Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Wezwanie do stawienia się w ciągu doby na przekazanie pierwszego zadania do wypełnienia. Szybko. Wystarczyły mi dwie godziny, abym była gotowa do wyjazdu. Wsiadłam do Dodge'a i wpisując lokalizację, która była podana w krótkim liście, ruszyłam do celu. Jechałam autostradą, kierując się na południowy zachód. Nie szalałam z dodawaniem gazu, poza tym był dosyć duży ruch, mimo wysokiej temperatury, jaka w ten czas panowała. Utrzymywałam mniej więcej stałą prędkość siedemdziesięciu mph*, dając sobie możliwość obserwowania przemijającego krajobrazu i porównywania go z czasami, kiedy wraz z dziadkami jeździłam do nad oceanicznych kurortów. Jako ich jedyna wnuczka od zawsze byłam dla nich oczkiem w głowie. Później historia zaczęła się komplikować, tak, jak i nasze relacje...

Byłam podekscytowana, ale też zdenerwowana i ciekawa, jakie zadanie przypadnie mi w udziale. Nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego jak na pierwszy raz, ale miałam nadzieję, że będę mogła się wykazać. Chciałam udowodnić, że zasłużyłam na tę posadę.

Po półtorej godzinnej jeździe dotarłam do San Francisco. Kiedy w końcu udało mi się wyjechać z centrum, które było okropnie zakorkowane, udałam się na obrzeża pod podany na kartce adres. Nic nie wskazywało na to, aby w tym budynku znajdowała się jakaś instytucja. Ogółem cała okolica przypominała bardziej jakieś osiedle, niż miejsce, gdzie mogłoby prowadzić działalność biuro tajnej agentury. Sprawdziłam jeszcze raz, czy, aby na pewno znalazłam się we właściwym miejscu. Wszystko mówiło, że tak. A więc włożyłam kartkę do kieszeni, wyjęłam kluczyki ze stacyjki, po czym wysiadłam z samochodu, zamykając go.

Ruszyłam w stronę drzwi domu, kiedy usłyszałam, że podjeżdża jakiś samochód. Obróciłam się, zachowując czujność, czy nie dzieje się nic niepokojącego. Zauważyłam czarnego Range Rovera z przyciemnianymi szybami, z którego wysiadł mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych. Zaczął zmierzać w moim kierunku. Zastanawiałam się, o co może mu chodzić. Kiedy znalazł się tuż obok, położył mi rękę na ramieniu, zaciskając dłoń i popychając w kierunku samochodu.

— Proszę ze mną. — Usłyszałam tylko, jednak coś mi mówiło, że lepiej nie ryzykować szarpaniną, bo w samochodzie za kierownicą musiał siedzieć jeszcze jeden człowiek. — Wsiadaj.

— Przepraszam, ale o co chodzi? — zapytałam podenerwowana tym, że nie otrzymałam żadnych wyjaśnień i tak po prostu próbował mnie wepchnąć do samochodu.

— Wsiadaj! — warknął, oglądając się dookoła, po czym zaciskając dłoń na moim ramieniu, szarpnął mną i wręcz wrzucił mnie na siedzenie, po czym sam wsiadł. Zaczynałam się bać... — Jedź — rozkazał mężczyźnie, który siedział za kierownicą. — Ingrid, prawda?

— Tak, do cholery, ale o co w tym wszystkim chodzi? — burknęłam, poprawiając swoją pozycję i spekulując, jakie mam szanse w razie potrzeby, na ucieczkę.

— Takie procedury, a my musimy się ich trzymać. Jestem Bjorn — pracownik działu bezpieczeństwa, przydziału i nadzorowania misji ASA**. — W tym momencie wszystko zaczęło nabierać sensu. — Pokaż dokumenty i wezwanie.

Podałam mu, to czego zażądał. Sprawdził wszystko dokładnie, a następnie wyjął ze skórzanej aktówki teczkę, podał mi ją wraz z moimi dokumentami.

— Mogę wiedzieć, dokąd właściwie jedziemy?

— Nigdzie — odparł tylko, lekceważąc zupełnie moje pytanie. — W teczce masz wszystko odnośnie twojego zadania. Tu — powiedział, podając mi niedużą kartkę — masz adres hotelu i dane rezerwacji. Rano przyjdzie do ciebie agent Harris, przekaże ci wszystko dokładnie, do tego czasu musisz się zapoznać z dokumentami w teczce. Jutro wieczorem wylatujecie do Portland... — Przekazał mi jeszcze kilka informacji i dokumentów, broń, po czym po prostu wysadził w miejscu, z którego wcześniej mnie zabrał.

Popołudnie było w szczytowym momencie, gdy z powrotem wsiadłam do mojego Dodge'a. Postanowiłam podjechać do Five Guys i coś zjeść, bo zaczynało mi już burczeć w brzuchu. W międzyczasie postanowiłam wrócić do domu, mimo że później i tak będę musiała tu wrócić. Nie chciałam zostawić mamy bez żadnych wyjaśnień, a poza tym musiałam jeszcze zabrać kilka rzeczy własnych, skoro jutro mieliśmy wylatywać to Portland. Moja pierwsza misja i już z dala od miejsca zamieszkania.

Pędziłam autostradą, przy otwartych oknach, bo gorące powietrze przyprawiało o duszności, a nawet niemal o omdlenie. W głowie ciągle analizowałam to, co wydarzyło się chwilę temu. Chyba oczekiwałam czegoś innego. Jakiejś nowoczesnej siedziby, stada strażników, a tu takie dziwne spotkanie w aucie. Znaczy, nie narzekam, po prostu to było dla mnie zaskoczeniem. Kiedy dotarłam pod bramę, mamy samochód stał już na podjeździe. Zaparkowałam swój, a następnie ruszyłam do domu.

— Mamo! — zawołałam, kiedy tylko przekroczyłam próg drzwi. — Mamo!

— Coś się stało? Gdzie byłaś? — zapytała, wychylając się przez balustradę nad schodami.

— Musimy porozmawiać.

— O Boże! Masz problemy? Ktoś chciał zrobić ci krzywdę? — Zaczęła zarzucać mnie pytaniami, zbiegając z góry i sprawdzając, czy aby na pewno jestem w jednym kawałku.

— Mamo, nic mi nie jest. Chodzi o moją pracę — westchnęłam, poprawiając odruchowo w geście zdenerwowania włosy. — Muszę wyjechać.

— Przecież dopiero wróciłaś.

— Tak, tylko dostałam zadanie do wykonania. Spory kawałek stąd. Właśnie dlatego nie było mnie dziś w domu — wyjaśniłam, oczekując od niej jakiejkolwiek reakcji. Jednak ona po prostu stała i na mnie patrzyła, nic nie mówiąc.

— Jak długo cię nie będzie? — spytała dopiero po kilku minutach i zagarnęła mnie w swoje ramiona.

— Nie wiem.

— Chyba nadszedł czas, aby pogodzić się z tym, że i ty kiedyś w końcu stąd wyjedziesz. — Wtedy też popłynęły pierwsze łzy.

Później ich było jeszcze więcej. Obiecałam, że jeśli będę mogła, przyjadę, zadzwonię. Ciężko mi było tak po prostu, z godziny na godzinę, pożegnać się z nią i ruszyć w nieznane. Bolało mnie to, że i ja ją opuściłam, w końcu oprócz mnie, nie został jej nikt. Ździrowata ciotka się nie liczy.

***

O godzinie dwudziestej trzeciej byłam już w hotelowym pokoju. Siedziałam na puszystym dywanie tuż obok okna, przyglądając się panoramie miasta, które mimo dosyć późnej godziny, po ulicy przebiegającej tuż obok Stanford Court, w którym aktualnie przebywałam, ludzie wciąż dokądś pędzili. California Street co chwilę było przecinane przez przejeżdżające samochody, pod hotelem zatrzymywały się taksówki, które przywoziły nowych gości.

Z lampką wina w dłoni, w szortach i koszulce do spania, mimo że widoki były hipnotyzujące, musiałam się zabrać za przeglądanie zawartości białej teczki, która zawierała wszystkie informacje, z jakimi musiałam się zaznajomić. Wyjęłam pierwszą kartkę, zabierając się za studiowanie jej zawartości.

Imię i nazwisko: Gerald Etter

Data urodzin: 26 czerwca 1993r. (23lata)

Miejsce zamieszkania: 904 Gateway Road, Portland

SNN***: nieznany

Wzrost: 6'0'' (182cm)

Waga: ok.175 pounds (80kg)

Grupa krwi: 0-

Kolor oczu: zielony

Kolor włosów: czarny

Numer karty kredytowej: 4485 9607 2848 8611

[...]

Później były kolejne informacje na temat jego osoby, zdjęcia, które miały pomóc w jego rozpoznaniu. Jednak dopiero, gdy trafiłam na oskarżenia i przewinienia, naprawdę zainteresowałam się tymi dokumentami. Może z wyglądu nie wydawał się jakoś specjalnie groźny, to jego kartoteka mówiła sama za siebie. Handel narkotykami, znęcanie fizyczne nad innymi, między innymi swoją dziewczyną, możliwy sadyzm, kontakty z szemranym towarzystwem...

Ciekawy przypadek. Może dlatego właśnie przydzielili mnie do pracy zapewne z bardziej doświadczonym ode mnie agentem. Przeczuwałam, że zadanie, które nam powierzono, może nieść ze sobą jakieś trudności. W końcu, gdyby chodziło o ujęcie go podczas przemytu i zamknięcie w więzieniu, niżej postawieni federalni mogliby spokojnie się tym zająć, a nie oddawać sprawę tajnej agenturze. A może to wcale nie było powiązane ze służbami rządowymi, tylko jakąś konkretną osobą, której Etter nadepnął na odcisk...

Tego nie mogłam być pewna. Nam powierzano zadanie, my mieliśmy je wykonać. A to — przez kogo, z jakiego powodu i czemu akurat naszej agencji zostało przekazane — leżało w gestii wyżej postawionych ode mnie pracowników biurowych. Do ich zadań należało wcześniejsze posprawdzanie wszystkiego, przygotowanie odpowiednich dokumentów i negocjacja w kwestii zapłaty przez wynajmującego, wykonawcy.

Gdy skończyłam już wszystko przeglądać i analizować, zegar wyświetlał trzecią nad ranem. Szczerze mówiąc, nie zorientowałam się, kiedy ten czas tak szybko zleciał. Sprawdziłam jeszcze na laptopie, jak wypadła wieczorna sesja giełdowa i z zadowoleniem przyjęłam do wiadomości, że kurs, na który postawiłam niewielką część mojego kapitału, zarobił i zyskałam prawie tysiąc dolarów. Później zmęczona, wsunęłam się pod białą pościel i zasnęłam.

***

Rano około siódmej byłam już na nogach. Ubrana we w miarę luźne i przewiewne ubranie, stosowne na spotkanie czysto służbowe i zapoznanie z partnerem. Śniadanie zamówiłam do pokoju, w obawie, że mógłby się zjawić w czasie, kiedy przebywałabym w hotelowej restauracji, nie zastając mnie — pomyśleć, że stchórzyłam, czy olewam swoją pracę. Faktycznie, zjawił się w czasie, gdy akurat kończyłam zjadać ostatni chrupiący kawałek bekonu.

Wszedł do pokoju, uprzednio pukając. Górował nade mną wzrostem o dobre dwadzieścia centymetrów i zapewne też przynajmniej kilka lat wiekiem. Kiedy tylko wyciągnął dłoń, aby się przywitać, poczułam, jak przyjemny dreszcz przebiega przez moje ciało na myśl, że przyjdzie mi pracować z naprawdę niezłym ciachem. No, co?! W końcu jestem kobietą, wolno mi czasem fascynować i roznamiętniać mężczyzn — w końcu ślubów celibatu ani żadnych tym podobnych, nie składałam. Przebywałam w jego towarzystwie zaledwie kilkadziesiąt sekund i mogłam zauważyć, że otaczała go aura pewności siebie, spokoju i czujności.

— Bradley Harris, agent ASA.

— Ingrid Delgrada, miło mi pana poznać.

— Mnie również. Mów mi po prostu Brad, skoro i tak od dziś mamy współpracować — oznajmił rzeczowym tonem, nie siląc się na żadne zbędne uprzejmości, czy też uśmiech. — Z tego, co wiem, przekazano ci już dokumenty i mam nadzieję, że się z nim zapoznałaś. — Zdążyłam tylko skinąć twierdząco głową, a on kontynuował. — Chciałbym omówić z tobą szczegóły misji i plan działania. Wcześniej jednak jeszcze jedna kwestia. Masz tu swój samochód?

— Tak. Czemu pytasz?

— Na lotnisko zawiezie nas jeden z ludzi z agencji, a więc twój samochód jest w tym momencie zbędny. Jeśli chcesz, możesz dać mi kluczyki, przekażę je komu trzeba, żeby dostarczył go na strzeżony parking, na którym zazwyczaj trzymamy auta, gdy gdzieś wyjeżdżamy. Ewentualnie możesz go sama tam odstawić. Jednak zajmie to sporo czasu, a o siedemnastej musimy się zameldować w hali odlotów.

Zgodziłam się na pierwszy wariant. Wyszedł więc na chwilę, aby przekazać je komu trzeba. Ja zaś padłam na fotel i przetarłam dłonią po twarzy. Boże, to wszystko dzieje się tak szybko.

Zaufanie jest podstawą relacji. Bez niego nie można współpracować".

* mile na godzinę — jednostka używana w USA do wyrażania prędkości, 1mph=1.609km/h 
**ASA — American Spy Agency — Amerykańska Agencja Szpiegowska, nazwa powstała na potrzeby opowiadania!
***numer ubezpieczenia społecznego

Mamy kolejnego mężczyznę — bohatera! :D
Jakie jest wasze pierwsze wrażenie? Podoba wam się, czy jednak nie? 

Polećcie jakieś dobre utwory, których lubicie słuchać/dobrze się wam przy nich pisze..

Sprawdzałam, jednak, jeśli coś przeoczyłam, piszcie, poprawię. :)

Następny rozdział: 7 stycznia.

Życzę wam udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro