Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

Po wgramoleniu się do mieszkania i zapaleniu światła zastałam niedawno odstawione naczynia na kuchennym blacie i opakowanie po sushi na stole w salonie. Kręciło mi się w głowie, więc oparłam się o ścianę, upuszczając swój bagaż cicho na ziemię. Przymknęłam oczy; biorąc kilka głębszych wdechów, próbowałam opanować zawroty głowy. Za swoimi plecami usłyszałam otwierające się drzwi od sypialni. Dexter...

— Ingrid — stwierdził jakby z ulgą. — Wszystko dobrze? — Położył dłoń na moim ramieniu, na co początkowo się wzdrygnęłam.

— Mhm, zaraz mi przejdzie — mruknęłam, starając utrzymać się na nogach.

— Chodź, usiądziesz. Jesteś blada jak ściana. — Złapał mnie pod rękę i zaprowadził do kanapy, na którą padłam bezwładnie, przykładając dłoń do twarzy. — Coś się stało?

— Nie, po prostu jestem zmęczona. — Westchnęłam, starając się brzmieć przekonująco, jednak raczej mi to nie wyszło.

Przyjrzałam mu się, widząc jeszcze nieco niewyraźnie. Stał niedaleko, przeczesując swoje nienaturalnie długie, jak na niego włosy i przyglądał mi się. Jakiś bandaż wystawał na ramieniu spod rękawa koszulki. Może tylko mi się wydawało, ale chyba trzęsły mu się dłonie. Oczy miał zaczerwienione pewnie od niewyspania się albo czymś je podrażnił.

— Zmęczona? — prychnął. — Nadgarstki też ci się zmęczyły? — Skinął w stronę moich zadrapać, które odsłoniły podciągnięte rękawy, po tym, jak zdjęłam kurtkę. — Spoko, nie musisz nic mówić, przecież to nie moja sprawa! — powiedział podniesionym tonem, widząc moje zaciśnięte wargi.

— Przecież wiesz, że to nie tak...

— A jak Ingrid? No jak?! — Wyrzucił ręce w górę, zaczynając krążyć po pomieszczeniu.

Przełknęłam ciężko ślinę, analizując, co powinnam mu odpowiedzieć. Nie czułam się na siłach, żeby wyjawiać mu, co się wydarzyło. Poza tym sama nie poukładałam sobie tego jeszcze ani nie powinnam zdradzać tajemnic służbowych. Nikomu. Poprawiłam się na sofie, opierając łokcie na kolanach i opierając głowę na dłoniach.

— Porozmawiajmy o tym jutro. Tak będzie lepiej.

— Tchórzysz, Ingrid. Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać — burknął tylko, znów znikając w sypialni i trzaskając za sobą drzwiami.

Przeklęłam z bezsilności. Zrzuciłam buty ze stóp, z ulgą rozmasowując obolałe stopy, które zdążyły już spuchnąć. Stając na palcach, dałam radę dotrzeć do kuchni, żeby się czegoś napić. Przy okazji udało mi się przełknąć kilka migdałów, uświadamiając sobie, że nie miałam nic w ustach od dobrych kilku, a może już i kilkunastu godzin.

Sprzątnęłam blat i wywaliłam puste opakowanie po chińszczyźnie, siadając później jeszcze na chwilę na sofie, by dopić na spokojnie herbatę i posmarować maścią rany na stopach, by szybciej się goiły i nie wdało się żadne zakażenie. Obiecując sobie, że zaraz pójdę wziąć prysznic, oparłam się o poduszki i wykończona po prostu zasnęłam.

***

Następnego dnia czułam się już zdecydowanie lepiej. Porządny sen sporo dawał. Mimo że w nocy znów wróciły koszmary i dręczące poczucie winy, że znów pozwoliłam na czyjąś śmierć. Lecz przecież wiedziałam, z czym wiąże się służba w takiej, a nie innej organizacji. Od pewnego czasu jednak zaczynałam czuć swoistego rodzaju wypalenie.

Na poważnie zaczynałam myśleć, czy w pewnym momencie nie odejść. Wczorajsze wydarzenia ostatecznie utwierdziły mnie tylko w myśli, że powinnam być zabezpieczona w razie wszelkiej ewentualności. Niedługo później zabrałam się za składanie awaryjnego ekwipunku, o którym tylko ja wiedziałam. Poczucie bezpieczeństwa było mi coraz bardziej obce. Potrzebowałam planu B w razie jakichkolwiek komplikacji.

Pieniądze za pracę dla ASA nie mogły mi zapewnić wszystkiego, jednak już te trzymane na osobnym koncie z gry na giełdzie, tak. Skupiona przeglądałam notowania poszczególnych akcji i z zadowoleniem zauważając, że sytuacja na rynku kryptowalut kształtowała się po mojej myśli, a sprzedaż BTC w szczytowym momencie była niewątpliwie bardzo korzystną decyzją.

Jednak tego dnia wyjątkowo ciężko przychodziło mi obranie najkorzystniejszej strategii inwestycyjnej na najbliższy czas. Zrezygnowana zamknęłam ostatecznie laptopa i przyłożyłam dłonie do twarzy, pocierając ją w geście bezradności. Problemów przybywało, a ja miałam kłopoty z rozwiązaniem ich.

Trzeciego dnia po powrocie, przy śniadaniu mężczyzna wyglądał na wyjątkowo przybitego. Obserwowałam go znad swojego kubka z kawą, zastanawiając się, co u niego wywołało taki stan. Od mojego powrotu był jeszcze bardziej nerwowy, drażliwy i nieufny. Martwiłam się o niego, lecz momentami wywoływał we mnie szczere obawy. Wcześniejsze próby rozmów spławiał tłumaczeniem, że ma coś do załatwienia i się spieszy. Nie zastanawiając się dłużej, gdy skończył jeść, zapytałam swobodnie.

— Dexter, co się dzieje? — Ujęłam jego dłoń między swoje, pragnąc dodać mu otuchy i zatrzymać przy sobie.

— Nic się nie dzieje. A co się ma dziać? — Prychnął, patrząc na mnie, jak na dziwaka.

— Coś musi się dziać. Chociażby tabletek bez powodu nie bierzesz — powiedziałam łagodnie, jednak dla niego to było, jak płachta na byka.

Wyrwał ode mnie swoją ręką i składając ją w pięść, uderzył nią w stół. Oczy płonęły mu złością, a całe ciało wydawało się spięte do granic możliwości. Oddychał ciężko, patrząc na mnie tak przenikliwie i morderczo, jak gdybym dzięki temu mogła zniknąć.

— Grzebałaś w moich rzeczach?! — wycharczał ostro przez zaciśnięte zęby. — Kto ci do cholery pozwolił?! Nie nauczyli, że w cudzych rzeczach się nie grzebie?! — Mówił coraz głośniej, wyglądając, jakby za chwile miał zaatakować.

— Ej, spokojnie, nie grzebałam w twoich rzeczach. — Uniosłam dłonie w obronnym geście, chcą podkreślić swoją niewinność. — Po prostu jakiś czas temu, przed wyjazdem, znalazłam, wyrzucając śmieci, puste fiolki po lekach i martwię się o ciebie...

— Nie masz czym. To były zwykłe tabletki przeciwbólowe — odburknął nadal rozzłoszczony, jednak nieco bardziej opanowany niż chwilę wcześniej.

— Dex... — westchnęłam ciężko, przeczesując dłonią swoje włosy. — Wiem, jak są pakowane tabletki przeciwbólowe, a poza tym w szafce leżą już jedne szmat czasu i nawet ich nie tknąłeś! Nie musisz mnie okłamywać, przecież mogę ci pomóc ja albo lekarze! — Zapewniałam, patrząc na niego z troską.

W momencie, gdy skończyłam, mój telefon leżący niedaleko mnie, zaczął wibrować. Wyciągnęłam po niego rękę, jednak mężczyzna był na tyle spostrzegawczy, że zdążył wcześniej odczytać z podświetlonego ekranu, kto dzwoni.

—Nie potrzebuję twojej pomocy! — Zaśmiał się pogardliwie. — Wczoraj ja, dzisiaj on... Nieźle Ingrid! Dobry jest chociaż? — zapytał z kpiną, podnosząc się z krzesła i unosząc sugestywnie brew do góry, i spuszczając wzrok na mój dekolt, odkryty nieco przez rozchodzący się materiał koszuli.

Oburzona jego słowami, zignorowałam dzwoniący telefon i poderwałam się z miejsca.

— Ty draniu! — Strzeliłam go z otwartej dłoni w twarz, na co on tylko jeszcze bardziej się roześmiał i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.

O co mu do cholery chodziło?! Poza tym przecież to tylko Brad dzwonił...

***

Swojej złości pozbyłam się na siłowni. Zmęczona, z oczyszczoną głową na spokojnie potwierdziłam Bradleyowi nocny wyjazd w celu sprawdzenia jednego z tropów odnośnie nowej misji. Zadowolony pożegnał się, obiecując, że o drugiej w nocy pojawi się pod moim mieszkaniem. Ze względu na to zrobiłam sobie popołudniową drzemkę, która niespodziewanie przeciągnęła się aż do dziewiętnastej.

Dexter dalej nie wrócił, a ja zaczynałam się niepokoić. Miałam złe przeczucia, choć po rannej sprzeczce wciąż byłam na niego wkurzona, to zależało mi, żeby nic mu nie było. A może on po prostu nie chciał już ze mną rozmawiać. Przecież zawsze mógł zwrócić się z tym do specjalisty. Nie rozumiałam go już zupełnie, a im dłużej się znaliśmy, wydawało mi się, że coraz mniej o nim wiem. Powinnam wreszcie ostatecznie uporządkować tę relację. Za długo z tym zwlekłam.

Skoczyłam po szybkie zakupy i postanowiłam przygotować jakąś kolację, co naprawdę rzadko robiłam. Pomijając fakt, że nie byłam mistrzynią umiejętności kulinarnych. Tego wieczora znów ogarnęło mnie zmęczenie i dziwny niepokój, jednak starałam się to ignorować, zrzucając winę na stres i wysiłek fizyczny.

Posiłek musiałam zjeść sama, bo Dexter wciąż się nie pojawił. Spakowałam mu jego porcję, by mógł ją sobie odgrzać. Swój talerz odłożyłam na stolik przy sofie, owinęłam się kocem i postanowiłam chwilę odpocząć. Po krótkiej drzemce zbudziłam się z bólem głowy, słysząc trzask drzwi wejściowych i upadające ciężko na podłogę.

— Dexter, co się stało? — zapytałam nieco zdezorientowana i przestraszona jego dziwnym zachowaniem i obłędem widocznym w oczach.

Podniosłam się z kanapy i z talerzem ruszyłam do zlewu w kuchni, aby go odłożyć. Mężczyzna zaśmiał się pogardliwie i zaczął zbliżać w moją stronę, podciągając rękawy bluzki, którą miał na sobie.

— Stęskniłaś się?! — zakpił.

— Przestań. Wiesz dobrze, że powinniśmy na spokojnie porozmawiać, a nie rzucać się sobie do gardeł!

— Z tobą? Nie mam o czym rozmawiać. — Widząc jego stan, starałam się zrzucić to wszystko na niepełną świadomość swoich słów. Jednak może po prostu chciałam odepchnąć od siebie prawdę...

— Pójdź do lekarza, jeśli nie chcesz ze mną porozmawiać.

Wyrwał mi talerz z dłoni i rzucił nim o podłogę.

— A co, przeszkadzam ci już, więc postanowiłaś zrobić ze mnie wariata?! — krzyknął, a ja byłam w stanie wyczuć odór alkoholu, który było od niego czuć. — A może knujesz coś z tym swoim Bradem za moimi plecami? — Złapał mnie za włosy i szarpnął, aż zajęczałam z bólu. Złapałam go za rękę i chciałam odepchnąć, lecz bezskutecznie. Nawet pomimo alkoholu, podczas swojego ataku, był nie do powstrzymania. — Pieprzyłaś się z nim! — warknął z przerażającą mieszanką wściekłości i bólu w głosie. — I co był lepszy ode mnie?!

— Przestań! — zaprotestowałam, nie mogąc dalej słuchać jego bezpodstawnych oskarżeń.

W tamtym momencie był przerażający. Bałam się go, nie wiedząc, jak daleko jest się w stanie posunąć. Podczas ataków zawsze był nie do poznania, jednak później wracał normalny Dexter. Przepraszał, obiecywał nawet, iż postara się nad sobą zapanować. Wierzyłam mu, jednak on się nie zmieniał...

— Prawda boli, nie? — Szarpnął za moją koszulkę, rozrywając kawałek. Odsunęłam się do tyłu, rozcinając przy okazji stopę na kawałku potłuczonego szkła. On jednak się nie cofnął, tylko złapał mnie za ramię, a drugą ręką rozdarł materiał do końca. Próbowałam się przed nim bronić, lecz wywoływałam tym w nim jeszcze większą wściekłość. — Nie podoba ci się coś?

Nie zastanawiając się wiele, w czasie, gdy on był skoncentrowany na patrzeniu na moją twarz, kopnęłam go z całej siły w piszczel i, kiedy zareagował, poluźniając uścisk, wyrwałam się mu, ruszając w stronę drzwi. Dexter zdołał się szybko opamiętać. Złapał mnie i siłą wepchnął do sypialni. Przekręcił klucz w drzwiach, zamykając je. Wtedy dopiero zaczęło się piekło.

Każdy ma własne demony, które go niszczą".

Jak wrażenia? Co się stało z Dexterem? 

Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię. :)

Następny rozdział: 2 sierpnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro