowi. Ech... I niewykluczone, że również sobie...
__________________________________________
______________________________________
Hej, hej 😀😀
Myślicie, że mama Weroniki powiadomi policję?
No może, może😅 a może i nie😂
Nie no, przekonacie się w kolejnym rozdzialee😊
A jeśli chodzi o tajemnice opowieści to to jeszcze nie koniec😉😄
Widzimy się w następnym 😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro