Rozdział 3. Sprzeczność zdań.
Od poznania Oscara minął tydzień. Miło się mi z rozmawia. Od kąt się poznaliśmy zaczęliśmy się spotykać w kawiarni by porozmawiać o książkach. Wczoraj Crowley w czasie rozmowy przez telefon zrobił mi awanturę o to, że rozmawiam z Oscarem. Mocno się wściekł. On się zachowuje jakby był zazdrosny. Przecież nie ma on o co być zazdrosny. Przecież my tylko rozmawiamy. Nie wiem co temu demonowi wlazło do głowy. Właśnie spacerowałem po parku nucąc sobie pod nosem. Spojrzałem na jedno z drzew. Był o nie oparty Crowley. Pamiętam, że raz pokłóciliśmy się o to, że nazywałem go Crawley.
-Musimy pogadać.- Warknął spoglądając na mnie. Demon podszedł do mnie ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. Nim zdążyłem coś powiedzieć ten odezwał się pierwszy.- Nie chce tego kretyna widzieć koło ciebie.- Powiedział wściekle patrząc na mnie. Prychnąłem krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Crowley to co z tobą mam rozmawiać o książkach przy winie? Ja tego nie widzę. Poza tym Oscar jest miły i z nim normalnie mogę porozmawiać o książkach.- Powiedziałem wściekły patrząc na demona.
-Ta rozmawiacie. Co będzie dalej? Wylądujecie w łóżku?!- Krzyknął wściekły na co pokręciłem głową wściekły.- Co kręcisz głową jak tępy?! Prawdę mówię! Tacy jak oni poczekają na okazję by potem się takimi jak ty zabawić by oszczędzić to co ma w kieszeni!- Ponownie krzyknął Crowley patrząc się na mnie niczym rozjuszony byk.
-Wiesz co? Odczep się ode mnie i zajmij się swoim nosem Anthony J. Crowley'u.- Warknąłem wściekle po czym poszedłem w swoją stronę. Kłótnia z tym demonem podniosła mi ciśnienie. Jedyne co by mi teraz pomogło to porządna lampka wina i dobra książka.
-Aziraphale!- Usłyszałem wołanie Oscara. Odwróciłem się i zauważyłem chłopaka. Biegł w moją stronę. Od zaczęcia się naszej znajomości przeszliśmy na "ty" by było nam wygodniej.- Coś się stało? Nie wygląda pan wesoło jak zawsze.- Powiedział chłopak patrząc na mnie.
-Po prostu... Pokłóciłem się z przyjacielem z którym znam się szmat czasu. Po prostu nie rozumie on tego, że zacząłem poznawać nową osobę. Zaczął wygadywać głupoty o tej osobie i... Pokłóciliśmy się.- Powiedziałem patrząc się na Oscara.
-Cóż też tak miałem kiedyś w Paryżu. Mój współlokator się mocno martwił o mnie aż żyć mi nie dawał. W końcu nie wytrzymałem i wyjechałem zostawiając mu krótki list.- Powiedział brunet po czym zaczynając z nim iść. W czasie drogi rozmawialiśmy. W końcu doszliśmy do mojej księgarni. Weszliśmy do środka.
-Nie wiem co ci zaproponować. Mogę zrobić kawę, herbatę albo kakao.- Powiedziałem zdejmując płaszcz który powiesiłem na wieszaku tak samo zrobił młody Wilde. Ten spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Może kakao. Najlepiej z piankami.- Powiedział uśmiechając się zadowolony. Również się uśmiechając poszedłem przygotować nam gorące kakao. Kiedy je przyniosłem usiedliśmy naprzeciwko siebie. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim.- Nie wiem czy to już ktoś ci mówił ale... Wyglądasz jak prawdziwy anioł.- Powiedział łapiąc mnie za dłoń. Odwróciłem wzrok.
-Oscarze nie gadaj głupot. Nie wyglądam jak anioł. Nie mam nawet chudej sylwetki.- Powiedziałem zabierając nieco ręce. Na moje słowa zielonooki się zaśmiał.
-Daj spokój jak dla mnie jesteś jak anioł i to najprawdziwszy.- Powiedział Oscar na co się uśmiechnąłem patrząc na niego. Może miał rację, a może nie. Dobrze, że nie wie o tym, że jestem na prawdę aniołem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro