Rozdział 13
Wstanie z podłogi, trochę mi zajęło. Czułam się beznadziejnie. Wiedziona potrzebą zmycia z siebie niewidzialnego brudu, chwiejąc się na nogach, podążyłam do łazienki. Powoli, nie patrząc nawet w lustro wiszące nad zlewem, bo wiedziałam, że ten widok mógłby przyprawić mnie o tylko jeszcze większą żałość, pozbyłam się ubrań i weszłam do kabiny prysznicowej.
Stałam nieruchomo pod prysznicem, a gorąca woda z deszczownicy lała się na moje ciało. Nie uciekałam od tego, choć momentami praktycznie parzyła. Liczyłam na to, że taka kąpiel mi pomoże; iż poukładam sobie wszystko w głowie. Będę czuła się mniej winna. Zmyję z siebie wszystkie troski. Zdawałam sobie sprawę z tego, że sytuacja w jakiej się znalazłam w dużym stopniu wynikała z mojej winy.
Gdybym zachowała się inaczej, nie poszła później do baru, a finalnie nie doprowadziła do tej sytuacji z Bradem... Po fakcie nie było jednak po co płakać nad rozlanym mlekiem. Tego już i tak bym nie cofnęła. Musiałam się z tym pogodzić i ruszyć naprzód. Natomiast w danym momencie nie byłam w stanie spojrzeć mu w twarz, bo, co miałabym mu powiedzieć? Sorry, to nie tak, jak myślisz; wcale nie zamierzałam cię wykorzystać? Wprawdzie myśli o nim uciekły tak szybko, jak się pojawiły.
Nabrałam na dłoń trochę szamponu i zaczęłam myć swoje włosy. Powolnymi, leniwymi ruchami, mając zamknięte oczy i starając się zniwelować pulsujący ból głowy — na który swoją drogą sobie zasłużyłam. Ktoś mógłby pomyśleć, że wlewałam łzy nad swoją nieszczęsną sytuacją. Jednakże tak nie było. Tu płacz nic by nie zdziałał. Zresztą nie wiedziałam nawet, czy potrafię jeszcze faktycznie płakać...
Umyłam się do końca, wytarłam ręcznikiem i zarzuciłam na siebie hotelowy szlafrok. Robiłam to wszystko odruchowo, nie zastanawiałam się nad tym. Nie interesowało mnie to, że za oknem zaczęło padać. W sumie to pogoda zaczynała powoli przypominać moje samopoczucie. Powoli powłócząc nogami, doczłapałam się do łóżka. Świeciła się tylko jedna lampka nocna, oświetlając w dość sporym stopniu pomieszczenie. Usiadłam na pościeli i utkwiłam wzrok w widoku za oknem.
Późny wieczór, w oddali było widać wysokie, oświetlone drapacze chmur i kilka oświetlonych pomieszczeń w kamienicach po przeciwnej stronie ulicy. Była pełnia księżyca. Pojedyncze gwiazdy wesoło migotały na niebie. Co jakiś czas było słychać odgłos samochodu pędzącego ulicą przy hotelu, to znowu ktoś przechodził korytarzem, wywołując poskrzypywanie paneli. Migające na czerwono światła na skrzydłach i kadłubie samolotu, który akurat zbliżał się do lądowania. Lampy uliczne, których światło było widać z oddali, tworzyły bezkształtny chaos — dokładnie taki, jaki w tamtym momencie panował we mnie.
Zaczynałam wątpić, czy to wszystko, co robiłam, miało sens. Poczucie osamotnienia i odrzucenia paraliżowało mnie od wewnątrz. To, co czułam w tamtej chwili, było zupełnie odmienne od emocji, które towarzyszyły mi podczas szkoleń. Tam miałam ciągle zajęcie, mobilizację, aby walczyć o swoją przyszłość, jak też świadomość, że w domu zawsze ktoś na mnie czekał, nie zależnie od tego, jak postępowałam.
Teraz nie miałam żadnej z tych rzeczy. Zostały tylko obawy i wyrzuty sumienia, bo przecież mogłam postąpić inaczej i nie znaleźć się w tak patowym położeniu. Sama byłam sobie winna i owszem, mogłam spróbować przeprosić mamę za moje zachowanie. Jednak wewnętrzna duma i upartość mi na to nie pozwalały.
Najpierw musiałam uporać się z samą sobą, lecz nie wiedziałam, od czego zacząć. Wtedy to też przyszła mi na myśl jedyna osoba, która może potrafiłaby mnie zrozumieć, z góry nie oceniając za to, jak postąpiłam. Sama rozmowa z nim sprawiała, że świat przestawał wydawać się tak beznadziejny.
Wzięłam więc do ręki telefon, który zostawiłam wcześniej na szafce nocnej i weszłam w listę kontaktów. Jedno imię — ogrom wspomnień i powtarzająca się w głowie obietnica, że zawsze mogę do niego zadzwonić. Zamierzałam zrobić coś, do czego wmawiałam sobie, że nigdy nie skorzystam. A jednak! W tamtym momencie było to jedyne sensowne rozwiązanie, które przychodziło mi na myśl. Przesunęłam palcem po ekranie i zanim zdążyłabym się rozmyślić, wybrałam numer Dexter'a.
Dłonie mi się trzęsły, serce tłukło się tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi, a oddech był płytki i nieregularny. Myśli uciekały z głowy z prędkością światła, zostawiając po sobie rozgrabiasz do tego stopnia, że nie wiedziałam nawet, od czego miałabym zacząć rozmowę. Ogólnie odnosiłam wrażenie, że niczego już nie byłam pewna. W słuchawce usłyszałam jednak tylko powtarzający się sygnał wybierania numeru, które zakończyło się niepowodzeniem. Telefon wysunął mi się z dłoni i upadł na pościel, a ja tkwiłam w takim zawieszeniu pomiędzy rzeczywistością, a ciemnymi zakamarkami mojego umysłu.
***
Następnego dnia, przedostatniego z pięciu dni urlopu, potrzebowałam uciec od tego, co mnie otaczało. Po przespaniu kilku godzin, z przebudzeniem się w międzyczasie, bo śnił mi się koszmar, rano byłam już w lepszym stanie niż wieczorem. Naładowanie emocjonalne zelżało, alkohol przestał działać, powróciło opanowanie, a przynajmniej jego namiastka. Jednak nie znaczyło to, że wszystko było już dobrze. Aby tak faktycznie się stało, musiałam przebyć długą drogę, a i to nie gwarantowało mi niczego w stu procentach. Musiałam zacząć od drobnych rzeczy, wstania z łóżka, ubrania się, pójścia biegać, zjedzenia śniadania. Samo przemierzanie kilometrów truchtając, czy to też utrzymując równe szybkie tempo, dawało mi poczucie wolności.
Tym oto sposobem dotarłam praktycznie na obrzeża miasta. Spory kawałek od drogi, na polanie osłoniętej dokoła drzewami. Otaczałam mnie cisza. Uważając, żeby nie zamoczyć sobie ubrania, usiadłam na kamieniu osuszonym przez wczesnojesienne słońce, które przebłyskiwało zza chmur. Kiedy uspokoiłam już oddech i udało mi się skoncentrować, odpłynęłam w świat przemyśleń.
Wiedziałam, że czeka mnie wizyta u psychologa, żywiłam równocześnie nadzieję, iż zgodnie z moimi przewidywaniami mój problem nie był zaawansowany i nie zdążył się jeszcze nawarstwić. Tak właściwie można to było podciągnąć pod symptomy, a nie samo schorzenie. Musiałam pozbyć się tego poczucia, że nie mogę być sama. Zależało mi na wykształceniu takiego wewnętrznego poczucia, że licząc na siebie, dam sobie radę.
Życie po raz kolejny pokazało mi, że szkolenie, które odbyłam, nie poszło na marne. Właśnie ta rutyna, zmuszanie się do przekroczenia własnych granic, tłumienie emocji i radzenie sobie w każdej sytuacji, nie zależnie od tego, jaka by ona nie była. Miałam już przysłowiowy fundament, teraz tylko należało go odpowiednio spożytkować.
Gdzieś w głębi duszy kołatało się też pytanie, co by było, gdyby Dexter odebrał telefon. Czy faktycznie to mogłoby coś dać, jakoś mi pomóc? Czyż to nie byłoby bezcelowe cofanie się do przeszłości, która już dawno była rozdziałem zamkniętym? Jednak pomimo tego, że to lepiej, iż nie odebrał, naszła mnie myśl, że może on po prostu o mnie całkiem zapomniał i nie chciał odebrać...
Dopiero, kiedy zaczęłam przeglądać nieodebrane SMS-Y i połączenia dotarło do mnie, że Brad dzwonił wczoraj siedem razy, za nim się spotkaliśmy w hotelu, a po tym jak wysłałam mu wiadomość. Z dziś widniała tylko jedna: „Zadzwoń. Musimy porozmawiać". Odpisałam mu, że zjawię się u niego, tylko niech poda adres. Na rozmowę nie byłam jeszcze gotowa. Matka natomiast też napisała, jednak nie było to nic, co by miało cokolwiek w danej chwili zmienić. Widząc, że się coraz bardziej chmurzy i nadchodzi ulewa, schowałam telefon do kieszeni bluzy i ruszyłam w drogę powrotną, uświadamiając sobie, że spędziłam tu prawie cztery godziny.
***
Późnym południem dotarłam taksówką pod podany przez Bradley'a adres. Była to jedna z nowocześniejszych kamienic na niewielkim osiedlu, w przyjemnej wydawałoby się okolicy. Zanim zdążyłabym się rozmyślić, nacisnęłam odpowiedni przycisk na domofonie, czekając, aż drzwi się otworzą. Kiedy to nastąpiło, weszłam do klatki schodowej. Schludnej, zadbanej i pachnącej cytrynową wonią. Weszłam po schodach na pierwsze piętro, gdzie w drzwiach mieszkania, czekał na mnie już Brad. Zastanawiało mnie, czy tu faktycznie mieszkał, czy tylko chwilowo je wynajął...
Gdy znalazłam się tuż przed nim, przywitał mnie krótko i wpuścił do środka, zamykając za nami drzwi. Jadąc tu, miałam w głowie ułożony cały plan rozmowy, jednak kiedy znalazłam się w jego obecności, wszystko jak na pstryknięcie palców wyparowało. Musiałam więc improwizować. Spojrzałam na niego, tak jak on na mnie, po czym zwieszając głowę w geście skruchy, powiedziałam to, co przyszło mi jako pierwsze na myśl.
— Przepraszam, nie powinnam była cię wtedy tak potraktować.
— Nie, to ja powinienem się powstrzymać. — Delikatnie ujął między palce mój podbródek, zmuszając mnie, abym na niego spojrzała. — Ale nie żałuję tego. — Poczułam, jak robi mi się cieplej, a on delikatnie pogładził kciukiem mój policzek.
Widziałam, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale się powstrzymał, kręcąc tylko lekko głową, jakby chciał czemuś zaprzeczyć. Musiałam dać mu, jak też i sobie, jasno do zrozumienia, że sytuacja z tamtego wieczora była niewłaściwa. Nie ważne, czy sprawiło nam to przyjemność.
— To nie zmienia jednak faktu, że to nie powinno mieć w ogóle miejsca — oznajmiłam pewnie, odrywając się od niego.
— Pewne rzeczy, jeśli się mają zdarzyć, to się zdarzą, Ingrid. Prędzej czy później. — Pokręciłam tylko przecząco głową na jego słowa. Jednak miałam świadomość tego, że jego słowa nie są bezpodstawne. Wiedziałam również, do czego w nich nawiązywał.
Ruszył przez hol do przestronnego salonu, który świecił czystością, jednak nie widziałam w tym pomieszczeniu nic, co wskazywałoby na to, do kogo może ono należeć. Mahoniowe meble kontrastowały z odcieniem ścian, dopasowując się jednocześnie do drewnianej podłogi. Duże okna wychodziły na południe i dawały widok na sąsiednią kamienicę i spowity nieco mgłą skwer zieleni.
Zapytał, czy nie chcę czegoś do picia, a gdy odmówiłam, usiadł, opierając się o jedną z dużych poduszek leżącą na oparciu.
— Chodź, usiądź. — Poklepał miejsce obok siebie na sofie, rzucił mi przelotne spojrzenie i utkwił wzrok w widoku rozciągającym się za oknem.
Pogoda była nie najgorszym odwzorowaniem moich uczuć. Tego dnia było mgliście, a widoczność sięgała zaledwie około osiemdziesięciu metrów. Niebo spowite było burzowymi chmurami i padał deszcz. Woda spływała do rynien, a zacinane wiatrem krople uderzały z dudniącym odgłosem o szybę.
— Co będzie dalej? — zapytałam, kiedy wreszcie zebrałam się na odwagę, moszcząc się po przeciwległej stronie kanapy i splatając ręce na kolanach.
— A co ma być? — Odchrząknął i przeniósł na mnie swoje spojrzenie, zapewne licząc na jakieś rozwinięcie tematu.
— Po tym, co się wydarzyło... Umm... Chyba nie powinniśmy razem pracować. — Starałam się zaczerpnąć więcej powietrza, czując narastający ucisk w klatce piersiowej, wydawało się to niemożliwe. — Wiem, to ja zawiniłam, a więc muszę sama ponieść konsekwencje. Jeśli chcesz... — Wstał gwałtownie z miejsca i przerwał mi.
— Nie, Ingrid. Nikt nie będzie rezygnował. Też jestem temu winny, ale nie widzę żadnego powiązania między tym zdarzeniem a naszą pracą. Nie przerywaj mi! — warknął, widząc, że chcę się wtrącić i przejechał palcami przez włosy, mierzwiąc je nieco. — Nie pozwól sobie na zmarnowanie takiej szansy i tak dużej ilości włożonej w to wszystko pracy, tylko ze względu na to, co wydarzyło się na gruncie prywatnym. Zwłaszcza, że jesteśmy już tak blisko celu.
— Może masz racje... — mruknęłam, przecierając dłońmi twarz.
— Mam, uwierz, że mam — westchnął, jakby nagle ogarnęły go jakieś wspomnienia.
„To, co skrywamy przed światem i czego najbardziej się boimy, staramy się skrupulatnie ukryć pod maską codzienności".
Jak wrażenia?
Czy Bradley faktycznie coś skrywa?
Czy Dexter odezwie się do Ingrid?
Jeśli zauważycie błąd, piszcie, poprawię. :) Choć starałam się sprawdzać, wiem, że mogło mi coś umknąć o trzeciej nad ranem.
Następny rozdział: 12 lutego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro