Rozdział 15
Jego słowa docierały do mnie jakby w zwolnionym tempie. Mimo że w głowie zaczęły kreować się już wizje, czemu akurat w tym miejscu się znaleźliśmy, zależało mi na dowiedzeniu się, o co faktycznie w tym wszystkim chodzi o Bradley'a. Dopiero gdy pchnął mnie lekko w stronę krzesła, wychwyciłam, że nie słuchałam, co do wcześniej powiedział.
- Siadaj - rozkazał ponownie i oparł się o biurko.
- Dobra, - zajęłam miejsce w fotelu naprzeciw monitora - to może teraz mi wreszcie wyjaśnisz, po co dokładnie tu jesteśmy?
- Widzisz tego tu? - Wskazał palcem na konkretny kadr wyświetlany na ekranie.
Przyjrzałam mu się dokładniej - mężczyźnie w porwanej koszulce, przywiązanemu do krzesła. Wyglądał, jakby aktualnie drzemał albo zemdlał, bo głowę miał zwieszoną i nie wykazywał żadnej ruchliwości. Przez moment miałam nawet wrażenie, że go skądś kojarzę.
- Tak, ale co on ma do tego? - Spojrzał na mnie, unosząc brew w geście lekkiego zdziwienia, okraszonego chyba rozbawieniem. - Czekaj, czekaj! My mamy go przesłuchać?! - A więc o tą obietnicę chodziło...
- Dobrze rozumujesz, Gri - powiedział, zdrabniając moje imię tak, jak to zwykle robił, gdy chciał uchodzić za poważnego i odpowiedzialnego mentora, a tak naprawdę powstrzymywał się przed wybuchnięciem salwą śmiechu. - Trzeba pomóc mu zdradzić kilka informacji, które mogą wnieść sporo do śledztwa. Poza tym miał bliskie kontakty z Geraldem.
- Bliskie, to znaczy? - Przechyliłam głowę lekko w bok i przetarłam dłonią twarz, bo mała dawka snu minionej nocy, dawała mi się we znaki.
- Cóż, zdążyli się poznać dogłębnie... - zasugerował i wykrzywił usta w grymasie zniesmaczenia. - Podobno Etter spotkał się z nim niedawno i miał jego dobremu znajomemu przekazać papiery i jakąś amunicję, Jednak coś poszło nie tak, a Gerald zwiał razem z towarem. - Wstał z miejsca i podszedł do szafki, otwierając jej górną szufladę. - A skoro chciałaś się przekonać, jak to jest, ty go przesłuchasz - stwierdził i zaczął wyciągać kolejne przedmioty z przegród mebla, układając je na jego blacie.
- Tak bez żadnej zaprawy? - Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się, szczerze mówiąc, po nim takiego posunięcia. Może blefował?
- Przecież wiesz, na czym to polega. Na pewno nie raz słyszałaś o tym całe wykłady. A może nawet i sama to wytestowałaś na własnej skórze... - mruknął już ciszej, nie patrząc jednak na mnie.
Miał rację. Znałam całą teorię, jednak czy potrafiłam wykorzystać ją w praktyce? Istniała nawet reguła, kiedy brałam udział w szkoleniach, że to, co od nas w przyszłości może doświadczyć przesłuchiwany, choć częściowo musieliśmy przeżyć na własnej skórze. Szkolący potrafili udowodnić nam, wtedy jeszcze rekrutom, że samą siłą nic nie wskóramy, możemy tylko podburzyć schwytanego, dając efekt odwrotny od oczekiwanego.
***
Zanim udaliśmy się do pomieszczenia przesłuchań, miałam chwilę w zupełnym osamotnieniu na przygotowanie się do tego, co musiałam wykonać. Wybór taktyki na przesłuchanie zależał ode mnie. W razie potrzeby mogłam użyć nawet siły i tortur. Tylko w takim przypadku było jedno zasadnicze „ale", musiałam zostawić przy tym jak najmniej widocznych śladów tego, że dany człowiek miał jakąkolwiek styczność ze mną. Aby w razie jakichkolwiek komplikacji, nikt, nic nie dał rady mi, czy też ogólnie rzecz biorąc - ASA, w której służyłam - udowodnić. Kiedy wszystko, łącznie z atrybutami i taktyką było już gotowe, oboje ubraliśmy na twarze kominiarki i udaliśmy się do pomieszczenia znajdującego się kilka metrów od tego, w którym przebywaliśmy wcześniej.
W pokoju nie było żadnego okna, ściany były w odcieniu betonowej szarości. Na suficie zamocowane były świetlówki, które co jakiś czas mrugały, jakby się miały zaraz przepalić, wydając charakterystyczny, brzęczący odgłos. Na metalowym krześle, tyłem do drzwi, siedział przywiązany więzień. Naprzeciw niego, na ścianie wisiał zegar, którego mechanizm był tak skonstruowany, że każda minuta trwała dwa razy dłużej, co w połączeniu z tym, że w pomieszczeniu nie było okien, zaczynało w człowieku zamkniętym w takim pomieszczeniu wzbudzać rozdrażnienie, a nawet niepokój. Temperatura normowana dzięki termostatowi wynosiła siedemnaście stopni.
Chociaż, mimo że posiadałam przewagę nad przetrzymywanym, nie czułam z tego satysfakcji. Nie uważałam też, aby posunięcia siłowe były dobrym rozwiązaniem do wydobycia z człowieka informacji już na wstępie. Jednak posiadanie przysłowiowego argumentu w postaci narzędzia umiejącego zadać ból, było przydatną rzeczą.
W momencie, w którym znalazłam się wewnątrz pokoju, odwrotu już nie było. Brad wszedł razem ze mną, podał mi pozostałe przydatne do przesłuchania gadżety, po czym oblał zimną wodą związanego i po prostu opuścił pomieszczenie, choć zdawałam sobie sprawę, że będzie obserwował moje poczynania na monitorze. Nadszedł czas, aby zacząć grę.
Kiedy ujrzałam twarz tego człowieka, który próbował się szarpać w więzach, emanując złością, już wiedziałam, skąd miałam przeświadczenie, że jednak go kojarzę. To był facet, którego kartotekę przeszukiwałam aż do południa. Podczas gdy on targany negatywnymi emocjami, bluzgał jak najęty, ja czekałam, aż w końcu opanuje się na tyle, że będę mogła zacząć z nim normalną rozmowę. Nie zamierzałam pozwolić, aby dyktował warunki.
Po jego wyglądzie byłam w stanie wywnioskować, że nie spał praktycznie wcale od przynajmniej doby, a to, co widziałam na ekranie monitoringu, było tylko chwilowym wytchnieniem dla niego, przed konfrontacją ze mną. Strzępy ubrań, pojedyncze ślady walki, pokazywały, że próbował się bronić od uwięzienia tu.
Początkową, luźną, na tyle, na ile to było możliwe, rozmową, chciałam wywrzeć na nim wrażenie, że wcale nie jestem taka zła i może mi w jakimś stopniu zaufać. Widząc, że jednak on to po prostu lekceważy, starając się nie okazywać, że jednak odczuwał skutki niezbyt wysokiej temperatury i oblania zimną wodą, postanowiłam pójść o krok dalej. Wyjęłam z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapaliczkę, po czym jednego zapaliłam.
Stałam nieco ponad metr od przesłuchiwanego i starając się zachować jak największe opanowanie, zaczęłam prowadzić swój monolog. Od ogółu do szczegółu wyjawiałam mu pewne, niekoniecznie jakieś znaczące informacje odnośnie niego samego, przy okazji też nieco blefując i wypuszczając dym w jego kierunku.
Widząc, że takim działaniem go zaintrygowałam, wywołując też zapewne chęć, aby samemu się zaciągnąć papierosem. Pozwoliłam mu na to, jednak oczekiwałam czegoś w zamian. Informacji.
On niestety jak się okazało, nie zamierzał grać fair. Palenie nieco go rozpraszało, ukazując to, co usilnie starał się ukryć. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że posunęłam się za daleko w swojej pobłażliwości i łaskawości, dając mu tym samym pewną swobodę. Przerwałam to, odsunęłam się od niego i stanęłam w pobliżu drzwi za jego plecami. Mógł poczuć się tym zagrożony, nie wiedział przecież, czy zaraz nie postanowię, zrobić czegoś przeciwko niemu. Ja jednak najpierw musiałam odzyskać pełne opanowanie oraz zablokować napływające do mnie emocje. Nie wolno mi było pozwolić sobie na popełnienie takich banalnych błędów. Jednak cały czas obserwowałam jego zachowanie, słuchałam tego, co wykrzykiwał, widziałam obdarte od liny nadgarstki, to jak momentami wstrząsały nim dreszcze.
Co jakiś czas spoglądał na zegar przed nim wiszący. Te wolno przesuwające się wskazówki i, jak mu się wydawało, wolno płynący czas, na dłuższą metę były w stanie człowieka doprowadzić do obsesji. Obserwując to wszystko, postanowiłam wywołać w nim nie tylko większy strach, poczucie zagrożenia, niepewność, ale też poczucie, że znajduje się na przegranej pozycji. Gdy byłam już w stanie wrócić do przesłuchiwania go, obrałam inną taktykę, niż ta, którą początkowo się posługiwałam.
Cóż, skoro psychologiczne podejście przestało być skuteczne i widziałam, że próbuje kłamać, postanowiłam wykorzystać swoją władzę w innym sposób. Wzięłam do ręki paralizator i zachodząc pojmanego niespodziewanie od tyłu, dotknęłam nim na sekundę, może dwie do nagiego ciała w obrębie obręczy miedniczej, wywoływało to zapewne ból, skurcz mięśni, oszołomienie, jak też i strach. Słysząc jego ochrypły krzyk, pojawiały mi się przebłyski wspomnień z chwil, kiedy to ja byłam jeszcze podczas szkoleń na jego miejscu i też czułam się podobnie, jak on w tej chwili. Tylko że mnie nie przesłuchiwano w ten sposób, abym wyjawiła ważne informacje, lecz by mnie przygotować do rozmaitych wyzwań, które niosła ze sobą przyszłość. W myślach powtarzałam sobie, że robię to we właściwym celu i nie mogę okazać swojej słabości ani na sekundę.
Im mniej poprawnie odpowiadał na moje pytania, tym bardziej skłonna byłam do użycia gadżetu po raz kolejny, oczywiście zachowując zasady bezpieczeństwa. Gdy to już następowało, miejsce zetknięcia się paralizatora ze skórą, było bliższe jednej z najwrażliwszych części ciała niż poprzednim razem.
- Nie - wysapał, kiedy już miałam go potraktować kolejną dawką napięcia. Dokładnie w idealny punkt, szczerze miałam nawet ochotę to zrobić, zasługiwał. Jednak słysząc jego protest, spojrzałam na jego twarz, czekając, co powie, ale jednocześnie, nie ruszając się nawet o krok. - Zaciągnął dług u nieodpowiedniego człowieka, a gdy tamten domagał się jej zwrotu, ten sukinsyn próbował mu uciec. Nie przewidział jednak, że J. ma swoich ludzi prawie wszędzie. A więc kwestią czasu było to, aż go dopadnie... - Wyjawiał kolejne informacje, a do tej pory niespójna układanka z danych, które posiadałam, zaczynała tworzyć spójny obraz.
- Kim jest J.? - Przerwałam mu, pytając o człowieka, o którym nie miałam bladego pojęcia, oprócz tego, że to on mógł być tym jego dobrym znajomym.
- Nie wiem - wycharczał.
- Pytam jeszcze raz, zastanów się dobrze. Na pewno nie wiesz, kim jest J.? - powiedziałam, z namysłem kładąc dłoń u podstawy jego karku.
Przełknął ciężko ślinę, szarpnął nieco dłonią związaną za oparciem krzesła i pokręcił przecząco głową. Zła odpowiedź. Paralizator dotknął odpowiedniego miejsca, a ręka powędrowała w górę i zacisnęła się na szyi. Nie był to jednak chwyt, którym stanowił zagrożenie dla jego życia, chociaż poprawnie wykonany, mógł go porządnie nastraszyć. Szarpnął się i otumaniony zaczął łapczywie łapać powietrze. Wolną dłonią odłożyłam wcześniejszy gadżet na podłogę i odsunęłam go stopą na bezpieczną odległość, po czym wyjęłam nią nóż z futerału na nóż, zaczepionego na pasie od spodni za plecami.
- Hmm... Uznajmy, że faktycznie nie wiesz, kim on jest, ale to nic nie szkodzi - powiedziałam, uśmiechając się cynicznie i sunąc w górę po jego torsie czubkiem ostrza, aczkolwiek nie nacinając skóry. - Prędzej, czy później sama się tego dowiem. Natomiast, gdy to już nastąpi, twój syn... Czekaj, jak mu było... - Udałam, że się zastanawiam, patrząc mu ciągle w oczy i zaciskając mocniej dłoń na jego szyi. - Ethan, prawda? Będzie już w grobie. - Znów gwałtowniej się poruszył i zacharczał niewyraźnie. Puściłam jego szyję.
- Nie tkniesz go!
- Jesteś tego taki pewien? - Przechyliłam głowę na bok i pochyliłam się ku niemu. - To wyobraź sobie, że wystarczy mi - spojrzałam na zegarek - pięć minut, aby stąd wyjść, sprzątnąć twojego synalka i tu wrócić. A szkoda by było, taki przystojny, niewinny chłopak - mruknęłam.
- Kłamiesz! - krzyknął, próbując mnie zaatakować.
- Chcesz się przekonać? Proszę bardzo. - Ruszyłam w stronę drzwi, odbezpieczając broń, którą wyjęłam z kabury.
- Stój, do cholery! Powiem, tylko zostaw w spokoju mojego syna! - Czyli jednak blef zaczynał działać.
- Gadaj - zażądałam, pozostając przy drzwiach.
- Mówią na niego Jamie, ale jak naprawdę się nazywa, nie wiem, zresztą jak większość ludzi z jego otoczenia, przysięgam - zacharczał, próbując obrócić głowę, aby zobaczyć, gdzie się dokładnie znajduję.
- Kontynuuj. - Z wymierzoną w jego kierunku bronią, wróciłam na swoje dane miejsce, z wylotem lufy praktycznie przy jego skroni...
- Często pojawia się na walkach w klatkach, zazwyczaj ze swoim aktualnym sługusem. Twierdzi, że w ten sposób może on odrobić dług i błagać go o wybaczenie. Zazwyczaj jednak jak go już wykorzysta i mu się znudzi, to się go pozbywa. Chociaż Ettera oddał w ręce swoich znajomych. - Przełknął ciężko ślinę i zerknął na zegarek, przeklinając pod nosem. Przycisnęłam broń do jego skroni i wzięłam głębszy oddech, starając się, aby dłoń mi nie zadrżała. - Sam miałem okazję go wypróbować...
- Mów gdzie go można znaleźć, a nie pieprzysz o swoich ekscesach! - Splunęłam, uderzając nogą w jego obolałe nadgarstki.
- Jeśli jeszcze żyje, to pewnie w LA - wyjęczał, krzywiąc się nieco.
Niestety, więcej nie chciał powiedzieć niczego znaczącego, zresztą, nie wyglądało na to, aby wiele więcej wiedział. Samo znalezienie J., nie powinno być jakoś bardzo skomplikowane, gdy posiadaliśmy takie informacje. Mnie uwięziony już nie był potrzebny, moja rola w obcowaniu z nim, dobiegła końca. Miałam jednak świadomość, że pomimo uzyskanych wiadomości, to, jak wyglądało przesłuchanie, było dalekie od tego, jak powinno ono wyglądać.
- Suka! - splunął, gdy miałam już wychodzić.
Nie wytrzymałam, na pożegnanie otrzymał między uda pięknego kopniaka moim wczoraj wyczyszczonym wojskowym butem. Niech ma, chociaż coś na pamiątkę.
„Rozumiemy cierpienie innych dopiero wtedy, kiedy sami go doświadczamy".
Jak wrażenia? Co sądzicie o takim obliczu Ingrid? Jak sobie poradziła jak na pierwszy raz?
Jeśli zobaczycie jakiś błąd, piszcie, poprawię!
Dziękuję awesomemysteriousoff , za recenzję, którą możecie przeczytać u niej w Recenzje «Konstruktywna krytyka». :)
Następny rozdział: 26 luty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro