Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Miałam dziwne wrażenie, że już go kiedyś, gdzieś widziałam. Siwizna zdążyła już delikatnie przyprószyć mu skronie. Zmarszczki mimiczne i te zdradzające wiek stały się głębsze i bardziej się odznaczały. Oczy w odcieniu głębokiego błękitu zdawały się głębią bez końca. Jego postawa zdradzała pewność siebie, a ruchy były stanowcze i wyważone, choć pewne gesty i podrygiwania zdradzały, że jednak coś może go strofować. Matka rozpromieniona przedstawiła mi go, jako swojego przyjaciela. Jednak sądząc po tym, jak słowo, którym go określiła, zabrzmiało w jej ustach, nie do końca na tym polegała ich relacja. Za tym musiało kryć się coś głębszego. A ja zamierzałam dowiedzieć się, co... Przecież nie mogło łączyć ich żadne bliższe uczucie. Prawda?

Po oględnym zapoznaniu się wręczył nam butelkę wina, którą mama postanowiła wykorzystać do obiadu. Kiedy więc zasiedliśmy już do stołu, ona poszła po korkociąg, a między mną a naszym gościem zapanowała zupełna cisza. Rozsiadłam się wygodnie na krześle i zaczęłam go obserwować. Jego gesty, mimikę, reakcję na to, że mu się przyglądam. Chciałam wyczuć, jakie miał zamiary.

Mama próbowała odgrywać rolę niejako arbitra. Zachęcała, abyśmy nawzajem się choć trochę poznali. Cóż, czemu by nie wykorzystać tak idealnej okazji? Zadawałam skrupulatne, aczkolwiek subtelne pytania, licząc na dowiedzenie się od niego czegoś ciekawego. Patrzyłam mu w oczy, rzucając niejako wyzwanie, aby grał w grę, której ja przewodziłam. Początkowo szło mu nie najgorzej. On również starał się o coś pytać. Jednak jeśli dokładnie przeanalizowałby moje odpowiedzi, zorientowałby się, że tak właściwie niczego się nie dowiedział. Wszystko było tak strategicznym i oszukańczym omijaniem tematu, że tylko ludzie, którzy mieli w tym już większe doświadczenie, byli w stanie się po jakimś czasie zorientować. Jason do takich osób nie należał.

Gdy wkroczyłam na wyższy stopień rozgrywki, zaczął podświadomie zdradzać, że stara się skłamać i wymigać od odpowiedzi. Ja jednak nie dawałam za wygraną. Każdy najdrobniejszy gest; łapanie palcami za nasadę nosa, przejeżdżanie ręką po zaroście, notoryczne poprawianie kołnierzyka u koszuli. Właśnie dzięki takim szczegółom byłam w stanie rozszyfrować, kiedy ludzie mówią prawdę, denerwują się... Jednak, gdy jadłam już deser, powiedział coś, czego nie spodziewałam się ani nie chciałam usłyszeć podczas tego obiadu.

— Planujemy zamieszkać razem i chcę oświadczyć się twojej mamie — stwierdził ten fagas, a we mnie aż zawrzało. Przedobrzył.

— Przepraszam, że co?! — zapytałam podniesionym głosem, odkładając gwałtownie widelczyk, aż rozległ się odgłos jego uderzenia o talerzyk.

— Ingrid! — burknęła karcąco moja matka. — Planujemy pójść o krok dalej i zacieśnić naszą relację — oznajmiła, patrząc na niego wręcz z przesadnym uwielbieniem, a on uścisnął w pokrzepiającym geście jej dłoń, którą trzymała na stole.

Cholera, czułam się jak w jakimś durnym show! Co więcej, nie przypominam sobie, abym godziła się na udział w czymkolwiek takim. Może dlatego, że to jednak miało miejsce naprawdę? Moja matka najzwyczajniej w świecie oszalała! Na domiar wszystkiego złego, śmiała jeszcze twierdzić, że się zakochuje w tym, tym... Darmozjadzie! W ogóle jak matka mogła znaleźć sobie już kogoś innego? Przecież od śmierci ojca minęło raptem pięć miesięcy. A ona już myślała o związku z innym facetem!

— Czy ty słyszysz samą siebie? — warknęłam, zaciskając dłonie w pięści i starając się zachować nerwy na wodzy. — Zapomniałaś już o tacie? — zapytałam, spoglądając na nią z grymasem smutku na twarzy na samo jego wspomnienie.

— Wiesz przecież, że nie. Ale jego już nie ma, a my musimy sobie radzić.

— Elena ma rację, Ingrid — zwrócił się do mnie ten fagas, dodatkowo mnie wkurzając.

— Zamknij się! Nie tobie o tym rozstrzygać! — Wskazałam na niego palcem, unosząc się gwałtownie z miejsca. — A tobie radzę się zastanowić nad tym, co robisz, mamo. Żebyś tylko później nie żałowała i nie miała pretensji, że nikt cię nie ostrzegał — poradziłam jej, skupiając na niej swoje spojrzenie. — Wyjeżdżam, mam dosyć całej tej sytuacji. Poza tym nie chcę powiedzieć czegoś, co mogłoby doszczętnie wszystko popsuć. Zadzwoń, jak przemyślisz moje słowa — oznajmiłam na koniec, po czym oddaliłam się do swojego pokoju, aby zabrać swoje najpotrzebniejsze rzeczy.

W międzyczasie zamówiłam taksówkę, którą następnie udałam się do jednego z hotelów w Sacramento. Zarezerwowałam pierwszy lepszy pokój i udałam się do niego ze swoja dużą torbą sportową, w której miałam rzeczy. Wysłałam Bradowi wiadomość, że wyniosłam się do hotelu i zostawiłam telefon na stoliku. Zmieniłam kombinezon, który miałam cały czas na sobie, na zwykłą koszulę w kratę i dżinsy. Nie trudziłam się z makijażem ani niczym innym. Nie szłam do baru na podryw, tylko po alkohol. Większości z lokali nawet nie kojarzyłam z czasów, kiedy jeszcze tu mieszkałam. Neonowe szyldy zachęcały do wstąpienia akurat do danego lokalu. Niektóre były jeszcze zamknięte ze względu na zbyt wczesną porę jak na imprezy, a inne otwarte, ale prawie opustoszałe. Wybrałam jeden z bliżej znajdujących się w stosunku do hotelu.

***

Usiadłam na hokerze przy barze i skinęłam na barmana, który akurat polerował szkło. Zamówiłam na początek niezbyt mocny trunek i rozejrzałam się po lokalu. Oprócz mnie było tu jeszcze kilkanaście osób. Odpowiadało mi to. Nie lubiłam przebywać w tłumie, wśród dziesiątek nachlanych ludzi chyboczących się pod wpływem muzyki, jak i alkoholu na wszystkie możliwe strony. Czasami dodatkowo obmacujących i śliniących się do siebie nawzajem. Normalnie jak pies do kości.

Po dłuższym czasie, od którego już przebywałam w barze, piłam whiskey i przypatrywałam się ludziom, których z każdą chwilą przybywało. Jedni przychodzili sami, inni ze znajomymi. Przyglądając się im, zastawiałam się, co ich tu ściągnęło. Potrzeba poimprezowania czy może coś głębszego, poważniejszego? Gdzieś w głowie nadal kołatała mi się myśl o wydarzeniach sprzed dosłownie chwili. Próbowałam jakoś logicznie poukładać sobie w głowie to, co się wydarzyło. Między innymi swoją reakcję. I, pomimo że trochę już wypiłam, wciąż potrafiłam w miarę logicznie myśleć. Ach, to też zapewne pozostało mi z czasów szkoleń, kiedy miałam w tym całkiem niezłą wprawę...

Obracałam szklaneczką w dłoni, a kostki lodu wrzucone do środka pobrzękiwały o szkło. Chciałam sprawdzić w międzyczasie, która godzina, ale nie wzięłam ze sobą telefonu, więc odpuściłam. Przynajmniej nikt się do mnie nie dobijał. W końcu byłam zwykłym człowiekiem i też czasami potrzebowałam się oderwać od tej szarej, niejednokrotnie brutalnej rzeczywistości. A tego dnia miałam do tego dobry powód... Cała ta sytuacja z matką i Jasonem wprowadzała mnie nie tyle w zdenerwowanie, co w taki dziwny niepokój. Chciałam sobie wmówić, że to nic takiego. Okłamać swój mózg, iż to tylko przejściowe i nie ma znaczenia. Jednak zasadniczo był jeden problem. Przeszłość.

Myślałam, że to już było dawno za mną. Nie przypomni mi o sobie w najmniej oczekiwanym momencie, a jednak... Symptomy wskazywały wyraźnie, że podejrzewana kiedyś przez psychologa  nullofobia we wczesnym stadium, znów pojawiła się na horyzoncie. Incydent z dzieciństwa, kiedy to dziadkowie nagle się ode mnie odwrócili, zrywając całkiem kontakt i nie widując się ze mną nigdy więcej, a dodatkowo kilka innych drobnych sytuacji, odbiło się na mnie tym, że bałam się odrzucenia.

Teraz to do mnie wracało. Miałam tylko mamę, a i ona się ode mnie oddalała. Bałam się. To była chyba faktycznie jedna z niewielu rzeczy, której naprawdę się lękałam. Jak to mówią, mój słaby punkt. Te paranoidalne lęki, wiążące się niejednokrotnie z trudem zaufania pewnym osobom, nieufnością, chowaniem w sobie wszelkiej urazy... W tamtym momencie nie myślałam logicznie. Chciałam się odciąć od wszystkiego, a alkohol wtedy wydawał się jakiś rozwiązaniem, które patrząc na to później z boku, było ucieczką od problemów, a nie ich rozwiązaniem — jestem tego świadoma.

***

Do hotelu udałam się na piechotę. Byłam jeszcze na tyle trzeźwa, że szłam w miarę prosto i pamiętałam właściwą drogę. Oprócz tego jednak zaniechałam wszelakich innych czynności, myślenia też. Tyle że się przemieszczałam i oddychałam — w tamtym momencie było wystarczającym wysiłkiem.

Hotelową windą wjechałam na odpowiednie piętro. Bradley czekał na mnie pod drzwiami mojego wynajętego pokoju hotelowego. Hmm, nie przypominałam sobie, abym go zapraszała... Jak zawsze poważny i spokojny. Ubrany cały na czarno, włącznie z koszulką, która opinała się na jego muskularnych ramionach. Wyglądał jak marzenie nie jednej kobiety. Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Może to przez złość, może przez alkohol... Podeszłam do niego i nic nie mówiąc, zaczęłam go całować. Zachłannie, mocno, chcą oddać się całkowicie chwili. Mimo że początkowo nie zareagował, to jednak później on przejął inicjatywę, zaczynając chaotycznie rozpinać guziki mojej koszuli. Ledwo udało mi się otworzyć kluczem drzwi, gdy tylko weszliśmy do środka, zamknął je za nami butem.

Oderwał się ode mnie tylko na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza i ułatwić sobie zadanie, rozrywając moją koszulę — aż guziki posypały się na ziemię. Potem znów zaczęliśmy się całować, objęłam go nogami w pasie, a on ruszył w stronę salonu. Jednak bliżej była komoda, z której ręką zrzucił wszystkie rzeczy i mnie na niej posadził. Zaczął schodzić pocałunkami coraz niżej, a ja wplotłam palce w jego niezbyt długie włosy, dociskając Brad'a jeszcze bardziej do siebie. Oddech mi się rwał, plecy wygięłam w łuk i chciałam go poczuć jeszcze bliżej. Kiedy na ziemię spadł stanik, a on dłońmi wędrował coraz niżej, zaczęło do mnie docierać, co ja tak właściwie robię. Odepchnęłam go od siebie na kilkanaście centymetrów i zasłoniłam piersi rękoma.

— Wyjdź! — krzyknęłam, dysząc. Popatrzył na mnie, zastanawiając się, o co może mi chodzić. — Wynoś się, do cholery! — wydarłam się jeszcze głośniej.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak widząc moją minę, zrezygnował i odpuścił. Wyszedł. Zsunęłam się z szafki na podłogę i zaczęłam żałośnie łkać. Co ja robiłam ze swoim życiem? Czułam się jak podła suka. Zwracając uwagę tylko na swoje problemy i chcąc się od nich odciąć, zamierzałam go wykorzystać. Nie zasługiwał na to, zresztą jak ja bym mu później spojrzała w oczy. Przecież miałby mnie zapewne za jakąś latawicę...

Nie popełniaj błędu, którego później będziesz gorzko żałować".

Jak wam się podoba rozdział? Spodziewaliście się czegoś takiego?
Co sądzicie o końcówce rozdziału? Nie jest zbyt wulgarna, czy coś? Chciałabym poznać waszą opinię na ten temat. 

Następny rozdział prawdopodobnie: 5 lutego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro