Rozdział 33
Z każdą upływającą sekundą napięcie w pomieszczeniu rosło. Pewność siebie i stanowczość, którą emanował szef, sprawiała, że czułam się przy nim jak mrówka. Ze wzrokiem wlepionym w blat biurka, oczekiwałam, aż się odezwie. Miałam wrażenie, że czekał, chcąc sprawdzić, czy się nie złamię i nie padnę na kolana, błagając o darowanie przewinienia. Jednak ja tak nisko jeszcze nie upadłam.
— Nie znoszę niesubordynacji. Powiedz, na jaką karę zasłużyłaś? — zapytał, wstając z miejsca.
Istniała tylko jedna, prawidłowa odpowiedź na to pytanie.
— Na taką, którą szef uważa za stosowną.
— Jak cię każę odesłać do burdelu, też będziesz to uważała za stosowne?! — Testował mnie, nie miałam co do tego wątpliwości. Znany był z tego, że lubił pokazać swoim pracownikom, jak niską wartość mogą dla niego mieć. Różne opowieści krążyły również o dotkliwości jego kar, dla tych, którzy zostali na nie skazani. — Odpowiedz! — zażądał, zaciskając mocno rękę na moim ramieniu.
— Doskonale obydwoje wiemy, że gdyby tak było, to już dawno byłabym przynajmniej wywieziona stąd albo wykorzystana — warknęłam, zbierając w sobie pokłady odwagi.
Igrałam z ogniem, doskonale zdając sobie z tego sprawę. W pewien idiotyczny sposób to było nawet ekscytujące, przez co czułam się, jakbym zaczynała wariować. Może jednak właśnie w tym szaleństwie była metoda... Ukazanie siebie, nie jako przestraszoną niezdarę, której coś nie wyszło, tylko w postaci człowieka, który ma odwagę przyznać się do błędu, ale jednocześnie pokazać, że tę sprawę można zakończyć z pozytywnym wynikiem.
— Pyskata jesteś, Ingrid — burknął tuż obok mojego ucha — ale nie tacy jak ty w końcu nie wytrzymywali. Z zawziętymi jest więcej zabawy, zobaczysz, jak przyjemnie będzie. — Zaśmiał się i odsunął ode mnie.
Podniósł słuchawkę telefonu na biurku, wbił odpowiedni numer i czekał na połączenie. Miałam wrażenie, że czas nagle zaczął jeszcze bardziej się wlec, a pomieszczenie skurczyło się nieco. Jednak starałam się zachować względny spokój i patrząc przed siebie, przysłuchiwałam się temu, co powiedział do rozmówcy po drugiej stronie aparatu.
Nie było trzeba długo czekać na pojawienie się postawnego mężczyzny w biurze swojego przełożonego. Łysy, muskularny, z wyglądu przypominający wręcz kulturystę z wyrazem twarzy jakby chciał kogoś zamordować, stał w lekkim rozkroku przy drzwiach z rękoma założonymi na piersi.
— Do piwnicy z nią, Gash! — rozkazał, a facet złapał mnie pod ramię i bez ceregieli podniósł z miejsca, ciągnąc z sobą. — Udanej zabawy! — życzył sarkastycznie szef, zanim drzwi za nami się zamknęły.
Szarpnęłam, nie mogąc zrównać się z jego tempem i potykając się, jednak on nie zareagował, tylko burknął złowrogo, zacieśniając jeszcze bardziej chwyt. Będzie kolejny siniak do kompletu. Windą zjechaliśmy do podziemi. Po opuszczeniu jej poczułam dosyć znaczną zmianę temperatury w stosunku panującej na piętrze, na którym znajdowałam się wcześniej.
Wybetonowany korytarz oświetlały tylko skrzące się zimnym światłem jarzeniówki na suicie. Wokół panowała wręcz grobowa cisza, przerywana odgłosem podeszew odbijających się od powierzchni podłogi. Gash, jak go nazwał dowódca, nie raczył odezwać się ani słowem. Trzymając mnie, ciągnął w sobie tylko znanym kierunku. Chłód coraz dotkliwiej przenikał przez materiał ubrania, wywołując gęsią skórkę.
— Dokąd idziemy? — zapytałam rozdrażniona, kiedy mężczyzna wpisywał kod na panelu otwierającym drzwi.
Odpowiedziało mi jednak tylko piknięcie zwolnionych blokad. Ignorując moje pytanie, pchnął mnie do przodu. Przede mną pojawiło się dwie pary drzwi i rozwidlenie. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach środków czyszczących i wilgoci. Sądząc po otoczeniu, w jakim się znalazłam i warunkach, jakie tu panowały, ASA zależało na tym, aby dobrze zamaskować tę część budynku. Nie wątpiłam, że odbywały się tu różne, zapewne i nie do końca legalne kontakty ze świadkami i podejrzanymi.
Jeśli ktoś myślał, że ta organizacja zawsze starała się postępować zgodnie z zasadami, to tkwił w błędzie. Owszem, oficjalnie wszystko wykonywano z honorem i zachowaniem wszelkich norm. Jednak to, co działo się za zamkniętymi drzwiami, o czym wiedzę mieli ci, którzy w tym uczestniczyli, niewiele wspólnego miało z legalnością. Czasami, jak było trzeba kogoś przesłuchać, czy zlikwidować, nie posiadało się nawet stuprocentowej pewności, że ten człowiek faktycznie mógł stanowić zagrożenie, a nie był tylko wrogiem ludzi siedzących na górze, którzy chcieli się go pozbyć.
A w głowie powtarzała się jedna, złudna myśl: „robię to w słusznym celu". Starałam się w to wierzyć, ale im dłużej pracowałam dla ASA i im więcej informacji, o których istnieniu nie powinnam nawet wiedzieć, posiadałam, zaczynałam wątpić. Nastoletnie wizje idealnej służby z narażeniem własnego życia, topniały jak wosk w stopniowo spalającej się świeczce. Głupiutka, naiwna Ingrid, która myślała, że zawojuje świat i zmieni go najlepsze — powtarzałam sobie czasami prześmiewczo, patrząc w lustro.
A teraz stałam przed kolejnymi metalowymi drzwiami z napakowanym facetem, będąc coraz bliżej kary za niesubordynację. Chciałam dobrze, ale nie wyszło... Chociaż i tak pocieszająca była myśl, że nie dowiedzieli się o wszystkich utajnionych przeze mnie dokumentach. Wtedy mogłabym mieć jeszcze bardziej przechlapane.
Weszliśmy do pomieszczenia, w którym był kolejne dwie pary drzwi. Słychać było chodzący wentylator i zgrzyt klucza w zamku, gdy Gash go otwierał. Ostatecznie znaleźliśmy się niewielkim prostokątnym pomieszczeniu z lustrem weneckim. My widzieliśmy, co się dzieje po drugiej jego stronie, natomiast przebywające tam osoby nie widziały nas.
Zadrżałam, gdy dostrzegłam pozbawionego odzieży mężczyznę leżącego na ziemi z przeciwnej strony szklanej tafli. Sądząc po tym, że jego klatka piersiowa w wolnym tempie jeszcze się unosiła, żył. Nie rozpoznawałam, kto to może być ani też, dlaczego się tu znalazł. Wyglądał na wycieńczonego i złamanego. Prawdopodobnie już wcześniej, ktoś się nim zajął w odpowiedni sposób...
Zastanawiało mnie tylko, do czego w tym wszystkim potrzebna byłam ja. Chcieli mi pokazać, co mnie czeka? Miałam go przesłuchać? Sprawić, aby cierpiał jeszcze bardziej? Rozdrażniona myślami, które mnie nachodziły, złapałam Gasha za łokieć i szarpnęłam lekko w swoją stronę, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
— O co tu chodzi? — zapytałam, a on szarpnął mną, wyswobadzając swoją rękę i zmuszając mnie do wygięcia się w nienaturalnej pozycji.
— Po pierwsze — warknął zły — nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, bo to się może źle dla ciebie skończyć. A po drugie, siadaj na krześle i daj ręce za oparcie — rozkazał, ciągnąc mnie w stronę drewnianego siedzenia i popychając na nie, tak że się prawie przewróciłam.
Jęknęłam tylko, gdy uderzyłam bokiem biodra o oparcie naruszając na nowo ranę, którą nabyłam na ostatniej akcji. Jednak mimo to posłusznie wysunęłam ręce do tyłu, widząc, że lepiej nie dyskutować z tym muskularnym gorylem. Czułam, jak mocno zacisnął linę na nadgarstkach i szarpnął na konic, aby upewnić się, że nie dam rady jej zdjąć.
— Wyjaśnisz mi wreszcie, o co tu chodzi?! — wysyczałam przez zaciśnięte zęby, odwracając głowę w jego stronę.
— Na ty nie przechodziliśmy, dziewczynko — mruknął prześmiewczo, łapiąc mnie za szczękę i zaciskając mocno palce. — A to, przedstawienie specjalnie dla siebie. Szef ci kazał zapewnić odpowiednią dawkę rozrywki. — Zaśmiał się, co bardziej przypominało rechot żaby niż śmiech i odepchnął moją głowę tak, abym zwróciła ją w stronę lustra weneckiego.
Nie trzeba było być specjalistą, aby domyślić się, że facet nie przepadał za kobietami i lubił z nich zadrwić. Idiota pewnie czuł się lepszy i łechtał tym swoje ego... Nie cierpiałam takich facetów, ale niestety takie sytuacje nie były rzadkością, gdy pracowało się w zawodzie, gdzie zdecydowaną większość stanowili mężczyźni i żyli w przekonaniu, że tylko oni mogą wszystko i przez to są lepsi. Po prostu albo było się do tego trzeba przyzwyczaić, albo z tym walczyć.
Kiedy zauważyłam, że do pomieszczenia naprzeciwko ktoś wszedł, skoncentrowałam na nim swoją uwagę. Ubrany w czarny strój służbowy, ciężkie trapery, pas przewieszony przez ramię i opięty dookoła bioder, nie wyglądał na łagodnego, to na pewno. Zbliżał się do swojej ofiary, rozciągając sobie palce i zapewne strzelając kośćmi w nich. Jego twarz zdawała się emanować obojętnością, tak jakby to była dla niego standardowa czynność, która już mu się zdążyła znudzić.
Podszedł do leżącego na podłodze i kopnięciem zmusił do przewrócenia się na plecy. Mężczyzna w strachu próbował odsunąć się od niego i zaczął coś mówić, jednak nie wiedziałam co, bo pomieszczenie było wygłuszone. Jednak ten, który stał nad nim, docisnął go butem w okolicach klatki piersiowej do ziemi. Gdyby chciał, nie wątpiłam, że miał odpowiednią siłę, aby w takich butach złamać mu nawet żebra.
Kiedy zaczął go dalej męczyć i się nad nim znęcać, naszła mnie chęć, żeby go powstrzymać, bo to nie wyglądało na przesłuchanie. Ten, który tam przyszedł nie zadawał pytań, tylko ból. Nie stosował metod, które zazwyczaj wykorzystywało się w przesłuchaniach. Może i sama nie byłam idealna, bo też brałam udział w procederach przesłuchań, ale nie po to, żeby tylko znęcać się nad ludźmi! Zdezorientowana, dlaczego miałam to oglądać w ramach kary nazwanej rozrywką i oburzona tym, co się odgrywało na wprost mnie, zwróciłam swoją uwagę na coś innego.
— Patrz! — warknął Gash, gdy odwróciłam głowę, czując, jak robi mi się niedobrze.
— Kto to jest? — wyszeptałam, przyglądając się wątłemu ciału jakiegoś mężczyzny.
Nie próbował już nawet walczyć z agresywnymi atakami człowieka, który się na nim wyżywał.
— Zdrajca — rzucił tylko krótko i przyłożył lufę pistoletu z tłumikiem do mojej skroni...
„Rzeczywistość weryfikuje złudne marzenia i wyidealizowane wizje".
Jak wam się podoba rozdział? Jakieś pomysły, dlaczego Ingrid musiała to oglądać?
Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię! :)
Następny rozdział powinien pojawić się w ciągu najbliższego tygodnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro