Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Wreszcie zasnął. Zhańbiona, poniżona i oszukana, myślałam tylko o jednym — ucieczce. Zaciskając z bólu powieki i zęby, dałam radę podnieść się z łóżka i go nie obudzić. Cierpienie, które rozchodziło się po całym ciele, było odmienne od tego doświadczanego jeszcze podczas szkoleń i czasami w pracy. Między innymi ze względu na osobę, od której go doświadczyłam.

Ledwo trzymając się na nogach i mrużąc oczy w ciemności panującej w pomierzeniu, dotarłam do szafy i wyjęłam z niej jedną z dwóch sukienek leżących na półce. Co chwilę w międzyczasie spoglądałam w stronę łoża, czy on, aby na pewno wciąż spał. Kiedy udało mi się cichutko odblokować zamek w drzwiach, poczułam kolejny przypływ adrenaliny i ruszyłam do salonu.

Nie przejmując się brakiem bielizny i bólem, włożyłam na siebie luźny, dresowy ciuch, który z zetknięciu z poranioną skórą, sprawiał wrażenie zrobionego z kolców. Liczył się czas i zachowanie ciszy. Podtrzymywana w pionie chyba już jedynie przez epiferynę, po omacku zgarnęłam ze stołu mrugający telefon. W przedpokoju na nogi wsunęłam przypadkowe buty, zgarnęłam torebkę i uciekłam z mieszkania, zamykając drzwi. Podpierając się ściany, podążyłam do windy, która niemal natychmiast po przywołaniu, otwarła się.

Wsiadłam do niej natychmiast i wybrałam parter na panelu. Cały czas obawiałam się, że Dexter za mną wybiegnie i zaciągnie siłą do mieszkania. Tej nocy nie widziałam w nim człowieka, którego wydawało mi się, że znałam przynajmniej w jakimś stopniu. Niczym demon wyżywał się na mnie, choć w niczym mu nie zawiniłam.

Opuściłam windę, a później i budynek. Było mi słabo, zimno; pociągałam nosem i kuliłam się z bólu, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam uciekać. W ciemną noc, chwiejąc się na nogach, nie zwracając uwagi na wibrujący w torbie telefon, ruszyłam przed siebie.

— Ingrid?! — Usłyszałam, kiedy oddaliłam się już na kilka metrów od mojej kamienicy.

Poznawałam ten głos i z pewnością nie należał on do Dexter'a. To był Bradley. Słysząc trzask drzwi od samochodu, starałam się przyśpieszyć. Nie chciałam, aby widział mnie w takim stanie, a jednocześnie miałam w głowie resztki świadomości i wiedziałam, że należały mu się wyjaśnienia w związku z tym, że zapewne długo tu czekał, bo razem mieliśmy jechać coś sprawdzić. A żeby dotrzeć na miejsce o szóstej rano, było trzeba wyjechać w środku nocy. Ciało z każdą chwilą coraz bardziej odmawiało mi posłuszeństwa, aż musiałam podpierać się ściany, aby utrzymać się na nogach.

— Ingrid, do cholery, co się z tobą dzieje?! Co ty wyprawiasz? — zapytał nieco podniesionym głosem, po tym, jak już do mnie podbiegł.

Czułam, że zaczynam się chwiać i osuwać w dół. Nie padłam jednak na ziemię, bo Brad zdążył mnie złapać. Wywołując tym samym jeszcze większy ból, przez który krzyknęłam. Chwilę później odezwał się jakiś okoliczny pies.

— Nieee...

— Co ci jest? — Odwróciłam głowę, aby nie patrzyć mu w oczy i starałam się stanąć o własnych siłach, co mi się nie udawało.

— Boli. Pomóż — wyjęczałam nie do końca świadomie i płaczliwie, wiedząc, że tak czy inaczej on by nie odpuścił.

Poza tym wątpiłam, że w stanie, w jakim się wtedy znajdowałam, dałabym radę daleko zajść. Podtrzymując mnie, zaprowadził do samochodu. Próbował coś jeszcze się ode mnie dowiedzieć, jednak zbyt przerażona i oszołomiona bólem byłam, żeby cokolwiek więcej mu powiedzieć. Kiedy otworzył mi od strony pasażera i powiedział, abym wsiadła, zaprotestowałam, kręcąc głową i szepcąc, że nie dam rady. Otworzył więc tylne drzwi i jakoś, w dużej mierze dzięki jego pomocy, wyłożyłam się na siedzeniach na mniej bolącym boku.

Wtedy też, w świetle lampki umieszczonej w dachu samochodu, która włączała się podczas otwierania samochodu, gdy było już ciemno, zobaczył ślady pokrywające nieukryte części ciała. Zamglonym wzrokiem udało mi się dostrzec jak jego twarz stężała i zacisnął pięść.

— Jedziemy do szpitala! — stwierdził, widząc mój stan, kiedy już zajął miejsce kierowcy.

— Nie zgadzam się pod żadnym pozorem — burknęłam, starając się zabrzmieć stanowczo.

Starałam się popatrzyć na niego w lusterku kierowcy, jednak nie miałam siły na zmianę pozycji i kolejną falę bólu. Wizyta u lekarza wywołałaby lawinę pytań. One pociągnęłyby za sobą kolejne konsekwencje... Ludzie zaczęliby się tym interesować. Nie chciałam tego.

Wyczuwałam, że gdy ruszył z miejsca, gryzł się z tym, co powinien zrobić. Próbował nawet wpłynąć na moją decyzję, jednak bezowocnie. Ja natomiast starałam się zachować resztki świadomości, próbując zrozumieć, co ja właściwie w tamtym momencie wyprawiałam.

***

Nie pamiętałam dokładnie, jak znalazłam się na łóżku. Podał mi wtedy jakieś tabletki i wodę, abym je zapiła. Bolało mnie wszystko i wizja stracenia przytomności, wydawała mi się całkiem dobrym wyjściem. Pomimo wszystko, starałam się zaufać Bradleyowi, odczuwając wewnętrzną obawę po wydarzeniach tamtejszej nocy w moim mieszkaniu. Dexterowi w końcu też kiedyś ufałam...

— To przez niego, prawda? Przez tego skurwysyna! — Mój wzrok, kiedy na niego spojrzałam, leżąc z policzkiem przyciśniętym do poduszki, był dla niego wystarczającą odpowiedzią.

Mruknął coś pod nosem tak, żebym tego nie usłyszała, po czym wyszedł gdzieś. Wrócił z obszerną apteczką i nożyczkami w ręce. Wzdrygnęłam się na ten widok, jednak nieco zmroczona lekami, pozwoliłam mu usiąść obok mnie na materacu. Zaciskałam pięść na kołdrze, starając się opanować targające mną emocje. Poczułam, jak delikatnie złapał materiał przy karku.

— Muszę to rozciąć, dobrze? — Zgodziłam się po chwili, czując, że leki zaczynały działać, bo powoli odpływałam.

Nożyczkami przecinał kolejne skrawki materiału, odsłaniając coraz większą powierzchnię skatowanego ciała. Wciskałam twarz w poduszkę, bo ból nawet przy tym, wciąż mnie przeszywał. Nie odczuwałam już jednak tak intensywnie, jak na początku, czy kiedy mnie kładł. Z sekundy na sekundę, stawałam się coraz bardziej otumaniona.

— Ufasz mi? — zapytał, kiedy dotarł do dolnej części pleców.

Mruknęłam jeszcze coś, co chyba miało wyrażać potwierdzenie. Gdzieś w głowie zaświtała mi jeszcze myśl, że musiałam go brzydzić i odpłynęłam. Demony jednak nie dały o sobie zapomnieć.

***

Zbudziłam się zdezorientowana w obcej sypialni. Ciemne zasłony chroniły mnie przed światłem słonecznym, oszczędzając opuchniętym i piekącym oczom większych niedogodności. Dość szybko uświadomiłam sobie, co tak właściwie wydarzyło się wcześniej i gdzie się znajduję. Próba przewrócenia się na plecy, czy w ogóle podniesienia, nie była najmądrzejszą decyzją, bo obolałe ciało zaprotestowało. Sporą jego część skrytą pod za dużą, męską koszulką, miałam owiniętą bandażami.

Zaklęłam pod nosem zażenowana i przeczesałam dłonią zmierzwione włosy. Choć moja odwaga już jakiś czas temu zupełnie wyparowała, wiedziałam, iż powinnam stanąć twarzą w twarz z Bradem. Poza tym nie chciałam już teraz analizować tych wszystkich wydarzeń poprzedniej nocy. Liczyłam, że jego obecność choć częściowo pozwoli mi się na moment od nich oderwać.

Powoli, obejmując się rękoma, ruszyłam do drzwi. Na korytarzu stanęłam na wprost lustra, brzydząc się tego, jak beznadziejnie wyglądałam. Ale nie zamierzałam z tego powodu płakać. Wystarczająco już łez wylałam... Rozglądałam się niepewnie po przestrzeni mieszkania, zastanawiając się, gdzie znajdę Bradley'a. Minimalistycznie urządzone mieszkanie, w męskim stylu wydawało się o dziwo dosyć przytulne. Natknęłam się na niego w salonie i najwidoczniej on też zorientował się, że wstałam.

— Cześć — odchrząknął, zamykając laptopa i wstając z miejsca. — Mogłaś zawołać, przyniósłbym ci wszystko, czego potrzebujesz — oznajmił, łagodnie się uśmiechając i idąc w moją stronę.

Zamarłam w bezruchu, zaciskając dłoń na futrynie. Mięśnie napinały się mu pod materiałem dopasowanej koszulki, eksponując rozbudowane ramiona. Pokręciłam nerwowo głową, wyciągając przed siebie wolną rękę, żeby się nie zbliżał. Wyobraźnia podpowiadała niedorzecznie, że może jeszcze coś mi grozić.

— Ej, Gri — powiedział łagodnym tonem, zatrzymując się i unosząc dłonie tak, żebym widziała, iż ma pokojowe zamiary. — Spokojnie, nic ci nie zrobię, chcę ci tylko pomóc. — Zranienie przemknęło przez jego wzrok, jednak natychmiast zastąpiło je ciepłe, opiekuńcze spojrzenie.

— Wieeem... — jęknęłam schrypniętym głosem, rozluźniłam mocno zaciśnięte palce i zrobiłam krok do przodu. — Przepraszam, ja po prostu... — Spuściłam wzrok na swoje stopy i nerwowo zaczęłam wykręcać swoje stopy. — Boję się. Ja się go boję, Brad! — Przyznałam, przygryzając spierzchniętą wargę, aby powstrzymać jej drżenie.

— To zrozumiałe, ale tu ci nic nie grozi. — Pewność pobrzmiewająca w jego głosie wskrzesiła iskierkę nadziei. — Usiądź w fotelu albo na kanapie, a ja zaraz przyniosę ci coś do jedzenia.

Ruszył do wyjścia z salonu, jednak zanim zdarzył go opuścić, złapałam go za nadgarstek, zwracając na siebie jego uwagę.

— Wystarczy woda — oznajmiłam cicho, czując, że ciężko byłoby mi cokolwiek przełknąć. — A ty wiecznie bronić mnie nie możesz. Muszę dać sobie radę sama.

— Gri, wystarczająco długo stałem z boku. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. — Uśmiechnął się delikatnie, ściskając lekko moją zimną dłoń. — A zaczniemy od tego, że wreszcie coś zjesz!

Istnieją wydarzenia, po których nic w życiu nie jest już takie samo".

Jak wrażenia? Czemu tak właściwie się to wszystko wydarzyło?

Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię. :)

Następny rozdział: 9 sierpnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro