4 rozdział
Christopher
Przysypiałem na siedzeniu pasażera, patrząc na znikający, ciemny widok za oknem. Monotonia długiej jazdy zaczęła mnie męczyć. Dałem czadu na koncercie, choć natrętne myśli o Angie nie dawały mi spokoju. Nie mogłem jednak zawieść kilkutysięcznego tłumu fanów. Osób, które przyszły posłuchać, jak śpiewam na żywo. Ludzi, którzy kochali moje piosenki nawet bardziej niż ja sam. Nie mogłem im tego zrobić, więc wyciągnąłem z siebie sto procent, a może odrobinę więcej.
– Dobranoc, dupku – warknął Diablo, wściekły, że musiał osobiście niańczyć mnie przez najbliższe tygodnie. Mocno zaciskał usta, marszcząc w złości czoło, ale przy tym dbał o moje bezpieczeństwo, skupiając się tylko i wyłącznie na drodze. Mnie nie zaszczycił ani jednym spojrzeniem, choć podejrzewałem, że w jego głowie leciały niezłe epitety w moim kierunku.
Przypomniałem sobie moment, gdy się poznaliśmy. Wspomnienie przemknęło mi przed oczami niczym kadr z filmu lub stare zdjęcie. Leciałem wtedy z Willem na naszą pierwszą misję. Byliśmy tacy młodzi, pełni energii. Chcieliśmy zawojować cały świat, a przynajmniej Afganistan, który wydawał nam się jednocześnie egzotycznym rajem jak i piaskownicą dla dużych chłopców, w której mogliśmy używać naszych zabawek – wszelkiego rodzaju broni. Stacjonowaliśmy z Diablo w innych oddziałach, oddalonych od siebie o setki kilometrów i nie przypuszczaliśmy, że będzie nam dane jeszcze się spotkać. I to w tak tragicznych okolicznościach.
Zdjęcie! – podpowiedział mi zmęczony umysł, zagrzebując myśli tam, gdzie powinny być pochowane. Tylko że one często nawiedzały mnie niczym nagle pojawiające się na ekranie zjawy z horrorów.
– Do diabła! – rzuciłem, czując podekscytowanie. – Dlaczego nie pomyślałem o tym od razu? – mówiłem do siebie, ale wyczułem spojrzenie przyjaciela.
– Tak, tak, tego diabła będziesz mieć dosyć w najbliższym czasie. Już on ci zgotuje cholerne piekło…
– Diablo, przecież nie o tobie mówię – odpowiedziałem z uśmiechem, nawet nie próbując zachować maski, jaką nosiłem przez ostatnie lata. Tylko nieliczni, którzy znali mnie naprawdę, którzy wiedzieli, co przeżyłem, byli w stanie dotrzeć do tej powłoki, do odrobiny mnie samego. Raphael doskonale wiedział, ile kosztowało mnie dopuszczenie do siebie kogokolwiek. – Czy możesz ściągnąć dla mnie zdjęcie Angie?
– Przecież mówiłem ci, że Mike nad tym…
– Pracuje, wiem, ale chodzi mi o zdjęcie z prawa jazdy Ann Levinsky. Chcę je zobaczyć – powiedziałem nieustępliwym tonem.
Diablo zacisnął palce na kierownicy, na sekundę zamykając oczy. Nie obawiałem się wypadku, to nam nie groziło. Co prawda pędziliśmy autostradą, ale prostym odcinkiem. Była ciemna, zachmurzona noc, więc pole widzenia ograniczało się do świateł rzucanych przez reflektory oraz konturów zlewających się z niebem w jedno tło.
– Zadzwoń do Mike’a – powiedział zaraz po rozwarciu powiek, nieznacznym ruchem głowy wskazując swój telefon przypięty w specjalnym uchwycie. Musiał się przecież domyślić, że będę chciał ją zobaczyć. – Powiedz, żeby wysłał ci zdjęcie na maila.
Wyprostowałem się w fotelu, nerwowo ciągnąc za włosy tuż nad czołem. Serce zabiło mocno, a ekscytacja, którą poczułem na początku, przerodziła się w zdenerwowanie. Jakieś mrowienie pojawiło się w okolicy karku, sygnalizując, że tak naprawdę bałem się zobaczyć Angie, choć niczego tak nie pragnąłem, jak właśnie ją ujrzeć. Jak bardzo się zmieniła? Czy zdarzyło się, że minęliśmy się na ulicy, nie wiedząc, że to byliśmy my?
Raczej nie podejrzewałem się o to, bym mógł jej nie poznać. Nawet jeśli ścięła włosy, to nadal była moja słodka, niewinna dziewczyna. Kobieta – nie byliśmy już młodzi.
Sięgnąłem po smartfon przyjaciela, który to zabrał z mojej dłoni, by wpisać hasło. Wybrał też odpowiedni numer i kliknął ikonę głośnika. Mike odebrał po pierwszym sygnale, jakby siedział z telefonem w ręce.
– Co jest, szef? – zapytał młody informatyk, na co ja miałem odpowiedzieć, ale Diablo mnie ubiegł i nakazał mu wysłać zdjęcie Angeliny. Mike nawet nie zapytał o szczegóły, chociażby adres poczty, ale postanowiłem nie wyprzedzać faktów. Chłopak miał smykałkę do hakowania, więc pewnie nie musiałem nic podawać.
Minutę po rozmowie dostałem maila. Ręce mi się trzęsły, gdy klikałem ikonkę, by go otworzyć. Miniaturka zdjęcia była ucięta, nie widziałem całości, ale już rzuciło mi się w oczy, że dziewczyna nie miała blond włosów, a jej szyję zdobiły tatuaże. Wciągnąłem głośno powietrze i czekałem na cud. Nie byłem pewny jaki, ale z pewnością błagałem, żeby to była ona, a nie jakaś podobna kobieta o bliźniaczych rysach twarzy.
– Boisz się? – spytał cicho Diablo.
– Jak cholera, nigdy się tak nie czułem.
– Dlaczego nie próbowałeś jej znaleźć przez media? – zadał pytanie, które i mnie nurtowało od pewnego czasu.
– Nie chciałem robić na nią nagonki. Ci wszyscy dziennikarze, pieprzeni paparazzi, oni... – Nie dokończyłem myśli, Diablo wiedział, o co chodziło. Trąbiliby o mnie i Angie we wszystkich mediach, nasza przeszłość nie byłaby już nasza, a każdego, kto przeczytałby wpis. Już nie raz się przekonałem, że chcący szybko zarobić pseudodziennikarze, dodawali swoje historie do zdjęć, jakie mi wykonali. – Brałem to pod uwagę, ale byłaby to ostateczność.
– Rozumiem – odparł cicho, a ja wiedziałem, że nie było to puste zapewnienie. Znów skupił się na prowadzeniu, mało rzucającego się w oczy, forda expedition. Olivia postawiła na kamuflaż, jeśli chodziło o auto i nas, więc codziennie miałem ubierać blond perukę i ciemne okulary. O motorze nie było mowy, ale zgodziłem się na to, przynajmniej chwilowo, maksymalnie do tygodnia, o czym moja menadżerka jeszcze nie wiedziała. Podobnie Diablo miał się nie rzucać w oczy, ale nie wiedziałem, jak miał to osiągnąć. Może nie był jakoś specjalnie zbudowany czy umięśniony, jednak swoją posturą, wyglądem, groźnym spojrzeniem zwracał na siebie uwagę.
Kliknąłem w zdjęcie, wstrzymując oddech. Zanim się załadowało, minęła może sekunda, ale dla mnie trwała ona niczym godzina. W końcu na ekranie mojej komórki pokazała się twarz kogoś, kogo dobrze znałem, a jednocześnie widziałem pierwszy raz w życiu. Pojawiło się rozczarowanie. Nie tym, że to nie Angie patrzyła w obiektyw, bo na milion procent to właśnie była ona, ale tym, co ze sobą zrobiła. Całą szyję oraz ucięty na fotografii dekolt pokrywały tatuaże. Jak mogła tak się oszpecić? Nie to, że miałem coś przeciwko tatuażom, moje ciało pokrywały dwa rysunki, które miały szczególną wartość, ale nigdy nie eksponowałbym ich w ten sposób jak ona. Patrzyłem dalej, dokładnie skanując milimetr po milimetrze jej twarz. Zadziorny, trochę ironiczny uśmieszek zupełnie do niej nie pasował. Zapadnięte, chude policzki też nie przywoływały w pamięci tej cudownej dziewczyny. Puste spojrzenie niesamowicie niebieskich oczu, które na szczęście nie straciły swojego koloru, patrzyło obojętnie w obiektyw. Czarne, krótkie włosy z opadającymi na czoło kosmykami dodawały drapieżności, ale i lat, a Angie przecież była przed trzydziestką, a nie czterdziestką.
Wypuściłem wstrzymywane powietrze w momencie, gdy ekran przygasł. Pozwoliłem mu całkowicie się ściemnić, po czym zamknąłem oczy i odchyliłem głowę na tyle, na ile pozwalał mi zagłówek. Dusiłem się w swoim ciele, a uczucie to potęgowały zapięte pasy bezpieczeństwa. Choć starałem się unormować oddech, to wciągałem i wydychałem powietrze coraz gwałtowniej. Po głowie chodziło mi tylko jedno słowo „dlaczego”, które szybko przeradzało się w bardziej rozbudowane pytania: dlaczego tak bardzo się zmieniła? Dlaczego nie była sobą sprzed lat? Co na nią wpłynęło?
– Mam się zatrzymać? – spytał Diablo, odwracając twarz w moją stronę. – Cholera! – warknął pod nosem i nacisnął hamulec. Szarpnęło nami do przodu, a samochód zatrzymał się parę metrów dalej.
Odpiąłem się szybko i wysiadłem z forda, po czym, czując świeże, dość chłodne powietrze, oparłem się o maskę, by w następnej chwili na niej usiąść. Patrzyłem przed siebie, na oświetlony przez reflektory kawałek drogi i pobocza, ale widziałem tylko nową twarz Angeliny. Nie tak ją sobie wyobrażałem, nawet po tych dziesięciu latach od naszego ostatniego pożegnania.
– Znajdziemy ją, a wtedy zadasz jej te wszystkie pytania, które odbierają ci rozum – pocieszył mnie, a może raczej próbował rozładować napięcie.
Nie odpowiedziałem. Siedziałem tak jeszcze kilka minut, aż ruszyliśmy dalej. Nad ranem dojechaliśmy do Junction City. Znaleźliśmy dom, który wynajęła Olivia i rozpakowaliśmy graty. Obaj padliśmy na swoje łóżka, nawet nie zastanawiając się, co może przynieść kolejny dzień.
***
– Nie jestem kucharzem, do cholery! Jak ci nie smakuje, to nie jedz! – wrzasnął Diablo, gdy spróbowałem jego jajecznicy z przypalonym bekonem. Smakowała obrzydliwie, ale nie chciałem tego dać po sobie poznać, jednak on zauważył moje skrzywienie.
– Zachowujesz się jak sfrustrowana żona – odparłem kąśliwie. Mijał tydzień od przyjazdu, ale nic nie udało nam się ustalić w sprawie Angeliny. Mike wysłał mi jej zdjęcia, które program szpiegowski wyłapał w Internecie. Na każdym wyglądała prawie tak samo. Krótkie czarne włosy i stopniowo pojawiające się tatuaże, które miała również na ramionach i nogach. Jedno zdjęcie zabolało mnie naprawdę mocno, gdyż szła ulicą z jakimś obdartusem, którego ramię wisiało na jej szyi. Krew we mnie buzowała. Miała prawo do związków, może ten facet był jej narzeczonym czy mężem, ale i tak szalała we mnie zazdrość, że ktoś mógł jej dotykać, a ja nie miałem z nią żadnego kontaktu przez tyle lat. Wszystkie panienki, które pieprzyłem, które praktycznie same pchały mi się do łóżka, nie dorównywały jej nawet do pięt. Gdybym mógł cofnąć czas, z pewnością bym to zrobił. Nie zastanawiałbym się ani jednej sekundy. Tak jak wtedy, gdy przycisnąłem jej nagie ciało do ściany i całowałem do utraty tchu. Nie byłem pewien, co spowodowało, że się od niej odsunąłem, ale czułem, że dobrze zrobiłem. To była przecież młodsza siostrzyczka mojego jedynego przyjaciela, wręcz brata i ją też traktowałem jak najbliższą rodzinę. Od wyjścia z łazienki tamtego pamiętnego dnia, nie byłem już nigdy taki sam. Nie przyznałem się Willowi, do czego się posunąłem, bo pewnie rozkwasiłby mi łeb. Unikałem Angeliny jak trędowatej, chociaż, gdy nie patrzyła ani ona, ani ktokolwiek z jej rodziny, wodziłem za nią wzrokiem, stopując za każdym razem rosnące podniecenie.
Z ulgą wyjechałem na kolejną misję, żegnając się z nią dość krótkim, niekomfortowym uściskiem. Nie rozumiałem swoich uczuć do tej szesnastoletniej dziewczyny, bo przecież panienek mieliśmy z Willem na pęczki i nie potrzebowałem małolaty na karku. Wystarczyło wyjść w miasto, błysnąć nieśmiertelnikami i dziewczyny same do nas lgnęły. W szczególności do przyjaciela, który mamił je błękitem spojówek i dołeczkami w policzkach. Laski to uwielbiały. Ja też nie mogłem narzekać na brak zainteresowania, a trzeba było się wyszaleć, gdyż na misjach mało było okazji na seks, chyba że z panem rączkowskim do jakiegoś wyświechtanego Playboya. Oczywiście mogłem skorzystać z wdzięków luksusowych pań do towarzystwa, ale płatny seks mnie nie kręcił pod żadnym względem. Ani tym bardziej gwałty, o których słyszałem, że się zdarzały. Gdybym dorwał takiego zwyrodnialca w swoim oddziale, nie patrzyłbym na nic, tylko odciąłbym mu jaja.
– Ziemia do Sadmana, o której masz lot?
Ksywka Sadman przylgnęła do mnie jeszcze w samolocie, gdy lecieliśmy na pierwszą misję. Któryś z żołnierzy stwierdził, że wyglądam na smutasa. Miał rację, nie byłem typem zabawnisia czy imprezowicza, a to, że miałem się czym smucić, bo życie mnie nie rozpieszczało, z pewnością było widoczne na pierwszy rzut oka.
– O szesnastej. – Dokładnie o tej godzinie Olivia wyczarterowała mi samolot do Los Angeles, gdzie miałem nagrywać demo nowej piosenki. – Do tego czasu możemy pokrążyć po okolicy.
To właśnie robiliśmy od tygodnia. Zwiedzaliśmy po kolei wszystkie bary, sklepy czy fabryki w Junction City, rozpytując o Ann Lewinsky. Niestety, nikt nic o niej nie wiedział. Oczywiście Raphael rozpoczął poszukiwania od wypytania zastępcy szeryfa, Noah Easona, ale facet trzymał gębę na kłódkę, a co gorsze, zaczął się nami interesować, mimo iż Diablo wyjawił mu, dlaczego jej szukamy i kim jestem. Widocznie dupek z gwiazdą na piersi nie lubił mojej muzyki. A może wiedział coś, o czym nie chciał nam powiedzieć? Może Angie już wyjechała, a ja goniłem za jej cieniem?
– Dobra, zjemy coś w knajpie, do której codziennie jeździ nasz szeryf – odparł, zbierając ze stołu pełne talerze, które wstawił do zlewozmywaka.
– Same się nie umyją – zwróciłem mu uwagę, na co wzruszył ramionami. – Skąd wiesz, do której knajpy jeździ szeryf? – spytałem, wstając od stołu, by dolać sobie kawy z podrzędnej jakości ekspresu. Dom nie wyróżniał się niczym na tle miejscowych budowli, co nam odpowiadało. Zero luksusów, zero pokojówek czy kucharek. No i najważniejsze: zero ochrony poza Raphaelem.
– Moi ludzie go pilnują. Myślisz, że zostawiłbym go bez obstawy? Znam na pamięć jego rozkład dnia. Nie spotkał się z Angeliną, tego jestem pewny. Może ją kryje, a może to faktycznie był przypadek z tym zgubionym prawkiem – rozmyślał na głos. Noah powiedział mu tylko, że ktoś przyniósł na posterunek jej dokument, więc wrzucił zdjęcie Ann Lewinsky do bazy zaginionych, ponieważ takie mieli procedury.
– Mogę wiedzieć, kto pilnuje nas? – zapytałem, bo miałem wrażenie, że nie mówił mi całej prawdy o tym, że byliśmy tu sami. Właśnie się wysypał.
– Za pięć minut widzę cię pod fordem, jak się nie wyrobisz, nigdzie nie jedziesz – zmienił niewygodny dla niego temat.
Zacisnąłem usta, postanawiając wrócić do tej rozmowy. Dopiłem kawę i ruszyłem na górę. Cholerny Diablo doskonale wiedział, że pięć minut to za mało, żeby nałożyć kamuflaż w postaci peruki, wąsów i brody sięgającej piersi. Wyglądałem jak połączenie surfera z wokalistą ZZ Top. Do tego ciemne okulary, czapeczka z daszkiem i mogłem podrywać emerytki.
Cztery minuty i trzydzieści sekund później stałem przy aucie, trzymając brodę, która się jeszcze dobrze nie przykleiła. Raphael tylko machnął dłonią i pokazał, żebym zasiadł za kierownicą. Rzucił mi kluczyki, które złapałem w momencie, gdy prawie uderzyły w karoserię. Gwizdnąłem z dezaprobatą, bo samochód był wynajęty i nie musieliśmy go demolować.
Do Hustonville dojechaliśmy ponad pół godziny później. Droga, którą zapewne pokonuje się w góra dziesięć minut, zajęła nam tyle czasu przez wypadek dwóch aut i motocykla. Odstaliśmy swoje w korku, przez co mieliśmy czas pogadać. Okazało się, że w miasteczku, poza przyjacielem, było czterech jego ludzi. Dwóch pilnowało mnie, dwóch zastępcę szeryfa. Czułem się jak w areszcie domowym. Popularność miała swoje plusy, ale i minusy, które właśnie w tej chwili sprawiały nam mnóstwo problemów.
W końcu zatrzymałem forda na parkingu przy Loco-Bistro. Mimo wczesnej godziny pod lokalem stało już kilka samochodów i ciężarówek. Bar jak bar – pomyślałem, patrząc na ogromny, biały szyld umiejscowiony centralnie nad wejściem.
– Zjemy coś i popytamy o Angelinę – powiedział Diablo, klepiąc mnie w ramię.
Jakiś dreszczyk emocji dosięgnął moich zakończeń nerwowych, wprawiając dłonie w lekkie drżenie. Rozejrzałem się, ale nie dostrzegłem niczego podejrzanego, więc pewnym krokiem ruszyłem za Raphaelem do wejścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro