Rozdział 1
Nadszedł czwarty rok szkolenia. Z początkowych stu rekrutów zostało nas już tylko dwadzieścia pięć. Zasada „Jesteś słaby — odpadasz", skutecznie wykluczała kolejne osoby. Od tego momentu jednak nie tylko ona miała nas obowiązywać, dowódca wprowadził jeszcze jedną, równie ważną regułę. „Popełnisz błąd — zostaniesz ukarany". Za tym krył się jeden haczyk, ta kara nie miała być tak, jak te, które zdarzało się, że czasem, któryś z uczestników dostawał. Sprzątanie stołówki, mycie kantyny itp., były niczym, w porównaniu z karą cielesną, która odtąd miała być stosowana.
Nikt nie powiedział, że będzie łatwo... Biegi niczym maratony, strzelectwo, przetrwanie w nieznanym, bezludnym terenie, skoki spadochronowe... Szczerze? Czasami miałam wrażenie, jakby strach pożerał moje wnętrzności. Gdy wstawałam o piątej rano, w mojej głowie pojawiało się pytanie, ile tego dnia będę musiała znieść. Szukałam ucieczki od emocji, które w sobie skrywałam i, które zaczynały mnie niszczyć od środka. Świat internetowej giełdy dobrze się wtedy do tego nadawał. Wyłączałam się od wszystkiego, aby całą swą uwagę skupić na akcjach, inwestycjach, wartościach pieniądza — stawałam się w tym coraz lepsza. To miało stanowić moje wyjście awaryjne, dzięki któremu byłabym w stanie godnie żyć.
W końcu mogłam się wtedy jeszcze wycofać, prawda? Nie musiałam dalej uczestniczyć w szkoleniu. Tylko że mój upór i ambicje pchały mnie ciągle do przodu, aż w pewnym momencie zostałam pochłonięta tym wszystkim do tego stopnia, że realnej opcji powrotu do normalnego życia, nie widziałam. Nie czułam już żadnej przynależności do środowiska, w którym żyłam, zanim się tu zjawiłam. Odwróciłam się nawet od rodziców. To było najlepsze rozwiązanie, powtarzałam sobie niejednokrotnie, gdy nachodziły mnie wyrzuty sumienia.
W tym miejscu nie było miejsca na ckliwe uczucia. Tu nie raz było trzeba okłamywać samego siebie, że to, co muszę wykonać, zbliży mnie tylko do celu. Prawda jednak była inna. Kłamstwo trzymało cię w miejscu, niczym łańcuchy i niszczyło to, kim tak naprawdę byłaś.
Każdego dnia, gdy stawałam do kolejnego etapu szkolenia, widziałam, jak niektórzy ludzie się zmienili od początku swojego pobytu tutaj. Byli nieufni wobec współrealizujących, oschli, zapatrzeni tylko w swoje potrzeby. Czy ja już wtedy też taka byłam?
***
Minęły trzy miesiące, czwartego etapu szkoleń, kiedy nadeszła chwila, która pozostawiła na mnie swoje trwałe, niezapomniane piętno. Nie mogłam tego dnia się skoncentrować. Nieprzespana noc, emocje wywołane nieudaną transakcją na internetowej giełdzie, robiły swoje. Po śniadaniu, gdy zostaliśmy zabrani na strzelnicę, mieliśmy strzelać do tarczy z odległości trzydziestu metrów. Na dziesięć strzałów, chybiłam osiem. Już wtedy wiedziałam, że ten wynik stanowił haniebny czyn.
W głowie zaczęły kołatać się myśli o tym, co się wydarzy, gdy pozostali skończą swoje próby. Nad ciałem władzę zaczynał przejmować strach, dłonie drżały, na skroniach tworzyły się kropelki potu. Oddech stawał się płytki, a serce przyspieszało swój rytm.
Musiałam się opanować, nie mogłam okazywać słabości.
Gdy nadszedł czas, aby podsumować rezultaty wykonanego zadania, Mike — dowódca, kazał się wszystkim ustawić w szeregu.
— Kilkoro z was uzyskało satysfakcjonujące wyniki, niestety, ale znaleźli się też tacy, którzy nie wykazali się niczym, co warto byłoby pochwalić... — Powiódł po wszystkich swoim spojrzeniem, wyginając usta w geście niezadowolenia i kontynuując swoje przemówienie.
— Bruce, Nate, Matt, Ingrid. Zostajecie, reszta odmaszerować. — Wtedy już wiedziałam, że się miałam faktycznie czego obawiać.
Gdy zostaliśmy sami w pomieszczeniu, Mike przywołał poprzez krótkofalówkę trzech ludzi, którzy czasami uczestniczyli w naszych szkoleniach. Następnie zapadła cisza, przeszywana tylko przez szelest, gdy ktoś się poruszył. To było gorsze niż, gdyby zaczął krzyczeć na nas, że jesteśmy do niczego.
— Zabierzcie tych trzech, nią zajmę się sam — powiedział do trójki mężczyzn, która zjawiła się na jego wezwanie.
Kiedy zostaliśmy sami, podszedł do mnie i złapał mocno z ramię, prowadząc do drzwi znajdujących się na tyłach strzelnicy. Otworzył je i weszliśmy do praktycznie pustego pomieszczenia. Na środku znajdowało się drewniane krzesło, a w kącie stało jakieś pudło i inne rupiecie.
— Usiądź przodem do oparcia i się go złap — rozkazał, oddalając się ode mnie w stronę kartonu.
Rozkaz był niczym święta rzecz, a więc wykonałam go natychmiastowo. Wiedziałam, że teraz już tylko sekundy mnie dzielą od chwili, kiedy otrzymam karę za złe wykonanie zadania. Słyszałam, jak z powrotem zbliża się do mnie, ale go nie widziałam. W pewnym momencie poczułam, jak moja koszulka zostaje rozerwana na plecach. Zaraz potem zaczął chłostę.
Nie zwracał uwagi na to, że jestem kobietą. Traktował mnie jak zwykłego szeregowca. Smagał batem po całych plecach i choćbym nawet chciała, nie dało się od tego uciec. Początkowo zagryzanie warg chroniło przed wykrzyczeniem bólu, który odczuwałam. Po sześciu razach po policzkach ciekły łzy, z gardła wydobywał się ochrypły krzyk, niczym zarzynanego zwierzęcia, a po plecach zaczynały spływać stróżki krwi z nowo powstałych ran. Kiedy po dziesiątym smagnięciu nadszedł koniec, nie czułam już nawet dłoni, które wciąż były zaciśnięte na drewnianym oparciu krzesła. Wtedy on stanął na wprost mnie i złapał mocno za mój podbródek, unosząc tym samym moją głowę ku górze.
— To nie miejsce, gdzie wszystko ujdzie ci na sucho. Popełnisz błąd i nikt nie okaże ci litości, tylko potraktuje jak niechcianego intruza, Ingrid. — Pogardliwie obaczył moją sylwetkę swoim zimnym, nieprzeniknionym spojrzeniem. — A teraz się stąd wynoś i na następny raz postaraj się bardziej!
Sama zmiana pozycji wiązała się w danej chwili z bólem, a co dopiero pokonanie jakiegokolwiek dystansu. Choć jeśli dotarłam już do tego momentu, wiedziałam, że nie mogę się poddać. Zagryzając i tak już pokaleczone wargi, powoli podniosłam się z miejsca. Starałam się skupić na czym innym, niż katusze, które przeżywałam. Przytrzymując rozerwaną tkaninę przyciśniętą do ciała, resztką dumy jak mi pozostała, odmeldowałam się i ledwo trzymając się na nogach, opuściłam pomieszczenie, wracając na strzelnicę.
W tamtym momencie niewielką namiastkę szczęścia dawała mi myśl, że została tu moja bluza. Niby nic, a jednak umożliwiało to jakiekolwiek ukrycie ran. Gdy tylko materiał dotknął okaleczonym pleców, syknęłam, gdyż palący ból stał się silniejszy. Musiałam jednak w końcu opuścić to pomieszczenie. Ze spuszczoną głową, starając zachować się kontrolę nad własnym ciałem, ruszyłam drogą wiodącą wzdłuż placu apelowego, następnie skręcając w uliczkę między budynkami, wiodącą do budynku, w którym mieszkali wszyscy rekruci.
W czasie przemierzania trasy czułam na sobie wzrok osób, które akurat tędy przechodziły. Czułam wstyd, zhańbienie, moja duma w tamtym momencie już dawno przestała istnieć. Wiedziałam, że myślą, iż jestem słaba i beznadziejna, a to, że jeszcze tu jestem to zasługa zapewne jakichś układów... Dopiero gdy dotarłam do swojego pokoju, mogłam zaznać namiastki spokoju. Tu byłam tylko ja, nikt mnie w tym momencie nie widział i nie oceniał. Choć czasami miałam wrażenie, że własna opinia o sobie była jeszcze gorszym ciosem niż, jeśli ktoś coś o mnie sądził, nie wyrażając tego otwarcie.
Nie zastanawiając się zbytnio, sięgnęłam po papierosy i zapalniczkę do szuflady w szafce nocnej. Zapaliłam jednego i zaciągnęłam się nim, a każdy wydech zabierał ze sobą dziesiątki emocji, cierpienia. Po raz kolejny zaczynały nachodzić mnie wątpliwości, czy ja, aby na pewno się do tego nadaję... Tu nie chodziło tylko o ból, który w danym momencie praktycznie mnie paraliżował. Tu chodziło o wiele więcej, o przyszłość, która mogła się wiązać z cierpieniem, które w porównaniu do tego, będzie stokroć razy gorsze.
Miałam ochotę wziąć i ukoić ból alkoholem, ale wiedziałam, że po lunchu, czeka mnie kolejna porcja doświadczeń i muszę być trzeźwa. Zgasiłam, więc resztkę papierosa, wrzucając go do popielniczki i ruszyłam niczym skazaniec do łazienki. Musiałam zmyć z siebie krew. Doprowadzić swoje ciało do stanu użyteczności. Zagryzając między zębami kawałek materiału, rozpięłam bluzę, złapałam po dwóch strona i szybkim szarpnięciem oderwałam od skóry, zrzucając ją na ziemię obok strzępów pozostałych z koszulki. Tkanina, którą miałam w ustach, stłumiła krzyk, który towarzyszył całemu temu zajściu. Później musiałam pozbyć się jeszcze bielizny, spodni i butów. Udawanie silnej w tamtym momencie na nic się zdało, trzęsłam się jak galareta, po policzkach spływały pojedyncze łzy. To tylko pokazywało, jak wtedy słaba jeszcze byłam.
Zanim wzięłam i weszłam pod prysznic, sięgnęłam do szafki przy umywalce i wyjęłam z niej leki przeciwbólowe. Połknęłam trzy tabletki, a następnie wsunęłam się do kabiny i puściłam ciepłą wodę. Jej strugi obmywały moje nagie ciało, a ja na kolanach obiecałam sobie, że nigdy nie poddam się bólowi, tak, jak miało to miejsce aktualnie.
„Nie sztuką było się poddać, sztuką było wstać z kolan i stanąć do dalszej walki".
Od Autorki:
Jak wrażenia po pierwszym rozdziale?
Podoba wam się, czy raczej czujecie niedosyt?
Starałam się sprawdzić rozdział, ale jeśli się natkniecie na jakieś literówki, to piszcie, poprawię. :)
Następny rozdział: 20 listopada.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro