Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Był piątek, na dworze było w miarę ciepło, zresztą, czy tu kiedykolwiek było faktycznie zimno? W końcu to Kalifornia. Tego dnia rywalizowaliśmy w parach. Nie chodziło jednak tylko o to, by walczyć ze swoim rywalem na pięści. Było się trzeba wykazać sprytem, umiejętnościami logistycznymi, a przy okazji w pewnym stopniu też i siłą, aby zwyciężyć.

Gdy stanęłam do rywalizacji z moją przeciwniczką, miałam jasno wyznaczony cel — wygrać. Rywalizacja odbywała się na nieznanym nam obszarze. Każdy ruch był przemyślany, umysł ciągle miał się na baczności, a ciało było gotowe, aby przystąpić do ataku lub w razie potrzeby do obrony. Analizując dokładnie informacje o terenie, na którym się znajdowałyśmy, przedzierałam się przez kolejne przeszkody i czułam, że jestem coraz bliżej mojej oponentki. Wreszcie po kilkudziesięciu minutach dostrzegłam przeciwniczkę. Przepełzłam wśród zarośli, aby znaleźć się w odległości kilku metrów od niej. Przystąpiłam do ataku, owinęłam rękę wokół jej szyi. Niestety, ale wykonałam to źle technicznie i moje natarcie zostało odparte. Wykonałam unik, aby nie uniknąć kontry ze strony przeciwniczki. Następnie doszło z jej strony do wymierzenia ciosu. Wykonałam zasłonę i zrekontrowałam. Zaczęłyśmy nawzajem oddawać kolejne uderzenia, jedne bardziej celne, drugie mniej. Choć była to tylko gra na czas i zwodzenie przeciwnika. Każda z nas czaiła się, aby przeciwniczka popełniła błąd, który druga wykorzysta, wyprowadzając ostateczny atak.

W pewnym momencie oberwałam z kolana w brzuch. Odskoczyłam w tył, jednocześnie starając się zachować równowagę. Nie mając czasu ani dużych szans na wygranie walki w stójce na pięści, postanowiłam, że już czas wykonać ostateczny cios. Poczekałam, aż przeciwniczka ustawi się w pozycji z jedną nogą jako wykroczną. Następnie zaatakowałam jej kolano i stosując technikę, którą ćwiczyliśmy w czasie zajęć na sali walk, wykonałam jej dźwignię kolanową.

Nie miałam pewności, że mój plan się powiedzie, ale to właśnie ryzyko było częścią mojego aktualnego życia. Na szczęście, przeciwniczka nie zdążyła w czas zareagować i nie odparła ataku, ale padła na ziemię z bolącym kolanem. Nie miała już szans, aby stanąć do równej walki. Przygniotłam ją do ziemi, przypieczętowując swoją wygraną.

Po chwili obok nas pojawili się ludzie, którzy zapewne ciągle nas obserwowali z ukrycia, aby dopilnować, żeby zasady walki fair zostały zachowane. Po ogłoszeniu zwyciężczyni, jeden z żołnierzy pomógł się podnieść z ziemi mojej rywalce. Wyglądała, jakby ją mocno bolało to kolano, ale nie miałam z tego powodu wyrzutów. Przecież to w końcu na tym polegało. Trzeba było pokonać przeciwnika, a nie martwić się o to, jakie szkody on poniesie.

Potem wróciliśmy do koszar. W głowie pojawił mi się plan, aby wieczorem wyjść na imprezę, którą organizował jeden z chłopaków, który był na ostatnim roku szkoleń. Mogłam sobie na to pozwolić, w nagrodę za dzisiejszy wynik rywalizacji. Ogarnęłam się na tyle, aby nie wyglądać jak sponiewierana i poobijana po walce i przygotowałam się do wyjścia.

Opuszczałam właśnie pokój — choć tak właściwie, już dawno nie powinno mnie tu być — gdy usłyszałam, jak ktoś zaczyna coś krzyczeć. Z ciekawości postanowiłam się przekonać, co się dzieje i ruszyłam w stronę, z której wcześniej dochodziły czyjeś wołania. Kiedy znalazłam się przy uchylonych drzwiach pokoju w zachodniej części korytarza, po cichu, lekko je przesunęłam, aby mieć lepszy wgląd do tego, co się dzieje. To, co zobaczyłam, było dla mnie kompletnym zaskoczeniem.

Bruce trzymał przyduszonego do ściany Mata z nożem tuż przy jego gardle. Pokój pogrążony był w półmroku, tylko lampka rzucała na nich poświatę. Nie musiałam się wiele zastanawiać, o co mogło pójść. Zapewne o to, że Bruce ostatnio przegrywał, a Mat zaczynał stawać się coraz lepszy. Nim cokolwiek zdążyłam zrobić, usłyszeć jak Mat błaga o litość, a po kilku sekundach już go nie było. Napastnik poderżnął mu gardło. Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę.

Jedyne czego byłam wtedy pewna, to, iż muszę uciekać, bo on za chwilę przecież opuści ten pokój. Inaczej i ja zaraz mogłam zginąć. Odwróciłam się i pędem ruszyłam korytarzem. Skręcałam i sprintem lawirowałam między innymi pokojami. Miałam wrażenie, jakby ktoś za mną krzyczał i biegł. Nie zorientowałam się nawet, kiedy znalazłam się w swoim pokoju. Sterował mną wtedy strach...

Zamknęłam drzwi na klucz i opierając się o nie plecami, osunęłam się na podłogę. Wytężałam słuch, starając się nasłuchiwać, czy nikt nie idzie. Nawet najdrobniejsze skrzypnięcie wywoływało to, że serce zaczynało bić w jeszcze szybszym rytmie, oddech stawał się niebezpiecznie spazmatyczny, a ciałem wstrząsały dreszcze. Przed oczyma miałam ciągle tę samą scenę. Widziałam, jak on ginie i nie zrobiłam nic, by go uratować. Patrząc na to z boku, pozwoliłam mordercy spokojnie dokonać tego, co zamierzał.

W pewnym momencie chcąc ukoić nerwy, pozbyć się świadomości o tym, co się wydarzyło, sięgnęłam do szafy. Pomiędzy ubraniami miałam ukrytą butelkę wódki na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Wyjęłam ją i drżącymi dłońmi odkręciłam nakrętkę. Wzięłam duży łyk alkoholu i poczułam, jak moje gardło zaczyna piec.

Odzwyczaiłam się... Ostatnio udawało mi się powstrzymać od picia. Choć na dłuższą metę, jak się okazało, nieskutecznie. Brałam kolejne hausty wysokoprocentowego napoju i czułam, że powoli wszystko zaczyna się robić coraz bardziej odległe. Ciało już tak nie drżało, język zaczynał się plątać, obraz momentami się zamazywał, a z gardła dobywał się śmiech przeplatany płaczem.

Musiałam wtedy zachowywać się jak wariatka.

Gdy alkohol się skończył, byłam już dość mocno pijana, chyba jeszcze nigdy aż tyle naraz nie wypiłam. Praktycznie czołgając się po podłodze, dotarłam do szafki nocnej, zachowując jeszcze ostatki świadomości, wyjęłam z szuflady nóż. Może to banalne, ale wtedy to była jedyna rzecz, która mogła dać mi jakiegokolwiek poczucie bezpieczeństwa.

Z późniejszej części tego dnia niewiele więcej pamiętałam. Rano, gdy się obudziłam, czułam się do niczego. Leżałam na podłodze, mrużąc oczy i rozglądając się po pomieszczeniu, w obawie, czy aby na pewno jestem bezpieczna. Dopiero gdy udało mi się podnieść z ziemi i udać się do łazienki, dotarły do mnie w pełni wydarzenia z wczoraj. Na moich oczach zginął człowiek, a ja mogłam być następna w kolejce, aby podzielić jego los.

Nie chciałam tego, bałam się umrzeć. A już na pewno nie w taki sposób jak Matt. No właśnie, a co z jego zwłokami? Bruce je gdzieś ukrył, znaleźli je, zorientowali się, że go nie ma? Czy napastnik mnie wtedy zauważył? Ile czasu mi jeszcze zostało, zanim zaatakuje?

Miałam dziesiątki pytań w tamtej chwili, ale na żadne z nich nie znałam odpowiedzi.

***

Dowiedzieli się. Znaleźli jego ciało. A później szukali winnego. Mordercy, którym wiedziałam, kto jest. Owszem, mogłam im o tym donieść, ale jaką miałam pewność, że zaraz po tym nie zginę? Żadną. Mogłam też siedzieć cicho, starając się wyrzucić z pamięci wydarzenia tamtego feralnego dnia.

Stanie na baczność, będąc pod wpływem nerwów, przed siedzącym za biurkiem ze złowrogą miną dowódcą, nie było przyjemne. Zadawał pytania, a ja musiałam na nie odpowiadać. Zresztą pozostali uczestnicy szkolenia, zapewne też byli w ten sposób sprawdzani. Tu nie było miejsca na niepewność, na zająknięcie, najdrobniejsze potknięcie. Wersja tego, jak przebiegał tamten wieczór, musiała być perfekcyjna w każdym detalu. Kłamałam, kreując kolejne elementy układanki. Hasło — ,,Twoją największą bronią jest kłamstwo" — wtedy się sprawdziło i miało sprawdzić się jeszcze nie raz.

***

Zaczynałam wariować. Powoli kontrolę nad moim umysłem przejmował lęk. Bezsenność stawała się codziennością. A gdy, choć na chwilę udało mi się zasnąć, nawiedzały mnie koszmary. Najdziwniejsze w tym wszystkim jednak było to, że występowała w nich jedna i ta sama osoba, choć wszystko pozostałe się zmieniało.

Pewnej nocy, gdy wreszcie po walce z bólem, który opanował ciało po kolejnym już dość znacznym jego okaleczeniu podczas treningów, udało mi się zasnąć, ale nie to w całej tej opowieści jest tak naprawdę ważne. Ważniejsze jest to, co działo się później.

Obudziłam się. Otworzyłam oczy i rozglądnęłam się dokoła. Mimo ciemności, którą było spowite pomieszczenie, udało mi się dojrzeć postać stojącą niedaleko mojego posłania. Chciałam się poruszyć, lecz moje mięśnie były jak skamieniałe. Zaczęłam się bać. Postać przybliżała się powoli w moim kierunku, a ja nie mogłam jakkolwiek na to zareagować. Nim dokładnie zdążyłam zorientować się, co zamierza zrobić mój napastnik, jego ręce zaczęły się zaciskać na mojej szyi. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Byłam całkowicie bezradna, zaczynałam się dusić.

W pewnym momencie spojrzałam napastnikowi w oczy. Ten morderczy, zimny i zachłanny wzrok — rozpoznałabym wszędzie. Wrócił Bruce. Tym razem przyszedł, aby zamordować mnie. Nadal nie mogłam nic zrobić, a on z triumfalnym wyrazem twarzy, jeszcze mocniej zacisnął dłonie na mojej szyi. Już nie dało się oddychać. Moje ciało weszło w stadium agonii...

Nagle jednak wszystko zaczęło się oddalać i rozmazywać, zaczęłam wracać do rzeczywistości, choć wciąż byłam jak sparaliżowana. Mogłam oddychać, a Bruce'a już od dłuższego czasu nie było w koszarach, więc nie mógł mi wyrządzić krzywdy. Zniknął z nich z dnia na dzień i tak naprawdę nikt nie odważył się zapytać dlaczego. Wszyscy znali odpowiedź. Bez powodu by przecież nie zniknął jeden z lepszych uczestników szkoleń.

Skupiłam się na tym, aby poruszyć kciukiem. Wszystkie swoje siły koncentrowałam na tym, aby wykonać ten jeden, normalnie jakże banalny, a w tamtej chwili jakże trudny ruch. Zanim mi się to udało, minęło dobre kilka, a może nawet kilkanaście minut. Jednak wtedy paraliż zaczął powoli mijać, mięśnie się rozluźniały, pozwalając jednocześnie na jakikolwiek ruch. Gdy wreszcie udało mi się dojść do siebie na tyle po tym incydencie, aby stanąć o własnych nogach, wyciągnęłam z kieszeni bojówek, które leżały na krześle, paczkę papierosów i zapalniczkę. Podeszłam do okna, otworzyłam je i usiadłam na parapecie. Zapaliłam fajkę i zaciągnęłam się dymem, rozkoszując się daną chwilą.

Może i było to niezdrowe, ale dzięki temu miałam wrażenie, że jestem w stanie ochłonąć i opanować emocje na tyle, aby stwarzać pozory normalności. Czasami, gdy jednak nikotyna była nie wystarczająca, sięgałam po alkohol. Z czasem stawało się to coraz częstsze... Zaczynało zakrawać na uzależnienie. A z tym żartów nie było. I pomimo tego, iż niejednokrotnie okłamywałam samą siebie, że mi się tylko zdaje. Wiedziałam, że muszę to ograniczyć i wrócić do normalności.

Walczyć z samym sobą i wygrać to największy sukces".

Od Autorki:

Jak tam wrażenia po rozdziale? Myślicie, że Ingrid da sobie radę?       Czy to wpłynie na wizję postrzegania przez nią świata?                
Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz. :)                                                                                                       Starałam się sprawdzić, lecz jeśli zauważycie jakąś literówkę, piszcie, poprawię. 

Następny rozdział: 27 listopada.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro