Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Drgnął zaskoczony moim nagłym pytaniem i odchrząknął, po czym niespiesznie przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Przechyliłam delikatnie głowę w prawo i uśmiechnęłam się z kpiną wypisaną na twarzy. Starał się utrzymać kontakt wzrokowy, jednak tym samym widziałam jego zdenerwowanie. Oczy go zdradzały, tak samo, jak i drgający nerwowo jeden z mięśni twarzy.

— Jest bardzo... Hmm, specyficzny — stwierdził i upił nieco swojego wina, zerkając przy okazji, czy nasza rozmowa nie przyciągnęła uwagi nikogo z obecnych przy stole.

— Tylko tyle? Czyżby ci się nie spodobał? — Udałam zdziwioną.

— Nie, skądże. — Podniósł się z miejsca i pochylił przez stół w moją stronę. — Możemy o tym porozmawiać kiedy indziej, na osobności? — zapytał, a wręcz zażądał, szczególnie akcentując ostatnią część swojej wypowiedzi.

— A o czym wy tak szepczecie? — Nagle zaciekawiła się mama, ignorując, paplającą kolejne plotki, ciotkę. Idealny moment sobie wybrała.

— Właśnie przypomniałam Jasonowi, że chyba zapomniał ci o czymś powiedzieć. Prawda? — Przeskakiwał wzrokiem to na mnie, to na moją matkę i wyprostował się na swoim siedzisku, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.

— Tak naprawdę nic ważnego, to może poczekać. — Zaśmiał się, próbując udawać wyluzowanego.

Kiedy sięgnął po kieliszek, okazało się, że był pusty, tak samo, jak butelka. Cóż za idealny zbieg okoliczności, który pozwalał mi, w jeszcze prostszy sposób poprowadzić moją intrygę.

— Och! — westchnęłam. — Czyli to, że tak naprawdę nazywasz się Marcus Landry, jest niczym ważnym?!

Wytrzeszczył oczy, patrząc na mnie ze złością. Matka zaskoczona wciągnęła gwałtownie powietrze, a ciotce łyżeczka wypadła z ręki, uderzając o talerz. Z tych nerwów biedak aż zakrztusił się własną śliną i zaczął kaszleć.

— Proszę, napij się. — Wyciągnęłam w jego stronę kieliszek z winem, jednak on szybko pokręcił przecząco głową.

Szybko się rozmyślił, skoro przed chwilą dosłownie miał zamiar się napić. Wstałam z miejsca, okrążyłam stół i zatrzymałam się tuż obok niego. Pot powoli zaczął pojawiać się mu na skroni, a dłoń zacisnął w pięść na materiale spodni.

— Wypij — zażądałam, stawiając kieliszek z alkoholem, który wcześniej mi nalano.

— Nie chcę. Ja... Muszę jeszcze gdzieś jechać! — oznajmił nerwowo, spoglądając to na mnie, to na wino.

— Ingrid, co ty wyprawiasz?! Możesz mi to wszystko wyjaśnić? — zażądała wyraźnie podenerwowana już matka.

— Zaraz się dowiesz — ucięłam szereg dalszych pytań, które zapewne zaraz by zadała i spojrzałam na nią znacząco. — A ty, — zwróciłam się do Jasona — przecież i tak już piłeś. Więc skąd nagle decyzja o jeździe dokądś? — Uniosłam brew, opierając się biodrem o brzeg stołu. — Zresztą na razie i tak nie pójdziesz, mamy sobie sporo do wyjaśnienia. Pij! — Nie zareagował. Nachyliłam się zatem do niego i wyszeptałam: — Widziałeś pistolet o dziewięciu milimetrowym kalibrze? Może nim cię przekonam...

Przełknął po raz kolejny gwałtownie ślinę i popatrzył na mnie, jakby chciał się upewnić czy mówiłam prawdę, a potem spojrzał jeszcze na pozostałych przy stole. Na dłużej swój wzrok zawiesił na Peggy. Też na nią zerknęłam i jednego stałam się pewna — ona też w tym maczała palce. Natomiast jej mąż wydawał się szczerze zainteresowany dalszym rozwojem wydarzeń, bo przyglądał się nam, przeżuwając ciasto i wymachując widelczykiem w powietrzu, gdy komentował obserwowaną sytuację. Chyba to jedyna pozytywna osoba, która pozostała w tej rodzinie.

— Co ty wyprawiasz?! — zaskrzeczała ciotka, przerywając tym samym wujkowi i żądając następnie od matki, żeby jakoś zareagowała.

Brawo, moja strategia działała. Szkoda tylko, że idealna świąteczna atmosfera się nieco popsuła.

— Co tu dosypaliście?! — warknęłam, cofając i łapiąc mężczyznę za krawat, tuż przy szyi.

Nie chciał po dobroci, to jego wybór. Ciotka nerwowo zaczęła mamrotać coś o tym, że oni powinni się już zbierać. Jednak jej mąż zupełnie to ignorował. Wyglądał, jakby oglądał co najmniej dobrą komedię.

— Ingrid! Uspokój się! — Usłyszałam przestraszony okrzyk matki zza moich pleców.

— Wyjdź i nie przeszkadzaj albo bądź cicho, ty Peg tak samo — zażądałam, zaciskając mocniej materiał. — Gadaj, chyba że potrzebujesz, aby ci przypomnieć... — Cofnęłam rękę za plecy, rzekomo dotykając palcami broni tam schowanej.

Blef był zawsze dobrą metodą do sprowokowania przeciwnika. Szkoda było mi też przy tym wszystkim matki, która się temu przyglądała. Jednak wolałam jej uświadomić, z kim zamierzała się tak naprawdę związać. Chciałam dla niej, jak najlepiej. Choć z tym, to różnie wychodziło.

Zdenerwowany Jason, czując zapewne ucisk na szyi, rozbieganym wzrokiem patrzył to na mnie, to na Peggy. Wyglądał, jakby starał się ocenić, która z nas, to większe zło. Ciotka drapała się po szyi i zerkała w stronę korytarza, poszturchując męża. Matka z wlepionym we mnie wzrokiem patrzyła przestraszona i skonsternowana całą tą sytuacją. Ja natomiast z sekundy na sekundę mocniej zaciskałam krawat na jego gardle. Uważając przy okazji, aby nie próbował żadnych sztuczek i gwałtownych ruchów.

— Ja naprawdę nie chciałem... — wyrzucił z siebie, widząc, że nie odpuszczę. Dodatkowo mama postanowiła się jeszcze w międzyczasie odezwać. — To ona mi kazała. — Kiwnął ręką w stronę Peg. — Mi wcale nie zależy na tej kasie! — zaczął nerwowo coś wyjaśniać, obserwując moją dłoń.

— Zamknij się, ty oszuście! Ja ci nic nie kazałam! — Ciotka poderwała się z miejsca i wycelowała z pretensjami wypielęgnowany szpon w jego kierunku.

O jak ciekawie! Cóż ta lafirynda znów próbowała zrobić? Szczerze, wątpiłam, aby on próbował mnie okłamać. Był zbyt zdenerwowany, a ona wyraźnie coś przeskrobała, bo za gwałtownie reagowała na jego słowa.

— W co ja się wpakowałem? — wymamrotał cicho pod nosem.

— Może mi ktoś, do cholery, wyjaśnić, o co tu chodzi?! — wykrzyczała mama.

Dawno nie widziałam jej w takim stanie. Poderwała się z miejsca i uderzyła pięścią w stół.

Jason, tak samo, jak Peg znajdowali się w coraz większych opałach.

— Też chciałbym wiedzieć... — mruknął ożywiony rozwojem sytuacji wuj i podrapał się po głowie.

— Cisza, wszyscy! — warknęłam chrapliwym głosem, wywołanym między innymi bolącym gardłem. Wszyscy skupili na mnie swoją uwagę, widocznie zaskoczeni tym, co wyprawiałam. Takiej mnie jeszcze nie zdążyli poznać... — Do wina w tym kieliszku coś na pewno dosypaliście. Piłam to wino wiele razy i nigdy nie miało gorzkawego posmaku. Nawet nie ma szans, aby oryginalnie taki miało! A więc, co tu dodaliście?! — Zmieniłam miejsce i stanęłam za plecami Jasona, zaciskając ręce na jego ramionach. — Co?! — powtórzyłam tuż przy jego uchu.

— Co ty bredzisz, Ingrid? — prychnęła ciotka. — Smaki ci się pomieszały i tyle.

Nie zbytnio obchodziło mnie to, co sugerowała. Za to ten fagas to już inna bajka. Docisnął swój łokieć do ciała i zbliżył dłoń do kieszeni spodni garniturowych. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że pod materiałem odznaczał się okrągławy kształt jakiegoś przedmiotu.

— Wyjmij to, co masz w lewej kieszeni i postaw na stole — zażądałam, przesuwając jedną dłoń na jego kark.

Nie protestował. Postawił zamykaną fiolkę tylko z połową płynnej zawartości na stole. Sięgnęłam ręką, którą wcześniej trzymałam na jego ramieniu po ampułkę, zanim ciotka zdążyła niby przypadkiem zwalić ją ze stołu.

— Fenobarbital.

Kojarzyłam tę nazwę. Samo wymieszanie tak silnego leku z grupy barbituranów w połączeniu z tabletkami, które brałam na co dzień, mogło mieć tragiczne skutki. Uświadamiając sobie, co oni prawdopodobnie zamierzali zrobić, miałam wrażenie, że grunt osuwa mi się spod nóg.

— Chcieliście mnie zabić?! — wywrzeszczałam, patrząc wprost na ciotkę. — Do jasnej cholery, co ja wam takiego zrobiłam? Co?! — Moje wrzaski przerwał odgłos spadającego na ziemię ciała.

Matka zemdlała. Nie dziwiłam się jej. Miały być spokojne, miłe rodzinne święta, a wyszedł jeden wielki dramat. Przykro mi tylko było, że przez to całe przedstawienie i ich intrygi ona musiała ucierpieć.

— Wujku, weź ją, zanieś do sypialni i spróbuj ją ocucić, jeśli możesz. Proszę — zwróciłam się w miarę spokojnie do wujka, któremu jako jedynemu przy tym stole byłam jeszcze w stanie zaufać.

Nie protestował, widząc, w jakim stanie się znajdowałam, zrobił, o co poprosiłam. Zresztą sam był już zdezorientowany całą tą sytuacją. Kiedy wyszedł z salonu, moje napięte niczym struny nerwy, już nie wytrzymały. W takiej sytuacji — kiedy wydawałoby się, że rodzina powinna się wspierać, oni próbowali się mnie pozbyć — nawet najlepsze szkolenia nic by nie pomogły, aby zachować spokój.

Złapałam ampułkę w dłoń i rzuciłam nią. Roztrzaskała się o stół niedaleko ciotki. Oparłam się o blat tak, żeby dobrze widzieć oboje z nich. Zaciskałam pięści i napinałam mięśnie, wciąż starając się powstrzymać przed zrobieniem czegoś, czego mogłabym nie wybaczyć samej sobie do końca życia.

— Powiedz, aż tak mnie nienawidzisz, że chciałaś mnie zabić?! — zażądałam, patrząc jej prosto w oczy.

Kątem oka dostrzegłam, że Jason próbował wstać z miejsca. Jednak wymowny gest, który mu posłałam, powstrzymał go przed tym. Na twarzy Peggy z każdą kolejną upływającą sekundą, malował się kpiny, którą jednocześnie starała się zamaskować strach.

— Ty i twoja matka jesteście takie naiwne. Tak jak twój ojciec — prychnęła pogardliwie. — Idealna, kochająca się rodzinka... Szkoda tylko, że przy tym wszystkim pominęliście mnie! Do tej pory nie pojmuję, za co on tak właściwie był z moją siostrą. Ta wywłoka nie potrafiła mu nawet urodzić syna! Tylko ciebie, nędzna kreaturo! Gdyby nie ty ten dom i cała kasa należałaby już dawno do mnie! Pod tym względem jesteś dokładnie jak ojciec. — Gdzieś z oddali dochodził do mnie odgłos czyiś kroków, jednak to było nieistotne. — Mogłam mu dać wszystko, ale on tego nie chciał. A ja musiałam wyjść za tego starego dziada, który chciał zwykłą, posłuszną kurę domową... — wypowiadała kolejne słowa ociekające nienawiścią, a ja z każdym momentem nienawidziłam jej bardziej i stawiałam kolejne kroki, zbliżając się do niej. — To przez ciebie i cholerną, popapraną mamuśkę, on dostał zawału! To wszystko wasza wina! Powinnyście umrzeć. Ten majątek powinien być mój.

Wystarczyły sekundy, abym dopadła do niej i szarpnęła nią gwałtownie, kiedy próbowała się podnieść z miejsca. Spoliczkowałam ją, a następnie dociskając do oparcia krzesła, złapałam za twarz. W wejściu do salonu stał zszokowany wujek. Nie wiedziałam, ile się już tam znajdował, ale zapewne musiał usłyszeć najważniejszą część jej przemówienia, sądząc po wyrazie jego twarzy.

Patrząc na ciotkę, która w tamtym momencie chyba dopiero zdała sobie sprawę, z tego, co za chwilę mogło się wydarzyć, miałam ochotę ją zamordować. Nie potrafiłam jednak tego zrobić. To byłoby złe, a na dodatek mogłoby do końca złamać mamę. Poza tym widząc, jak Peg się zachowywała, uważałam, że przede wszystkim potrzebowała dobrego zakładu psychiatrycznego.

— Wiesz, co? Mogłabym cię zabić tu i teraz, ale to by było za proste. — warknęłam, zaciskając mocniej palce na jej szczęce. — Jason, chodź tutaj, tak żebym cię cały czas widziała. — Zbliżył się niepewnie i ścierając pot perlący się na skroni, spojrzał wprost na mnie. Patrzyłam mu prosto w oczy, nie zwracając uwagi na usilne próby ciotki, która próbowała poprawić swoją sytuację. Obserwowałam go dokładnie cały wieczór i przez ten czas udało mi się wyłapać kilka szczegółów.— Próbowała wykorzystać to, co do niej czułeś, prawda? Jednak to widocznie było za mało i zaczęła cię szantażować. Te spojrzenia w twoją stronę, twoje nerwowe gesty, ta fałszywość podczas rozmowy z nim... — wymieniałam, przy okazji spoglądając również na Peggy. — A więc teraz do ciebie należy wybór, co powinnam z nią zrobić. Uznaj to za swoją szansę na odegranie się — prychnęłam pogardliwie, z zadowoleniem patrząc na potęgujący się w nim strach.

Pewność jest jak cień, który przysłania nam postrzeganie rzeczywistości".

Jak wrażenia? Kto spodziewał się czegoś takiego? Co postanowi Jason?

Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię. :)

Następny rozdział: 21 maja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro