Rozdział 34
Jeśli tak chciano mnie zlikwidować za popełniony błąd, to w bardziej gburowaty sposób uczynić się tego nie dało. Czułam, jak dreszcze przechodzą mi wzdłuż kręgosłupa, a chłodny metal przywiera do skroni. W pomieszczeniu zaczęło się robić niebezpiecznie duszno. Obecność uzbrojonego mężczyzny w tak niewielkiej odległości ode mnie była niepokojąca, zwłaszcza będąc unieruchomioną na krześle. Zacisnęłam wargi, powstrzymując się od rzucenia bluźnierczym komentarzem do całej tej chorej sytuacji i oceniłam w myślach, jakie mam pole manewru na wypadek, gdybym musiała się bronić.
— Śmierć nie zmieni tego, co już zrobił, a żywy mógłby się jeszcze do czegoś przydać — stwierdziłam z rezerwą, kiwając w stronę dręczonego człowieka po drugiej stronie szyby. Starałam się zyskać na czasie.
— To może chcesz się z nim zamienić? — Klepnął mnie w ramię i zarechotał szyderczo. — Przecież statystyka musi się zgadzać.
Wzięłam powolny wdech, czując, po jak grząskim gruncie stąpam. Nie miałam nad nim przewagi w wyszkoleniu, a więc pokonanie go w ten sposób posiadało nikłe szanse powodzenia. Unieruchomienie utrudniało tylko wszelkie manewry, a oprócz tego szef niewątpliwie wydał odpowiednie rozkazy w razie, gdybym próbowała uciec. Instynkt podpowiadał jedno: robić wszystko, aby przeżyć.
— Nie, nie chcę. — Z wytrenowanym opanowaniem patrzyłam wprost przed siebie. — Nawet nie wiem, kim on jest, a więc dlaczego miałabym to robić? — Gash odsunął się o krok do tyłu, wciąż trzymając wycelowaną we mnie broń.
— Bo mogłabyś go uratować — rzucił niby od niechcenia, uważnie obserwując moją reakcję. — Chyba że... — Postukał palcem wolnej dłoni o wargi, udając, że się zastanawia.
— Chyba że co? — zapytałam, przerywając dłużącą się ciszę, widząc na dodatek, że rzekomy zdrajca znajdował się w coraz gorszym stanie.
— Chyba że zdradzisz nam coś na tyle ciekawego, co będzie warte zatrzymania go przy życiu.
Uniosłam zaskoczona brwi, spoglądając z powątpiewaniem na Gash'a. Czułam, jak serce tłucze mi się w klatce piersiowej, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć. Ocierane o linę nadgarstki piekły, gdy niezauważalnie starałam się je oswobodzić. Czy oni, do cholery, uważali, że ja ich też zdradziłam?!
Parsknęłam w myślach. Miałam decydować o czyimś życiu, narażając własne... Nie no, świetnie, lepiej być nie mogło!
— Nie wiem nic więcej, niż to, co zostaje zamieszczone w aktach i przekazane szefowi — odpowiedziałam pewnie, patrząc nieustannie w oczy mężczyzny. Musiałam zrobić wszystko, żeby tylko w to uwierzył.
— No cóż, to już nie mój problem. — Wzruszył ramionami, spoglądając na chwilę w stronę drugiego pomieszczenia. — Lepiej się jeszcze zastanów, póki masz szansę.
— Nie mam nic do ukrycia, zresztą możecie to sprawdzić. — Podejrzewałam, że nawet już to mogli zrobić wcześniej, ale wolałam nikogo dodatkowo nie wkurzać.
— Skoro tak twierdzisz...
— Czy wy mnie serio, kurwa, podejrzewacie o zdradę?! — warknęłam zła na to, co tu się wyprawiało.
— Tu każdy może zdradzić. Powinnaś to już wiedzieć. — Przytaknęłam, a moje myśli automatycznie powędrowały do czasów szkolenia.
Wiele od tamtego momentu zdążyło się zmienić. Przede wszystkim okrzepłam i dorosłam. Oprócz wspomnień treningi wyryły na ciele trwałe ślady. Z biegiem czasu blizny nieco zbladły, jednak wciąż niektóre dało się wyczuć pod palcami i bez problemu zauważyć przy odpowiednim świetle. Kto rozumiał, co przeszłam, wiedział, skąd one pochodzą. Inni, jeśli w ogóle jakiekolwiek zauważyli, uważali je zapewne za ślady po jakiś niegroźnych zdarzeniach.
Jednak w tym wszystkim, to nie ciało było największym problemem, lecz psychika. Pewnych rzeczy nigdy się nie zapomina tak jak swoich osiemnastych urodzin czy ślubu. Tylko moje wspomnienia do przyjemnych nie należały... Budzenie się w nocy z koszulką mokrą ze strachu wywołanego koszmarami, nigdy nie było czymś pozytywnym. Pamiętanie każdej śmierci, jaka rozegrała się na moich oczach i, której niejednokrotnie ja zawiniłam, wyniszczało od środka niczym najgorsza trucizna. Nie byłam dobrym człowiekiem.
— Co dalej? Mnie też zabijecie? — Przełknęłam ciężko ślinę, patrząc na w ogóle nieruszającego się już faceta leżącego na ziemi.
Pierwszy raz to przypadek, kolejne to statystyka... Pomyślałam, śmiejąc się w duchu z idiotyczności tego stwierdzenia. Jeśli miałam umrzeć, to chociaż chciałam wiedzieć za co. Należała mi się ta wiedza. Choć umierać nie chciałam i pogodzona z tą myślą prawdopodobnie nigdy bym nie była.
— Może najpierw powinniśmy wykorzystać? — zasugerował prześmiewczo, zaciskając mocno rękę na moich związanych włosach i szarpiąc za nie dość gwałtownie.
— Lepiej od razu mnie zabijcie — warknęłam, obrzydzona rzuconą przez niego propozycją.
— Oj tam, miło będzie! — Przysunął twarz na odległość kilku centymetrów od mojej, zmuszając do patrzenia mu prosto w oczy.
Nie przewidział, że uda mi się uwolnić ręce. Wzięłam gwałtowny zamach i strzeliłam go z otwartej ręki w twarz. Głowa odskoczyła mu nieco w bok, a ja miałam okazję, aby poderwać się z miejsca i odsunąć od niego. Z atakiem na rękę, w której trzymał broń, wolałam nie ryzykować w tym momencie.
— Suka! — warknął, lecz po chwili zaśmiał się i splunął. — Szef będzie zadowolony.
— Z czego? — zapytałam zdezorientowana, przyjmując bojową postawę.
— Z kogo raczej. — Poprawił mnie i dał znak ręką, żebym zachowała spokój. — Z ciebie, Ingrid. — Schował broń i rozmasował poczerwieniały policzek. — Swoją drogą, masz werwę.
— A co do tego ma szef? — Ignorując jego komentarz, zażądałam doprecyzowania interesującej mnie kwestii, wciąż obserwując, czy nie próbuje mnie przypadkiem przechytrzyć.
— Chciał cię sprawdzić i przekonać się, czy nadasz się na jakąś misję. Więcej nie wiem. — Wzruszył nonszalancko ramionami.
— I to wszystko było, kurwa, tylko przez jakiś głupi wymysł szefa?! — ryknęłam. — Czy wy jesteście do cholery poważni?! To nie piaskownica, żeby bawić się w kotka i myszkę!
— Wolę się bawić jak dorośli ludzie. — Poruszył sugestywnie brwiami i rzucił mi wyzywające spojrzenie.
— To sobie wsadź te zabawy w dupę! A za nim to zrobisz, wyjaśnij mi łaskawie, kim on tak naprawdę jest, czy tam był? — Wskazałam na lezącego na podłodze faceta.
— Zdrajcą — odparł obojętnie, jednak w jego oczach można było zauważyć wyraźne zirytowanie moimi wcześniejszymi słowami. — A teraz się wynoś, chyba że chcesz pomóc sprzątać trupa.
— Nie. — Wzdrygnęłam się, odruchowo spoglądając w stronę lutra weneckiego.
— No to na górze powinien czekać ktoś z naszych i przekaże ci, co tam trzeba.
— Ale... — fuknęłam, jednak on zupełnie mnie zignorował i zaczął otwierać kolejne drzwi, podążając w stronę windy, jak mi się wydawało.
Zirytowana i dotknięta tym, co miałam okazję obserwować, ruszyłam za nim. Odruchowo zsunęłam dłoń w miejsce, w którym zazwyczaj nosiłam broń, jednak szybko uświadomiłam sobie, że jednak jej nie mam. Zachowując czujność, szłam dalej, rozmasowując poobcierane nadgarstki.
***
Jakoś udało mi się odebrać swoją broń, rzeczy i potrzebne dokumenty. Chłopak, który mi je przekazywał, wyglądał na onieśmielonego. Poprawił swoje okulary w grubych oprawkach i spuścił wzrok na swoje buty, które musiały się nagle stać niezwykle interesujące. Sądząc po stroju i wyglądzie, prawdopodobnie pracował w dziale informatycznym. Wypełniając swoje zadanie do końca, przepuścił mnie w drzwiach wyjściowych z gabinetu, jak prawdziwy gentlemen i odprowadził do wyjścia.
— Uważaj, szef nie lubi, jak ktoś nie działa po jego myśli. Zwłaszcza w przypadku kobiet — powiedział cicho, stojąc blisko mnie i obserwując otoczenie.
Przytaknęłam tylko, zaraz po tym opuszczając budynek. Westchnęłam ciężko, pocierając piekące z niewyspania oczy i próbując ignorować ból głowy. Domyślałam się, o co mogło chodzić chłopakowi z upodobaniami szefa, a na mojej twarzy wymalowało się widoczne zdegustowanie. Chciwa świnia.
Zrezygnowałam z zastanawiania się nad wszystkimi idiotycznymi wydarzeniami tego dnia. Byłam wykończona, marzyłam tylko o powrocie do swojego mieszkania. Swoją drogą, ciekawe, czy Dexter już wrócił...
Jechałam taksówką przez San Francisco, podziwiając osnutą wieczorną porą panoramę miasta. Czułam, że obandażowane stopy zaczynają mi już wręcz drętwieć w tych ciężkich, wojskowych butach, jednak jeszcze to kilkadziesiąt minut byłam w stanie wytrzymać. W międzyczasie zdążyłam pobieżnie zerknąć na wiadomości w telefonie, przeklinając pod nosem, gdy zauważyłam screen związany ze śledztwem w związku, z którym wyjechałam do Houston, a od którego teraz zostałam chamsko odsunięta. Oficjalnie ze względu na naglące obowiązki służbowe, w celu pełnienia nowo powierzonego zadania, bo w tamtym byłam spalona. Swoją drogą, znów miałam współpracować z Bradem, co przyjęłam z zadowoleniem.
„W życiu nic nie dzieje się bez powodu".
Jak tam wrażenia? Wrócił ten Dexter czy nie? Kto się cieszy z powrotu Bradley'a? :D
Jeśli zauważycie jakiś bład, piszcie, poprawię! :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro