Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Pracowaliśmy dalej, jednak coś między nami się zmieniło. Po naszej rozmowie, którą odbyliśmy tego wieczora, kiedy przyszłam do niego z przeprosinami, dowiedziałam się i zrozumiałam kilka rzeczy związanych z Bradleyem, które wcześniej uważałabym niejednokrotnie za jakieś wymysły. Miał swoje tajemnice, problemy, o których nie chciał mówić — zresztą tak samo, jak ja. Może między innymi dzięki temu, podobnym charakterom, różnym trudnym doświadczeniom z przeszłości, byliśmy w stanie się dogadywać. A nawet odważę się stwierdzić, że niejako rozumieć i przyjaźnić...

Praca była dla mnie motywacją do tego, aby jakoś się trzymać. Nie robić głupot, walczyć dalej o swoje marzenia. Jednak ta cała sytuacja wciąż do mnie wracała i mnie dręczyła. Spoglądałam na wyświetlacz telefonu, licząc na choćby wiadomość od matki, lecz takowa się nie pojawiała. Jedno miałyśmy wspólne, obie byłyśmy tak samo zawzięte i żadna nie chciała pierwsza ustąpić. Nawet wahałam się w pewnym momencie nad wciśnięciem przycisku wybierania numeru, ale ostatecznie tego nie zrobiłam.

Jednak, gdy po kilku dniach od powrotu do pracy, nadszedł czas by opuścić Sacramento, postanowiłam jeszcze przed wyjazdem pojechać na cmentarz. Stałam nad nagrobkiem ojca, opatulając się ciaśniej cienką kurtką, bo tego dnia było wyjątkowo chłodno, jak na ten czas. Mijało pięć miesięcy od śmierci taty. Brakowało mi go i to bardzo. Monologi, które wygłaszałam w myślach, mogłyby tworzyć najrozmaitsze obrazy malowane bólem, tęsknotą, osamotnieniem... Wierzyłam, że on gdzieś tak jest i patrzy na mnie z góry. Zatopiona we własnych myślach, nie zorientowałam się, nawet kiedy ktoś znalazł się tuż za mną.

— Ingrid, córeczko... — Usłyszałam nagle matczyny, załamujący się głos.

Zacisnęłam palce na materiale kurtki i powoli wypuściłam ustami powietrze. Nie spodziewałam się, że ją tu spotkam. Ona była tak blisko, a ja nie wiedziałam, jak postąpić. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogę jej ignorować, odwróciłam się więc do niej, nie podnosząc wzroku na jej twarz.

— Cześć — powiedziałam cicho, uświadamiając sobie po chwili, jak drętwo to musiało zabrzmieć. Czułam, że mi się przygląda, zazwyczaj tak robiła, gdy nie wiedziała, jak postąpić, aby nic nie zepsuć. Zastanawiałam się nawet kiedyś, kiedy byłam nastolatką, czy ona nie ma jakiegoś receptora w oczach do odczytywania ludzkich myśli. W tym momencie istniały jednak rzeczy ważniejsze niż myślenie o przeszłości. Podniosłam głowę i odchrząknęłam, aby pozbyć się dławiącego uczucia tkwiącego gdzieś w moim gardle. — Chyba musimy porozmawiać — stwierdziłam, chcąc wyjść na tę odważną.

— Tak. — Widziałam, jak stara się nie pokazywać tego, że łzy napływały jej do oczu, a jednocześnie próbowała począć coś z rękoma w geście skrępowania. To wszystko wydawało mi się tak dziwne. — Może pójdziemy do tej kawiarni niedaleko stąd?

Zgodziłam się. Kojarzyłam to miejsce bardzo dobrze, znajdowało się około dwustu metrów od cmentarza i serwowali tam najlepsze ciasta w tej dzielnicy miasta. Często, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, zachodziliśmy tam całą rodziną, podczas niedzielnych wycieczek. Chciałam mieć tę rozmowę już za sobą. Dobrze się stało, że wtedy akurat tam się spotkałyśmy.

Siedząc w kawiarni, dało się między nami wyczuć dziwne skrępowanie. Żadna z nas nie wiedziała dokładnie, co w takiej sytuacji powiedzieć, jak się zachować. Ogólnie odnosiłam wrażenie, że w ciągu ostatnich lat oddaliłyśmy się od siebie. Nasze relacje stały się bardziej powierzchowne, płytkie, skażone niedopowiedzeniami. A wszystko to zostało zapoczątkowane u schyłku szkoły średniej, kiedy to mój wybór dalszego kształcenia się w danym kierunku był taki, a nie inny. Zamiast wymarzonej córeczki z prestiżowym zawodem, dobrym mężem i gromadką dzieci. Doczekała się chłopczycy, której praktycznie nie widywała, osnutej tajemnicą i narażającej własne życie.

Mimo że twierdziła, iż chce dla mnie jak najlepiej i akceptuje mój wybór — pomimo wcześniejszych sprzeczek, które musiałyśmy przez to przejść — to widziałam w jej oczach, że nie do końca umiała się jednak z tym pogodzić. Chociaż, czy nie tak właśnie reagowała matka, której dziecko było ciągle narażone na niebezpieczeństwo? Czy nie chciałaby go chronić?

Będąc z nią w tym miejscu, gdzieś podświadomie liczyłam, że i na te pytania uzyskam choć szczątkowe odpowiedzi. Jednak, aby tak się stało, należało od czegoś zacząć. A na pewno tym czymś nie mogła być bezcelowa, niezobowiązująca dyskusja, którą prowadziłyśmy na początku. Więc, gdy kelnerka przyniosła nam już nasze zamówione napoje, a mamie dodatkowo ciasto, postanowiłam przejść do sedna sprawy.

— A więc, czemu chciałaś ze mną tak naprawdę porozmawiać? Bo przecież nie siedzimy tu sobie, żeby poplotkować — prychnęłam z lekka drwiącym tonem, choć nie miałam tego w zamiarze. Jednak dawało mi to niejako poczucie bezpieczeństwa i możliwość ukrycia tego, co mnie gryzło i dręczyło.

Pokiwała głową na znak zgody z moim stwierdzeniem, przeżuwając w międzyczasie kawałek ciasta, co pozwoliło jej odwlec o kilkadziesiąt sekund to, co i tak miało zaraz nastąpić. Kiedy już przełknęła, wyprostowała się na krześle, kładąc prawą dłoń tuż przy serwetce obok talerzyka i zawijając delikatnie jej brzeg.

— Musisz postarać się mnie zrozumieć. — Westchnęła, spuszczając wzrok na filiżankę z kawą, która zapewne wydała jej się w danym momencie bardzo interesująca. — Mnie również nie jest prosto, ale staram się normalnie żyć. Przecież nie mogę tkwić wiecznie w tym, co było...

Słuchałam jej wyjaśnień, momentami nawet zarzutów, które wysuwała w moim kierunku. Jednakże w jej relacje z fagasem, zagłębiać się nie zamierzałam. Wystarczył mi fakt, że nadal z nim była. A mi nie pozostawało widocznie nic innego, jak się z tym pogodzić lub przynajmniej to zaakceptować.

Jedynym pocieszeniem, może czynnikiem, który w jakimś tam stopniu wpłynął na pewną poprawę sytuacji między nami, był fakt, że postanowiła na razie zaczekać ze sprzedażą domu. Na tym można uznać, że zakończyłyśmy rozmowę związaną z sytuacją pomiędzy nami. Jednak później posypały się jeszcze pytania w moim kierunku.

— A kiedy wyjeżdżasz?

— Jutro. — Wzięłam w dłoń filiżankę, dopijając zimną już kawę, na którą tego dnia wyjątkowo nie miałam ochoty i spoglądając na zegarek wiszący na ścianie, uświadomiłam sobie, że siedziałyśmy w kawiarni już prawie od dwóch godzin.

— Szybko... Nie pytam nawet dokąd, bo i tak nie możesz mi powiedzieć, prawda? — Kiwnęłam tylko głową, bo po pierwsze faktycznie nie wolno mi było tego zdradzić, a po drugie, sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie tym razem śledztwo nas zaprowadzi. — A kiedy wrócisz? Może mogłybyśmy spędzić wspólnie trochę czasu jak za dawnych lat?

— Nie wiem, chociaż raczej nie prędko. — Po moich słowach widziałam, jak błysk nadziei, który pojawił się w jej oczach, zniknął. — Ale jeśli tylko dam radę, możemy — dodałam, licząc też na to, że ją to trochę pocieszy. Uśmiechnęła się lekko, choć zdawałam sobie sprawę, że było to raczej dobra mina do złej gry, niż oddanie tego, co faktycznie czuła. — Przepraszam mamo, ale muszę się już zbierać, obowiązki wzywają.

— Rozumiem, kochanie. Będę tęsknić za tobą.

Wstała równocześnie ze mną i przyciągnęła do uścisku. Ciepłego, matczynego — takiego, dzięki któremu człowiek wiedział, że warto zrozumieć, przebaczyć. I choć może nie było między nami idealnie i nie znalazłyśmy jeszcze tej właściwej nici porozumienia, to nie żałowałam dzisiejszego spotkania. Po nim poczułam się jakoś tak lepiej. Nie zostawiałam już za sobą nierozwiązanej sprawy.

***

Dzień później, jak się okazało, wylądowaliśmy w San Francisco. Bradley gdzieś zniknął na kilka godzin bez żadnego słowa, a ja ślęczałam przed laptopem, przeszukując kartotekę jednego z ludzi, którzy mogli mieć jakieś powiązania z Geraldem. Kilka ciekawych faktów, które, gdy głębiej poszperałam, okazały się niezłymi punktami wyjścia do szukania dalej.

Walki w klatkach, podejrzenie o posiadanie broni bez zezwolenia, czarny rynek... Na samą myśl o takim człowieku, czułam swego rodzaju odrazę. Zresztą samo zdjęcie dołączone do dokumentów, pokazywało, że należy do tych, co swoje w życiu już przeskrobali. Natykając się na jeszcze jedną, można by powiedzieć wskazówkę, postanowiłam, że pójdę pobiegać, bo i tak tego dnia musiałam wykonać jeszcze trening, a przy okazji mogłam wszystko przeanalizować.

Było już dosyć późne popołudnie, a ja zdążyłam wrócić z przebieżki, gdy Brad się zjawił i powiedział, że mam się zbierać. Samochodem dotarliśmy na obrzeża dzielnicy, gdzie domów było stosunkowo mało i znajdowały się w sporej odległości od siebie. W pewnym momencie skręcił w boczną uliczkę, po czym znów wykonując zwrot w prawo, wjechał do podziemnego garażu, zabezpieczonego kodem. Gdy zaparkował na jednym z miejsc, wziął z tylnego siedzenia torbę sportową i wysiadł z samochodu.

Zrobiłam więc to samo, licząc na to, że w międzyczasie będzie mi łaskaw coś wyjaśnić, jednak on milczał. Położył jedynie rękę na moim ramieniu i zaczął prowadzić mnie przez słabo oświetlone światłem jarzeniówek podziemne korytarze, do tylko jemu znanego celu. Był zdeterminowany i skupiony, każdy jego ruch wydawał się idealnie wyważony.

Kiedy doszliśmy wreszcie do zamierzonego miejsca, otworzył kluczem metalowe drzwi i przepuścił mnie przodem. Pomieszczenie było niewielkie. Znajdowało się w nim biurko, na którym stały dwa monitory, krzesło i duża, podłużna szafka, na której leżały jakieś papiery. Włączył oba komputery, a po chwili wyświetlił się na nich obraz. Wciągnęłam gwałtowniej powietrze i zacisnęłam lewą dłoń w pięść. Coraz lepiej zaczynałam rozumieć, czemu się tam znalazłam.

— Zawsze dotrzymuje obietnic, Ingrid — szepnął tuż przy moim uchu.

Do ciebie należy wybór tego, jak postąpisz, pamiętaj. O swoje decyzje pretensje możesz mieć tylko do siebie".

Jak wrażenia? Jaką obietnicę spełnia Brad? Na czym może ona polegać?

Jeśli zauważyliście jakiś błąd, piszcie, poprawię! :)

Następny rozdział: 19 lutego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro