Rozdział 7
Jamie
Punktualnie o dziewiątej rozległo się pukanie do drzwi. Za nimi czekały trzy kobiety obładowane różnymi rzeczami. Zaprosiłam je do salonu, a one od razu wzięły się do pracy. Po dobrej godzinie nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam w lustrze. Moje włosy były spięte na czubku głowy w jakiś skomplikowany warkocz, a kilka luźnych kosmyków opadło swobodnie wokół twarzy. Wyglądało to fantazyjnie i świeżo. Mówiąc krótko, dziewczyna w lustrze niczym nie przypominała mnie. Byłam elegancka, piękna.
Moje oczy były delikatnie podkreślone czarnym tuszem i cieniami w różnych odcieniach szarości oraz srebra, a róż na policzkach sprawiał, że wyglądały one na lekko zarumienione. Usta podkreślone zostały jasnoróżowym błyszczykiem. Nigdy nie nakładałam makijażu, przez co czułam się teraz dziwnie, ale pięknie. Podobała mi się dziewczyna, na którą spoglądałam w lustrze.
Koronkowa sukienka od Barisa elegancko leżała na mojej talii. Pięknie wpasowywała się w jasne czółenka na niskim obcasie. Czułam się jak księżniczka z bajki o Kopciuszku. Tyle że ja nie spotkałam na swojej drodze księcia, a bestię.
Kobiety po skończonej pracy wyszły z domu, a ja czekałam zdenerwowana na kierowcę. James miał mnie zawieźć na sesję. Ciekawa było, co to było za miejsce. Powinien być lada moment.
Auto podjechało po dziesięciu minutach. Wzięłam torebkę i szybko zeszłam na dół. Kierowca biznesmena na mój widok się uśmiechnął, a nawet otworzył drzwi
– Dzień dobry, panno Karth – uśmiechnął się od ucha do ucha.
Skinęłam głową i wsiadłam do auta. Na miejscu po drugiej stronie, przy oknie, w smokingu siedział Harding. Wyglądał zjawiskowo, przez co z trudem mogłam oderwać od niego wzrok.
– Dzień dobry, Jamie, pięknie wyglądasz – był sztucznie miły i nie odrywał ode mnie wzroku.
– Dziękuje, ale nie musisz mi komplementować. Nie potrzebuję tego, bo znam swoją wartość – odpowiedziałam chłodno.
Mężczyzna całą drogę milczał. Siedział wpatrzony w ten telefon. Zastanawiałam się, czy nie należy on do osób, które są uzależnione od nowoczesnej technologii, to już nie pierwsza taka sytuacja. Po godzinie drogi byliśmy na miejscu. Droga była męcząca. Przebywanie z Hardingiem w jednym aucie, mnie męczyło. Mój narzeczony wyszedł pierwszy, poczekał, aż wysiądę i złapał mnie za rękę. Poszliśmy na miejsce naszej sesji, gdzie czekała już na nas ekipa zdjęciowa. Kolorowe światełka oplatały drzewa i przypominały migoczące girlandy. Na soczyście zielonej trawie był rozłożony ogromny, piknikowy koc, a tuż obok znajdował się elegancki bufet z butelkami schłodzonego wina. Cała sceneria tworzyła bajkowy nastrój i emanowała urokiem. – To jest... niesamowite – powiedziałam, zwracając się do Barisa.
Mężczyzna nie wydawał się zachwycony tym widokiem. Sprawiał wrażenie obojętnego.
– Cieszę się, że ci się podoba, ale nie przyzwyczajaj się – powiedział chłodno mój narzeczony i ruszyliśmy w stronę fotografa.
Czar chwili prysł, ale czego można było się po nim spodziewać?
Sesja zdjęciowa została wykonana w ciągu dwudziestu minut. Przez ten czas uśmiechając się, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Próbowaliśmy być szczerzy, ale nie bardzo mi to wychodziło.
Spoglądanie na niego przypominało wpatrywanie się w słońce. Intensywność spojrzenia była nie do zniesienia, ale za każdym razem, gdy odwracałam wzrok, fotograf krzyczał: „patrz w jego oczy!".
Upokarzające było zostać upomnianym przez jednego z najbardziej znanych fotografów w Londynie, ale czułam zażenowana, gdy, patrzyłam w lodowato niebieskie oczy mojego przyszłego męża. Gdy skończyliśmy sesję, odepchnęłam Hardinga, a następnie odetchnęłam z ulgą.
– To zrobi wrażenie na „The Times " – powiedział zadowolony fotograf. Przewróciłam oczami. Miałam dość udawania zakochanej.
– Żeby tylko nikt się z tej słodkości nie udławił – powiedziałam cicho do siebie.
– Coś mówiłaś?
– Nie, nic.
Odwróciłam wzrok na ekipę, która pakowała sprzęt. Co chwile na nas zerkali.
Sceneria była bajeczna jak marzenie niejednej kobiety. Zrobiło mi się przykro, że to wszystko było udawane, na pokaz. Nic z tego nie było prawdziwe, bo q innym wypadku latałabym ze szczęścia jak motyl. Niestety moje skrzydła nie chciały wzlecieć.
– Za kontrakt, moja droga Jamie – powiedział szyderczo i pocałował mnie lekko w usta. Nie wyobrażałam sobie, że przez trzy lata on będzie taki kpiący i oschły w stosunku do mnie. Przecież to Baris chciał tego ślubu, więc powinien przestać traktować mnie jak wroga, tylko jak kogoś, kto wyświadcza mu przysługę.
Po odjechaniu ekipy chłopak od razu zmienił swoje nastawienie. Nie bacząc na nic, kazał mi iść z nim do auta, po drodze informując, że wraz z kierowcą odwiezie mnie do domu. Całą trasę milczeliśmy. Droga powrotna była katorgą. Żadne z nas się nie odzywało, a atmosfera była nie do zniesienia.
Po powrocie weszłam od razu pod prysznic. Ciepła woda spływała po mojej skórze i dawała upragnione ukojenie. Podczas kąpieli analizowałam ostatnie wydarzenia. Wysuszyłam ciało ręcznikiem i wślizgnęłam się w piżamę, mimo iż była dopiero godzina osiemnasta.
Emily dzisiaj nocowała u Jeremiego, nowego chłopaka, z którym miała spotkanie. Chciałam przyjaciółce wszystko opowiedzieć, ale byłam zupełnie sama. Nie lubiłam, w takich chwilach, samotności. Musiałam zająć czymś myśli, by nie zadręczać się bardziej.
Chcąc odgonić głosy, kłębiące się w mojej głowie, na inne tory, więc zrobiłam swoją ulubioną pizzę wegetariańską. Gdy wyjęłam z piekarnika, nalałam sobie lampkę wina i poszłam do salonu. Włączyłam telewizor. Akurat leciał mój ulubiony serial. Oglądałam w skupieniu losy ulubionych bohaterów.
Zajadałam się przepyszną kolacją i nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i się skrzywiłam. Na ekranie pojawił się numer Hardinga.
Czego ten człowiek jeszcze dzisiaj chciał? Było przed dwudziestą, więc zastanawiałam się, po co dzwonił. Odebrałam telefon i nim zdążyłam się odezwać, usłyszałam jego głos.
– Otwórz drzwi – powiedział bez żadnych uprzejmości.
Rozłączyła się, cicho westchnęła, a następnie poszłam otworzyć. Zaczęłam się zastanawiać, czemu on nie zadzwonił normalnym dzwonkiem, ale tacy jak Baris, chyba nie wiedzą, co to takiego jest.
– Nie zaprosisz swojego narzeczonego do środka? – zapytał. Mężczyzna był pijany, alkohol czuć było od niego na kilometr.
– Wejdź – powiedziałam zdziwiona jego wizytą, nie kwapiąc się specjalnie na to, by być dla niego miłą.
Wszedł bez żadnego wytłumaczenia swojej wizyty, poszedł do salonu i wygodnie na fotelu tak, jakby był u siebie.
– Napijesz się czegoś? – zapytałam, nie siląc się na bycie uprzejmą.
– Herbaty – wybełkotał.
Zrobiłam nam herbaty i zaniosłam do salonu. Usiadłam na kanapie, czekałam, aż zdradzi mi powód swojej wizyty.
– Jestem pod wrażeniem, spisałaś się dzisiaj na sesji – wypalił.
– I przyszedłeś po to, by mi to powiedzieć? – zapytałam, dając mu do zrozumienia, że nie podoba mi się jego wizyta.
– Nie – odpowiedział.
– To po co? – byłam coraz bardziej poirytowana. Nie miałam ochoty na towarzystwo tego człowieka, a już na pewno nie tego wieczoru.
– Muszę mieć powód, by przyjść do mojej narzeczonej? – zapytał gniewnie, patrzył na mnie swoim przeszywającym spojrzeniem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby był trzeźwy, to czy też by przyszedł. Był jedynym człowiekiem, którego się bałam, a zarazem, który mnie pociągał w jakiś dziwny, nieznany mi sposób.
Siedzieliśmy tak w milczeniu i piliśmy herbatę. Czas się wlókł nieubłaganie. Mój przyszły mąż się nie odzywał, ale cały czas mnie obserwował. Chciałam, by już poszedł, ale facet wcale tego nie zamierzał zrobić. Po jakichś dziesięciu minutach w końcu się odezwał.
– Moja narzeczona. Jak to śmiesznie brzmi. Wielki Baris Harding się żeni – ironizował. – Za to ty powinnaś się cieszyć. Będziesz żoną najlepszej partii w kraju – powiedział aroganckim tonem.
Co za narcystyczny dupek.
Nigdy w życiu nie spotkałam człowieka, który byłby tak bardzo skupiony na sobie. Nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem. Dobrze wiedziałam, że to może go rozjuszyć.
Mężczyzna wstał, spojrzał na mnie gniewnie. Wyglądał, jakby chciał mnie pozbawić życia. Z jego oczu strzelały pociski.
– Czy ty się ze mnie śmiejesz?! – krzyknął.
– Nie, wydawało ci się. Poza tym jestem u siebie. Mogę się śmiać do woli, kiedy mam na to ochotę – odpowiedziałam, wstając na nogi.
Jegomość patrzył na mnie pustym wzrokiem. Po chwili podszedł blisko i chwycił mnie mocno za ramiona. Przyciągnął z siłą do siebie i przywarł do moich ust. Chciałam, by przestał, ale trzymał tak mocno, że nie mogłam się wyrwać. Szukał językiem wejścia do ust, ale nie zamierzałam niczego ułatwiać.
Oderwał po chwili swoje, po czym zaczął pchać nas w stronę ściany. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Ze złości, aż z Hardinga kipiało. Gdy się zderzyłam z twardym podłożem, ponownie wpił się ustami, gwałtownie wdzierając się językiem do środka.
Byłam przerażona, a jednocześnie podniecona. Całował tak dobrze. Wargi miał takie miękkie jakby stworzone do pieszczot. Dłużej nie mogłam wytrzymać, zaczęłam odwzajemniać pocałunki. Nasze języki odnalazły wspólny rytm. Zatraciliśmy się w smakowaniu siebie, całując się dziko i namiętnie. Nasze języki walczyły o dominację. W tamtej chwili pozwoliłam, by zawładnął mną całkowicie. Całował wyśmienicie, a jeszcze lepiej smakował. Doskonale zdawał sprawę z tego, jak sprawić kobiecie przyjemność..
Następnie ręka mężczyzny zjechała wzdłuż mojego ciała. Włożył swoją dłoń w spodnie od piżamy i zaczął pocierać moje intymne miejsce. Po chwili wsunął palec w szparkę, co sprawiło, że nieświadomie jęknęłam. Było to tak cholernie przyjemne. Zapragnęłam, by trwało to dalej. Narzeczony zaczął poruszać swoim palcem, na co ciało zareagowało przyjemnym dreszczem. Nie uszło to jego uwadze.
Wtedy przestał. Cofnął dłoń, oderwał się od moich ust i spojrzał triumfująco. Stałam oparta o ścianę w całkowitym szoku. Oczy miałam zamglone, nie wiedziałam, co się dzieje. Nastrój tego człowieka zmieniał się w ułamku sekundy. Był jak chorągiewka na wietrze.
– Oj Jamie, nie wiedziałem, że tak łatwo można cię podniecić. Zapamiętam to – rzekł aroganckim tonem. Chciałam mu przyłożyć, ale stałam jak oniemiała i patrzyłam, jak zmierza w kierunku drzwi wyjściowych. Minęła chwila, zanim się ocknęłam i wróciłam do rzeczywistości.
Co za drań! Palant! Jak on śmiał!
Z natury byłam osobą spokojną, ale jednocześnie zdecydowaną. Przyjdzie czas, gdy tak samo zagram mu na uczuciach. Nie chodziło o jego pewność siebie, ale o chamskie, impertynenckie zachowanie. Każde nasze spotkanie było coraz gorsze. Jazda na rollecosterze to pikuś. Na dodatek przy nim zamieniałam się w cichą, szarą myszkę, którą można sterować.
Na samą myśl o tym, że miałam być żoną kogoś takiego, czułam, że zbierało mi się na wymioty, jakbym co najmniej zjadła coś niestrawnego.
Oj, Jamie, że też na twojej drodze musiał stanąć akurat Baris Harding.
Moje myśli, cały wieczór, nadal dryfowały wokół zdarzeń ostatnich dni oraz wokół tego, co się stało kilka godzin temu. Nienawidziłam tego człowieka, zbyt łatwo dałam się podejść. Dlaczego, cholera, pozwoliłam się całować? Czemu moje ciało reagowało na niego w ten sposób? Byłam zła sama na siebie za to, że tak uległam.
Nie rozumiałam, dlaczego przy nim byłam taka słaba, ale wiedziałam jedno. Musiałam bardziej się pilnować. Nie mogłam dawać wyprowadzać się temu facetowi z równowagi.
Tylko te jego usta...
Cholera, Jamie, jakie usta! Żadnego całowania z tym bufonem. Żadnego !
Zrezygnowana w końcu zwlekłam się z kanapy i poszłam spać. Wierciłam się w łóżku nieustannie. Chciałam zasnąć, by nie myśleć, jednak sen, jak na złość, nie nadchodził. Jakby ktoś celowo wbił mi tego faceta do głowy i pilnował, aby tam już został na stałe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro