Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 rozdział

Angelina
 


Wytarłam spocone ręce w poliestrowy fartuszek z falbanką u dołu i logiem knajpy na środku, centralnie na moim brzuchu. I tak był do prania, więc się nie martwiłam, jeśli zostawiłabym na nim jakieś tłuste pozostałości jedzenia. Wierzchem dłoni potarłam czoło, ciesząc się, że za pół godziny kończyłam zmianę. Tego dnia był wyjątkowy ruch na trasie, przy której stał lokal Loco-Bistro, gdzie pracowałam już przeszło dwa miesiące.

– Ann, coś się stało? – zapytała właścicielka, patrząc stroskanym wzrokiem, jak nerwowo przygładziłam krótką czuprynę.

– Nie, Eliano, wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczona – odparłam i odwróciłam się do stolika, który nazywałyśmy dziesiątką, by pozbierać brudne naczynia, w nieładzie porzucone przez grupę motocyklistów. Fuknęłam pod nosem, gdyż nie zostawili napiwku. Zapewne przez moje, nieodpowiednie w ich mniemaniu, zachowanie. To, że wyglądem przypominałam zadziorną harleyówę, nie znaczyło, że taka byłam. Głupie teksty i próby łapania mnie za tyłek zmusiły szefową do wyjęcia na ladę kija bejsbolowego, choć już wcześniej dałam sobie radę z namolnymi facetami swoimi ciętymi ripostami.

– Może odpocznij? Zastąpię cię.

– Nie trzeba, naprawdę. Zaraz powinna pojawić się Charlie – rzuciłam bezbarwnym tonem, powstrzymując się przed powiedzeniem kilku słów za dużo.

Lubiłam szefową, ale gdy zaczynała mi matkować, wybuchał we mnie jakiś wewnętrzny wulkan agresji. Nienawidziłam, jak ktokolwiek się o mnie martwił. Ba, ja nie potrzebowałam, by ktokolwiek się o mnie martwił. Nie mogłam przywiązywać się do ludzi. Niestety, musiałam tu pracować jeszcze przez kilka tygodni, by odkuć się za naprawę auta. Jak na złość, ten złom musiał się zepsuć w małej mieścinie, gdzie nie było porządnego mechanika, a jedynie starszy jegomość, który trudnił się naprawą okolicznych sprzętów takich jak kosiarki i od czasu do czasu traktor. Owszem, mogłam wezwać lawetę i zapłacić setki dolarów za szybkie przywrócenie do życia starego forda, ale zwyczajnie nie miałam na to kasy, więc byłam zdana na łaskę pana Browna. Zanim rozebrał auto, by stwierdzić, co się zepsuło; zanim zamówił części, które chyba jechały powozem przez cały stan; zanim poskładał to wszystko do kupy i uruchomił charczący silnik, minęły trzy tygodnie, podczas których straciłam wszelkie zapasy pieniędzy na przydrożny motel. Na szczęście Eliana się nade mną zlitowała i zaoferowała spanie na tyłach baru oraz pracę u siebie, choć już pierwszego dnia ją o to prosiłam. Widocznie nikt tu nie lubił przyjezdnych. Pewnie po czasie zdałam test na wioskowego świeżaka i w końcu wzbudziłam jakieś ludzkie odruchy czy współczucie.

Zebrałam na tacę naczynia i w pośpiechu wyniosłam je na zaplecze, gdzie szefowa stała z kucharką i coś jej opowiadała żywo gestykulując. Pani Taylor, stara jędza, mnie nie znosiła. Z wzajemnością. Zawsze robiła mi pod górkę swoimi komentarzami, że źle zmyłam gary, niedokładnie wytarłam stoły, nie tak pokroiłam warzywa. Jeśli miała zły dzień, potrafiła się nawet doczepić, że nie zabiłam muchy, co latała natrętnie w pobliżu jeszcze surowego mięsa. Teraz też zauważyłam złośliwy grymas na pomarszczonej twarzy, ale przy drzwiach zadzwonił dzwonek obwieszczający nowych klientów, więc zostawiłam tacę na ladzie i wyszłam, odprowadzana wściekłym wzrokiem kucharki i pobłażliwym szefowej. Wróciłam do sali jadalnej, gdzie przy wolnym stoliku lokował się zastępca szeryfa Junction City, miasteczka na trasie do Lexington w Kentucky. Wkurzało mnie, że tak często przyjeżdżał tu na obiad, zupełnie jakby nie miał u siebie w mieście żadnej knajpy, ale znaczące spojrzenie Eliany nie raz dało mi do zrozumienia, że robił to dla mnie.

– Dzień dobry, Noah, to co zwykle? – spytałam uśmiechając się, choć ten uśmiech nie sięgał moich oczu.

– Ann, usiądź – odpowiedział dość mrukliwie, głową wskazując miejsce naprzeciw siebie. Nie patrzył mi w oczy, a jego twarz miała wyraz formalnej maski.

Od razu przestałam się głupio uśmiechać i mimowolnie rozejrzałam w panice za najszybszą drogą ucieczki. Tyle że gdzie miałabym uciec? Przez Hustonville przebiegały dwie krzyżujące się drogi stanowe oraz dość blisko US Route 127, jednak dookoła były tylko pola, pastwiska i pagórkowaty teren. Niewielkie lasy odznaczały się dość mocno swoim ciemnym kolorytem na tle jasnej zieleni łąk i niedawno posianych zbóż, które łatwo można było pomylić z trawą. Poza tym całe moje życie mieściło się w jednej walizce, laptopie i aucie, które czekały na tyłach Loco. Bez nich nie ruszyłabym się nigdzie, to było najważniejsze na ziemi.
Zacisnęłam pięści i usiadłam, tak jak mi kazał. Domyślałam się, o co chciał zapytać.

– Ann… a właściwie Angelina Larson, prawda?

Gorąc oblał moje ciało, choć na skórze pojawiły się dreszcze.

– Skąd…

– …wiem? – dokończył za mnie, na co podniosłam wzrok z jego dłoni nerwowo miętoszących serwetkę i popatrzyłam w niebieskie oczy. – Sprawdziłem cię. Ann Lewinsky nie żyje od dwóch lat. Miała wypadek samochodowy, po którym zmarła w szpitalu. Dokładnie w Cheney w stanie Waszyngton, gdzie mieszkała od urodzenia.

– Skąd wiesz, jak się naprawdę nazywam? – spytałam cicho, próbując zatrzymać palące łzy. Byłam wściekła na kolesia, który wyrobił mi lewe dokumenty. Z pewnością miał niezły ubaw nadając mi nazwisko zmarłej kobiety. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby Noah mnie zdemaskował. Nie było mowy, żebym wróciła do domu, nawet jeśli rodzice wysłaliby za mną list gończy. Wystarczyło mi, że po ucieczce zdjęciami mojej twarzy wytapetowano całą Amerykę, jakoby ktoś mnie porwał. Matka nie przyjmowała do wiadomości, że nie chciałam jej już nigdy więcej oglądać.

– Wrzuciłem twoje zdjęcie do bazy danych, najpierw przestępców – prychnęłam, w końcu nigdy nie zrobiłam nic złego, nawet nie dostałam mandatu za przekroczenie prędkości, ale kontynuował: – później osób zaginionych.

– Skąd miałeś moje zdjęcie? – spytałam z trwogą, patrząc, jak powoli przesunął po stoliku moje prawo jazdy. Zszokowana sięgnęłam po dokument, zdając sobie sprawę, że Noah mi go ukradł, a ja nawet nie zarejestrowałam tego faktu. Zrobiłam się bardzo nieuważna, przez co poczułam się jak przestępca uciekający przed wymiarem sprawiedliwości, a ja tylko nie chciałam żyć tak, jak kazali mi rodzice.

– Wyjaśnij mi to – zażądał typowo policyjnym, ostrym głosem. Podskoczyłam nerwowo i natrafiłam spojrzeniem na jego wzrok, którym mnie ewidentnie badał.

– Jak widzisz, nikt mnie nigdy nie porwał. Odeszłam z domu z własnej woli.

– Co podać, Noah? – przerwała nam Eliana, stając nad nami i nalewając kawy do filiżanki, którą postawiła przed blondwłosym zastępcą szeryfa. – Ann, stoliki siedem i dwanaście czekają na rachunek, zajmiesz się tym? Nie płacę ci za siedzenie w godzinach pracy.

– Przepraszam, zagapiłam się – odpowiedziałam, podnosząc zdziwiony wzrok na szefową. Nigdy nie okazała mi swojej wyższości, musiałam ewidentnie zrobić coś bardzo nieodpowiedniego, że aż tak ją wkurzyłam.

Poderwałam się zza stolika, a Noah wykonał taki gest, jakby chciał mnie zatrzymać. Jednak nie mógł, chyba że zamierzał mnie aresztować, choć nie wiedziałam za co. Może jedynie za posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Nie byłam już nastolatką, którą musiałby doprowadzić do rodziców, gdyż od ucieczki z rodzinnego Wilmington minęło dziesięć lat. Szybko podeszłam do wspomnianych stolików, ale nikt z biesiadników jeszcze nie wychodził, a nawet miałam wrażenie, że poczuli się, jakby byli wypraszani z lokalu. Przeprosiłam więc za pomyłkę, która musiała nastąpić i z zamiarem porozmawiania z szefową, odwróciłam się w stronę przejścia na zaplecze. Eliana stała w drzwiach i ruchem głowy nakazała mi podążyć za nią. Nie rozumiałam, o co jej chodziło, więc spełniłam rozkaz, choć z nerwów cała się trzęsłam.

– No szybciej – ponagliła mnie i wskazała korytarz na tyły, gdzie był mój pokój. – Uciekaj, zajmę się nim. Masz – wcisnęła mi w dłoń zwitek banknotów – powinno na jakiś czas wystarczyć.

– Ale… – próbowałam coś powiedzieć, przerwać popychanie mnie w stronę tylnego wyjścia, jednak szefowa była nieugięta, mimo że górowałam nad nią o prawie głowę.

– Za domem O’Connora jest zjazd w polną drogę, tamtędy szybko dostaniesz się na autostradę. Zanim Noah wezwie pomoc, będziesz daleko. Leć już!

Naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć. Dałam się wyprowadzić na zewnątrz, na tyły restauracji, gdzie stały kontenery na śmieci. Stąd też wchodziło się do mojego pokoju, który kiedyś był składzikiem na narzędzia. Dodatkowo Eliana objęła mnie i krótko uścisnęła, dodając otuchy. Szybko otarła łzy z kącików oczu i wróciła do środka.

Pieniądze w mojej dłoni dość mocno ciążyły, a serce wciąż kołatało przestraszone. Co takiego się właśnie wydarzyło? Co pomyślała sobie szefowa, że wypchnęła mnie z lokalu ze zwitkiem banknotów, umożliwiając ucieczkę? Czy musiałam to wiedzieć? Przecież miałam się nie przywiązywać do ludzi. Wystarczyło zabrać torbę z rzeczami i odjechać stąd szukać szczęścia gdzie indziej.
Skrzywiłam się, gdy pomyślałam o szczęściu. Pieprzona ułuda! Byłam szczęśliwa tylko przez jeden krótki moment w swoim życiu, później to była tylko wegetacja, nic więcej.

W odruchu złości, że zostałam zdemaskowana, wyjęłam klucz od pokoju, otworzyłam nim blaszane drzwi i weszłam do środka. Wyświechtana torba leżała tuż obok tapczanu, na którym spałam przez ostatnie dni. Na maleńkim plastikowym stoliku, którego uszczerbiony brzeg skierowałam do ściany, stał laptop, w którym przechowywałam najważniejsze dla mnie zdjęcia. Jego, Chrisa. Szybko odegnałam łzy. Wydarzenia sprzed lat wciąż na mnie ciążyły, nie pozwalając ruszyć dalej.

Spakowałam ciuchy do torby, włącznie z laptopem i ładowarką. Więcej osobistych rzeczy nie posiadałam, chyba że szczoteczkę do zębów, mydło i maszynkę do golenia, ale te zostały w łazience. Nie miałam jak się tam niepostrzeżenie dostać, gdyż do niewielkiego pomieszczenia wchodziło się przez kuchnię. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju i wyszłam, zostawiając klucz w drzwiach. Wsiadłam w mojego staruszka, odpaliłam silnik i wyjechałam poza teren restauracji.

Niecały kilometr później skręciłam w drogę, o której mówiła Eliana i… puściłam nogę z gazu. Było lekko pod górę, więc auto dość szybko samo wyhamowało. Zaciągnęłam ręczny, by nie stoczyć się w przydrożny rów.

Dlaczego uciekłam? – ta myśl kołatała się w umyśle, przyprawiając o ból głowy. Potarłam miejsce między brwiami, po czym kilka razy nacisnęłam ten wrażliwy punkt i ucisk zniknął. Nauczyła mnie tego babcia, czasem nie trzeba było się faszerować tabletkami. Uczyła mnie też tego, że lepiej stawić czoła przeciwnościom, a nie od nich uciekać. A ja uciekałam od dziesięciu lat.

To nie znaczyło, że nagle postanowiłam wrócić na łono rodziny, bo tej już od dawna nie było, ale nie musiałam uciekać od Eliany. Ani od Noah, choć akurat jego uważałam za natręta. Wiedziałam, że nie mogłabym z nim być. Już nie raz próbowałam, ale ani seks, ani tym bardziej uczucia nie wchodziły w grę, jeśli to nie był Christopher. Miałam na jego punkcie obsesję. Inwigilowałam go na każdym kroku. Prześladowałam w Internecie. Jeździłam po całym kraju, gdy ruszał w trasę. Tak jak tym razem, tyle że przez zepsute auto utknęłam w Hustonville, gdy jechałam na koncert odbywający się w Cincinnati pięć tygodni temu. Sławny muzyk mocno odbiegał od ludzi jego pokroju. Wciąż za czymś gonił, wciąż pojawiał się w innych częściach kraju. Czasem dawał tam koncerty, ale były to niezapowiedziane wcześniej wydarzenia.

Uderzyłam dłońmi o kierownicę, przez przypadek włączając klakson. Głośny dźwięk przypomniał mi, co tu robiłam. Zamknęłam Chrisa w pokoju pełnym wspomnień, odetchnęłam głęboko, zwolniłam ręczny i zawróciłam auto na trzy. Dwie minuty później zajechałam przed główne wejście Loco, pod którym stali wykłócający się Noah i Eliana. Oboje zatrzymali się w półsłowa z otwartymi ustami. Uśmiechnęłam się cynicznie i wysiadłam z auta.

– O’Connor powiedział, że jeszcze dzisiaj dostarczy ci jajka i świeżą wołowinę. Miał jakieś kłopoty z samochodem, ale już jest w porządku. Charlie przyszła? – spytałam, stając naprzeciw szefowej, która zamknęła usta i skinęła głową. – W takim razie schodzę ze zmiany. Noah? Czy jeszcze masz jakieś pytania?

– Wiesz o nagrodzie, prawda? – zadał pytanie, przytomniejąc nagle.

– Tak, doskonale o niej wiem, dlatego właśnie posługuję się fałszywymi dokumentami. Zamierzasz mnie za to aresztować? Wypisać mandat? A może nakablujesz mojej matce, gdzie przebywam?

Nie musiałam przypominać, że byłam dorosła, to akurat było widoczne na pierwszy rzut oka, i nikt z rodziny nie miał nade mną żadnej władzy. Posłałam mu zimne spojrzenie, po którym już nie miał nic do powiedzenia. Chyba zdał sobie sprawę, że ja nie lubię go w sposób, w jaki on lubił mnie. Pokręcił głową bez przekonania, pożegnał się oficjalnie i odjechał.

Patrzyłyśmy za policyjnym wozem, jak mężczyzna nerwowo wciskał gaz, że aż tabuny kurzu wydobywały się spod kół, tworząc chmurę pyłu.

– Dziękuję, że mnie kryłaś, choć to nie było potrzebne. Nie jestem przestępcą, Noah nie ma mnie za co aresztować – usprawiedliwiłam się do szefowej.

– Myślałam, że uciekasz przed jakimiś zbirami albo mężem tyranem. Ann, tak bardzo zbladłaś, gdy Noah kazał ci usiąść przy stoliku. Nie słyszałam, o czym rozmawialiście, ale wiedziałam, że muszę ci pomóc.

– Właśnie – wyjęłam z kieszeni zwitek pieniędzy i oddałam go Elianie – proszę. Jeszcze raz dziękuję.

– Zostaniesz?

– Jakiś czas… dopóki nie zapracuję na kolejną podróż.

– Ale napędziłaś mi stracha – stwierdziła ze śmiechem, obejmując mnie ramieniem, choć musiała je podnieść wysoko do góry; wzrostu dodawały mi stare, zniszczone wojskowe buty na grubej podeszwie, które ukradłam bratu w innym życiu. – Napijemy się kawy?

– Chętnie. Chyba jestem ci winna wyjaśnienia.

– Ann, jedyne, co chciałabym wiedzieć, to twoje prawdziwe imię. Resztę opowiesz mi, jak będziesz na to gotowa – rzekła wspaniałomyślnie, choć dałabym sobie uciąć mały palec, że zżerała ją ciekawość.

– Angelina – rzuciłam, stając u szczytu schodów, tuż przed wejściem do lokalu. Zauważyłam kilka ciekawskich spojrzeń, rzucanych nam przez klientów, ale zignorowałam je, stając tyłem do okien. – W wieku osiemnastu lat uciekłam z domu. Złożyło się na to wiele czynników…

– Boże, byłaś molestowana przez ojca, a matka ci nie pomogła? – spytała cicho, snując domysły. Przyłożyła przy tym dłoń do ust, jakby bała się tego, co powiedziała.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Skąd ona brała takie pomysły?

– Nie, akurat mój ojciec był i jest w porządku. Czasem do niego dzwonię, ale nasze rozmowy trwają dosłownie kilkadziesiąt sekund. Uciekłam przez matkę i wydarzenia, o których nie chcę teraz rozmawiać. To… skomplikowane i bardzo dla mnie trudne.

Samo mówienie o przeszłości było dla mnie nie lada wyczynem, ale po akcji sprzed kilku minut wiedziałam, że szefowej mogę zaufać.

– Jesteś naturalną blondynką, prawda?

– Co? – odpowiedziałam pytaniem, bo akurat czegoś takiego się nie spodziewałam.

– No, twoje włosy. Ten czarny kolor ci nie pasuje.

– Wyjaśnij mi jedno – zaatakowałam, bo nie potrzebowałam, żeby nagle zaczęła się wtrącać w moje sprawy. Właśnie dlatego nie angażowałam się w żadne dłuższe znajomości, o związkach nawet nie wspominając. – Dlaczego zwlekałaś z zatrudnieniem mnie aż trzy tygodnie, a teraz mi matkujesz?

Wyraźne zdziwienie i szybko zastępujący je żal pojawiły się w dużych, brązowych oczach szefowej. Nerwowo poprawiła siwiejące włosy, które chyba nigdy nie widziały farby.

– Nie byłaś miła, gdy pytałaś tu pierwszy raz o pracę. Poza tym, twój wygląd, te tatuaże… bałam się ciebie. Dopiero, jak usłyszałam opowieść o gangsterce z motelu, co własnym ciałem obroniła chłopca od Stanleyów przed ciężką ręką jego dziadka, zaczęłam na ciebie patrzeć inaczej. Siadałaś z laptopem w kącie, nie zwracałaś na nikogo uwagi, nie zaczepiałaś ludzi. Byłaś smutna. Zmęczona życiem. Postanowiłam ci pomóc, bo chyba nikt nie wyciągnął do ciebie pomocnej dłoni od dawna, prawda?

Eliana miała łzy w oczach, a na moim gardle ktoś zawiązał supeł i coraz mocniej ściskał. Nie płakałam od bardzo dawna. Teraz też nie mogłam się rozkleić.

– Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam – spuściłam z tonu. – Masz rację, stronię od ludzi. Nie chcę się do nikogo przywiązywać. Nie zatrzymam się tu na długo, więc jeśli liczysz, że możesz mnie uleczyć, to jesteś w błędzie. Nie przywiązuj się do mnie, bo znów pognam tam… – gdzie on, chciałam dodać – gdzie mnie licho zaniesie – zakończyłam.

Szefowa przytaknęła, usatysfakcjonowana moją odpowiedzią, mimo że ja już czułam wyrzuty sumienia, a jeszcze nie zdążyłam przetrawić tego, co powiedziałam. Z czego się zwierzyłam.

– To pijemy tę kawę? – zapytała Eliana, szturchając mnie w ramię.
Nie wiedziałam, czy próbowała grać wyluzowaną pannę w średnim wieku, czy właśnie pokazała kawałek siebie.

– Jasne, gangsta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro