Rozdział 010 „Dziwne przypadki w Mystic Falls"
Kroniki Proroka Codziennego 011:
Hej kochani!
Obiecałam sobie, że nie będę narzekać. W końcu narzekanie nic nie pomaga, prawda? Jednak nie mogę. Nie cierpię, nienawidzę tej zimy. Kiedy pisze ten rozdział za oknem jest z minus piętnaście stopni. To jakaś masakra. Brakuje mi chociaż odrobiny słońca. Mam też dziwne wrażenie, ze moje rozdziały też są jakieś takie...ponure? Postaram się o trochę humoru! W końcu mamy swojego Damona, czyż nie?
Tymczasem zapraszam do czytania i komentowania! Milej lektury!
*~*~*
Stefan z wdzięcznością wychylił kolejny woreczek z krwią.
Nie liczył już który. Potrzebował odzyskać siły. Dzięki nim mógł to zrobić. Na szczęście Damon i Freya wzięli ze sobą zapasy. Był im naprawdę wdzięczny. Jednak strasznie długo czekał na ratunek. W tym momencie ciężko mu było określić jak długo. Stracił rachubę czasu konając z wycieńczenia. Wiedział, że niewiele mu brakowało do wysuszenia organizmu. Na szczęście teraz mógł dojść do siebie całkowicie.
- Więc Jess i Marcel zniknęli, a miasteczko jest pod wpływem jakiegoś zaklęcia? – zapytał upewniwszy się, czy dobrze wszystko zrozumiał. – Nie wiedziałem, że Caroline ma siostrę. Mocno skomplikowana z niej osoba. Ciekaw jestem co chciała przez to osiągnąć. Kompletnie nie rozumiał jej planów.
- Niech tylko dorwę sukę! – pieklił się wyraźnie Damon. Nienawidził gdy ktoś robił z niego idiotę. A ona z pewnością zrobiła. Po raz ostatni. Poprzysiągł, że osobiście ją zabije. Damon zawsze był mściwy. Tym razem też nie zamierzał odpuścić. Nic go nie powstrzyma.
- Wyluzuj ... - Stefan usiłował uspokoić brata. Freya zdjęła rzucone zaklęcie. Była naprawdę potężną czarownicą. Musiał przyznać, że zaimponowała mu. Jako ludzka siostra brata kompletnie nie pasowała do tej pokręconej rodzinki. Wręcz przeciwnie. – Musimy mieć plan. I jeszcze wcześniej odzyskać Caroline. Porzuciła swoje człowieczeństwo przez co nie jest sobą. Może popełniać jakieś chore błędy.
- Gdzieś w tym wszystkim jest wasz przyjaciel Matt Donovan. Wyczułam od niego dziwne wibracje ... - wyznała po namyśle. Nie sprawdziła go zbyt dobrze. Nie było na to czasu. Chciała odnaleźć Marcela i wyjechać stąd. Zaczynała rozumieć, że przyjazd tutaj był błędem. Nie powinna słuchać Marrcela. Jednak bywał bardzo despotyczny. Czasami wręcz przypominał Klausa. Westchnęła cicho.
- Musimy z nim porozmawiać ... - mruknął Stefan. Odetchnął kiedy opuścili tę tajemniczą willę. Obiecał sobie kiedyś tu wrócić i odkryć więcej zagadek tego miejsca. Czuł, że niejedną niespodziankę mogą odkryć. W przyszłości Stefan zamierzał odkryć o co tu chodzi. Skąd się wzięła tajemnicza magia. Jednak teraz musieli działać. Evie Forbes planowała coś bardzo złego. Zamierzali odkryć co takiego. – Wcześniej jednak sprowadźmy Caroline i odzyskajmy Mystic Falls. Potem będziemy musieli działać bardzo ostrożnie. Nie wiemy kto, dlaczego. Ostatnio jest za wiele podejrzanych rzeczy. Wyszli na zewnątrz. Stefan z wielką ulgą odetchnął pełną piersią. Tego mu brakowało przez ostatnie dni. Pierwsze swoje kroki skierowali w stronę The Grill. Dobiegała ich stamtąd głośna muzyka. Oznaka chaotycznej imprezy.
- Na wszelki wypadek! – mruknął Damon wyciągając kołek. Nie miał zamiaru zabijać Caroline. Chodziło głównie o jej siostrę, ale Stefan nie musiał o tym wiedzieć. Jako pierwszy wszedł do środka. Już z daleka widział Caroline. Tańczyła na barze ubrana w dość wyzywający wygląd. Skrzywił się z niesmakiem. W niczym nie przypominała mu dziewczyny ze szkolnej ławki kiedy poznał ją po raz pierwszy. Kiedy tylko ich zobaczyła zeskoczyła z baru i stanęła naprzeciw.
- Ośmielasz się teraz przychodzić po tym jak mnie wystawiłeś? – warknęła gniewnie na widok Stefana. Została oszukana. I nie kryła swojego bólu. Naprawdę jej zależało. Myślała iż mogą stworzyć jakiś cudowny związek. Tęskniła za nim. Jednak teraz nie czuła już nic. Całkowicie zobojętniała. Wyłączenie swoich uczuć było dobrym wyjściem.
- Proszę, proszę kto wrócił .... – Kpiąca nuta w głosie Eve zirytowała Stefana. Ta wampirzyca od początku oznaczała tylko kłopoty. Robiła im wszystko na przekór. Porwała Stefana, rzuciła zaklęcie na Mystic Falls, zniszczyła ich świat. Teraz zamierzali go odzyskać. Za wszelką cenę. – Marnotrawny kochanek.
- Przegrałaś Evie! – rzucił Damon spoglądając na nią z wyzwaniem. Evie pokręciła głową. Jej jasne oczy błysnęły niebezpiecznie. Nigdy się nie poddawała. Zawsze należała do osób, które walczą do samego końca. Dzięki temu zdołała przetrwać. Nie było to łatwe. Odrzucona przez pruderyjnych rodziców, pozostawiona sama sobie. W pewnym momencie znajdowała się na granicy. Chciała nawet popełnić samobójstwo. Tamtego dnia znów spróbowała. Nie chciała dłużej żyć. Wtedy właśnie poznała wampira imieniem Niklaus Michaelson. Okrutny, zdolny do wszystkiego. Spędziła w jego towarzystwie kilka cudownych miesięcy. Naprawdę jej pomógł. Dzięki niemu ukształtowała swoją naturę. I w końcu dojrzała do zemsty. Niestety rodzice nie żyli. Trochę żałowała iż nie podjęła tej decyzji wcześniej. Za to wciąż pozostawała Caroline. Obiekt największej nienawiści. Gdyby nie siostra życie inaczej by się ułożyło. Chciała pozostać jedynaczką. Zacisnęła dłonie w pięści nie kryjąc swojej wściekłości. Skupiła ją w całości na Caroline.
- Tacy jesteście pewni? – warknęła wściekle. Nie kryła swoje urazy. Nie sądziła iż Caroline ma tak wielu właściwych przyjaciół. Trochę to ją zaskoczyło. Głównie ze względu na opinię jaką o niej słyszała wcześniej. – Widzicie ja mam wiele atutów, a jednym z nich jest pewna mała czarownica. Niech zgadnę jej imię. Bonnie Bennett? Ciekawa jestem kogo będziecie najpierw ratować. Moją małą siostrzyczkę, czy ją?
Nie widzieli Bonnie od jakiegoś czasu. Byli pewni, że jest bezpieczna. Jednak to ich zaskoczyło. Zobaczyli przerażoną czarownicę. Nie posiadała zabezpieczenia w postaci werbeny. Z jej oczu płynęły łzy. Kompletnie nad sobą nie panowała. Widać, że jest przerażona.
- Caroline ... - warknął ostrzegawczo Stefan. – To twoja najlepsza przyjaciółka. Elena by nie chciała żebyś ją zabiła. Pomyśl o tym...
Oczy Caroline zaszły gniewnymi błyskami.
- Mam dość myślenia o Elenie! – warknęła wściekle. – Elena nie żyje. Zabrakło jej. Nie może mieć wpływu na moje zachowanie. Mogę robić co chcę. I nikt mi nie będzie dyktował co mam robić, a co nie!
- I dlatego chcesz zabić swoją przyjaciółkę? – zapytał sucho Damon. Przyglądał się wszystkiemu z niesmakiem. Nie ukrywał swojej złości na nią. Gdzieś zniknęła dawna Caroline. Nawet kiedy on nią zawładnął nie była taka nieugięta. Wręcz przeciwnie. Umiała zawalczyć. Swojej siostrze poddała się jak na tacy. Możliwe iż śmierć Liz miało na to wpływ. Jednak musieli ją odzyskać.
- Ja.... – wyszeptała dziwnie wampirzyca. Damon miał rację. Nie chciała śmierci Bonnie. Uwielbiała ją. Od zawsze trzymały się razem. We trzy. Ona, Elena i Bonnie. Teraz zabrakło Eleny, ale wciąż była jeszcze Jess. Mogła dołączyć do ich grona. Tworzyliby całkiem zgrane trio. Może nie takie samo jak kiedyś, ale to byłby niezły początek. Coś nowego, pozytywnego. Od śmierci mamy w ogóle o tym nie pomyślała. Jęknęła czując dziwny ból w okolicy głowy. Nie umiała go określić. To było coś bardzo silnego. Podobnie jak uczucie jakie nią zawładnęło. Spojrzała w stronę Stefana. Kochała go całym swoim sercem. Nigdy nie sądziła, że po stracie Tylera ponownie spotka ją takie uczucie. A ona wszystko zniszczyła. Z powodu żałoby której nie mogła znieść. Wówczas wydawało jej się to takie łatwe. Powinna o tym zapomnieć. Wrócić do normalnego życia. A jednak nie potrafiła. Wolała ucieczkę, która przyniosła tak wiele złego innym osobom. Jęknęła nie mogąc we wszystko uwierzyć.
- Caroline, nie słuchaj go! – zagrzmiał ostro głos należący do siostry. – Jesteś silną młodą wampirzycą. Nie potrzebujesz nikogo do pomocy. Tylko my dwie. Wspólnie możemy osiągnąć naprawdę wiele.
Damon wybuchnął głośnym śmiechem. Nie ukrywał swojego rozbawienia. Pokręcił głową wyraźnie poirytowany. Korciło go zaatakować ją, ale musiał bardzo uważać. Każdy ruch mógł skrzywdzić Bonnie, a tego nie chciał. Bonnie należała do przeszłości związanej z Eleną. Nie chciał jej stracić w żaden sposób. Po za tym obiecał to Elenie. Będzie się nią opiekował. Za wszelką cenę. Bonnie była tego warta.
- Nie jesteś taka Forbes! – krzyknął usiłując dotrzeć do dziewczyny. – Jesteś dzielna, odważna, czasami wkurzająca. Masz mnóstwo przyjaciół którym na tobie zależy. Masz Stefana. Kocha cię całym sercem. Owszem kiedyś kochał Elenę, ale teraz ma nową miłość. Znam mojego brata. Wiem kiedy jest zakochany.
- Co ty możesz wiedzieć o miłości? – prychnęła nie kryjąc pogardy. Jednak w jej oczach widać było cień nadziei. Powoli puszczała tamy, które na siebie nałożyła.
- Kochałem Elenę przez ostatnie kilka lat ... - powiedział ściszonym głosem. – Teraz w moim życiu pojawiła się Jess. Nie wiem co będzie z nami. Jednak mam szansę po raz drugi odkryć te niezwykłe uczucie. Wszystko tylko zależy od nas. Ty również masz szansę. Musisz tylko uwierzyć.
- Wierutne bzdury! – mruknęła wyraźnie poirytowana Evie. Nienawidziła, gdy ktoś wtrącał się w jej sprawy. Jednak teraz już za późno. Przegrała. Mogła zrobić tylko jedno. Do końca doprowadzić swoją sprawę. Innego wyjścia nie miała. – Naprawdę jesteś głupia Caroline. Sądziłam iż choć trochę jesteśmy do siebie podobne. Najwyraźniej się pomyliłam. Wielka szkoda. Jednak nim zniknę ktoś tutaj ucierpi. Dawno temu obiecałam zemstę. Zamierzam dotrzymać swojego słowa. Przykro mi Caro. Miałybyśmy naprawdę świetną zabawę ....
Nim do Caroline dotarł sens słów siostry ta ruszyła w stronę Bonnie. Zamierzała ją zabić, jednak tym razem Damon był szybszy. Zręcznym ruchem wyrwał jej serce z piersi. Nie zwrócił uwagi na tryskającą krew ani na upadające ciało. Na jego twarzy pojawił się grymas zbrodniczego uśmiechu.
*~*~*
Jess chciała spotkać się z Damonem, ale chęć odkrycia prawdy była od niej silniejsza.
Miała dziwne uczucie, że ktoś obcy steruje jej życiem. Musiała odkryć kto i dlaczego. Po za tym te dziwne sny z przeszłości? Nie mówiła o nich, ale teraz zaczynała łączyć te wszystkie obrazy ze sobą. Zagadka robiła się coraz bardziej zawiła. Idąc jej śladami mogła odkryć o co naprawdę tu chodzić. Zrozumieć samą siebie i dlaczego dochodziło do tych wszystkich rzeczy.
- Przepraszam Damonie, ale muszę to zrobić ... - wyszeptała cicho. Widziała z oddali jego nadchodzącą postać. Musiała odejść. Zniknęła nim zdołał sam ją zobaczyć. Ruszyła w stronę zapuszczonej ścieżki. To tam prowadziło ją serce. Jednak nie rozpoznała miejsca w którym się znajdowała. Dziwny budynek, który wyglądał na wrośnięty w ziemię. Bez ścian i okien. Przypominał trochę zwykły kwadrat, ale wiedziała, że jest tam coś więcej. Odpowiedzi, których szukała.
- Musisz wrócić Jessico Rogers... - usłyszała cichy głos, który już wcześniej jej towarzyszył. Słyszała go już kilka razy. Nie mogła tylko sobie przypomnieć w jakich sytuacjach. Miała dziwne uczucie, że żyje w dwóch światach. Takie coś ciężko znieść jeśli nie wie się o co chodzi. Chyba jeszcze nigdy nie była tak bardzo zagubiona jak w tym momencie. To zdecydowanie nie pasowało do niej. Zawsze miała wszystko pod kontrolą.
- Dokąd? – spytała w próżność. Ktoś był przy niej. Wyraźnie wyczuwała obecność, ale nie widziała postaci. – Dokąd mam wrócić?
Coś upadło na podłogę. Drgnęła i zobaczyła sztylet wysadzany kamieniami. Wcześniej go tu nie było. Ostrożnie podniosła narzędzie. Kusiło ją. Przemawiało do niej.
- Jess nie rób tego! – przemówił ktoś inny. Tym razem to Damon. Stał tuż przed nią z wyrazem troski w oczach. – Cokolwiek sobie myślisz nie musisz uciekać. Tu jest twój dom. Stworzymy rodzinę. Ty, ja i nasza mała córeczka. Nie zostawiaj nas znowu. Nie odchodź. Jesteś nam potrzebna.
- chciałabym zostać ... - wyszeptała cicho poruszona. Zawsze pragnęła takiego życia. Normalnego, szczęśliwego. Miałaby je gdyby nie Klaus. Niklaus Michaelson. Rozpoznała te nazwisko. To on i Katherine Pierce odebrali jej tę szansę. Zniszczyli wszystko. Gdyby tylko mogła cofnąć czas. Jednak nie ma nikt takiej mocy. Musiała iść do przodu. I zamierzała podjąć decyzję z której nie da się wycofać. – Jednak to nie mój czas. Wracam do domu .... – zdawała sobie sprawę jak sporo ryzykuje. Ostatecznie każda magia miała zwodnicze działanie. Mimo wszystko postanowiła zaryzykować. Uniosła sztylet i wbiła go sobie w serce. W tym momencie wszystko wokół zaczęło wirować, a ona sama zapadła w ciemność.
Kiedy ponownie otworzyła oczy otaczał ją ból. Jęknęła z trudem go tłumiąc. Uniosła ociężałe powieki. Powoli wszystko zaczęła sobie przypominać. Zdradę Matta, uprowadzenie przez tajemniczą organizacje. Ile tu już siedziała? Jak długo ją torturowali? Pomieszczenie w którym się znajdowała otoczone było szkłem. Widziała dziwne urządzenia, i aparatury. Gdzieś z oddali usłyszała jęk. Uniosła wyżej głowę i w podobnej klatce ujrzała Marcela Gerrarda. Jak on się tu znalazł? Jęknęła oszołomiona. Musieli stąd uciekać jak najszybciej. Ostrożnie wstała z łóżka. Czego od niej chcieli? Przypomniała sobie Adriana. Szefa organizacji. Zadawał dziwne i niezrozumiałe pytania. Szukał czegoś w Mystic Falls. Czegoś czego znaczenia nie rozumiała. Jednak w tym momencie nie dbała o to. Nie dostanie tego cokolwiek to było. Zamierzała wszystkiego dopilnować. Jeśli tylko zdoła się stąd uwolnić. Skupiła całą swoją siłę na szklanym więzieniu. Musiała posiadać jakieś zalążki magii. Gdzieś, coś musiała otrzymać. Nie straciła jej całej. Musi uciec i ostrzec mieszkańców Mystic Falls przed tym miejscem. Tylko w ten sposób zdoła uchronić swoich bliskich. Pod wpływem mocy budynek zadrżał. Jeszcze bardziej wytężyła swoje siły aż szklana pułapka zaczęła pękać. Gdzie nie gdzie odłamki szkła wbiły się jej w skórę. Nie zwróciła na to w ogóle uwagi. Odetchnęła. Zadziałało. Przynajmniej na chwilę, gdyż później nie mogła powtórzyć tej sztuczki z więzieniem Marcela. Musiała go uwolnić używszy tradycyjnych metod. Długo kombinowała nad kodem. Nie było to łatwe zadanie. Mocno wytężyła swój umysł nim odgadła właściwe hasło. Uwolniła półprzytomnego Marcela z celi. Nie należał do lekkich mężczyzn. Na szczęście tu w więzieniu byli przygotowani. Znalazła woreczek ze świeżą krwią. Dzięki niemu wampir odzyskał utracone siły.
- Dałem się zwieść jak dziecko ... - syknął wkurzony na całą sytuację. – Nie wiedziałem, że macie tu jakiś zespół do walki z nadnaturalną przestępczością. W Nowym Orleanie nigdy o nich nie słyszeliśmy.
- Narodzili się całkiem niedawno ... - wyznała ściszonym głosem. – Niewiele wiemy na ich temat. Może jak złapiemy jednego z nich to wówczas czegoś się dowiemy?
W głosie Jess słychać było wyraźny gniew. Pragnęła zemsty. Doskonale ją rozumiał. Została porwana, torturowana. Chciała znać odpowiedzi na niektóre pytania. Musieli wiedzieć cokolwiek. Zaczęli wspólnie szukać informacji. Jednak prócz narzędzi tortur i sposobach zadawania bólu nie znaleźli nic. Cały czas obserwowali kamerę. W każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Jess odruchowo spojrzała na podłogę. Z zaskoczeniem rozpoznała leżący na ziemi medalion. Należał do niej zanim zaczęła się ta cała historia z Klausem. Była pewna, że go zgubiła. Medalion był otwierany. W środku posiadał zdjęcia jej przybranych rodziców. Jedyna pamiątka po nich jaka jej została.
- Wszystko w porządku? – zapytał Marcel widząc łzy w kącikach oczu dziewczyny. Kochał ją od kiedy pamiętał. Freya również była dla niego ważna, jednak jego serce już na zawsze zostało zajęte. Nawet jeśli na nowo odnalazł kogoś innego, to nie będzie to samo. O pewnych osobach nigdy się nie zapomni.
- Tak! – skinęła głową chowając medalion do kieszeni. – Musimy uciekać. I zlikwidować te miejsce. Nie możemy dopuścić by kogokolwiek skrzywdzili.
Marcel skinął głową. Doskonale rozumiał słowa dziewczyny. W Nowym Orleanie mieli swoje własne problemy. Nie potrzebowali kolejnych. Sięgnął po jedną z broni jaka tu leżała. Przyda im się. Nie wiadomo co mogli spotkać po drodze. Obserwując komputer Marcel odnalazł najkrótszą, możliwą drogę ucieczki. Przynajmniej tak z początku myślał. Budynek był skomplikowany. Nie widać nigdzie głównego wyjścia, zero okien. Musieli poruszać się śladami innych omijając będące w pobliżu ludzi. Kwestią czasu nim ponownie ich złapią. Byli naprawdę przygotowani na każdą sytuację. Przynajmniej tak myśleli. Nie sądzili iż Adrian będzie tu przed nimi. Już czekał. Wyglądał przy tym na zadowolonego i wyluzowanego. W ręku trzymał broń. Nabity krwią Umarlaka. Chciał ich ponownie osłabić i zamknąć. Był już tak blisko. Jeżeli uda mu się osiągnąć cel, to wówczas zdobędzie wszystko czego pragnął. A pragnął zdobyć władzę. W tym momencie nic innego nie miało żadnego znaczenia. Uśmiechnął się z wyższością. Jeszcze nigdy tak nie triumfował.
- Na waszym miejscu od razu bym się poddał. Wiem z doświadczenia, że ta krew nie działa najlepiej na was. Może najwyższa pora zaoszczędzić sobie bólu?
Jess pokręciła głową. Nie dbała o to co się z nią stanie. Była gotowa walczyć. W swoim życiu za dużo przeszła by tak po prostu ulec. Obiecała sobie, że nigdy nikomu nie ulegnie. Adrian skinął głową. Rozumiał ten znak. Nie krył zadowolenia unosząc pistolet. Najpierw załatwi Gerrarda, a później dziewczynę. Znów rzucą zaklęcie. Potrzebował tylko jednej rzeczy. Ukrytego medalionu. Kiedy go znajdzie zabije ich jak sobie obiecał na początku. Dostanie odpowiedzi. To tylko kwestia czasu. Nie przewidział tylko jednej małej rzeczy. Oni nigdy nie byli sami. Tu w Mystic Falls przyjaźń miała szczególne znaczenie. Przyjaciele łączyli się na wieczność. Bez względu na to kim byli. Tak samo i teraz. Nim Adrian zdołał wykonać swój ruch jakaś potężna siła odrzuciła go w tył wytrącając mu broń. Przybyli pozostali. Jess mogła odetchnąć z ulgą. W tym momencie wiedziała, że nie jest sama.
*~*~*
-Ten budynek był tu cały czas...
Mruknął z zaskoczeniem, gdy dotarli na miejsce, gdzie według wskazówek przebywali Jess i Marcel. Ponury budynek mieścił się kilka przecznic za miastem. Każdy myślał, że to stary bunkier. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Tymczasem tu, w otoczeniu murów kroiło się prawdziwe zło. A oni nic o tym nie wiedzieli.
- Tak! – przytaknął Stefan otaczając Caroline opiekuńczym ramieniem. Wciąż nie doszła do siebie po ostatnich wydarzeniach. Później będą musieli porozmawiać. Mieli sporo by sobie wyjaśnić. Teraz jednak czekało ich ważniejsze zadanie. Uratowanie Jess i Marcela. Na resztę jeszcze przyjdzie czas. Musieli tylko trochę poczekać. – Tuż pod naszym nosem. Będę musiał sprawdzić dokumenty. Może ktoś z założycieli wiedział o tym miejscu? Musi istnieć jakieś wyjaśnienie. Z pewnością jakieś wyjście znajdę.
- Może w dokumentach ojca? – zainteresował się Damon. Czuł wściekłość, że wszystko miało miejsce tuż pod ich nosem, a oni o niczym nie wiedzieli. To naprawdę żałosne. Przynajmniej tak w tym momencie myślał. – Ten drań ma sporo na sumieniu. Nie zdziwiłoby mnie gdyby ten pomysł również należał do niego.
Stefan przytaknął. Może niezbyt się zgadzał z Damonem, ale w tym wypadku brat mógł mieć rację. Ostatecznie ustalili również plan. W środku mogli być zbrojni. Na szczęście Rick również był z nimi. Przybył zaraz po telefonie z odpowiednią bronią. No i mieli dwie potężne czarownice. W tym momencie byli gotowi na wojnę. Miejsce było chronione magią. Potężną i prastarą, co zdziwiło mocno Freyę. Wyczuwała coś, czego jeszcze wcześniej nie znała. I nie kryła swojego niepokoju przy tym. Kolejna rzecz, która stanowiła dla nich niepokojącą zagadkę. A jednak weszli bez trudu. Wraz z czarownicą Bennett zdołali usunąć przeszkodę. Weszli do środka. Ochroniarze również nie stanowili wyzwania. Walka dość trudna, ale pokonali ich. Zdążyli w ostatniej chwili. Adrian właśnie mierzył do Jess i Marcela. Zamierzał ich unieszkodliwić. Bonnie użyła pełni swojej mocy, by go powstrzymać. Czuła się kompletnie wyczerpana, ale wiedziała, że było warto. Potrzebowali jej pomocy.
- Marcel! –Freya podbiegła do mężczyzny. Chciała się upewnić iż wszystko z nim w porządku. Przytuliła go mocno. Dla takiej kobiety jak ona okazywanie uczuć publicznie należało do rzadkości. Dlatego Marcel przyjął ten gest z wdzięcznością. Ta kobieta należała do najbardziej niezwykłych w jego życiu. Odruchowo spojrzał w stronę Jess. Pokiwała głową. Wyglądała na zadowoloną z rozwoju całej sytuacji. Jej zdaniem zasługiwał na szczęście.
- Jesteś wolna ... - Damon podszedł do Jess. W jego oczach czaiła się ulga i coś jeszcze. Była mu naprawdę bardzo bliska. Ciężko określić uczucie jakim ją darzył. Dopiero co stracił Elenę. Powinien być w żałobie. Ta dziewczyna od samego początku wyzwalała w nim dziwne uczucia. Jakby przypominało o czymś , co powinien pamiętać.
- Dziękuje ... - wyszeptała szczerze poruszona. Naprawdę była wdzięczna. Pewnie uciekliby sami, ale była mu wdzięczna za obecność. Dzięki niemu poczuła się o wiele lepiej. Przynajmniej wiedziała, że komuś na niej zależy.
- Uważajcie! – krzyknął Marcel w pewnym momencie. Nim zdołali się odwrócić był szybszy. To się stało w ułamku sekundy. Adrian działał naprawdę błyskawicznie. Nim ktokolwiek dopadł go zaatakował. Zręcznym ruchem wbił kołek prosto w serce Damona. Jess w ogóle nie mogła w to uwierzyć. Damon umierał na jej oczach. Jego skóra przybierała ciemnoszary wygląd. Znikał blask z oczu mężczyzny. Z trudem docierało do niej co zaszło. Usłyszała tylko dziki krzyk i chrzęst łamanych kości. Nie dbała o to. Wiedziała tylko jedno. Damon odszedł. Jedyna osoba, którą naprawdę kochała.
- Zabierzmy ją stąd! – rozkazała Freya widząc co się dzieje. Jess była w rozpaczy. Ból przenikał ją całą. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś tak potwornego. Nie czuła już rozpaczy. Pozostał tylko wściekłość i żal. Marcel zniknął na moment, by po chwili wrócić z tajemniczą nieznajomą na rękach. Nie zadawali pytań. Uciekli. Nim to zrobili Jess zrobiła jedyną rzecz na jaką ją było stać. Skupiła całą swoją moc. To wszystko co posiadała. Nic więcej. Magia jaką posiadała umarła w niej ostatnim razem. Jednak potrafiła coś z siebie wykrzesać. Na tyle by nim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać wyrzuciła w powietrze. Budynek rozniósł się w powietrze. Wystarczył ułamek sekundy. Jeżeli ktokolwiek pozostał zginął na miejscu. Nie czuła wyrzutów sumienia. Nawet jeśli zabiła jakieś niewinne istoty. Miała na sumieniu tak wiele ofiar, że kilkoro więcej nie robiło wrażenia.
- Damon ... - wyszeptała tylko i osunęła się w ciemność tracąc przytomność. Wszystko dookoła przestało mieć dla niej znaczenie.
*~*~*
-Kocham cię Jess....
Usłyszała dwa upragnione słowa za którymi tak bardzo tęskniła. Myślała, że nigdy ich nie usłyszy. Kiedy otworzyła oczy zobaczyła go. Stał tuż obok. Patrząc płonącymi z miłości oczyma. Wyciągnęła rękę chcąc dotknąć mężczyzny. W tym momencie zniknął. Po prostu wybuchł, a ona ponownie otworzyła oczy.
-Wróciłaś ... - usłyszała tym razem delikatny głos Marcela. Wszystko sobie przypomniała. Ból powrócił ze zdwojoną siłą. Straciła Damona. To się stało zaledwie kilka dni temu. Jednak dla niej jakby całą wieczność. Wymazała sobie z pamięci tamte wydarzenia. Przez chwilę nawet udawało jej się żyć normalnie. Reszta w tym pomogła. Uwierzyła nawet, że Damon wyjechał. Ile to trwało? Nie umiała powiedzieć. Jeden dzień? Rok? Tydzień? Kiedy sobie przypomniała przyszło otępienie, ból. Wyraźnie widziała jak Damon umarł. Ten ból był niesamowicie silny. Uderzył w nią podwójnie. Wciąż od nowa widziała wszystko. Jak w zwolnionym tępię Nie umiała o tym zapomnieć. To o wiele silniejsze od niej. Chyba nigdy nie czuła tak wielkiego cierpienia. Bolało jakby ktoś wyrwał jej własne serce.
- Dlaczego przez cały czas udawaliście? – zapytała Stefana nie kryjąc oskarżenia w swoim głosie. – Wiedzieliście iż kiedyś odkryje prawdę? Powrócą wspomnienia. Naprawdę myśleliście, że uda się wam udawać? Tak długo? Dlaczego mi to zrobiliście?
Stefan smętnie zawiesił głowę. Caroline stała tuż obok niego. przez ostatnie kilka dni Jess była jak w transie. Wspólnie uznali iż udawanie jest najlepszym wyjściem. Nie mieli pojęcia dokąd to wszystko ich zaprowadzi. Najwyraźniej podjęli złą decyzje. Teraz to rozumiał.
- Nie tylko ty cierpisz. Pamiętaj też o mnie. Straciłem brata. Jedyną rodzinę jaką miałem. Mam taki sam ból w sercu jak ty. Może nawet większy. Pomyśl o tym.
I odszedł nie chcąc kontynuować tego tematu. Caroline odeszła razem z nim. Znów została sama. Starała się nie myśleć. Znaleźć jakieś zajęcie, ale nie umiała. To o wiele silniejsze od niej. Tak po prostu. Próbowała pomóc nowej dziewczynie, której uratowali życie. Miała na imię Sara. Sara Morgan. Próbowali cokolwiek ustalić, ale nic nie znaleźli. Luki w pamięci dziewczyny niewiele im pomagały. Nawet magia Bonnie. Jakby ktoś celowo zablokował jej umysł. Nie wiedziała tylko dlaczego. Jaki był w tym cel.
- Cierpisz.... – zauważyła cicho Sara. pewnego dnia kiedy Jess przyniosła śniadanie. Właśnie wypadła jej kolej. Wcześniej zadzwoniła do Deana. Próbowała z nim porozmawiać. Wiedziała o Samie. O tym jak zawarł układ z demonem i przywrócił brata do życia. Chciała zrobić to samo. Stanowczo odradził i obiecał, że ją zabije jeśli tego spróbuje. Nie chciała widzieć w nim wroga. Po za tym próbowała rozmawiać z demonami. Odnalazła kilka niedaleko Mystic Falls. Nie zawierali układów z wampirami. Umarła ostatnia nadzieja. Jedyna jaką miała. Damon już nie wróci. Musiała pogodzić się z okrutną rzeczywistością. Żyć dalej. Jednak wiedziała, że nie da rady. Nic już nie będzie jak dawniej. – Straciłaś ukochanego, tak?
W tym momencie Sara była ostatnią osobą z jaką chciałaby o tym porozmawiać. Nie ufała jej. Ta dziewczyna należała do obcych osób. Dziwna, tajemnicza. Miała w sobie coś takiego, czego nie umiała określić. I nie ufała. Zaufanie to coś czego oduczył ją Klaus. Jedna z naprawdę bardzo potrzebnych umiejętności jeśli chciało się przeżyć. Dziwne, ale czasami nawet bywała wdzięczna Klausowi. Od kiedy ich stosunki osiągnęły pass nie umiała sensownie się do tego odnieść. Chyba lepiej jak byli wrogami. Tak było o wiele łatwiej. Przynajmniej dla niej. Sara należała do ładnych kobiet. Miała długie kręcone, rude włosy, dość krótkie. Sięgały do pasa. Wyglądała ślicznie i niewinnie. Damonowi z pewnością spodobałoby się takie połączenie. Niechętnie przysiadła obok niej na skraju łóżka.
- Tak! – przytaknęła cicho. – Straciłam ukochanego w tej walce. On o tym nie wiedział. Widzisz dość skomplikowana sprawa. Jednak to był mężczyzna dla którego oddałabym wszystko.
- Kiedyś również tak kochałam ... - wyznała Sara odruchowo dotknęła medalika. Kiedy była nieprzytomna widziała ten medalik. Wyglądał dość staro. Jakby pochodził z ubiegłych stuleci. Zbyt krótko go trzymała by określić wiek. – Nie pamiętam zbyt dobrze. Wiem, że ktoś był. Mężczyzna lub kobieta? Ciężko powiedzieć. Może pamięć mi wróci? Nie wiem. Torturowali mnie tak długo. W tamtym czasie pragnęłam tylko umrzeć. Żyłam w zawieszeniu. Jednak usłyszałam o czymś cennym. Związanym z prastarą magią. Starymi druidzkimi zaklęciami. Ten człowiek sporo mówił. Chyba go to fascynowało.
Przytaknęła. Sama odniosła takie wrażenie kiedy miała okazje poznać Adriana. Wciąż drżała na samą myśl o nim. Zgotował jej prawdziwe emocjonalne piekło. Nie żałowała tego co zrobiła. Wręcz przeciwnie. Czuła, że podjęła słuszną decyzję. Zachowała się trochę jak prawdziwi Michaelsonowie, chociaż nie należała do ich rodziny.
- On mówił o czarownicy? Nie jestem pewna dokładnie. Podobno posiadała dar przywracania dusz do życia, odwracania złego. Nie zawsze wykorzystywała owy dar do dobrych celów. Często krzywdziła innych. Nie robiła to wbrew własnej woli. Po prostu tak się działo. Musiała wykonywać polecenia Klausa. Nigdy nie chciała by odkrył jej tajemnice. Teraz nie miała ona żadnego znaczenia. Damo nie żył. Nie istniał żaden sposób by przywrócić go do życia. Jak zdoła się z tym pogodzić. Ledwo słuchała o czym mówił ta kobieta przed nią. – Ona należała do grona założycieli Mystic Falls.
- Co za bzdura... - Jess pokręciła głową zaskoczona. Znała historię założenia miasteczka. Słyszała ją nieraz. Od wielu osób. Wśród założycieli znajdowali się również jej przybrani rodzice. Również żyjący do dzisiaj Salvatorowie i Lockvoodowie. – Nie było tam żadnych czarownic.
- Doprawdy? – Sara zaśmiała się ochryple. Nie sądziła iż ludzie są takimi ignorantami. Najwyraźniej. Trochę ją to zaskoczyło. – Cóż, widocznie muszę ci coś powiedzieć. Pewną historię. Historię, którą być może usłyszysz po raz pierwszy. Jednego jestem pewna. Zmieni ona na zawsze twoje życie... ... ...
*~*~*
Na zakończenie:
No cóż. Myślę, że na dzisiaj to by było na tyle.
Wiem, że was zawiodłam. Szczególnie śmiercią Damona, ale musicie mi wybaczyć. Tak właśnie musiałam postąpić. Mam jednak nadzieję iż nie zwątpicie i będziecie dalej tu zaglądać. Jestem też ciekawa co myślicie o postaci Sary. Z pewnością jeszcze nie raz pokaże swoje oblicze w miasteczku. Tymczasem zapraszam was wkrótce na kolejny rozdział! I pamiętajcie. "Nadzieja umiera ostatnia"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro