Rozdział 30
Wracałam do San Francisco w podobnym stanie, jak z niego wyjeżdżałam, a może nawet jeszcze gorszym. Nie wysypiałam się w nocy, a to później odbijało się na mojej koncentracji. Piłam kawę litrami, ale i na nią organizm uodpornił się na tyle, że na niewiele się już zdawała. Niewyspana i zmęczona byłam w jeszcze gorszym nastroju. Zdenerwować potrafiła mnie najdrobniejsza bzdura.
Między innymi też dlatego momentami unikałam matki, nie chcąc doprowadzić do kolejnej kłótni, która jeszcze bardziej by nas poróżniła.
W sylwestra jakoś udało nam się w miarę spokojnie porozmawiać. Może i do pełnego porozumienia nie doszłyśmy, ale do tego, żeby między nami było dobrze, dużo jeszcze brakowało. Obiecałam jej nawet, że postaram się zostać trochę dłużej z nią, poszukamy wspólnie jakiegoś nowego lokum dla niej, jednak i w tym względzie zawiodłam.
Drugiego stycznia podczas śniadania zadzwonili do mnie z siedziby ASA. Dostałam wezwanie do wstawienia się jak najszybciej u przełożonego po odbiór dokumentów i zapoznanie się z nową sprawą. Nie pozostało mi więc nic innego, jak spakować swoje ciuchy, kartony z rzeczami, które chciałam zachować ze swojego, dawnego już, pokoju do samochodu i pożegnać się z mamą. Próbowałam nawet zaproponować jej, aby na jakiś czas pomieszkała u mnie w mieszkaniu, jednak odmówiła, twierdząc, że nie może tak po prostu zostawić tego wszystkiego tutaj w Sacramento.
Czułam się bezradna, bo nie mogłam dla niej praktycznie nic więcej zrobić i pozostawiałam ją w tym dużym domu zupełnie samą. Pożegnanie było chyba najtrudniejsze. Nie wiedziałam, kiedy po raz kolejny będę miała ją okazję zobaczyć ani, czy jeszcze w ogóle kiedykolwiek ujrzę ten dom. Zanim jednak zupełnie opuściłam rodzinną miejscowość, pojechałam jeszcze na cmentarz do ojca, a później do ASA.
***
Do mieszkania dotarłam późnym wieczorem. Przekręcałam klucz w drzwiach z tlącą się nadzieją, że może jednak Dexter był w środku. Lecz gdy zapaliłam światło, powitała mnie tylko ziejąca chłodem pustka. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w dniu, gdy wyjeżdżałam. Ostatecznie, gdy już w miarę się ze wszystkim ogarnęłam, wzięłam prysznic i założyłam męską koszulkę, jedną z kilku, które zostawił w moim mieszkaniu. Mimo że bywało między nami różnie, brakowało mi go. Chciałam, aby ktoś przy mnie był, wspierał mnie, przytulił, naiwnie stwierdził, iż wszystko będzie dobrze.
Zanim zasnęłam, nie minęło dużo czasu, jednak od czwartej nad ranem nie mogłam już zmrużyć oka. Zrezygnowana, postanowiłam wstać i zabrać się za coś pożytecznego. Poszłam do kuchni, opierając się blat, czekałam, aż mi się zaparzy poranna, mocna kawa. Miałam właśnie wyrzucać puste już opakowanie po kawie, gdy zauważyłam zupełnie przez przypadek, że leżą w nim trzy plastikowe, półprzezroczyste opakowania po lekach.
Zdecydowałam się je wyciągnąć i zobaczyć, po jakich dokładnie środkach one są. Byłam pewna, że skoro się tam znajdowały i nie należały do mnie, to musiały być Dexter'a. A skoro on usilnie mnie okłamywał, iż to nic takiego, zwykłe tabletki przeciwbólowe, w co kompletnie nie wierzyłam, bo takich tabletek nie sprzedawało się w buteleczkach medycznych, postanowiłam działać na własną rękę. Na żadnym z opakowań nie doszukałam się jednak etykiety, były tylko ślady w miejscach, gdzie musiały się kiedyś znajdować. To utwierdzało mnie w przekonaniu, że próbował coś ukryć.
W międzyczasie wzięłam łyka przygotowanej już kawy i zaczęłam jeszcze raz oglądać każde pudełeczko z osobna, szukając choćby cienia informacji, co za środki mogły się w nich znajdować. Z desperacji zaczęłam nawet szukać po szafkach, czy nie było gdzieś tego więcej, jednak nic nie znalazłam. Wiedziałam, iż postępując w ten sposób, zachowywałam się nie sprawiedliwie wobec swojego partnera, jednak co miałam zrobić, skoro żadna podjęta na ten temat wcześniej rozmowa, nie wyjaśniała tej kwestii.
Po ponad godzinie zrezygnowana odpuściłam. Jednak gdy wróci, zamierzałam pociągnąć kwestię tych dziwnych, podejrzanych leków, które tak przede mną ukrywał. Chcąc skupić się na czymś innym, zabrałam się za przeglądanie dokumentów do nowej sprawy. Jakiś bogaty, paskudny dziad podejrzewany o nielegalne prowadzenie miejsc schadzek na terenie czterech stanów, współpracę, w zamian za korzyści majątkowe, z szajkami uprowadzającymi młode kobiety, jak i też mężczyzn.
Dalej wymienione były kolejne podejrzenia zajmujące ponad pięć stron. Z każdym następnym zastanawiałam się, jak podłym padalcem i wstrętną szują musiał być ten człowiek, jeśli w ogóle można go tak nazwać. Gdyby nie to, iż zgodnie z zaleceniami ASA miał on pozostać w jednym kawałku, chyba że zmieniliby rozkaz, to nie ręczę za siebie. Najchętniej uznałabym go za ruchomy cel i wpakowała w niego cały magazynek nabojów, za tych wszystkich ludzi, którzy przez niego cierpieli, należało mu się.
Nie chcąc jeszcze bardziej podsycać swojej nienawiści do niego, pomimo tak krótkiej jednostronnej znajomości, a przy okazji potrzebując czegoś, co pozwoli mi się nieco odciąć, postanowiłam wybrać się na siłownię znajdującą się nieopodal mojego mieszkania, na którą czasami zdarzało mi się uczęszczać.
Będąc na miejscu, przebrałam się w stój sportowy i po krótkiej rozgrzewce, wsunęłam słuchawki na uszy i zaczęłam biec na bieżni. Może nie było to, jak bieganie na świeżym powietrzu, jednak przy warunkach panujących za oknem musiało mi wystarczyć. Przy okazji ze względu na wczesną porę było tam jeszcze mało ćwiczących, więc nikt mi zbytnio nie przeszkadzał.
Z każdymi kolejnymi metrami przybywającymi na liczniku, pozbywałam się kolejnych świństw, które mnie dręczyły. Ważne było tylko pokonywanie coraz dłuższego dystansu. Z biegiem czasu podczas szkoleń polubiłam nawet bieganie i, pomimo iż w danym momencie nie miałam takiej kondycji, jak wtedy gdy osiągałam swoje najlepsze wyniki, naprawdę dobrze się czułam, dając mięśniom solidnie popalić.
Przebierałam nogami, dopóki nie poczułam, że z wysiłku i nikłego śniadania, które zjadłam przed wyjściem, zaczęło mi się kręcić w głowie i robić słabo. Zeszłam z bieżni i usiadłam nieopodal niej. Biorąc kilka dużych łyków wody ze swojej butelki, wytarłam nieco ręcznikiem wilgotną od potu skórę. Minęło kilka dobrych minut ,zanim poczułam się lepiej. Postanowiłam posiedzieć jeszcze chwilkę, a potem pójść na zakupy i wrócić do domu, bo męczenie organizmu jeszcze bardziej, mogło skończyć się gorzej, niż tylko takim drobnymi objawami.
— Dobra jesteś! — stwierdził nagle jakiś napakowany facet, podchodząc do mnie. — Dawno nie widziałem tutaj kogoś, kto tak by forsował tę bieżnię. Biegasz zawodowo? — No, to w tym momencie moje samotnicze odpoczywanie, dobiegło końca.
— Nie — odburknęłam, chcąc, żeby się odczepił.
— Nie wierzę! Musisz biegać, to widać! — zapewniał, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na to, że w ogóle nie chciałam z nim rozmawiać.
Podniosłam się, stając naprzeciw niego i przyglądając mu się uważniej. Nie wyglądał na bardzo podejrzanego.
— Czego nie rozumiesz w słowie:„nie"? — zapytałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — Powtórzę to jeszcze jeden raz; nie biegam zawodowo. No, a jak już zrozumiałeś, to daj mi święty spokój!
— Ostra jesteś! Lubię takie. — Mrugnął do mnie i zjechał wzrokiem na mój biust, ukryty pod wilgotną od potu koszulką. — Może skoczymy razem do baru? Później możemy pójść do mnie albo, jeśli będziesz chciała, to do ciebie. — Poruszył sugestywnie brwiami. Boże, co za kretyn.
— Daruj sobie takie teksty. Te odżywki i sterydy chyba ci całkiem wyżarły mózg, koleś — stwierdziłam, zanim zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do szatni.
— Znów to samo. Cholerne paniusie! — burknął jeszcze za moimi plecami.
— Kretyn — prychnęłam, zatrzaskując się w damskiej przebieralni.
***
Kolejne dni spędzałam w samotności, koncentrując się na nowej sprawie. W międzyczasie rozmawiałam kilka razy z mamą i próbowałam skontaktować się z Dexterem, ten jednak jak zwykle nie odbierał. Podjęłam też decyzję o wysłaniu anonimowo dokumentów dotyczących Marcusa do odpowiedniej organizacji, dalej jednak nie zamierzałam się wtrącać. Co ewentualnie od czasu, do czasu zobaczyć jak się sprawy mają. O tym matce wolałam nie wspominać.
Dwudziestego piątego stycznia znalazłam pierwszy faktycznie warty sprawdzenia trop. Spakowana w torbę podróżną, ruszyłam na podbój stanu Teksas. Nieco spontanicznie, bez żadnego szczegółowego planu, pozostawiając za sobą tylko puste mieszkanie i czynsz opłacony na trzy miesiące naprzód.
Z bronią, jako jedyną ochroną i plikiem, który w razie potrzeby zostałby przesłany do ASA, znalazłam się w Houston. Dalej w poszukiwaniu obiektu, który był moim celem, musiałam zdać się na własne umiejętności szpiegowskie i plotki krążące wśród tutejszych. Bo co, jak co, ale ktoś o miejscu, które było niejako burdelem, wiedzieć musiał. Takiej rzeczy nie da się zupełnie zataić, wystarczy odpowiednio poszukać.
A skoro najprędzej można było tam trafić poprzez opływające w niechlubną sławę porwania, było trzeba znaleźć odpowiednią przynętę. Wątpiłam, aby ktokolwiek zgodził się wziąć udział w czymś takim, nie mając żadnej pewności, że się uda. Ostatecznie pozostała mi jedna możliwość — sama musiałam ich zwabić.
„Ryzykując, sami pakujemy się w tarapaty".
Jak wrażenia? W co ta Ingrid się pakuje i gdzie jest Dexter?
Wiecie, że to już aż 30 rozdział? Ale to szybko zleciało. :D
Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię.
Następny rozdział najprawdopodobniej: 11 czerwca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro