Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 004 „Opętanie"


Kiedy niebez­pie­czeństwo jest tak wiel­kie, że śmierć stała się nadzieją,

roz­pacz jest bra­kiem nadziei, że można umrzeć.

- Gustaw Henryk Grudziński

Kroniki wampirze 005:

Hej kochani!
Ten odcinek to kwestia wielu wyrzeczeń, porażek i sukcesów. Poprawiany z milion razy tak by wyszedł idealnie. Poszalałam z moimi ukochanymi postaciami i postanowiłam pokazać je na swój sposób. Czy mi się udało? No cóż sami stwierdzicie. Już od dawna chciałam stworzyć coś takiego. Po za tym od jakiegoś czasu panuje u mnie burza mózgów. To dość niebezpieczne połączenie dla autora, ale kto wie co z tego może wyniknąć. Ostatecznie wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko wyobraźnia. Chociaż czas TVD dobiegł końca pewne wspomnienia wciąż pozostają. Tymczasem zapraszam na rozdział i do usłyszenia!

*~*~*

Jess nie mogła uwierzyć na trzymany w ręku list, a właściwie zaproszenie.

Wyglądało profesjonalnie, napisane zadbanym i własnoręcznym pismem. Znała dobrze ten charakter i coś głęboko ścisnęło ją w żołądku. Skąd ta nagła zmiana planów? Pokręciła głową nie dowierzając. Jednak minęło kilka tygodni od śmierci Eleny. Wszystko w powolnym tępię wracało do normy. Caroline i Stefan wciąż krążyli wokół siebie. Liz nie wykryto oznak choroby. Wszystko wskazuje na to iż Jezebel naprawdę pomogła. Jednak Jess nie opuszczał niepokój ponieważ kobieta wciąż przebywała w Mystic Falls. Podświadomie wyczuwała niebezpieczeństwo, ale na razie je ignorowała. A teraz trzymała w ręku zaproszenie na romantyczną kolację z Damonem Salvator'em. Od dawna o tym marzyła. Tylko, czy Damon w jakiś sposób traktował ją poważnie? A może miałbyć to akt zemsty z jego strony? Nie miała pojęcia. Musiała się kogoś poradzić, a nie miała tu za wielu przyjaciół. Od odejścia Jo Rick był kompletnie rozbity. Nie mogła w ogóle na niego liczyć. Jedynie tylko Caro i Bonnie przychodziły jej do głowy. Właściwie najlepsze kontakty miała z Caroline. Kiedy po raz pierwszy przybyła do Mystic Falls ona jedna najbardziej pomogła jej w akceptacji. Ona i Elena. Stłumiła poczucie winy. Elena odeszła i już nie wróci. Owszem w Mystic Falls ze śmiercią bywało różnie, ale tu nic nie wskazywało na zmianę. Gdyby było inaczej Damon trzymałby się tej nadziei, a nie umawiał na randki.

- O rety! Nie mogę w to uwierzyć! – Caroline nie kryła entuzjazmu kiedy pół godziny później wraz z Bonnie siedziały zajmując pokój Jess w rezydencji Salvatorów. Prócz nich nie było tu nikogo. Mogły więc czuć się swobodnie. Jess wzięła długą kąpiel by móc się zrelaksować. – Damon powoli zapomina o Elenie. Chociaż pewnie wciąż cierpi.

- Tak! – przytaknęła Bonnie. Trochę ją zaskoczyło zaproszenie Jess. Damon nie zwierzał się jej, ale od jakiegoś czasu nawiązała się między nimi więź. Stefan ufał Jess, Caroline również. Swojego czasu zrobiła sporo by im pomóc. Może ona również powinna obdarzyć ją zaufaniem? Miała wątpliwości. Głównie z powodu obecności Michaelsonów. Jednak wszystko z czasem się zmieniało. Powoli otwierała się na nowe znajomości i rzeczywistość. – To może być niezły początek. Damon sporo przeszedł w ostatnich czasach. Nie zrań go. Zasługuje na szczęście.

Jess zawahała się. Powinna im powiedzieć? Kochała Damona od zawsze. Nawet jeśli przez moment chciała ułożyć sobie życie. Jednak robienie tego kosztem serca Marcela nie było uczciwe. Westchnęła cicho. Caroline i Bonnie również były same. Żadna z nich nie poukładała sobie życia. Może nadszedł czas na szczerą rozmowę? W końcu zaufanie powinno iść w obie strony. Musiały zrozumieć, że nie zrani Damona.

- Kocham go – wyznała ściszonym głosem. Obie spojrzały na nią zaskoczone. – Od zawsze. Nie wiem już jak długo. Damon to moja przeszłość. Obiecajcie mi, że to co usłyszycie nigdy nie wyjdzie po za ten pokój. Tak jest lepiej. Powiedzenie prawdy nic nie zmieni. Klątwa wciąż będzie istniała, ale tak będzie uczciwiej. Opowiedziała wszystko. O Klausie, Katherine, klątwie. Jak bardzo cierpiała przez ostatnie lata. Bonnie i Caro nie kryły swojego zaskoczenia. Zwłaszcza Bonnie.

- Od początku czułam, że coś jest nie tak – wyznała cicho Bonnie. – Klaus zachował się jak świnia. Dlaczego mu pomagasz po tym wszystkim? Czemu wciąż jesteś na każde jego zawołanie?

- Ciężko to wytłumaczyć – przyznała z westchnieniem Jess. – Nie jest jedynym Michaelsonem. Pomagam mu ze względu na innych. Po za tym nie zawsze był okrutnikiem. Nim sięgnęła go własna klątwa miałam całkiem udane życie. Sporo podróżowałam, poznawałam świat i ludzi. Często z nim walczyłam. Nie tylko tu w Mystic Falls. A teraz się zmieniło. Zawarliśmy pakt. Klaus zauważył iż nie pałam chęcią zniszczenia go. Nie wiem, kto rzucił taką absurdalną przepowiednię. Jedynym wrogiem Klausa jaki istnieje jest on sam.

- To prawda – westchnęła Caroline. – Myślisz, że klątwa zostanie kiedyś złamana? Damon przypomni sobie kim jesteś?

- Nie wiem – pokręciła głową. – Freya próbowała mi pomóc, a to najstarsza czarownica jaką znam. Zaklęcie jest bardzo potężne, a kobieta która je rzuciła nie żyje od dawna. Klaus również chciał mi pomóc. W pewien sposób się zrechablilitować. Jednak jest już za późno. Damon pokochał Elenę i nawet gdyby poznał prawdę sprawiłoby to więcej kłopotów niż pożytku. Tak jest lepiej. Uwierz mi.

Obydwie zgodnie pokiwały głowami. W słowach Jess było sporo prawdy. Podjęła słuszną decyzję mimo cierpienia jakie czuła. Teraz miała szansę zyskać swoje szczęście. Damon zrobił pierwszy krok. Pora na kolejny.

- A więc trzeba cię przygotować byś olśniła Damona swoją urodą. Jesteś piękna. Twoje rude włosy wzbudzają tylko zazdrość. Ja sama jestem zwykłą blondynką, ale ty ... - pokręciła głową. – Zawsze ci tego zazdrościłam. A teraz Damon musi to zobaczyć. Co powiesz na zakupy w Mystic Falls? Coś mi mówi, że w twojej szafie nic nie znajdziemy.

Jess przytaknęła głową. Matt na razie się nie odezwał. Miała więc szansę by wykorzystać czas dla siebie. Dzięki Bonnie i Caroline spędzili naprawdę udany dzień. Kupiła sobie wymarzoną kreację. Jednak kątem oka dostrzegła coś, co ją zaskoczyło. Liz Forbes rozmawiała z jednym dilerem. Wiedziała kim był gdyż parę raz narobił im kłopotów. Mimo to widok Liz u jego boku mocno ją zaskoczył. Później zadzwoni do Caroline. Może kobieta pracowała nad jakąś sprawą o której nie wiedziała? Pokręciła głową i nieco zmarszczyła brwi. Później pomyśli. Teraz była na randce. Z Damonem. Coś czego pragnęła od bardzo dawna.

- Właściwie skąd ta nagła zmiana decyzji? – zapytała cicho kiedy zajęli miejsce w popularnej restauracji Mystic Falls. Jess była tu tylko raz. Kiedyś z Klausem i jego rodziną. Świętowali jakieś zwycięstwo. Ona wówczas nie była zbyt szczęśliwa. Jako więzień rodziny nie miała za wiele do powiedzenia. Odegnała od siebie te wspomnienia. To przeszłość. Przeszłość, która już nie wróci. I o tym zamierzała teraz myśleć.

- Jaka? – Damon uniósł brew i spojrzał na nią poważnie sącząc drinka. Wyglądał przy tym na wyluzowanego i zrelaksowanego. Dawno go takiego nie widziała. – Postanowiłem iść do przodu. Wiesz. Elena nie żyje. Kochałem ją to prawda. Nigdy nie zapomnę. Taka miłość nie umiera prędko. Jednak nie mogę jej wiecznie oczekiwać. A ty jesteś całkiem fajną kobietą. Nie wiem co z tego będzie. Nie obiecuje nic z góry. Znasz mnie dobrze i wiesz, że w każdej chwili może mi odbić. Jednak jeśli na chwilę obecną jeśli wystarczy ci to co mogę obiecać być może uda nam się coś złożyć w całość.

Jess poczuła jak serce zabiło jej mocniej. W tym momencie była najszczęśliwszą kobietą na ziemi. I niczego bardziej nie pragnęła.

*~*~*

Caroline zakończyła właśnie rozmowę ze Stefanem.

Była niezwykle poruszona. Powoli docierało do niej, że naprawdę go kochała. Ten mężczyzna miał w sobie coś wyjątkowego. Nie umiała powiedzieć na czym ta wyjątkowość polegała, ale tak właśnie było. Urzekł ją od pierwszego spotkania, ale Elena zdobyła go pierwsza. No a potem pojawił się Damon. Do tej pory żywiła urazę, ale powoli zapominała o tym. W końcu to przeszłość. Nie powinna, ale cóż. Damon był Damonem i nic tego nie zmieni. Jednak zaskoczyła ją randka z Jess. Niezbyt ufała tej dziewczynie. Od jakiegoś czasu kręciła się przy nich. Niosła ze sobą śmierć i kłopoty, a teraz wróciła na wyraźne życzenie Stefana. Co z tego wyniknie? Nie miała zielonego pojęcia. Wolała nie myśleć o całej sytuacji. Teraz martwiły ją inne rzeczy. Głównie matka. Od kiedy wyzdrowiała działo się z nią coś dziwnego. Wychodziła z domu o różnych porach, zapominała i unikała ich. Mówiła dziwne rzeczy i nawet robiła. Od jakiegoś czasu myślała o tajemniczym pudełku, które matka ukryła na strychu. Nie powinna w nim grzebać. Jednak ciekawość nie pozwalała zapomnieć i postanowiła to sprawdzić. Korzystając z okazji, że kobiety nie ma ostrożnie weszła na strych. Nie zastała ją żadna pułapka, ale też nie myślała iż taka będzie. Po za starymi rupieciami nie widziała nic specjalnego. W oczy rzucała się jedynie skrzynka. Poczuła dziwny dreszcz przepływający po ciele. Czyżby znalazła coś czego szukała? Pokręciła głową. Wiedziała, że nie powinna. Nawet jeśli matka miała dziwne zachowanie, posiadała własne prawo do zachowania sekretów. Jednak tym razem sytuacja była inna. Coś jej mówiło iż powinna złamać to prawo. Otworzyła wieczko i zamarła. Dosłownie nią wstrząsnęło. Ostatnia rzecz jaką kiedykolwiek by myślała. Najpierw uderzył w nią smród. Odór jakby rozkładanego ciała. Nie umiała tego opisać, a potem coś jeszcze dziwniejszego. Widziała kości. Te kości należały do jakiś ludzi. Być może kilku? Różnego rodzaju. Ciężko powiedzieć. Ręka, część nogi, jakieś palce? I worki z krwią, jakieś zioła. Wszystko mroczne i specyficzne. Powinna porozmawiać o tym z Bonnie. Miała już przygodę z czarną magią, kiedy jakiś czas temu znalazła się na krawędzi i potrzebowała ich pomocy. Caro dobrze pamiętała tamte wydarzenia. Nieco namieszały w życiu wszystkich. Po raz pierwszy musiała walczyć przeciw przyjaciołom. Miała nadzieję iż nigdy nie dojdzie do podobnej sytuacji. Nie chciałaby przeżywać tego po raz kolejny. Już chciała odłożyć kufer, gdy dostrzegła jakąś księgę. A na niej dziwny znak. Znak, który już gdzieś widziała. Nie umiała tylko przypomnieć sobie gdzie. Coś ją zaniepokoiło. Matka kombinowała. Tylko dlaczego? I te dziwne zachowanie. Odruchowo wykręciła numer przyjaciółki. Tylko Bonnie mogła jej pomóc w tym momencie. Odebrała niemal od razu.

- Musisz do mnie przyjechać – powiedziała szybko. Usłyszała kroki z dołu. Nie zdążyła zareagować. Matka była nadzwyczaj szybka. Poczuła ostre uderzenie od którego ją zamroczyło. Nie miała pojęcia jak długo była nieprzytomna. Gdy się ocknęła miała związane ręce. W ogóle wisiała gdzieś przywiązana za nogi. Czuła ostre zawroty głowy i niezbyt przyjemny zapach.

- Wy wampiry jesteście mocno skomplikowanymi osobami – dotarł do niej obcy głos. Wychodził z ciała matki, ale nie należał do niej. Podobnie jak te zimne spojrzenie dawniej ciepłych, błękitnych oczu Liz. – Gdyby nie fakt iż potrzebuje tutaj coś znaleźć. Te ciało jest dla mnie naprawdę idealne, chociaż niezwykle silne. Mimo choroby możesz być dumna ze swojej matki. Ona walczy z całych sił, ale jest bardzo słaba. Długo nie przetrwa, ale dla mnie wystarczy.

- Kim jesteś? – zapytała czując jak wielki błąd popełniła. Zaufania, a nie powinna. Czyste szaleństwo. Powinna sobie teraz nagadać. Przez nią matka jest w niebezpieczeństwie.

- Mówią o mnie Arakiel. – Tym razem wyraźnie rozpoznawała męski, ochrypły głos. Zobaczyła również czarne jak węgiel oczy. Do tej pory myślała, że wszystko widziała w Mystic Falls. Jakże wielki błąd popełniła. – Jestem jednym z aniołów wygnanym z raju tuż za Lucyferem. O naszym ojcu z pewnością kiedyś słyszałaś. Tak prawdziwy demon. My istniejemy, chociaż nie pokazujemy zbyt często. W przeciwieństwie do was wampirów nie lubimy poklasku. Robimy swoje, mieszamy wśród ludzi i bardzo powoli wychodzimy z cienia, by uwolnić swojego ojca.

- Lucyfera? – Caroline o mały włos nie udławiłaby się ze śmiechu. – Jestem w stanie uwierzyć w istnienie demona. Jednak Lucyfer? To przecież bajka dla takich jak wy. Nie ma Boga, nie ma Lucyfera.

Ledwie to powiedziała, a poczuła ostry ból, który niemal rozerwał ją na kawałki. Krew poszła jej ustami i nosem. Miała wrażenie, że tego nie wytrzyma. Nigdy czegoś takiego dziwnego nie czuła. Ten demon posiadał niebezpieczne moce. Nawet oni nie mieli na nie żadnego wpływu, a przecież byli nieśmiertelni.

- Naprawdę? – pokręcił głową wyraźną dezaprobatą. – Skoro istniejecie wy, dlaczego nie Lucyfer? Wampiry, wróżki, czarownice, demony, a nawet elfy. Wszystkie dzieci ciemności żyją i swoje istnienie zawdzięczają jedynemu ojcu na tym świecie. Lucyferowi. Powinnaś znać historię swojego istnienia, ale jesteś młodym, niedoświadczonym wampirem. Można ci wybaczyć tę niewiedzę. Wielka szkoda, że nie dostaniesz szansy, by ją naprawić.

- Mamo! – Miała jeszcze nadzieję, że matka w jakiś sposób słyszy jej słowa. Jednak demonica tylko wybuchła śmiechem. Caroline jak przez mgłę rozumiała jej dalsze słowa. Ból niemal rozdzierał całe ciało. Znowu. Po raz kolejny. Krew trysnęła nosem. Z pewnością się wykrwawi jeśli demonica będzie ją tak atakować. Nagle ból ustał. Demonica krzyknęła oszołomiona i gwałtownie wylądowała na ścianie. To Bonnie. Wykorzystując całą swoja moc zaatakowała kobietę. Ta zniknęła nim zdołała ją powstrzymać w jakiś sposób. Bonnie zdołała uwolnić Caroline. Wszystko trwało zdecydowanie zbyt długo nim ostatecznie zadzwoniły po Stefana. Przyjechał po dosłownie chwili. Nie ukrywał zdenerwowania, gdy powiedziały mu o wszystkim.

- Do diabła! – wściekle zacisnął dłonie w pięści. – Mogłem podejrzewać, by nie ufać Jezebel. Już samo imię mówi o niej wiele rzeczy. Bonnie jak mogłaś nas w to wpakować?

Spojrzał na czarownicę nie ukrywając wyrzutów sumienia względem niej. Caroline jęknęła cicho. Nie chciała obwiniać przyjaciółki. Wcale tak nie myślała. W końcu ona również szukała pomocy. Ostatecznie znalazła ją, ale nie do końca tak jak oczekiwała. Najwyraźniej wszyscy się pomylili. Położyła rękę na ramieniu Stefana. Mimo bólu jaki czuła, chciała go uspokoić. Wiedziała do czego byłby zdolny naprawdę wściekły. Wolała uniknąć kłopotów między dwojgiem ludzi, których naprawdę kocha. Bo kochała. Ta myśl przyprawiła ją o ciarki. Akurat teraz, w tym momencie przypomniała sobie, że kocha Stefana Salvator'e. Zaklęła pod nosem. To nie najlepszy moment na uczucia. Później o tym pomyśli. Jeśli jest o czymkolwiek myśleć. Nie znała stanowiska Stefana pod tym względem. Przez chwilę myślała, że coś ich łączy, ale Stefan nagle przystopował. Dlaczego? Pokręciła głową odganiając od siebie te myśli. Później weźmie się za swoje uczucia.

- Musimy coś zrobić. Ta demonica opętała moją matkę. Teraz nie czas na jakiekolwiek kłótnie między nami! – powiedziała stanowczym głosem uciszając oboje przyjaciół. – Trzeba ją złapać i znaleźć sposób, by ją unieszkodliwić. Może Jess będzie mogła nam pomóc.

- W porządku – skinął głową Stefan. – Powiedz jaki masz plan. Demony to coś z czym nigdy się nie mierzyliśmy. Potrzebujemy czegoś naprawdę mocnego.

Caroline musiała się zgodzić. Mieli kłopoty i nadszedł czas walki. Walki, którą zamierzali zwyciężyć. Wspólnie pokonali już tyle wrogów, że jeden mniej lub więcej nie powinien robić im różnicy. I tego postanowili się trzymać.

*~*~*

Randka z Damonem to wciąż pełne zaskoczenie dla Jess.

Miała parę połączeń od Stefana, ale postanowiła je zignorować. Nic nie zakłóci jej tego jakże idealnego wieczoru. Przynajmniej w to wierzyła. Długo myślała w co się ubrać. Jednak dzięki pomocy Caroline dostała cudowną czerwoną sukienkę. Idealnie pasowała do jej figury. Długie włosy zaczesała do tyłu i pozostawiła rozpuszczone, a twarz ozdobiła skromnym makijażem. Musiała przyznać, że wyglądała całkiem nieźle. Zresztą na brak urody nigdy nie narzekała. Klaus często wykorzystywał ten fakt kiedy potrzebował czyjeś przychylności bez zabijania, czy uroków. Czasami bawiły go takie sytuacje. Miała wielu kochanków, ale kochała tylko dwie osoby. Marcel był drugim mężczyzną po Damonie z którym była gotowa związać się na stałe. Jednak los zdecydował, że przybędzie do Mystic Falls. Teraz kiedy zabrakło Eleny mogła śmiało zdobyć Damona. Jeśli tylko podoła ukoić jego ból. Wiedziała iż cierpiał. Damon naprawdę kochał Elenę. Ta miłość różniła się od tej do Katherine. Doskonale to widziała i przez ten fakt jeszcze bardziej cierpiała. Nigdy nikomu nie powiedziała prawdy. Głównie z obawy, czy kiedykolwiek by jej uwierzyli. Nie było po niej żadnego śladu. Zaklęcie Klausa i tamtej czarownicy kompletnie wymazało ją z życia mieszkańców. Powoli zaczynała się godzić z sytuacją przestała nawet nienawidzić Klausa. Ta nienawiść nie prowadziła do niczego dobrego, więc tak jest lepiej. Lepiej i spokojniej. Nie toczyła żadnej wojny, była wolna od Michaelsonów, chociaż zdawała sobie sprawę, gdyby Klaus chciał pomocy nie odmówiłaby. Teraz o tym nie myślała. Miała randkę swojego życia. Zamierzała wykorzystać ten wieczór jak najlepiej umiała. W końcu kochała tego mężczyznę nad życie. Nikt inny nie był dla niej ważniejszy. Odruchowo dotknęła pierścionka. Dostała go kiedyś od Damona. Stanowił łącznik z przeszłością o której nie chciała zapomnieć. Wiedziała też, że nigdy nie zapomni. Z westchnieniem spojrzała na swoje odbicie.

- Całkiem nieźle Rogers – mruknęła z aprobatą. Kiedy wychodziła miała kilka połączeń od Stefana. Zignorowała je. Nie chciała by ktokolwiek popsuł ten idealny wieczór. Damon czekał przed domem. Również wyglądał bardzo elegancko. Ubrany w luźne spodnie , lekką białą koszulę prezentował się zabójczo i doskonale zdawał sobie sprawę z tego faktu. Nim zdobył Elenę słyszała wiele o jego podbojach. Wykorzystywał swój urok do zdobywania pożywienia. Ona postępowała podobnie, ale rzadko kiedy zabijała. Nie lubiła śmierci. Przede wszystkim nie chciała postępować jak Michelsonowie. Tym się różniła od nich. I tak zamierzała postępować do samego końca.

- Podoba mi się – mruknął Damon taksując ją uważnym wzrokiem. Samochód pożyczył od Stefana. Czarnego mustanga z lat sześciedziątych. Myślał nawet, by taki odkupić od brata. Prowadził lekko i przyjemnie. Pogoda również im dopisała. Ostatnie dni jesieni w Mystic Falls prezentowały się całkiem nieźle. Zignorował ostatnie połączenia od brata. Chciał spędzić wieczór z fajną kobietą. Stefan miał rację. Kochał Elenę i nigdy o niej nie zapomni. Jednak ona odeszła. Nie wróci do życia nawet jeśli będzie znów zabijał. A wcale tego nie chciał. Kiedyś łatwiej było zadawać ból. Nie przejmować się niczym. Elena pokazała mu zupełnie inny świat. Dzięki niej zmienił swoje oblicze i wcale tego nie żałował. A Jess? Jess to skomplikowana sprawa. Lubił ją, chociaż z początku nie budziła zaufania. Od początku kłamała, ukrywała swoje pochodzenie. Z czasem zobaczył jaka była niezwykła. Może powinien spróbować z nią? W końcu Stefan sprowadził ją nie bez powodu. Tym razem zamierzał poddać się tej odmianie. Kto wie. Może ta mała zmiana mu pomoże w jakiś sposób? Po za tym Jess należała do atrakcyjnych dziewczyn. Mogła przynieść mu ukojenie, a tego właśnie potrzebował. Miejsce wybrał za miastem. Przytulna restauracja położona między Mystic Falls, a Riventroop. Lubił tu bywać. Kilka razy zabrał również Elenę, ale nie przepadała za wschodnią kuchnią. On wręcz przeciwnie. I miał nadzieję, że Jess także. Nie rozmawiali przez drogę. Włączył jakąś muzykę i oboje pogrążyli się we własnych myślach. Damon nie zauważył nadjeżdżającego z niezwykłą prędkością samochodu. Za późno próbował go wyminąć, ale bezskutecznie. Samochód uderzył w nich z całą siłą. Auto przekoziołkowało, by w końcu wylądować na drzewie. W powietrzu unosił się zapach benzyny. Damon jęknął oszołomiony tym wszystkim. Co za idiota w nich wjechał? Nie miał zielonego pojęcia, ale podświadomość mówiła mu, że to nie był przypadek. Ocierając krew z cieknącego czoła nogą utorował sobie wyjście. Długo kasłał nim wreszcie zdołał wyjść z auta. Nigdzie nie widział Jess. Jak długo był nieprzytomny? Też nie umiał powiedzieć.

- Damon! – rozpoznał surowy głos mężczyzny. Odwrócił się i zobaczył Zacka. Stał w oddali z zadowoloną miną. Tuż obok niego leżała wpółprzytomna Jess. Na jej włosach widział krew, a w ręku mężczyzny strzykawki.

- Zostaw ją bydlaku! – rzucił wściekle nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Zack pokręcił głową. Długo obmyślał ten plan. Zamierzał się zemścić i wykorzystać Damona. Przy okazji pomoże również swojej przyjaciółce. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Na twoim miejscu bym tego nie robił. Widzisz to specjalna trucizna. Utworzona z wilczego jadu i magii. Twoja przyjaciółka umrze w ciągu dwudziestu czterech godzin jeśli nie otrzyma odpowiedniego antidotum.

- Blefujesz! – warknął Damon. Nie zamierzał dać się szantażować. Zawsze należał do zwycięzców. I tego zamierzał się trzymać. – Mogę cię zabić i jednocześnie ją uratować. Może i jesteś wiedźmą, ale ja jestem wampirem. Walczyłem z wami przez ostatnie stulecia.

- Być może. – Zack pokręcił głową. Mógł podejrzewać, że ten mężczyzna będzie bezczelny jak zawsze. W końcu zabił jego rodziców. Bez cienia żalu. On również nie zamierzał żałować. Nigdy więcej. Jezebel pokazała mu prawdę. Tylko to miało znaczenie. – Jednak jeśli coś mi się sanie nie uratujesz jej więcej. Umrze i będziesz miał jej krew na rękach. Chyba, że ci nie zależy. To nie będzie nic nowego.

Damon zaklął pod nosem. Zack stawiał go w trudnej sytuacji. Dawny Damon z pewnością nie wahałby się. Zabiłby go i odszedł nie patrząc na nic. Teraz nie mógł tak postąpić. Nawet jeśli Elena nie żyła. Wolał postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Ostatecznie miał jeszcze ludzi, które na niego liczyły.

- W porządku. – Niechętnie skinął głową. – Mów czego chcesz?

- Widzisz Zbrojownia jest w posiadaniu pewnej rzeczy na której bardzo mi zależy – wyznał Zack puszczając Jess. – To specjalny amulet. Rozpoznać go bardzo łatwo. Posiada znak węża owiniętego wokół miecza. Prawdopodobnie koloru zielonego. Znajdź do jutra.

Nim Damon zdołał cokolwiek powiedzieć Zack zniknął rozsiewając wokół siebie mroczną aurę. Damon zaklął pod nosem podbiegając do Jess. Była blada, zakrwawiona. Nic jednak nie wskazywało, żeby mówił prawdę. Czy mogli zaryzykować? Nie miał pojęcia. Chciał coś powiedzieć, ale przerwała im komórka Jess. To Stefan. Dzwonił z wieściami, które przynosiły jeszcze więcej kłopotów. A to był dopiero początek. Początek, które żadne z nich nie przewidywało.

*~*~*

(Okolice południowego Teksasu)

-To był kawał dobrej roboty, Sammy!

Zadowolony z siebie i własnego stylu życia Dean Winchester rozsiadł się wygodnie na kanapie. Właśnie skończyli wraz z bratem polowanie. Owszem nie było łatwo. Jak zwykle otarli się oś śmierć. Dean nienawidził walczyć z bogami. Strasznie upierdliwe z nich potwory. Na szczęście zdołali go pokonać i cieszyć się spokojnym wieczorem. Dean miał plany. Randka z uroczą kelnerką. Planował ją już od wczoraj, ale ciągle coś mu przeszkadzało. Ponieważ planowali wyjechać dopiero jutro, dzisiaj miał zamiar wykorzystać swoją chwilę.

- Naprawdę idziesz na tę randkę? – Sam wywrócił oczami patrząc na brata. Dean Winchester był niereformowalny jeśli chodziło o kobiety, whiskey i swój ukochany samochód. Sam czasami miał problemy by go rozszyfrować. Byli partnerami niemal od zawsze. Polowali na demony, potwory. Wszystko zaczęło się od śmierci matki, a ich ojciec szukając zemsty został łowcą. On Sam zdołał uciec na kilka lat. Skończył szkołę i studia. Miał wiele szans, by rozpocząć normalne życie. Niestety. Los chciał by wrócił i znów został łowcą. Coraz bardziej zatracał siebie w tej roli i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek to się zmieni.

- Tak! – przytaknął wyraźnie rozluźniony Dean. Zmienił koszulę i spodnie. Po długim prysznicu wyglądał o wiele lepiej. Sięgnął po piwo, które lubił bardzo prócz whiskey. – Co? Nie będzie żadnych uwag? Sam też w końcu powinieneś zaszaleć. Tyle kobiet chętnych. Zamierzasz żyć w celibacie do końca życia?

Sam nie krył swojego poirytowania. Brat jak zwykle robił mu wymówki. On jednak miał zupełnie inne podejście do seksu. Nie traktował kobiet przedmiotowo. Nie płacił za seks. Już miał odpowiedzieć, gdy rozległ się dźwięk komórki. Zmienił na chwilę numer. Ten, który nosił z czasów studiów. Trochę go to zdziwiło. Nie używał tego numeru od lat. Odebrał od niechcenia. Głos w słuchawce również go zaskoczył. Osoba z przeszłości. Dawnej i odległej w której nie było Deana. Miał wówczas dwadzieścia parę lat. Poznał ją zanim jeszcze zaczął być ze swoją obecną dziewczyną. Szybko odkrył prawdę o jej tożsamości. Miała poważne kłopoty. Postanowił jej pomóc. Mimo tego kim była. Trochę nieprofesjonalne z jego strony, ale cóż. Każdy zasługiwał na drugą szansę. A teraz dzwoniła do niego.

- Potrzebujemy pomocy – usłyszał w słuchawce cichy, kobiecy głos. Rozpoznał ją bez trudu, chociaż minęło tyle lat. – Mam podejrzenia pobytu demona. Bardzo niebezpiecznego. Opętał jedną z bliskich mi osób. Człowieka na którego życiu bardzo nam zależy.

- Demona? – Sam poczuł nieprzyjemny deszcz. Minęło trochę czasu nim walczyli z opętaniem. Zawsze kończyły się niebezpiecznie. Zawsze śmiercią dla ofiary. Nie chciał robić dziewczynie złudnych nadziei.

- Tak! – westchnęła do słuchawki. – Może być z wyższej półki. Szukają czegoś w Mystic Falls. Sam, na pewno masz własne kłopoty, ale nie dam rady sama. Proszę o zbyt wiele, ale przyjedź do Mystic Falls. Najszybciej jak dasz radę.

Kiedy odłożyła słuchawkę Sam zaklął pod nosem. To oczywiste, że pojedzie. Był jej winien małą przysługę. Uratowała mu życie. Dlatego postanowił wybrać się w te podróż. Istniał tylko jeden mały problem. Dean Winchester. Nie mógł zabrać ze sobą brata. Przyjazd Deana do Mystic Falls oznaczałby tylko kłopoty dla wielu mieszkańców. Wampirów. Ich żyło tam mnóstwo, a Dean nigdy nie pytał. Zawsze działał. W ogóle nie zrozumiałby brata poznając prawdę. Postanowił wykorzystać okazję z powodu nieobecności brata. Spakował trochę rzeczy. Zabrał mnóstwo potrzebnej broni do walki z demonami. Oczywiście będzie musiał pożyczyć Impalę. Na szczęście Dean zostawił kluczyki. Brat będzie na niego wściekły, ale w końcu zrozumie. Przynajmniej tak myślał. Zawsze sobie wybaczali. Dean też popełnił kilka błędów. Chociażby jego współpraca z Crowleyem. Sam westchnął i zamknął drzwi do pokoju. Kluczyki zostawił w recepcji z notatką dla Deana. Powinien wrócić za kilka dni. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, a wiadomo z takimi sprawami różnie bywało.

- Wyjeżdżasz dokądś? – Sam zaklął pod nosem widząc Deana przed samochodem. Myślał, że będzie sprytniejszy. Najwyraźniej się mylił. Deana ciężko było oszukać. Zwłaszcza iż oboje znali się od podszewki. – Słyszałem twoją rozmowę. Mystic Falls? Najsłynniejsze siedlisko wampirów? Poważnie?

- Moja dobra znajoma ma problemy – mruknął niezadowolony. – I tak. Jest wampirem. Takim innym niż te, które znamy. Uratowała mi życie, chociaż wiedziała kim jestem.

- Jeden dobry uczynek nie czyni z wampira anioła – mruknął pełen dezaprobaty Dean. – Zapomniałeś już o Ruby? A może tamta lekcja to za mało?

Sam miał ochotę rzucić się na brata. Jak zwykle miał swoje zdanie. Musiał wypominać mu błędy przeszłości. Tak zaufał Ruby. Tak zachował się idiotycznie. To jednak odległa przeszłość. Teraz myślał zupełnie inaczej.

- Jess to co innego – mruknął wyraźnie poirytowany. Nie rozumiał brata. Czasami miał go naprawdę za wyjątkowego bufona. Cóż rodziny się nie wybiera. – Musisz mi zaufać tym razem. Zamierzam jechać do Mystic Falls i pomóc im. Z tobą, czy bez ciebie.

Dean zaklął pod nosem. Chwilami własny brat irytował go tak bardzo, że miał ochotę stłuc go na kwaśne jabłko. Często z trudem się powstrzymywał. Oczywiście wygrałby z bratem, ale nie chciał konfliktowych sytuacji. Ostatnio Sam tak wiele przeżył. Skoro chciał pomóc tej wampirzycy zrobią to razem. Tak będzie najlepiej. Nie wiadomo co się spodziewać po takim miejscu. Zbyt wiele słyszał legend o Mystic Falls. Podczas, gdy prowadził Sam rozmawiał z Jess. Dokładnie dowiedział się jak wygląda sytuacja u nich. Nie przedstawiało się to najlepiej. Demon wyglądał na potężnego. Mogą mieć spore kłopoty z pokonaniem go. Sam był zadowolony, że postanowili tu przyjechać. Mimo wszystko to może być miła odmiana od ostatnich przeżyć. Dodatkowo martwił się również o Deana. Brat w ostatnim czasie wyglądał na zmęczonego i zrezygnowanego. Potrzebował nowego zastrzyku energii, który pomoże mu zregenerować siły.

- Mam nadzieję, że nie popełniamy błędu – mruknął nie kryjąc poirytowania Dean, kiedy zaparkowali samochód przy starym zajeździe. Przed nimi jeszcze kilka godzin drogi, a Dean postanowił naładować baterię mocną kawą i dobrym żarciem. Rozmawiali sporo o całej sytuacji w jaką się pakowali. Dean miał jak najgorsze przeczucia,, których nie umiał wyjaśnić. Powinien wziąć Sama za kark i zawrócić. Tak byłoby najlepiej. Przez chwilę nawet o tym myślał. Jednak Sam mu zaufał. Musiał postąpić właściwie. Ostatnio robiło się to coraz trudniejsze. Często gubił się w tym wszystkim i nie miał pojęcia jak długo jeszcze pociągnie. Wolał nie mówić na razie nic Samowi. Przynajmniej dopóki nie odkryje co się z nim dzieje. Resztę pozostawiał własnemu losowi i liczył, że chociaż raz w swoim niebezpiecznym życiu nie popełnia błędu.

*~*~*

Na zakończenie:

Rozdział pisało mi się dość mozolnie. Muszę to przyznać niechętnie, ale mam nadzieję, iż wyszedł dobrze. W końcu chodziło mi o niezwykłe połączenie. Właśnie będę pracować nad spotkaniem Damona i Deana. Czuje, że ta dwójka może wiele zdziałać. Po za tym historia całkiem dobrze się rozwija. Planuje około dwudziestu rozdziałów plus jakieś bonusy. Może połączenie z TO? Nie wiem jeszcze, ale ktoś z Michaelsonów na pewno się pojawi. Na razie nic nie obiecuje. Wszystko w swoim czasie, a tymczasem zapraszam na nowy rozdział już wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro