Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Ludzie, którzy mieli pilnować Gerald'a, zjawili się dopiero następnego dnia po południu. Ledwo trzymałam się już na nogach, a ból rozchodzący się aż do czubków palców u ręki, dodatkowo pogarszał sytuację. Trzymałam się jeszcze jakoś dzięki kawom i energetykowi. Marzyłam o znalezieniu się w mieszkaniu, wzięciu tabletek i zaśnięciu. Chociaż wątpiłam, czy ten sen da mi jakiekolwiek wytchnienie...

Kiedy tylko Bradley dostał wypis i wszystko inne było załatwione, wróciliśmy do mieszkania. Przez większość czasu panowała pomiędzy nami cisza. Szybko ogarnęłam wszystko, co trzeba było, pozbyłam się pobrudzonych krwią ubrań i jej śladów z mojego ciała. Potem wykończona do reszty padłam na łóżko. Środki nasenne dodatkowo zrobiły swoje i szybko zasnęłam.

Po przebudzeniu się, w pokoju panowała zupełna ciemność. Nie zwracając na to zbytniej uwagi, zerwałam się z materaca i ruszyłam do łazienki. Wszystko było już pogaszone w mieszkaniu, a więc Brad musiał spać. Zakluczyłam za sobą drzwi i ściągnęłam koszulkę do spania i bieliznę. Czułam się taka brudna...

Stałam w nocy pod prysznicem, z którego leciała gorąca woda i patrzyłam na swoje dłonie. Wciąż miałam wrażenie, że była na nich krew. Tamten moment do mnie nieustannie wracał. Mimo świadomości, że swoje za kołnierzem miał, wciąż był człowiekiem i niekoniecznie zasługiwał na śmierć. Równie dobrze ja mogłam zginąć.

Odgarnęłam z twarzy mokre pasma włosów, a potem przyłożyłam drżącą rękę do ust. Miałam ochotę wykrzyczeć wszystko, co czułam. Jednak jedynie żałośnie jęczałam, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Szorowałam skórę aż do czerwoności, żeby mieć pewność, że nie pozostała na niej ani kropla jego krwi.

Tej nocy już nie zasnęłam. Siedziałam w tymczasowym pokoju, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, lodem przyłożonym do potłuczonego, opuchniętego barku i wpatrywałam się tępo w ciemność. Dołowałam się jeszcze bardziej, analizując wszystko.

Mijały kolejne godziny, a wraz z nimi i dni. Sytuacja z nocy po powrocie powtórzyła się jeszcze jeden raz. Wtedy Brad również nie mógł spać. Martwił się, zresztą ja też. Siedzieliśmy więc wspólnie na kanapie w salonie, oglądając jakiś film i czerpiąc, jak najwięcej się dało z wspólnej chwili. Jakoś łatwiej było przez to wszystko przechodzić z człowiekiem, który mnie rozumiał. Bezlitosny dla innych, wyrachowany i oziębły, kiedy tylko zachodziła taka potrzeba, był jak najlepszy przyjaciel.

Codziennie przez dziesięć dni pracowaliśmy jeszcze nad domknięciem śledztwa. Skompletowaniem wszystkich potrzebnych papierów, zatuszowaniem sprawy u organizacji śledczych, zatarciem wszelkich śladów za sobą, a ostatecznie spotkaniem z tutejszym dowództwem departamentu ASA, w którego ręce przekazaliśmy Etter'a.

Wraz z jego zakończeniem, sprawa została oficjalnie zamknięta, wynagrodzenie przyznane, a notatka o sukcesach w pracy, dołączona do papierów. Dzień później mieliśmy zarezerwowany lot samolotem do San Francisco. Wszystko wskazywało na to, że święta uda mi się spędzić w domu. Cieszyło mnie to.

Postanowiłam, że zrobię Dexterowi niespodziankę swoim przyjazdem i nic mu o tym nie wspominałam. Mamie wstępnie zapowiedziałam, że zjawię się na święta. Następnego dnia rano miałam już wszystko spakowane. Zjadłam szybkie śniadanie i zaczęłam się przebierać, jednak trzeba było zająć się jeszcze stłuczeniem, które wczoraj jeszcze na własne życzenie pogorszyłam, gdy walczyłam z walizką. I pomyśleć, że już tak nie bolało, jak na początku. To nie, ja głupia musiałam się uprzeć i szarpać...

— Brad! — zawołałam, aby tu przyszedł. — Mógłbyś mi, proszę, pomóc i posmarować bark? — zapytałam, stojąc do niego plecami w samym staniku, spodniach i koszulce przyciśniętej do klatki piersiowej.

— Co? — wzdrygnął się, wracając wzrokiem do mojej twarzy.

— Pytałam, czy pomożesz mi nasmarować bark, bo dalej mam problem z ruszeniem ramieniem.

— A tak, tak. — Wziął z półki obok mnie pojemnik z maścią i stanął za moim plecami.

Zsunął nieco ramiączko od biustonosza i nałożył preparat na skórę. Po opuchliźnie nie było już śladu, a zsinienia też prawie zeszły. Pozostał tylko ból i szyna usztywniająca, w której musiałam cały czas chodzić. W pewnym momencie odstawił pojemnik, wciąż dotykając mojej skóry. Atmosfera z każdą chwilą wydawała się gęstnieć.

— Będzie mi ciebie brakować — stwierdził, przejeżdżając palcami po odstającej kości obojczykowej. — Gdzie ja znajdę drugą taką partnerkę? — zapytał żartobliwie.

— Mi ciebie też. — Uśmiechnęłam się łagodnie, odwracając się do niego. — Dużo ci zawdzięczam. Dziękuję, — przerwałam i upuszczając niespodziewanie koszulkę, położyłam dłoń w okolicy jego serca — za wszystko.

Nasza rozmowa z każdą sekundą zbliżała nas do siebie. Powietrze zdawało się gęstnieć, a temperatura w pomieszczeniu niespodziewanie wzrastać. Wpatrzeni w siebie, wymawialiśmy kolejne słowa, stykając się. Napięte pod koszulą mięśnie, wyraźnie wyczuwałam pod dotykiem dłoni.

— ... Ja też dziękuję. — Usłyszałam, zanim nasze usta złączyły się w pocałunku.

Nie wiedziałam, kto tak właściwie go zainicjował. To wszystko narastało stopniowo, aż doszło do wybuchu. Czułam jak nastolatka, która nie może się oprzeć urokowi swojego obiektu westchnień. Coś ciągnęło mnie do niego jak magnez i nie chciało puścić. Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy potrzebowaliśmy złapać oddech. Docierała do mnie powaga całej tej sytuacji...

— Wiesz, że nie powinniśmy? — spytałam szeptem, gdy nasze czoła się o siebie oparły.

— Wiem — odparł równie cicho, patrząc mi w oczy i muskając jeszcze raz moje usta swoimi. — Ale nie mogę się powstrzymać.

Smakował świeżo zaparzoną kawą. Jego wargi tak pełne i zmysłowe, wywoływały przyjemność, która rozchodziła się po całym ciele. Szorstka, spracowana dłoń zaciskała się na mojej talii, drażniąc lekko skórę i przytrzymując mnie tuż obok niego. Przyjemne ciepło rozchodziło się po całym ciele, a serce biło w przyspieszonym rytmie. Czułam coś, czego po raz ostatni zaznałam dawno temu. Wystarczyły tak niewinne pocałunki... Serce i ciało chciały więcej, jednak rozum podpowiadał co innego.

— Nie mogę, Bradley. — Dotknęłam jego policzka i pogładziłam lekko, czując gładką, świeżo ogoloną skórę. — Przepraszam, ale to by było nie fair wobec niego. — Skinął głową na moje słowa i choć widziałam, jak przez jego oczy przemyka rozczarowanie, nie sprzeciwił się.

Po prostu przytulił mnie do siebie, uważając na mój poobijany bark. Wokół panowała cisza, zmącona tylko przez wiszący na ścianie, tykający zegarek. To jeszcze boleśniej uświadamiało mnie w tym, że nasz wspólny czas dobiega końca. Cokolwiek więcej byśmy wtedy zrobili, to mogłoby się źle skończyć. Mimo że nie powinniśmy się nawet całować, nie potrafiłam tego żałować. Choć czułam się nie fair wobec Dexter'a.

— Ubierz się, a później pomogę ci założyć to ustrojstwo. — Odchrząknął, odsunął się ode mnie i wskazał na leżącą na łóżku szynę.

Brawa dla Ingrid, specjalistki od zepsucia każdej sytuacji — zaśmiałam się w duchu.

***

Staliśmy tuż obok mojej kamienicy po tym, jak Brad wyjął moje walizki z bagażnika. Nie chciałam, żeby mnie odprowadzał pod same drzwi. Trochę niezręcznie mi było po tym, jak go potraktowałam kilka godzin wcześniej.

— No to ten... — zaczął, drapiąc się po karku. — Będę tęsknił.

— Ja też. — Na pożegnanie przytuliliśmy się jak dobrzy przyjaciele i na tym koniec.

On wsiadł do samochodu, a ja ruszyłam do wejścia. Kiedy już odjeżdżał, spojrzałam jeszcze raz w stronę auta i westchnęłam ciężko. Kolejny rozdział w życiu czas zamknąć. Wpisałam odpowiedni kod i weszłam do środka, a następnie wsiadłam do windy.

Wciągnęłam na usta swój najlepszy, na jaki udało mi się wysilić uśmiech i, kiedy już stałam pod drzwiami mieszkania, wcisnęłam dzwonek, licząc, że Dexter jest w środku. Otworzył niemal natychmiast. Puściłam rączkę walizki, chcąc powitać go serdecznie, jednak jak tylko chciałam go pocałować na dzień dobry, odepchnął mnie i złapał mocno za ramię, na szczęście akurat to zdrowe.

— Z nim się żegnałaś, a teraz mnie witasz... — prychnął z kpiną. — Szybka jesteś, dwóch w ciągu dziesięciu minut. — Zacisnął jeszcze mocniej palce na moim ramieniu, przyprawiając mnie o ból.

— Po pierwsze, puść mnie, — zaczęłam spokojnie, nie chcąc go zirytować jeszcze bardziej. — a po drugie to mój przyjaciel, do cholery, i pożegnałam się z nim, jak na przyjaciół przystało. Nie zrobiłam nic złego i nie widzę powodu, dla którego miałabym ci się z tego tłumaczyć!

— Oczywiście, że nie musisz! — warknął. — W końcu kim my dla siebie właściwie jesteśmy?! — Wreszcie puścił, krzyżując ręce na torsie.

— Przestań na mnie podnosić głos! Nie mam zamiaru mieć zaraz na głowie zdenerwowanych krzykami sąsiadów. — Wciągnęłam do środka swój bagaż i zatrzasnęłam drzwi. — A teraz może wyjaśnisz mi, o co tak właściwie ci chodzi? Bo raczej nie tylko o Brad'a — powiedziałam, spoglądając na niego.

— O nic. Jak zwykle o nic, Ingrid — stwierdził, jakby naśmiewając się ze słów, które wypowiadałam czasami, gdy miał o coś pretensje. A potem po prostu odwrócił się i ruszył w stronę salonu.

— No tak, teraz będziesz chodził, jak wkurzona panienka! — wychucham gniewem. — Wracam do domu po miesiącu, chcę zrobić ci niespodziankę i miło spędzić czas, chociaż jestem zmęczona. A ty na dzień dobry zaczynasz na mnie najeżdżać bez żadnego powodu! Naprawdę się staram, ale co mi po tym, skoro tobie, gdy tylko jestem w domu, wciąż coś nie pasuje. Popatrz na mnie, jak do ciebie mówię! — zażądałam poirytowana, kiedy się zatrzymał, ale wciąż był tyłem do mnie. — Rozumiem, możesz mieć gorszy dzień, ale do jasnej ciasnej, nie musisz od razu się na mnie tak wyżywać!

— Nie — westchnął tylko w odpowiedzi, ale wreszcie na mnie patrzył. — Co z twoim ramieniem?

— Wypadek na akcji, zwykłe stłuczenie niedługo przejdzie — odpowiedziałam, dając mu zboczyć z tematu. — Mogłbyś mi, chociaż pomóc i zanieść bagaże do sypialni?

Nie protestował, wziął je i ruszył, gdzie kazałam. Sama uczyniłam to samo po zdjęciu butów. W międzyczasie analizują, o co znowu chodzi. Naprawdę nie rozumiałam, co w pożegnaniu z moim byłym już współpracownikiem mogło go aż tak zdenerwować. A miał być taki miły wieczór...

— Dzięki — oznajmiłam, wyjmując z bocznej kieszeni jednej z walizek środki przeciwbólowe, po czym ruszyłam do kuchni.

W milczeniu zniknął mi z pola widzenia. Kiedy wzięłam tabletki, wróciłam do sypialni, która była już pusta. Rozpakowałam rzeczy z walizek, po czym jakoś przebrałam się w rzeczy do spania, zasłoniłam rolety i położyłam się do łóżka, które pachniało nim. Byłam już na granicy snu, kiedy poczułam, jak układa się za mną i wsuwa dłoń pod kołdrę, kładąc ją na moim boku i gładząc skórę odsłoniętą przez koszulkę, która się podwinęła.

— Przepraszam — wyszeptał, tuż przy mojej szyi wędrując ręką coraz odważniej po moim ciele. — Może jednak jeszcze nie wszystko stracone z planów na wieczór? Możemy się napić wina...

— Ok, przeprosiny przyjęte, ale teraz daj mi już spać. Nie mam ani siły, ani ochoty już na nic.

Słowa potrafią ranić bardziej niż czyny".

Jak wrażenia? Kto spodziewał się czegoś takiego po Dexterze i Bradzie? O co może tak właściwie chodzić?

Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię.:)

Następny rozdział prawdopodobnie: 30 kwietnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro