Rozdział 28
Kiedy wypowiedziałam ostanie słowo, zapadła cisza. Wujek, który zdecydował się wejść w głąb salonu, zatrzymał się i patrzył na mnie, jakby nie dowierzając, do podjęcia jakiej decyzji zobowiązałam Jasona, a właściwie Marcusa.
— A więc, co zadecydowałeś? — zapytałam.
Ciotka patrzyła się na niego z błaganiem o litość widocznym doskonale w jej wzroku. Parszywa aktoreczka starająca się grać na uczuciach innych. Mężczyzna zrobił krok w moim kierunku, przyjął bardziej wyprostowaną pozycję i wziął uspokajający oddech, zanim się odezwał.
— Odpuść jej i puść ją, to wszystko moja wina. — Nie patrzył mi w oczy, tylko jakiś punkt za moimi plecami.
— Twoja?! — zadrwiłam. — Nie wierzę w to, nie jestem aż tak naiwna. Ty jej nie pomożesz, bo sama się do tego przyznała. Poza tym już kiedyś próbowała na mnie wpłynąć, tylko wtedy też jej się nie udało. Zresztą ten lek nie jest powszechnie dostępny, a ona dzieląc z mężem udziały w firmie farmaceutycznej, mogła mieć do niego prostszy dostęp. Prawda?
Wciąż trzymając ją za szczękę, zmusiłam ją do popatrzenia mi prosto w twarz. Zajęczała i próbowała coś powiedzieć, odpychając mnie jednocześnie rękoma.
— Ingrid, — oznajmił nagle wujek za moimi plecami, kładąc mi dłoń na ramieniu — puść ją. Ja się nią zajmę tak, jak na to zasłużyła. Proszę.
Zawahałam się. Jednak przeciąganie tego dalej za wiele by mi nie dało. Oprócz tego pozostawały jeszcze inne sprawy do wyjaśnienia na osobności z Marcusem. Słysząc ten żal pomieszany z zaszokowanie i zdenerwowaniem pobrzmiewający w jego głosie, postanowiłam mu uwierzyć, że da jej odpowiednią nauczkę za to, co zrobiła, w końcu on też przez nią został oszukany i wykorzystany. A ja będę miała czyste sumienie...
— Dobrze.
Zgodziłam się i powoli puściłam ciotkę, uważając czy, aby na pewno nie postanowi jeszcze jakoś zaatakować. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wujek złapał ją za łokieć i szarpnął, aby wstała. Popatrzył jeszcze przelotem na Marcusa i pokręcił głową, następnie kazał Peg wziąć ich rzeczy, a potem skupił na mnie swoją uwagę.
— Przepraszam za nią. Gdybym tylko wiedział, co planuje... Powstrzymałbym ją, przysięgam! — oznajmił, wstydząc się za własną żonę.
— Nie przepraszaj mnie za nią. Wystarczy mi, że odpowiednio ją ukarzesz — zapewniłam i oparłam rękę na biodrze, czując, że mój bark znów pobolewa. — Poza tym dziękuję, że zająłeś się mamą i przykro mi, że to wszystko dziś tak się potoczyło i na dodatek zmarnowałam ci święta.
— Cóż, zawsze to jakaś odmiana — zażartował i zaśmiał się sardonicznie. — Dobra, będziemy się już zbierać, a ty się trzymaj. — Objął mnie i poklepał delikatnie po plecach, a za nim mnie puścił, wyszeptał mi jeszcze do ucha, że ojciec, gdyby żył, byłby ze mnie dumny.
***
Zamknęłam drzwi za wujostwem i oparłam się o nie plecami, zamykając na chwilę oczy i biorąc kilka głębokich oddechów. Już byłam wyczerpana tym dniem, a nie nastał jeszcze nawet wieczór i czekała mnie dodatkowo poważna rozmowa. Kiedy zebrałam się w sobie i ruszyłam w kierunku salonu, zauważyłam stojącą na schodach, z narzuconym na plecy szalem, mamę. Nieco blada z podpuchniętym oczyma, przyglądała mi się bacznie.
— Mamo, — odchrząknęłam — pójdź się jeszcze położyć i odpocznij. A ja się zajmę wszystkim, co trzeba i później do ciebie przyjdę.
— Nie. — Zaczęła schodzić po schodach. — Chcę być przy rozmowie z Jasonem.
Widząc jej determinację, nie sprzeciwiłam się, zasługiwała na to, aby usłyszeć od niego prawdę. Niezależnie od tego, jakaby ona nie była. Wzięłam więc, puściłam ją przodem, zastanawiając się, czy faktycznie czuje się na tyle dobrze, by się z nim skonfrontować.
— Na pewno jesteś na to gotowa? Może zaparzę ci ziół albo przynajmniej jakąś herbatę? — spytałam akurat, kiedy przekraczałyśmy próg salonu.
Pokręciła tylko przecząco głową i zatrzymała się na chwilę, patrząc na mężczyznę siedzącego na fotelu. Łokcie oparł na udach, a twarz ukrył w dłoniach. W niewielkim stopniu wzbudzał mój szacunek. Nie próbował uciec, a na dodatek można by powiedzieć, że próbował ratować ciotkę przed konsekwencjami.
Mama zajęła miejsce na sofie, a ja podparłam się rękoma o jej oparcie. Facet wyprostował się, w reakcji na naszą obecność.
— A więc, — zaczęłam, wyciągając z kieszeni spodni złożoną na cztery kartkę, zawierającą dane na jego temat, o których mu wspomniałam w ładnie przygotowanym prezencie, napisanym odręcznie przeze mnie — kim tak właściwie jesteś? Markusem, Jasonem, czy może jeszcze kimś innym? Co chciałeś uzyskać, okłamując nas?
— Tak naprawdę nazywam się Markus Landry. — Odetchnął głębiej i zaczął kręcić młynka kciukami. — Peg kilka lat temu zaproponowała, że mógłbym zająć się projektowaniem tutaj ogrodu. Miałem później upozorować rzekomą zdradę twojej matki ze mną. Jednak jak się okazało, po tym, jak Peggy poleciła mnie tobie, — spojrzał na moją mamę — było już za późno, bo wybraliście kogoś innego. Przedstawiała mnie jako swojego przyjaciela, możliwe, że potem jeszcze wspomniała coś. Oprócz tego, gdyby wszystko poszło po jej myśli i ktoś się skapnął, kim jestem, miałbym problemy. A tak zniknąłbym bez śladu. Jednak z biegiem czasu nachodziły mnie coraz większe wątpliwości, jak właściwie powinienem postąpić...
— Czemu w ogóle się zgodziłeś na coś takiego? Po co próbowałeś ją jeszcze teraz bronić? — zapytała smutnym głosem matka, wycierając łzy, które zebrały się w kącikach oczu.
— Czułem, że tak będzie lepiej. — Potarł twarz rękoma, a następnie kontynuował. — Kochałem ją, a przynajmniej tak mi się wydaje. Obiecała mi, że jak jej pomogę, to odejdzie od męża i wyjedzie ze mną. Mielibyśmy kasę z tego majątku, a ona dokonałaby przy okazji zemsty. Jednak im dłużej to wszystko się ciągnęło, ona coraz bardziej dystansowała się ode mnie. A jak powiedziałem, że chcę zrezygnować, groziła, że wyda mnie organom ścigania za lewe interesy z przeszłości i rzekomą próbę zamordowania was...
— Dałeś się nabrać — prychnęłam. Podeszłam do niego i stanęłam tuż przed nim tak, że musiał odchylić głowę, aby spojrzeć mi w twarz. — I tego już nie zmienisz. Powinieneś natomiast błagać o przeproszenie, a wręcz się płaszczyć przed moją mamą, za to, co zrobiłeś i, co zamierzałeś. Mnie żadne przeprosiny nie są potrzebne, jednak wiedz, że ja tego tak nie zostawię. Mogę nawet wyciągnąć na wierzch wszystkie twoje machloje i donieść komu trzeba, żeby cię zniszczyć. A uwierz, zrobię to z satysfakcją — warknęłam i rzuciłam w niego kartką, którą już od dłuższego czasu trzymałam w dłoni.
— Zostaw nas na chwilę samych. Proszę, Ingrid. — Matka powiedziała nagle tak znienawidzonym i tylko dwukrotnie słyszanym przeze mnie z jej ust tonem.
Gdy wymawiała moje imię, poczułam, jakby ktoś wbił mi szpilkę prosto w serce. Nie byłam w tamtym momencie córką ani nikim choćby zbliżonym do tej osoby, poczułam się, jakbym była dla niej praktycznie obca. Jednak może na to właśnie zasługiwałam? Jak bardzo nieznajoma musiałam się jej wydawać, kiedy zniszczyłam doszczętnie całą świąteczną atmosferę i oskarżyłam o tak poważne czyny dwoje bliskich jej ludzi.
Nie sprzeciwiałam się żądaniu matki, odeszłam od niego, wzięłam tylko telefon leżący na stole i wyszłam z salonu. Ten jeden, jedyny raz od tak dawna, kiedy chciałam się napić, było niemożliwe. Cholerne leki. Zamiast tego narzuciłam na ramiona kurtkę i wyszłam na werandę. Z kieszeni wyjęłam papierosy i zapalniczkę.
Już po chwili zaciągałam się dymem, oparta o barierkę i przyglądałam się okolicy. Mżyło, a ciemne deszczowe chmury wskazywały na to, że jeszcze bardziej zacznie padać. Deszcz tylko potęgował uczucie chłodu i powodował jeszcze gorszy nastrój.
Spojrzałam na podświetlony wyświetlacz w smartphonie, licząc, że może Dexter coś napisał, jednak to były tylko standardowe życzenia od operatora sieci... Zaśmiałam się zgorzkniale ze swojej naiwności. Na co ja liczyłam? Przecież to było wręcz pewne, że prędzej, czy później każdy się ode mnie odetnie. Mimo że chciałam dobrze, kolejny raz wszystko niszczyłam.
Przez okno od salonu znajdujące się w pobliżu werandy, widziałam, że matka z nim rozmawia. Nie rozumiałam jej. Czemu w ogóle chciała przebywać choćby minutę dłużej w towarzystwie takiego oszusta i kłamcy? W jakim stopniu musiała mu ufać, że pozwoliła sobie na zostanie z nim sam na sam?
Myśląc o mamie, zastawiałam się, jak od teraz między nami będzie. Jak duże zmiany zajdą w naszych relacjach; bo byłam pewna, że taka akcja na pewno w jakiś sposób na nie wpłynie. W końcu niecodziennie słyszy się o tym, że ktoś chce zabić twoją córkę, a w to wszystko wplątane są najbliższe ci osoby, którym wydawałoby się, że możesz ufać.
Wypaliłam już chyba z czwartego papierosa, kiedy usłyszałam, że się żegnają i z domu wyszedł Marcus z poczerwieniałymi oczami i czerwonym śladem na prawie cały policzek. Niósł średniej wielkości kartonowe pudło.
— Przepraszam za wszystko. Do widzenia i wesołych świąt — rzekł, stojąc u szczytu schodków prowadzących na werandę, po czym z nich zszedł, wychodząc spod daszku na deszcz.
— Do widzenia — odpowiedziałam, przyglądając się mu, kiedy szedł do samochodu.
Pozwoliłam mu na razie odejść. Jednak to nie był koniec. Zamierzałam spełnić obietnicę, którą mu złożyłam i dopilnować, żeby zapłacił za wszystko, co chciał zrobić. Nie miałam skrupułów ku temu, aby mu odpuścić. Na laptopie już był w dużej mierze przygotowany plik z donosem na niego.
„Prawdy nie da się ukryć na zawsze".
Jak wrażenia? Co dalej stanie się z Marcusem? Czemu Dexter nic do niej nie napisał?
Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię! :)
Następny rozdział prawdopodobnie: 28 maja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro