Rozdział 16
Po opuszczeniu sali przesłuchań, czułam się kompletnie wyczerpana z sił. Jedynym, o czym marzyłam w tamtym momencie, był sen. Potrzebowałam po prostu czasu, aby ochłonąć. A następnie wszystko dokładnie, na spokojnie przeanalizować. Wyciągnąć wnioski, wyłapać błędy do skorygowania, zwrócić uwagę na to, co można zrobić lepiej, efektywniej.
Jednak za nim w ogóle mogłam wrócić do hotelu, musiałam zobaczyć się jeszcze z moim współtowarzyszem, z którym tu dotarłam. Kiedy więc weszłam do pomieszczenia, w którym mieścił się cały monitoring, obejmujący salę przesłuchań, nie zdziwiłam się, zastając tam Brad'a.
Siedział na fotelu przy biurku, popijając kawę i spoglądając na mnie z zamyśleniem.
— Nie najgorzej jak na pierwszy raz. — Skinęłam tylko głową na jego słowa i skupiłam swój wzrok na jednym z kadrów na ekranie, pokazujących przesłuchanego.
— Co z nim będzie dalej?
— Zajmę się tym, żeby trafił tam, gdzie trzeba. Prędko zresztą z tego raczej i tak się nie wygrzebie — powiedział, wstając i szukając czegoś w kieszeni kurtki przewieszonej przez oparcie krzesła. — Masz kluczyki do samochodu. Wystarczy, że włączysz nawigację, żeby wrócić do hotelu, ja dotrę tam później. Wtedy też porozmawiamy — oznajmił, podając mi je.
W tamtym momencie nie miałam ochoty na żadne dyskusje, chyba zresztą podobnie jak on, więc pożegnałam się i udałam do garażu. Faktycznie, z GPS-em dotarłam do celu bez problemu, zahaczając po drodze o aptekę. Zatrzymując się na hotelowym parkingu, otwarłam schowek, by wrzucić do niego papiery, które leżały na wierzchu. Jednak, kiedy to zrobiłam, zorientowałam się, że znajdują się w nim, w przezroczystym plastikowym pojemniku z metalowymi zabezpieczeniami, strzykawki z jakąś substancją w środku.
Zastanawiało mnie, po co mu one. Nie wyglądał na takiego, który wstrzykuje sobie jakieś używki. Może był chory? Nie wiedziałam tego, ale postanowiłam, że nie będę ich dotykać, a poobserwuję go albo zapytam jakoś dyskretnie o to.
***
Bradley'a spotkałam dopiero na lunchu następnego dnia. Był niewyspany, podenerwowany i skupiony przez większość czasu na sprawdzaniu czegoś na telefonie. Pił już drugą kawę, jednocześnie praktycznie nic nie zjadając.
Nasza rozmowa była zupełnie nieskładna i pozbawiona większego sensu. Miałam wrażenie, że Brad z każdą chwilą coraz bardziej się spina. Aż wreszcie gwałtownie odsunął się od stołu i poderwał z krzesła. Pierwszy raz widziałam, żeby tak było po nim można zobaczyć emocje. Nie wiedziałam, o co chodzi. Zaczynałam się obawiać, iż może to mieć jakiś związek z naszymi poszukiwaniami.
— Przepraszam, Ingrid, ale muszę wyjechać. Natychmiast — oznajmił, chowając smartphone do kieszeni i naciągając kurtkę na ramiona.
— Coś się stało? Jechać z tobą?
— Nie, ty tu zostaniesz i będziesz szła zgodnie z planem. Dasz radę. — Położył mi rękę na ramieniu i spojrzał w oczy. Dopiero wtedy zauważyłam, jaki ból emanował z jego wzroku. — Mój przyjaciel umiera, a ja nie darowałbym sobie, gdybym nie zdążył się z nim pożegnać — wychrypiał, biorąc drżący oddech.
— Rozumiem — stwierdziłam i po prostu go objęłam, chcąc dodać mu otuchy. Na początku nie zareagował, ale później odwzajemnił gest, po czym żegnając się ze mną, opuścił pomieszczenie.
Zdawałam sobie sprawę, iż to faktycznie musiał być dla niego ktoś ważny, skoro tak zareagował na te przykre wieści i zdecydował się do niego jechać. Zresztą, sama zapewne postąpiłabym podobnie. Czułam też jakąś namiastkę dumy z samej siebie, że w jego oczach stałam się już na tyle odpowiedzialna i przygotowana, że byłam w stanie sama sobie radzić przez jakiś czas. To dla mnie naprawdę sporo znaczyło, zwłaszcza, iż ostatniego zadania nie wykonałam jakoś perfekcyjnie. Wręcz sama byłam na siebie zła za niektóre błędy, analizując wszystko rankiem.
Miałam świadomość, że sprawa z przesłuchiwanym była już zamknięta i Brad pewnie zajął się wszystkim do końca, tak jak obiecał. Zapewne wpakowali go już do mamra; jeśli jeszcze w ogóle żył. Chociaż nic nie wskazywało na to, aby tak nie było. W końcu nam nie zależało na jego śmierci. Jednakże istnieli ludzie, dla których mógł stanowić problem, bo za dużo wiedział i widział. Aczkolwiek to już nie leżało w granicach naszych obowiązków, by przejmować się tym, co się działo z nim później.
Kiedy znalazłam się w hotelowym pokoju, postanowiłam dać sobie chwilę wytchnienia. Odciągnąć swoje myśli od tego, że byłam umówiona na wizytę u psychologa, którego wcześniej dosyć dokładnie sprawdziłam. Postanowiłam przynajmniej spróbować, licząc na chociaż drobną radę, jak sobie poradzić z moim lękiem. Mimo że w dzień nie zdradzałam się z tym, to w nocy, podczas snów wracała do mnie pamiętna rozmowa z matką, sceny stwarzane przez wyobraźnie, kiedy to wszyscy mnie opuszczali i zostawałam zupełnie sama. Czasami przeradzało się to wręcz w koszmary, które wyrywały ze snu, nie pozwalając mi ponownie zasnąć.
Zdecydowałam się więc, że rozejrzę się w internecie za ofertą wynajmu lub sprzedaży jakiegoś mieszkania. Zastanawiałam się nad tym już od jakiegoś czasu i sprzeczka z matką utwierdziła mnie tylko w tym, że dobrze by było mieć własne cztery ściany, które byłyby tylko i wyłącznie moje. Może dzięki temu uzyskałabym, choć namiastkę normalności, a nie wiecznie żyła na walizkach, pomieszkując w hotelach. Nie mając jednocześnie tak właściwie miejsca, gdzie mogłam uciec od wszystkich i wszystkiego.
Owszem, miałam jeszcze dom rodzinny, ale po ostatnich wydarzeniach, nie czułam się tam w pełni jak u siebie. A poza tym, chciałam się usamodzielnić i zamieszkać na swoim. W końcu dwadzieścia pięć lat na karku do czegoś jednak zobowiązuje.
Znalazłam nawet ciekawą ofertę, którą sobie zapisałam, aby później się jej jeszcze dokładniej przyjrzeć. Po czym poprawiłam swój strój, przeczesałam włosy i starając się opanować zdenerwowanie i chęć odwołania wizyty, udałam się do psychologa.
Siedząc u niego w gabinecie, przez większość czasu tak naprawdę to ja mówiłam. On tylko słuchał, dopytywał, coś notował. Czułam się dziwnie, kiedy tak musiałam mu zaufać i się otworzyć. To było trudne, bo w podświadomości ciągle miałam zakodowane, że nie powinnam tego robić. Przerywałam swoją wypowiedź niejednokrotnie, zaciskałam dłonie położone na kolanach w pięści i zmieniałam pozycję.
W szczytowych momentach powstrzymywałam się przed wykrzyczeniem pewnych rzeczy. Jednak, kiedy już skończyłam, czułam się nieco lepiej. Nie skrytykował mnie, nie okazywał bezsensownej litości, której szczerze nienawidziłam. Starał się ze mną spokojnie rozmawiać i nadawać pewnym sprawom innego wymiaru, stawiać je w innym świetle. Gdzieś po głowie kołatała się myśl, że może mogłabym spróbować mu zaufać. Lecz popadałam ze skrajności w skrajność.
Zaczynałam nawiązywać z nim kontakt, aby po chwili, gdy padło niekomfortowe dla mnie pytanie, czy też wahałam się wypowiedzieć coś, co mogło niekorzystnie wpłynąć na mój wizerunek w jego oczach, wrócić do punktu wyjścia. W tym psychologu było jednak coś, co sprawiało, że nie popadałam w panikę ani nie wycofałam się od razu z jego gabinetu. Kojarzył mi się trochę z moim ojcem.
Kiedy wizyta dobiegała już końca, w mojej gestii leżało to, czy zdecyduję się na kolejną. Wahałam się. Jednak wiedziałam, że nie próbując wykorzystać tej szansy, mogę sobie jeszcze bardziej zaszkodzić. Zapłaciłam więc za tą konsultację i wstępnie umówiłam się na kolejną.
Chciałam wierzyć, że mam szansę na normalność.
***
Tamtego dnia, po południu toczyłam walkę z własnymi emocjami. Czułam się rozdarta między tym, czego chciałam, a tym, co było właściwe. Martwiłam się o Bradley'a, o matkę, z którą rozmawiałam późnym wieczorem. Niby wszystko w tej rozmowie było takie zwyczajne, jednak wyczuwałam, jakby coś było nie tak. Nie chodziło nawet o relacje między nami. Znając ją od tylu lat, potrafiłam wyłapać drobne szczegóły, które mogły niepokoić. Ona jednak twierdziła, że wszystko było w jak najlepszym i niepotrzebnie się przejmowałam.
Później napisałam jeszcze e-maila z zapytaniem o aktualność oferty sprzedaży mieszkania, po czym do późnej nocy śledziłam zmiany na giełdzie, kończąc jedne inwestycje, a zapoczątkowując inne. Zanim położyłam się spać, odczytałam jeszcze wiadomość, którą dostałam od Brad'a. Pisał tylko, że prawie dotarł na miejsce i postara się jak najszybciej wrócić.
Następnego dnia zabrałam się ostro do pracy. Zidentyfikowałam wszystkie informacje, które uzyskałam podczas przesłuchania i postarałam się poszukać czego o J., który rzekomo miał coś wspólnego z Geraldem. Utwierdzałam się w przekonaniu, iż zeznania były w znaczącej części prawdziwe.
Jedno było tylko dziwne. Jamie, gdziekolwiek tylko został wspomniany; nie był nikomu bliżej znany. Same ogólniki, przypuszczenia, niepotwierdzone dane. Ślęczałam cały czas przed laptopem, starając się przekopać wszelkie możliwe źródła. Za oknem panowała paskudna pogoda. Chociaż prognozy zapowiadały, że miało być dosyć przyjemnie, jesiennie. Z racji, że powieki zaczynały mi coraz bardziej ciążyć, a nie było jeszcze nawet wieczoru, zamówiłam kawę i jakąś przekąskę w barze hotelowym.
Próbując jakoś logicznie połączyć kilka faktów, które wynotowałam sobie na kartce, podniosłam się z sofy i zaczęłam chodzić dookoła po pokoju, ponieważ zazwyczaj pomagało mi to w takiej sytuacji. W międzyczasie sprawdziłam, czy nikt nie dzwonił i narzuciłam na siebie bluzę, bo było mi chłodno. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Myślałam, że to już ktoś z obsługi hotelowej z moim zamówieniem, więc otworzyłam drzwi. Jednak to nie była osoba z personelu.
— Ingrid. — Usłyszałam, nie będąc w stanie się jakkolwiek zareagować. Stałam tylko jak zahipnotyzowana.
„W obecności innych, udajemy silnych, a tak naprawdę sami ze sobą nie potrafimy sobie poradzić".
Jak wrażenia?
Do czego mu faktycznie potrzebne są te strzykawki?
Czy aby na pewno chodzi o umierającego przyjaciela?
Kto stoi za drzwiami?
Następny rozdział prawdopodobnie: 5 marca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro