Rozdział 32
Oddałam strzał, a zaraz za nim kolejnych kilka. Następnie szybko zmieniłam magazynek, oczekując na kolejny atak napastnika. Jednak takowy nie nadchodził. Postanowiłam więc ostrożnie wyjrzeć ze śmietnika i ocenić sytuację. Widok, który ujrzałam tuż obok, przyprawił mnie o jeszcze większe mdłości. Ten mężczyzna z pewnością już mi nie zagrażał, jednak z oddali usłyszałam nawoływanie, zdaje się, że jednego z jego towarzyszy.
Nie zważając na nic, wygramoliłam się z kosza i zaczęłam uciekać w przeciwnym kierunku od nawołującego faceta. Starałam się poruszać inną trasą niż wcześniej, w nadziei, że na nikogo się nie natknę. Z każdym przebiegniętym metrem było mi coraz bardziej niedobrze. Wciąż jednak starałam się biec, zerkając co chwila przez ramię, czy nikt nie podąża za mną.
W pewnym momencie po prostu już nie wytrzymałam i padłam na kolana, wymiotując. Trzęsłam się i było mi okropnie zimno, lecz musiałam wstać i iść dalej. Zaciskałam zęby i obejmując się ramionami, maszerowałam. Przed nastaniem świtu, jeśli miałam przeżyć, powinnam znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu.
Kiedy dotarłam do głównej drogi, mniej więcej orientowałam się, gdzie się znajdowałam. Dobrze, że odległość do samochodu była nie za wielka i udało mi się ją w miarę szybko pokonać, od czasu do czasu chowając się przed kimś za rogiem budynku, przylegając ciasno do ściany.
Gdy dotarłam do samochodu, wyjęłam ukryte pod błotnikiem kluczyki i wsiadłam do środka. Rozejrzałam się za czymś, co pomogłoby mi choć trochę ukryć odsłonięte ciało. Na tylnym siedzeniu leżała zapomniana przez kogoś bluza. Nie zastanawiając się, wzięłam ją i ubrałam. Może nie była jakoś super nowa, ale jednak cieszyłam się, że w ogóle jakaś się trafiła.
Jazda nie najlepszej jakości samochodem z manualną skrzynią biegów i zacinającą się nawigacją po Houston w środku nocy, kiedy w dodatku byłam rozemocjonowana, z trzęsącymi się dłońmi i bronią na siedzeniu, tuż obok uda, nie należała do najbezpieczniejszych. Każdy mijany samochód i przechodzień wdawał się zagrożeniem.
Oprócz denerwującego głosu nawigatora, dzięki któremu swoją drogą trafiłam z powrotem do hotelu, nerwów napiętych jak postronki i wrażenia, że ktoś zaraz może mnie zaatakować, nie pamiętam prawie nic. Będąc skupioną na tym, żeby przeżyć, nie liczył się nawet odór, który było czuć na kilometr po tym, jak wyszłam ze śmietnika.
Kiedy wreszcie dotarłam na podziemny, hotelowy parking poczułam niewielką ulgę. Po zaparkowaniu samochodu nieco na uboczu w stosunku do pozostałych aut. Starając się pozostać poza widokiem kamer, dotarłam do klatki ze schodami przeciwpożarowymi. Czułam się, jak jakiś zbieg, gdy niepostrzeżenie starałam się dotrzeć do swojego hotelowego pokoju. Zresztą swoim wyglądem w tamtym momencie praktycznie się od niego nie różniłam.
Schodami po kryjomu udało mi się dostać na siódme piętro, a następnie korytarzem do swojego pokoju. Kiedy zamknęłam już drzwi, oparłam się o nie plecami i osunęłam się na ziemię.
— Jest dobrze... Udało się... — wyszeptałam, wzdychając z ulgą i odchylając głowę w tył.
Czułam zbierające się pod powiekami łzy, jednak nie pozwoliłam, aby spłynęły po policzkach. Nie zastanawiałam się wtedy jeszcze nad niczym innym, jak tylko cieszyłam się z tego, że znajdowałam się w bezpiecznym miejscu. Za analizowanie tego planowałam się zabrać już na spokojnie, jak nieco ochłonę i doprowadzę się do porządku.
Po kilkunastu minutach podniosłam się z podłogi, schowałam broń i zaciągnęłam rolety. Z obrzydzeniem pozbyłam się z siebie wszystkich ubrań i wywaliłam je do kosza. Następnie poszłam do łazienki, wziąć prysznic. Chciałam to wszystko z siebie zmyć. Kaskady gorącej wody uderzały o ciało, kiedy ja mocno tarłam gąbką skórę, aż robiła się czerwona.
Zadrapania i rozcięcia nieprzyjemnie szczypały w zetknięciu z mydlinami, jednak nie przejmowałam się tym. Dopiero później, gdy już wyszłam z kabiny prysznicowej, zajęłam się ich odkażaniem i naklejaniem plastrów. Najgorzej wyglądały stopy, które były naprawdę mocno zdarte. Sporo czasu zajęło mi ich oczyszczenie i nałożenie opatrunków.
***
Rano wstałam po czterech godzinach snu. Zerknięcie w lustro wystarczyło, aby potwierdzić teorię, że wyglądałam prawie jak zombie. Nie zawracając sobie jednak tym głowy, przeczesałam tylko palcami włosy i przeszłam do mini salonu. Zamówiłam śniadanie u hotelowej obsługi, a następnie otwarłam laptopa i włączyłam telewizor.
Po standardowym sprawdzeniu poczty włączyłam jakąś spokojną playlistę i odstawiłam urządzenie na stolik. Chwilę później zjawił się kamerdyner z moim zamówieniem. Jadłam tosta, popijając kawę i przerzucałam kanały. W pewnym momencie zainteresowały mnie wiadomości wspominające coś o wydarzeniach w Houston.
„Nocna strzelanina w pobliżu lokalnego klubu" — brzmiało hasło na pasku. Nie miałam wątpliwości, o co chodzi. Na dodatek wypowiedź miejscowego komendanta o sprawdzeniu wszelkich szczegółów związanych ze śledztwem, nie była mi na rękę. Zaczynało robić się nieco niebezpiecznie.
Nie chcąc dłużej słuchać informacji, wyłączyłam telewizor i zaczęłam zastanawiać się, co powinnam dalej zrobić i gdzie się udać. Ostatecznie stwierdziłam, że przynajmniej na jakiś czas powinnam stąd zniknąć. Pod aktualnymi danymi byłam już spalona.
Zaraz po dopiciu ostatniego łyka kawy, zaczęłam pakowanie wszystkich rzeczy, które do mnie należały i chociaż częściowego doprowadzenia się do porządku. W międzyczasie udało mi się jeszcze zdobyć bilet na lot za pięć godzin do San Francisco, dzięki powołaniu się na pewne uprawnienia.
Po prawie dwóch godzinach opuściłam hotel. Stamtąd udałam się do wypożyczalni samochodów, po drodze wyrzucając do jednego z przydrożnych koszów worek z ubraniami z dnia poprzedniego. Musiałam jeszcze zniszczyć sfałszowane dokumenty i dostać się na lotnisko. Kiedy przemieszczałam się po mieście, miałam wrażenie, że widzę człowieka, który zginął dzień wcześniej z mojej ręki.
Kiedy byłam już na lotnisku, mój telefon zaczął wibrować. Numer zastrzeżony. Niepewnie przesunęłam palcem po ekranie, aby odebrać. Od razu po przywitaniu padł rozkaz. Miałam natychmiast po wylądowaniu stawić się w bazie. Początkowo byłam zupełnie zdezorientowana tym, skąd znali moją aktualną lokalizację. Lecz po chwili zaskoczyłam, że pewnie używają lokalizatora albo ktoś od nich ma na mnie oko. A miało być tak dobrze...
***
Kiedy wreszcie po dwóch godzinach lotu, o siedemnastej znalazłam się na płycie lotniska w San Francisco. Zestresowana tym, co mnie czekało po przybyciu do bazy, z bolącymi, obandażowanymi stopami, po odebraniu bagażu, złapałam taksówkę, aby dojechać w pobliże bazy. Dostanie się do środka, kompleksowe kontrole, sprawdzanie dokumentów ciągnęły się w nieskończoność. Po długim czasie dokładnie sprawdzona, ze zdaną na przechowanie bronią, zostałam zaprowadzona przez jednego z pracujących tu ludzi do gabinetu szefa.
Bez żadnych wyjaśnień, czy jakiejkolwiek najmniejszej informacji, dlaczego dokładnie zostałam tu wezwana, znalazłam się sam na sam, najpotężniejszym człowiekiem w tym budynku. Odwrotu już nie było. Starając się wyglądać na jak najbardziej pewną siebie, musiałam sobie radzić sama.
— Dzień dobry! — powiedziałam, przyjmując nienaganną pozycję.
Szef nie odpowiedział, tylko gestem nakazał mi usiąść po przeciwnej stronie ogromnego, mahoniowego biurka. Jego milczenie i beznamiętny wyraz twarzy, były aż nadto wymowne. To na pewno nie wróżyło miłej pogawędki. Zresztą jego dzisiejsze gburowate zachowanie, nie odbiegało wiele od tego, jak zachowywał się zazwyczaj.
Posłusznie zajęłam miejsce na niewygodnym drewnianym krześle i czekałam, aż się odezwie. Wystukiwał palcami jakiś rytm o blat biurka, a drugą ręką wyjął białą kopertę z uchylonej szuflady, a następnie mi ją podał.
— Otwórz — rozkazał oziębłym tonem, dokładnie śledząc każdy mój ruch i reakcję.
Wyjęłam ze środka kilka zdjęć i przyjrzałam się pierwszemu z nich. Wciągnęłam gwałtowniej powietrze i zacisnęłam mocno zęby, nie wydałam jednak z siebie nawet najdrobniejszego dźwięku. Dłonie zaczynały coraz bardziej mi się pocić, a wraz z kolejnymi fotografiami, było mi coraz bardziej niedobrze. Najchętniej bym je spaliła. Zachowując jednak zimną krew, odłożyłam je na blat biurka, spodem do wierzchu, a zaciśnięte w pięści dłonie umieściłam na udach.
— Wyjaśnij mi, co to miało być?! — zażądał ze wciąż niezmiennym wyrazem twarzy.
— Chciałam wniknąć w otoczenie Smitha, aby uzyskać wiarygodne informacje.
— Wniknąć w otoczenie? — powtórzył drwiąco. — Jako dziwka w jego burdelu? — Nachylił się nad biurkiem, bardziej stwierdzając, niż pytając podniesionym tonem głosu.
Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował. Zacisnęłam jeszcze mocniej pięści, aż poczułam, jak paznokcie wbijają się w skórę i uniosłam wzrok, spoglądając mu prosto w oczy.
— Nie zamierzałam być niczyją dziwką — odburknęłam. — Zależało mi, aby wyciągnąć informacje z pracujących dla niego ludzi. A to całe przedstawienie było tylko przykrywką!
— To jak rozumiem te cztery trupy to też taka przykrywka?! — warknął ostro, aż się wzdrygnęłam.
— Nie. To nie była moja wina. Doszło do starcia pomiędzy nimi. A później próbowali pozbyć się mnie, żebym nie była świadkiem. Robiłam wszystko, aby zachować anonimowość — oznajmiłam, spuszczając wzrok.
— Teraz jesteś taka mądra, ale nie pomyślałaś o tym, że oni mogli cię zdjąć?!
— Ale...
— Nie przerywaj mi i patrz na mnie, do cholery, gdy do ciebie mówię! — zażądał, uderzając pięścią w blat. — Wiesz, co by było, gdyby cię zdemaskowali?! Ale nie, przecież ty wiesz lepiej! Bez żadnej ochrony pchałaś się w ich ręce. Całe śledztwo mogło zostać zniszczone, bo ty pozwoliłaś sobie na samowolkę! Nawet nie wspominając o tym w raportach.
—Bo nie miałam pewności, że plan się powiedzie. — Starałam się usprawiedliwić, poprawiając się na niewygodnym krześle.
— Milcz! Za to, co zrobiłaś, powinienem cię przynajmniej zawiesić. Naraziłaś na szwank całą organizację! — Był stanowczy i naprawdę obawiałam się, że może spełnić swoje groźby, jednak nie odzywałam się, bo wiedziałam, że to mogłoby wpędzić mnie w jeszcze gorsze położenie.
Cały czas na mnie patrząc, wybrał czyjś numer, a gdy tylko ten ktoś odebrał, wydał krótką i rzeczową komendę, po czym zakończył rozmowę. Rozparł się w fotelu, krzyżując ręce na piersi i zlustrował mnie dokładnie wzrokiem. Coś planował, tego byłam pewna...
„Nie ciesz się za wcześnie, bo możesz jeszcze brutalniej zderzyć się z rzeczywistością".
Jak wam się podobał rozdział? Jak szef ukara Ingrid?
Jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie, poprawię! :)
Następny rozdział już niedługo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro