Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19



Kiedy po nieco ponad godzinie lotu dotarłam do Los Angeles, byłam zmęczona. Nieprzespana noc, sprzeczka z Dexterem i kilka innych problemów, które nałożyły się na siebie w tym samym czasie, wcale nie ułatwiały tego wszystkiego. Na lotnisku zgodnie z umową czekał na mnie Bradley. Wyglądał zwyczajnie, jednak myślami zdawał się być kompletnie gdzie indziej. Jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj, zamyślony.

Zatrzymaliśmy się w wynajętym przez niego mieszkaniu niewiele mniejszym od mojego. Wtedy też, gdy Brad zdjął kurtkę, zauważyłam wyglądający na świeżo zrobiony, kawałek tatuażu wyłaniający się spod rękawa koszulki. Ciekawa byłam, czy miał dla niego jakieś konkretne znaczenie. W tamtym momencie jeszcze powstrzymałam się przed zapytaniem go o to.

Późne popołudnie i większość wieczoru spędzamy na omawianiu spraw związanych z pracą. Do tego czasu zdążyłam wypić już z trzy mocne kawy, jednak to wciąż nie pozwalało mi się dostatecznie pobudzić i zmusić do logicznego myślenia. Zdarzało mi się gubić wątek, wolniej przyswajać to, co do mnie mówił. Usilnie jednak starałam się skoncentrować.

Było nieco przed północą, gdy ostatkiem sił powlokłam się do swojej tymczasowej sypialni. Miałam się już kłaść, lecz przypomniało mi się, że muszę jeszcze wziąć leki. A więc ruszyłam do kuchni po szklankę wody na popitkę. W salonie wciąż siedział Brad oświetlony jedynie słabym światłem rzucanym przez lampę stojącą przy kanapie. Zbliżyłam się do niego, zauważając, że ma w dłoniach pudełko, które wydawało mi się znajome. Jednak, kiedy tylko usłyszał, że jestem tuż za nim, schował je.

— Wszystko dobrze? Może chcesz pogadać? — zapytałam, kładąc dłoń na jego ramieniu i spoglądając na twarz.

— Jest dobrze. Idź już spać, Ingrid, przed nami jutro długi dzień — westchnął, uciekając ode mnie wzrokiem.

— Jeśli byś jednak chciał porozmawiać, możesz na mnie liczyć. Dobranoc. — Ruszyłam do kuchni, widząc, że wolał być sam. Nie chciałam wyjść na natrętną.

Kiedy wreszcie udało mi się już położyć, zasnęłam niemal natychmiastowo. Nie minęło jednak dużo czasu do momentu, kiedy nawiedziły mnie koszmary. Znów byłam w nich blisko tragedii i budziłam się zdyszana i zdezorientowana. Na początku w ogóle nie kontaktując, gdzie się znajduję. Później udało mi się jeszcze zdrzemnąć z godzinę, jednak od wpół do piątej, przewracałam się po łóżku, szukając wygodnej pozycji. W końcu jednak widząc, że za oknem świta, postanowiłam się ubrać i wyjść pobiegać.

Gdy byłam już gotowa, zgarnęłam jeszcze butelkę wody, zostawiłam Bradley'owi kartkę, że wychodzę i napisałam SMS-a do Dexter'a. Wklepując w aplikacji na telefonie trasę do najbliższego parku, zrobiłam krótką rozgrzewkę i ruszyłam najpierw truchtem, a później już w stałym tempie biegiem, według wskazówek.

Do parku było dobre pięć kilometrów. Biegnąc jeszcze nie bardzo zaludnionymi ścieżkami spokojnej dzielnicy, koncentrowałam się tylko i wyłącznie na przemierzanym dystansie. Wszystko inne w tamtym momencie było nieważne. Kiedy zmęczenie było już dosyć znacznie odczuwalne, zatrzymałam się. Wzięłam kilka łyków wody, sprawdzałam, czy nie miałam żadnej wiadomości. Niestety, folder był pusty. Gdzieś poczułam rozczarowanie tym, że nie napisał choćby słowa. A może po prostu jeszcze go nie odczytał...

Droga powrotna do mieszkania początkowo przebiegała spokojnie, jednak jakieś dwa kilometry od celu robiło się coraz gorzej. Przed oczami pojawiały mi się mroczki, łapały mnie dziwne skurcze, coraz ciężej przebierałam nogami. Ostatnie kilkaset metrów pamiętam jak przez mgłę. Wszystko mi się rozmazywało, skończyła się woda. Ostatkiem sił, wcisnęłam dzwonek do drzwi, nawet nie byłam pewna, czy to był ten odpowiedni. Oparłam się o nie i nogi odmówiły mi posłuszeństwa, wszystko dookoła spowiła czerń. Osunęłam się na ziemię, mdlejąc.

Ocknęłam się, leżąc na kanapie. Coś chłodnego leżało na moim czole, nie miałam siły się poruszyć i docierał do mnie czyjś stłumiony głos. Kiedy wreszcie udało mi się nieco uchylić powieki, zauważyłam Bradley'a pochylającego się nade mną.

— Gri, słyszysz mnie?

— Mhm... — mruknęłam, czując, że w ustach mam kompletną Saharę.

— Może powinniśmy pojechać do lekarza? Jesteś dalej blada jak ściana, a poza tym nie powinnaś tak mdleć, zwłaszcza na kilka minut. — Patrzył na mnie z lekkim zatroskaniem i zaniepokojeniem, obracając na drugą stronę, jak mniemam kompres na moim czole.

— Nic mi nie będzie. Podaj mi tylko wody — poprosiłam, nie mając zamiaru nigdzie jechać, bo nic tak naprawdę mi nie było.

Westchnął, podniósł się z klęczek i ruszył do kuchni, po chwili wracając z piciem i talerzem z jedzeniem. Wzięłam od niego szklankę i nieco drżącą dłonią, przystawiłam ją do ust. Kiedy oddałam mu ją pustą, podsunął w moim kierunku posiłek, jednak pokręciłam przecząco głową, nie czując się na siłach, aby już coś wziąć przegryźć.

— Jadłaś w ogóle coś, zanim wyszłaś biegać? — Kiwnęłam tylko na nie. — A wczoraj po południu, oprócz tych nieszczęsnych herbatników do kawy? — Powtórzyłam wcześniejszy ruch, wpatrując się w stopy, leżące na poduszce. — Oszalałaś? Pomyślałaś, jak to się mogłoby skończyć?

— Nie musisz się tym tak przejmować. Przecież nic mi nie jest — oznajmiłam, podnosząc się nieco niezdarnie do pozycji siedzącej.

— Nic ci nie jest... — powtórzył cicho, kręcąc głową. — Rozumiem, że to, iż wyglądasz, ja byś nie spała prawie wcale od dłuższego czasu, jesteś blada jak ściana i nie masz prawie siły. A do tego nie jesz, tylko katujesz organizm samą kawą, jest dobre? — wytknął mi.

— Nie. Ale ty sam nie jesteś wcale lepszy! Wstrzykujesz sobie jakieś świństwo! — Podniesionym głosem powiedziałam mu to, zanim zdążyłam się zreflektować. Popatrzył na mnie zaskoczony i zmrużył oczy.

— Nie wiem, skąd w ogóle takie coś przyszło ci do głowy. Niczego nie biorę.

— To, po co ci te strzykawki były w aucie i wczoraj wieczorem? Hmm?

— A więc o to chodzi... To środki usypiające, mam je ze sobą na wszelki wypadek — oznajmił, przejeżdżając dłonią po włosach.

— Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało... — Westchnęłam, czując się winną, bo posądziłam go, nie mając praktycznie żadnych dowodów, że mógł to brać. A zresztą skąd miałam wiedzieć.

— Nie masz za co. Masz, — podał mi talerz — zjedz, a później idź się wyspać. Wieczorem mieliśmy jechać do podziemi, ale lepiej będzie, jeśli odpoczniesz, a ja pojadę sam.

— Nie, jadę z tobą. — Sprzeciwiłam się mu, bo nie zamierzałam odpuścić takiej akcji.

Dyskutował ze mną, ale w końcu odpuścił i się zgodził. Miałam wrócić do formy, a on obiecał zająć się resztą rzeczy.

***

Późnym wieczorem, kiedy większość ludzi pokładła się już spać, a ci, którzy nie spali, wyruszyli na imprezy, miasto sprawiało wrażenie względnie spokojnego. Gdzieniegdzie zdarzył się jakiś samotny pies, który wył do księżyca, to znowu jakaś grupka imprezowiczów śmiejąca się z byle głupoty, będąc pod wpływem używek...

A my pośród tego wszystkiego mknęliśmy wynajętym Lexusem Wol LC Reveal ulicami miasta. Naszym celem były hale z podziemiami na obrzeżach, w których odbywały się walki. Aby się na nie dostać, musieliśmy mieć przynajmniej jednego wprowadzającego — człowieka, który należał do grupy, która to organizowała. Naszego znalazł i wybrał Brad. Praktycznie nawet nie wiedziałam, kim on jest. Musiało mi wystarczyć słowo mojego współpracownika, który twierdził, że wszystko załatwił.

Ta jego wieczna tajemniczość mnie denerwowała. Jak miałam być coraz lepsza, skoro on chciał mnie odcinać od wszystkiego, co choć w niewielkim stopniu mogło być groźne? Rozumiałam, że mógł uważać mnie za słabą, ale właśnie to miało mi pomóc rosnąć w siłę. Choć omawiał ze mną strategię na przykład na najbliższą akcję, jednak miałam wrażenie, że coś jednak zatajał. Miał jakiś plan, którego nie chciał ujawnić. Jednak ja walczyłam o swoje i powoli udawało nam się lepiej współgrać pod tym względem.

Walki w klatkach. Ryzykowanie życia i zdrowia na rzecz zarobku. Żadnych reguł, kategorii podziałowych, zasad walki fair play — nic! Im jesteś lepszy, tym więcej kasy możesz zarobić. Jednak w końcu nadejdzie taki moment, że znajdzie się kto lepszy. Wtedy nikt już nie zwraca uwagi na jego poprzednika.

Tu nie istnieją półśrodki. Ktoś musi wygrać, ktoś przegrać. Nie ma gorszych dni, siedzenia na ławce... Zdecydowałeś się w tym zagłębić, walczysz. W walce ważny jest ładunek emocjonalny. Dając się ponieść emocjom, daje się przeciwnikowi szansę na wykorzystanie słabości. Większość z walczących jest samoukami, nie mieli szans brać lekcji u trenerów, nabierali doświadczenia, odbywając kolejne pojedynki i ćwicząc...

Teoria była jednak tylko teorią, Dopiero praktyka miała mi pokazać, o co tak właściwie w tym chodzi i jak z bliska to wygląda. Siedziałam w fotelu pasażera i nerwowo starałam się wygładzić niewidoczne zagięcia na materiale stroju, który był mi nijak dogodny. Musiałam porzucić swoje wygodne ciuchy na rzecz wyuzdanych ciuszków,

Mężczyźni skinęli sobie na przywitanie i podali dłonie.

— Gotowy? — spytał nasz prowadzający.

— Tak. Chyba nie wątpisz w moje słowo? — Uniósł w geście powątpiewania brew i przyjął groźniejszą postawę. Nadal był spokojny i skupiając wzrok na stojącym przed nim mężczyzną, czekał na jego odpowiedź.

— Nie — odparł stanowczo. — Powodzenia, postawiłem na ciebie. — Usłyszałam. Zdałam sobie sprawę, że nie wiem, co tak właściwie on ma w planie i, co znaczy to, że ten człowiek go obstawił.

Kiedy opuścił nas, ruszając w stronę tłumu. Poprawiłam dół sukienki, w której czułam się dziwnie i zerkając, czy nikt nas nie obserwuje, złapałam go za ramię i zbliżyłam usta do jego ucha. Wolałam zachować ostrożność.

— Możesz mi wyjaśnić, o co mu chodziło?

— Będziemy integrować się ze środowiskiem, a przy okazji potrenujemy — mruknął spokojnie, jak gdyby stwierdzał, że mamy ładną pogodę. Następnie objął mnie w pasie, przyciągając do swojego boku i ruszyliśmy w stronę zebranych.

Przekraczając pewne granice, sami narażamy się na niebezpieczeństwo".

Jak wrażenia po rozdziale? Czy Ingrid faktycznie tylko przez to zemdlała? Czy Bradley'owi należy wierzyć na słowo?

Następny rozdział prawdopodobnie: 26 marca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro