Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 26

Niesamowicie wykończona upadłam na kolana przy kupce popioły i podniosłam mój naszyjnik. Spojrzałam na czarny krzyż, który mnie uratował. Jakbym go nie miała mogła bym już nie żyć. Ubrałam go sportem na szyje i rozejrzałam się po okolicy. Rozmiar zniszczeń był ogromny. Drewa były połamane, ziemia całkowicie zorana i gdzieś płonęło dalej zapalone drzewo. Cały krajobraz był niszczony i poturbowany od rzucanych zaklęć. Ale wygrałam, miną lata zanim wiedźmy znajdą nowa przywódczynie i uda im się uknuć nowy plan.

Ciężko dusząc, dopiero teraz odczułam wszystkie skutki walki. Byłam cała obolała i mocno ranna. Krew kapała mi z rozciętego policzka i siłą woli zmuszałam się by nie zemdleć.

- Felicja? - usłyszałam za sobą dialektalny głos i odwróciłam głowę.

Na brzegu polany stała dość mocno poturbowana Rebecca, ale nie była poważnie ranna. Przyjrzała się rozmiarom zniszczeń i zagwizdała cicho.

- Musiało być gorąco.

Niezdolna coś z siebie wykrztusić, kiwnęłam głową.

- Ale się udało – ciągnęła dalej z lekkim uśmiechem. - Udało mi się na jakiś czas unieruchomić i oszołomić pozostałe wiedźmy, więc chwilowo nie będą nas zagrażać, ale musimy się zmywać, bo nie wiem na jak długo je powstrzymałam.

Z trudem podniosłam się z ziemi, a ona przytrzymała mnie bym się znów nie przewróciła.

- Wracajmy do szkoły. Udało mi się złapać twoje jednorożca, kiedy wiedziałam jak biegł spłoszony i zdążyłam go pochwycić – powiedziała czarnowłosa kiedy ruszyłyśmy przed siebie, a ja jej podziękowałam.

Po chwili doszłyśmy do naszych jednorożców, które czekały na nas spokojnie. Z lekkim trudem wdrapałyśmy się na ich grzbiety i ruszałyśmy przed siebie wyjeżdżając czym prędzej z wioski wiedźm. Miałam nadzieje, ze już nigdy tu nie wrócę. Po drodze widziałam pokonane przez Rebece wiedźmy, które już dochodził do siebie, więc musiałyśmy się spieszyć jeśli chciałyśmy uciec bez kolejnej walki.

Kiedy jechałyśmy lekkim kłusem przez las i polany w stronę zamku, panowała między nami napięta cicha. Żadna z nas nie chciała poruszyć tematu tego co się przed chwilą wydarzyło. Zimny wiatr wiał nam w twarz, ostudzając nieco nasze myśli i oszołomienie po walce. Byłam słaba i ledwo trzymałam się na grzbiecie mojej klaczy, wydarzenia dzisiejszej nocy nieźle dały mi w kość.

- Zawahałam się w pewnym momencie przed zabiciem wiedźmy – wyznałam w końcu cicho bo musiałam to z siebie wyrzucić, nie dawało mi to spokoju. Rebeca nic nie powiedziała, tylko słuchała to co chce jej przekazać. - Dałam się jej podejść i zmanipulować. Skusiła mnie, obiecała mi pomóc opanować moją magię, a to sprawiło, że się zawahałam. Matko, jestem okropna, chciałam wszystko poświecić by tylko w końcu mieć kontrole nad mocą, jak mogłam być taka samolubna. Nie powinnam nawet o tym myśleć, tylko od razu nią unicestwić, a ja naprawdę rozważałam jej propozycję...

- Nie ma w tym nic złego – powiedziała spokojnie Rebecca patrząc przed siebie. - Wiele osób rozważyło by propozycje wiedźmy na twoim miejscu, wielu by nawet z niej skorzystało. Ludzie są samolubni Felicjo, część osób nie byłaby w stanie poświecić własnego dobra dla dobra innych. Liczy się to, że nie dałaś się jej, że mimo wszystko nie uległaś. Postąpiłaś słusznie, a twoje wahanie jest całkowicie naturalne, ale uratowałaś nas to jest ważne. Pokonałaś własne pragnienie i ocaliłaś nas wszystkich – spojrzała na mnie i się uśmiechnęła pokrzepiająco.

Ulżyło mi nieco na jej słowa, bo to że się zawahałam było okrutne z mojej strony. Nie potrafiłam sobie wypaczyć tej chwili słabości.

W końcu na horyzoncie dostrzegłyśmy zarys zamku. Nie było nigdzie widać wiedźm, więc najwyraźniej wycofały się kiedy pokonałam ich przywódczynie. Mam nadzieję, że do tego czasu udało się dziewczyną obronić zamek. Tak samo jak opuściłyśmy zamek, tak samo dostałyśmy się z powrotem do środka. Odstawiłyśmy jednorożce do stajni i doskładanie obejrzałyśmy czy nie zostały ranne. Kiedy wszystko było w porządku, wyszłyśmy na dziedziniec.

Panowało tam zamieszanie. Nauczyciele próbowali opanować spanikowany tłum uczniów ubranych w piżamy, który nadal ciężko przeżywał atak wiedźm. Nie chciałyśmy by ktoś zauważył, że nie byśmy cały czas w zamku, więc musiałyśmy się szybko stąd ulotnić, zanim ktoś zauważał nas niepokojący stan. Nie wyglądało na to, by wiedźmą udało się dostać do środka, zamek od wewnątrz był w nienaruszonym stanie. Opuszczając dziedziniec niezauważone przez nikogo, ruszyłyśmy spotkać się z resztą naszej drożyny, by opowiedziały nam co się tu działo pod nasza nieobecność i by podzielić się z nimi naszymi wieściami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro