Rozdział 20
— Wybacz... — zabrzmiał bardzo szczerze.
— Do zobaczenia w szkole. — rzuciłam na koniec i odwróciłam się na pięcie.
Nie rozumiem, dlaczego chce mi się płakać??
Gdy się obróciłam, zastałam jeszcze jego smutne, długie spojrzenie. Stwierdziłam wtedy w myślach, że on chyba też wcale tego nie chce.
— Nie idziesz? — zachichotałam z naiwną nadzieją, w mój chichot wczepił się jednak smutek.
— Idę. — odparł i odwrócił się na pięcie. Po chwili opuścił już moje spore mieszkanie.
Wróciłam do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Sama dokładnie nie wiedziałam dlaczego, ale brało nade mną górę przygnębienie. Oparłam się tyłem o wzorzystą ścianę i przymknęłam powieki. Nawet nie zauważyłam kiedy po moim policzku spłynęła samotna łza. Czułam się trochę dziwnie, byłam smutna, ale nie do końca rozumiałam z jakiego powodu.
Nie rozumiem siebie... Przecież skoro dla mojego dobra pozostanie on z Klarą, wróci do nich, to w końcu powinni się ode mnie raz na zawsze odczepić, zostawią mnie w spokoju, a tego przecież chciałam... Dlaczego więc jest mi tak przykro?
Czuję, że będę tęsknić za Natanielem. Już łaknę jego towarzystwa. Ale teraz to Klara będzie mogła go przytulać... i nawet więcej.
Czy ty jesteś zazdrosna?
Odezwał się we mnie głos podświadomości.
Och, co się ze mną dzieje?!
W mojej głowie kotłowało się teraz pełno przeróżnych myśli na temat Nataniela. Królował on w moich myślach i ani myślał odejść. Gdy tylko zamykam oczy, widzę obraz wpatrującego się we mnie smutno Nataniela, jego śliczne, błyszczące tęczówki, w których z niewiadomych przyczyn tak uwielbiam zatapiać wzrok. Nieziemska uroda, gęste ciemnobrązowe włosy, które chciałabym przeczesać palcami, zbadać. Jego przyjemny, czuły głos, którego mogłabym słuchać godzinami... I ten miły dotyk jego jedwabnej skóry, gdy ochładzał moje czoło przed gorączką. Tak go koch...
ZARAZ, CO, O CZYM WŁAŚNIE POMYŚLAŁAM?
Boję się do tego przyznać nawet przed samą sobą.
Zapomniałaś, że jest on potworem, który też zabijał? Jego chłodny oddech, zimny dotyk...
Och... Jejku... Ale on nie jest potworem! On jest inny! Ocalił mnie...
A teraz zostawił...
Ale... ale zrobił to dla mojego dobra... dla mojego bezpieczeństwa!
Z jednej strony czuję ulgę, że na jakiś czas będę mieć spokój z tymi nieludzkimi istotami. Z drugiej zaś... przez jego odejście coś mnie dręczy, nie podoba mi się, że zwiąże się on teraz z Klarą. Ale to tylko pod wpływem szantażu... Nie z miłości...
No właśnie. Czy to nie bezsensu?
A może on tak naprawdę chciał do niej wrócić?
Och, czy ty zwariowałaś? Nie ma go zaledwie od pięciu minut, a twoje myśli brną do niego szybciej niż pogotowie do mocno rannego, jakbyś umierała z tęsknoty. Opanuj się lepiej.
Nie wiem, nie rozumiem czemu tak intensywnie, dokuczliwie odczuwam jego brak.
— Weronika? — usłyszałam nagle głos mojej mamy, dobiegający z dołu, pewnie z salonu. —Wróciłam dziś szybciej. — słychać było odgłos jej kroków.
Po chwili weszła do mojego pokoju.
— Jak się dziś czujesz? Jutro już chyba idziesz do szkoły, co?
—Tak, tak. — zapewniłam.
— No ja myślę. Odwiedził cię dziś kolega? — zapytała z tym łobuzerskim uśmieszkiem.
— Odwiedził... — mruknęłam tylko.
— Coś się stało? — spytała, a w jej głosie zawisło lekkie zmartwienie.
— Nie, nic. — wzruszyłam ramionami i wymusiłam uśmiech.
Tak naprawdę to sama nie pojmuję co mną tak wstrząsnęło, jutro przecież zobaczę go w szkole! Tylko no... z jakiegoś powodu jest mi przykro, że nie będziemy mogli bardziej pogłębić tych relacji... Pozostanie przy granicy przyjaźni i koniec. Albo nawet nie.
— Przecież widzę... — stwierdziła mama.
W zasadzie to jestem zła, że Nataniel dał się tak szantażować tej Klarze, a jeszcze bardziej zła na nią. Jakim prawem pogroziła mu, że mnie zabije?! To nie jest normalne! Cóż za nieludzka istota. Dosłownie...
Moja śmierć ma jej pomóc w zrealizowaniu celu? Co za wariatka! Szczerze z jednej strony jestem porządnie przerażona, krew mrozi w żyłach, aczkolwiek z drugiej przymykam na to oko i coś mi mówi, że jej słowa nie do końca liczyły się z prawdą i stanowią jedynie grę, by zamieszać Natanielowi w głowie.
Och, a jak ona zmusi go by wrócił do nich? Czy on... byłby w stanie zabić człowieka? - przeszło mi niepohamowanie przez myśl.
Poza tym... dobrze pamiętam jak wspomniał, że jest coś jeszcze. Ale jak zawsze - nie chciał nic zdradzać. Kryje się.
Nie wiem czy naprawdę jest jeszcze jakiś intrygujący zasadniczy powód, czy powiedział to tylko tak po prostu by zatuszować, że poddaje się szantażom Klary.
— Och, no... naprawdę nic. — zapewniłam, mówiłam to jednak tonem, który świadczył o tym, że nie mam ochoty prowadzić tej rozmowy dalej. Bowiem nie zdradzę mamie kim z rodu jest Nataniel. Zresztą co ja mówię, słysząc o krwiożerczym wampirze zapewne uśmiała by się do łez, pomyślała jeszcze, że coś brałam, zatem co takiego mam jej tłumaczyć.
— No dobrze, niech ci będzie. — westchnęła niepewnie, po czym opuściła mój pokój.
Opadłam na łóżko i jak na razie postanowiłam żyć w świecie na jawie.
* * *
Nastał poranek, usłyszałam budzik do szkoły, którym była jedna z moich ulubionych piosenek.
Otworzyłam niemrawo oczy i przetarłam je by pozbyć się mgły. Gdy rozejrzałam się po pokoju, moją uwagę przykuła otaczająca szarość, jak na poranek w jesień zdawało się być całkiem ciemno.
Podeszłam do okna, wyjrzałam za nie i faktycznie na niebie pojawił się rząd burzowych chmur. Och, muszę się pospieszyć póki jeszcze nie pada, mam nadzieję, że zdążę wyprzedzić deszcz czy nawet burzę, bo mam blisko do szkoły.
Poleciałam do łazienki, która znajdowała się blisko mojego pokoju.
Ubrałam w pośpiechu przyszykowane ubrania, czyli między innymi barwną bluzkę ozdobioną cekinami oraz niebieskie dżinsy.
Zbiegłam prędko na dół, do kuchni, była połączona z salonem. Niedaleko znajdowała się kolejna łazienka, tam zapewne mama szykuje się teraz do pracy.
Śniadania sobie odpuściłam, oczywiście ze względu na pogodę, bałam się, że będę musiała iść podczas tej burzy. Wyobrażałam sobie siebie trzęsącą się z zimna, przemokniętą przez deszcz i biegnącą do szkoły, chcącą jak najszybciej dostać się do budynku.
Spakowałam dwie kanapki do mojego czarnego plecaka, które przygotowałam sobie wczoraj wieczorem, po czym wybiegłam z mieszkania.
Spojrzałam do góry.
Wyglądało na to, że deszczowe chmury były coraz bliżej.
Wyszłam na chodnik i całkiem żwawym krokiem brnęłam w kierunku szkoły.
Nagle poczułam na sobie krople deszczu, chyba zaczyna padać. Na szczęście do szkoły miałam dość blisko, więc nawet jakby pogoda nieco się popsuła mogę przyspieszyć kroku i niedługo znajdę się już w szkole.
Kolejna kropla. I kolejna.
Przyspieszyłam znacznie kroku, wtedy poczułam jak mój kolorowy ubiór zaczyna coraz bardziej moknąć. Zaczęłam biec, niespodziewałam się tego, ale lunęło jak z cebra, krajobraz przede mną był całkiem szary, deszcz stał się tak gęsty i mocny, że mógł przypominać mgłę.
Biegłam, przez tą wodę włosy przyklejały mi się do twarzy, pozostał mi do szkoły jeszcze mały kawałeczek trasy, nagle jednak poczułam jak lecę do przodu, poślizgnęłam się, upadłam na mokry chodnik. Zrozpaczona natychmiast wstałam, deszcz jakby na moment dał mi spokój, myślałam, że znajduję się po prostu pod drzewem, lecz gdy spojrzałam w górę ujrzałam granatową parasolkę w gwiazdki, ktoś trzymał ją nade mną. Tą osobą okazał się być...
_____________________________
__________________________
Następna część za parę dni
Jeśli się podoba, może podarujecie gwiazdkę mi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro