Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 006 „Przegrana walka"

Kroniki autorskie 007:

Witam w kolejnym rozdziale.

Obecne lato powoli dobiega końca. Najgorsze upały mamy już za sobą. Tak na chwilę obecną wygląda pogoda za oknem gdy piszę ten rozdział. Ostatnio jestem na fazie fascynacji horrorami. Głównie serią Annabelle i Obecnością Oglądacie już? Co o nich myślicie? Może nie są najstraszniejsze, ale fabułę mają całkiem niezłą, a w końcu o to chodzi. Tymczasem zapraszam was na nowy rozdział.

*~*~*

-Dzięki Rick za pomoc.

Mruknął Damon do Ricka, który wprowadził ich do Zbrojowni. Enzo wszystko podarował Rickowi a ten zajmował się katalogiem i wszystkim innym. Miał co robić od odejścia ukochanej żony. Dzięki temu nie myślał tak często o Jo. Słyszał sporo co działo się obecnie. Był blisko związany ze wszystkimi w Mystic Falls i dlatego postanowił im pomóc. Szczególnie bliska była dla niego Jess. W trudnych chwilach mógł naprawdę na nią liczyć. Dzięki niej nie zabił Damona kiedy naprawdę miał okazje. Od tamtej pory zostali czymś na kształt przyjaciół. Oczywiście z Damonem. – Nie mam pojęcia czego szukać. Wiem tylko, że jest stare o dość potężnej mocy.

- W takim razie naprawdę tego potrzebujesz? – Rickowi nie podobała się ta historia. Szczególnie iż sporo słyszał o Jezebel i Zacku. – Ten przedmiot może nam przynieść mnóstwo kłopotów. Nie wiadomo jak wielkich. Może jest inny sposób by pomóc Jess?

Damon pokręcił głową. Zapalił latarkę i jako pierwszy wszedł do pieczary Zbrojowni. Słyszeli o wielkim złu jakie skrywało to miejsce. Wyczuwali jego ciemną energię. Niestety w tym momencie nie mieli wyjścia. Kiedy rozmawiał z Bonnie Jess nie wyglądała najlepiej. Musieli działać szybciej i skutecznjej. Z łowcą u boku to może być trudne zadanie. Zaklął zły na całą sytuacje. Musieli działać a wszystko wymykało im się z rąk. Klął niczym szewc. Od śmierci Eleny nic mu się nie układało. Jakby ktoś rzucił na niego klątwę. Jeśliby w nie wierzyć. A on przecież nie był przesądny. Zawsze twardo stąpał po ziemi. Skąd te dziwne uczucia? Pokręcił głową wyraźnie poirytowany.

- Zależy ci na tej dziewczynie, prawda? – zauważył cicho Dean, przerywając niezręczne milczenie między nimi. Dla Deana wciąż to było odkrycie. Wampiry, które kochały. Dość niecodzienne. A jednak im dłużej przebywał w Mystic Falls tym bardziej otwierały mu się oczy na wiele spraw. Sam może miał racje? Nie zamierzał mówić mu o tym. Brat popadnie w samo zachwyt i dopiero będzie miał. Uśmiechnął się półgębkiem.

- Sam nie wiem – przyznał zaskoczony Damon. Nie chciał tej szczerości. Niestety ostatnie wydarzenia w jakich brał udział mocno podzieliły go ze Stefanem i nie mógł mu powiedzieć o wielu rzeczach. – Ostatnio straciłem kogoś ważnego. Wciąż jestem w żałobie. A Jess? Jess nie jest mi obojętna. Nie wiem tylko, czy będzie coś z tego. Wciąż coś nas rozdziela. Już wcześniej próbowałem z nią być, ale kłamstwo zniszczyło ten związek. Potem przyszła Elena. Sam rozumiesz.

Dean pokiwał głową. Sytuacja wyglądała na mocno skomplikowaną, a on sam trzymał się z daleka od związków. Lubił kobiety. Kochał seks z nimi. Nawet myślał, by spróbować z tą ładną kelnerką jaką poznał w The Grill. Nic po za tym. W jego zawodzie nie istniały stałe związki.

- Okey! Jesteśmy w środku. – Rick przerwał im rozmyślania. Znaleźli się w otwartej grocie. W powietrzu unosił się niezbyt przyjemny zapach. Słychać było szum wody. Gdzieś musiało być podziemne jezioro. Rick nie miał zbytniej okazji zbadać te miejsce. Wciąż odkładali to z Enzo nie wiedząc, co mogą odkryć. – Damon, powiedz czego właściwie szukamy.

- Zack wysłał mi ememesa – mruknął pokazując przyjacielowi telefon. Na zdjęciu zobaczyli stary amulet. Zrobiony z prawdziwego srebra i niezwykłego kryształu.

- W porządku! – skinął głową. – W jaskini jest kilka ukrytych pomieszczeń. Nie sprawdzaliśmy zawartości. Jest też archiwum. Rozdzielimy się, ale uważajcie. Wciąż nie wiadomo co zabiło poprzednią grupę. Nie wiemy z czym mamy do czynienia.

Damon z Deanem skinęli głowami. Damon wybrał środkową grotę jaskini. Dopasowano do niej drewniane drzwi, które otworzył. W środku zmontowano oświetlenie. Kiedy zapalił światło zobaczył różne półki z dokumentami, stare skrzynie, broń. Prócz tego jakieś eliksiry i stare księgi. Pomyślał, że to może pomóc Bonnie. Przyprowadzi ją tu kiedy będzie bezpiecznie. Jedna z ksiąg przykuła jego uwagę. „Klątwa Salvatorów". Taki nosiła tytuł. Zaintrygowany postanowił ją zgarnąć nie mówiąc nic Rickowi. Nagle coś błysnęło mu w jednej ze skrzyń. Kiedy po to sięgnął poczuł dziwne uczucie jakie go ogarnęło. Nie umiał tego określić. Jakby coś mocnego w niego uderzyło. Skąd się wzięło? Ta dziwna chęć mordu? Próbował nad nią zapanować, ale to było silniejsze od niego. sięgnął po miecz, który leżał na najbliższej półce. Musiał kogoś zabić. Poczuć zapach krwi. Wówczas znów wszystko będzie jak dawniej.

*~*~*

- Damon? Rick? Jesteście tutaj? – Dean przez cały czas czuł się obserwowany. Pomieszczenie, które wybrał zawierało masę ksiąg i dokumentów. Nic nie wskazywało, by znaleźli tu cokolwiek potrzebnego. Jednak miał wrażenie, że ktoś tu był. Nos łowcy działał skutecznie. Sięgnął po broń, którą zawsze miał przy sobie. Nie zapomniał też o wodzie święconej. Na wszelki wypadek.

- Niepotrzebnie się tu pchałeś, Winchester! – usłyszał ochrypły głos Damona. Zaskoczony spojrzał w jego stronę. Damon trzymał w ręku staroświecki miecz i wyglądał na wściekłego.

- Cholera jasna! – zaklął zły, że na swoje zaufanie. Przeklinał również Sama, bo ich wciągnął w to wszystko. – Salvatore, co ci odbiło?

- Wy łowcy myślicie iż jesteście tacy dobrzy – mruknął z zimną pogardą w głosie. To nie był Damon, którego znali. Jakby coś nim zawładnęło. Rick dostrzegł, że miał w ręku jakiś przedmiot. Zaklął pod nosem. Nie powinni tu przychodzić. Zbrojownia została przeklęta nie bez powodu. Jak całe te miejsce. W końcu przed nimi zginęli tu poprzedni najemcy. Na samą myśl robiło mu się nie dobrze. Teraz musieli powstrzymać Damona. Znaleźć jakiś sposób, by go uratować. W końcu on mimo wszystko zrobiłby to samo dla nich. – Jednak ja jestem o wiele sprytniejszy. Zawsze będę.

- Rick zrób coś! – krzyknął Dean wahając się przed zabiciem wampira. Chyba kompletnie zwariował. Nigdy wcześniej by tego nie zrobił. Skąd ta nagła zmiana? Nie miał zielonego pojęcia. Wcześniej nawet nie dążyłby do tego. Westchnął wyraźnie poirytowany. Usiłował uwolnić się z rąk mężczyzny. Nie należało to do łatwych zadań. Damon wykazywał się wręcz niezwykłą, wampirze siłą. Taką jakiej brak u zwykłych śmiertelników. Po za tym od zawsze pił ludzką krew. Nigdy nie stosował żadnej diety jak w przypadku Stefana. Jęknął, gdy pięść zacisnęła się na jego nosie. Poczuł tryskającą krew.

- Wybacz, Salvatore! Nie dajesz mi wyjścia! – Nim do Damona dotarł sens słów mężczyzny jęknął i upadł kompletnie oszołomiony. Rick użył broni nasiąkniętej werbeną. We dwóch związali go i unieszkodliwili używając srebrnych kajdan. Nie mieli pojęcia co na niego wpłynęło. W czasie walki Rick znalazł amulet. Postanowił go zabezpieczyć, gdyż przeczuwał jak ważny może to być artefakt. Odruchowo zerknął na zegarek. Dochodziła północ. Mieli zaledwie dwie godziny. Tak mało czasu. Musieli wykorzystać każdą minutę.

- Co go opętało? – zapytał nieco uspokojony Dean, po telefonie Sama. Udało im się wypędzić demona. Wyjątkowo niebezpieczny i silny. Mieli wiele szczęścia .naprawdę. Jak niemal za każdym razem, a Dean umiał je szanować. Dzięki temu przetrwali z Samem tak wiele, podczas gdy inni łowcy już nie żyli.

- Nie mam pojęcia! – Rick pokręcił głową. – Kiedy otworzyliśmy to miejsce było tu pełno trupów. Ktoś nas ostrzegał, ale my oczywiście chcieliśmy być sprytniejsi. Ten artefakt nie jest jedyny. Muszę zabezpieczyć te miejsce. Poznać je. I wiedzieć jak chronić.

- Myślę, że to miejsce jest w naprawdę dobrych rękach! – mruknął niezadowolony Dean. Naprawdę nie miał zastrzeżeń co do Ricka. Musiał mu zaufać. Mężczyzna mówi prawdę. Zbyt dużo niebezpiecznych artefaktów mogło wyjść na ulicę. Ludzie nigdy nie umieli radzić sobie z magią. Przyniosą tylko kłopoty i śmierć. Zbyt dużo tego widzieli.

- Masz rację! – rozległ się czyjś znany głos. To był Zack. Śledził ich od jakiegoś czasu. Wiedział, że nie może im ufać. W końcu miał do czynienia z wrogami. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Jak zawsze. – Świetnie wykonaliście powierzone wam zadanie. Szkoda tylko iż tak bardzo się grzebaliście. Macie mniej czasu na pożegnanie z przyjaciółką.

- Obiecałeś zdjąć zaklęcie! – zaklął cicho Rick. Najwyraźniej Damon również źle obliczył kwestię zaufania. Nie miał przy sobie nic do obrony, a wampir im teraz nie pomoże. – Jess nie zasłużyła na śmierć.

- Pokochała niewłaściwego człowieka. Chcę by Salvatore cierpiał. Nic więcej. A przy okazji będzie jednego wampira mniej na świecie. Wszyscy wiemy jakie to potwory.

Zack uśmiechnął się triumfalnie. Rick nie powstrzymał swoich nerwów. Nie zdołał jednak sięgnąć czarownika. Używając swojej mocy sprawił, że mężczyzna wylądował na ścianie. Jęknął zbolały i wściekły.

- Przykro mi - powiedział ściszonym głosem. I odszedł nim Rick zdołał ich powstrzymać. Czuł wściekłość i rozpacz. Jess może umrzeć i to przez nich. Zaczynał żałować, że w ogóle wróciła do Mystic Falls. Być może wówczas nadal by była szczęśliwa. Niestety. Na obecną chwilę nic na to nie wskazywało. Umrze. Zawiedli.

- Co się stało? – Dean bardzo powoli odzyskał przytomność. Damon również. Wyglądali na oszołomionych. Nic dziwnego. Potężne zaklęcia zawsze dawały kopa. Rick westchnął. Musiał przygotować Damona na najgorsze.

- Powinieneś iść do niej – wyszeptał kończąc rozmowę. – Nie zostało jej wiele czasu, a nie zasługuje na śmierć w samotności.

- Ona nie umrze – wykrzyknął zdecydowanym głosem. Miała dla niego zbyt duże znaczenie. Taka prawdziwa przyjaciółka. Mógł zawsze na nią liczyć. Bardziej niż na kogokolwiek. Wcześniej o tym tak nie myślał. Dopiero po czasie odkrył jak bardzo zbliżyli się do siebie. To prawdziwa przyjaźń. Jedna z niewielu jakie posiadał. Nagle coś przyszło mu do głowy. Poczuł przypływ nadziei jaka od dawna w nim nie gościła. Chwycił za telefon i wykręcił numer Bonnie. Ostatniej osoby jaka mogła w tym momencie pomóc. Jess musiała przeżyć. Zamierzał zrobić wszystko, by tak było.

*~*~*

-Caroline tak bardzo mi przykro.

Wyszeptał cicho Sam. Był szczerze poruszony całą sytuacją. Walczyli do samego końca. Naprawdę próbowali ją uratować. Niestety demon, który nią zawładnął niemal zniszczył ciało kobiety. Walczyli kilka godzin. Sam nie miał pojęcia jak długo odtwarzał słowa egzorcyzmów. Nigdy nie był aż tak bardzo zmęczony jak teraz. Niestety walkę przegrali. Liz Forbes wydała ostatnie tchnienie w ramionach ukochanej córki. Sam nie krył swojego poruszenia całą sceną. Nie sądził, że wampiry mogą być aż tak przywiązane do swojego człowieczeństwa. A jednak. Sporo odkrył i się dowiedział. Miał zupełnie inne zdanie na wiele tematów i liczył po cichu iż Dean również. Wiedział jak bardzo ciężko bywało z bratem, ale tym razem sytuacja wyglądała o wiele inaczej. – Próbowaliśmy zrobić wszystko. Sama wiesz. Ten demon pokonał nas, ale wylądował w piekle. Już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi.

- Moja matka nie żyje! – wyszeptała stłumionym głosem. Ból, który czuła rozsadzał ją ze zdwojoną siłą. Nie da rady walczyć z tymi emocjami. Wszystkiego jest zdecydowanie zbyt dużo. Musiała to jakoś stłumić, bo inaczej oszaleje. Dodatkowo sprawa Stefana, który nie odstępował jej na krok również wszystko komplikowała.

- Sądzę, że najlepiej będzie jak odejdziesz – powiedział cicho Stefan do Sama. – Ona nie jest teraz w najlepszej formie i mogłaby zrobić coś głupiego. Szuka winnych, na razie prócz siebie.

- Wiesz, że potem może być gorzej? – spytał Sam. Stefan pokiwał głową. Oczywiście zdawał sobie z tego sprawę. Po za tym miał również nie najlepsze wieści od Damona. Nie zdołali pomóc Jess. Walczyła, ale jej stan pogarszał się z godziny na godzinę. Damon sięgnął po ostatnią deskę ratunku, ale wszystko wskazywało na to iż w Mystic Falls odbędzie się kolejny pogrzeb. Nie chciał tego. Niestety. Wszystko co próbowali zrobić zamieniało się w popiół, a ich ogarniał jakiś pech.

- Będę przy niej – obiecał cicho. Zamierzał dotrzymać słowa. Jednak Caroline pragnęła być sama. Musiała pokonać swój ból. Pożegnać przeszłość. Miała teraz duży dom. Jak zdoła go utrzymać bez matki? Nim zdobędzie jakąkolwiek fortunę minie wiele lat. Jako wampir miała wieczność, ale i również wiele wątpliwości. Teraz cierpiała i sądziła, że te cierpienie nigdy nie minie. Tak samo jak nieokiełzany ból.

- Zostaw mnie samą, Stefan! – zażądała stanowczo ocierając łzy. – Miałeś swoją żałobę po Elenie. Pozwól mi znieść moją. W samotności.

' - Caroline, proszę! – Nie zamierzał ustąpić. Obiecał Samowi. Wiedział jak żałoba wpływa kiedy straci się bliską osobę. Zbyt dobrze widział cierpienie Damona, który ledwo sobie radził. Dlatego sprowadził Jess. Dla Caroline on miał być tą otoczką. Potrzebowała jego pomocy, nawet jeśli sama tego nie przyzna. Postanowił, że będzie ją obserwował. Jedynie to może zrobić w tej chwili. Nie chciał narzucać jej swojej woli. Tak będzie najlepiej. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek i odszedł.

W pierwszej chwili Caroline chciała go zatrzymać. Kochała tego mężczyznę tak bardzo, że z trudem uświadamiała sobie własne uczucia. W oczach miała łzy, gdy o tym myślała. Czy dobrze postąpiła? A jeśli odtrąciła Stefana na zawsze? Jak pogodzić się z tą całą sytuacją? Westchnęła cicho. Teraz postanowiła o tym nie myśleć. Liczył się tylko ból, który czuła. Nic więcej. Straciła jedyną rodzinę. Najpierw ojca, potem matkę. Nikogo więcej nie było przy niej.

- Chciałam ci pomóc – wyszeptała stłumionym głosem tuląc do siebie martwe ciało kobiety. Zaczynała rozumieć jak wielkie cierpienie musiała czuć Elena, gdy myślała iż pożegnała swojego ukochanego brata. Pragnęła, by Elena przy niej była. Tak bardzo za nią tęskniła. Być może wówczas wszystko byłoby łatwiejsze? Nie miała pojęcia. – Zamiast tego ściągnęłam na ciebie nieszczęście. Musiałaś się wycierpieć nim wreszcie umarłaś. Chyba nadszedł czas na nią. Powinna podjąć decyzję. Dość bólu. Dość cierpienia. Potrzebowała trochę czasu dla siebie. Trzy miesiące. Trzy pełne miesiące, a potem wróci do swojego dawnego życia. Mogła tylko liczyć na zrozumienie przyjaciół. Najpierw krótki pogrzeb. Liz Forbes to oaza tego miasteczka. Zamierzała zrobić wszystko dla matki po śmierci. Westchnęła cicho i skierowała swoje kroki w stronę pokoju. Potrzebowała wypić więcej. W tym momencie tylko alkohol zdoła ukoić ból. Resztą zajmie się później.

*~*~*

Bardzo powoli otworzyła oczy i cicho jęknęła.

Ból niemal rozsadzał całe ciało. Z nosa i ust pociekła krew. Walczyła z ogarniającą ją słabością. Wiedziała, że jeśli się podda wówczas przegra. Był przy niej Enzo. Pocieszał, dużo mówił. Nawet lubiła jego towarzystwo. Rick również sporo im pomagał. Niestety Damon gdzieś wsiąkł. Ulotnił się zaraz po wyjeździe Sama. Nie rozumiała tego. Przez niego miała te kłopoty, a on ją zostawił. Czuła, że jest zawiedziona. Przez chwilę liczyła na coś więcej między nimi. Teraz nie miała żadnych szans. Wszystko zostało stracone, a ona umrze. Chyba popełniła błąd przyjeżdżając do Mystic Falls. Powinna była zostać w Nowym Orleanie, wyjść za Marcela i wieść szczęśliwe, wampirze życie. W końcu po części jego również kochała. Niestety nie tak bardzo jak Damona. Przekleństwo miłości, które zniszczyło jej życie. Westchnęła cicho kładąc głowę na poduszkę.

- Jak się czujesz? – zapytał z troską Enzo. Pokręciła głową. Nie chciała go okłamywać. Chłopakowi naprawdę na niej zależało. Kiedyś nawet chciał się z nią umówić, ale wówczas był za bardzo zajęty zemstą na Damonie. Enzo tak nagle przybył do ich życia. Jego obecność wywołała sporo zamieszania, ale bywała również przydatna. W końcu to on uratował Elenę, kiedy została porwana. On pomógł również Stefanowi. Enzo stał się całkiem nieświadomie członkiem społeczeństwa Mystic Falls i odnalazł swoje korzenie. Przynajmniej po części, gdyż Zbrojownia była jego dziedzictwem.

Jess westchnęła cicho i pokręciła głową. Doskonale zdawała sobie sprawę jak mało czasu jej zostało. Kilka godzin. Do świtu może nawet nie przetrwać. Zdążyła pożegnać się z Samem. Nie dzwoniła do Nowego Orleanu. Marcel jeszcze gotów będzie tu przyjechać. W końcu wiedziała jak bardzo ją kochał. Wolała nie ryzykować konfrontacji z Damonem. No właśnie Damon. Znów o nim pomyślała. Poczuła jak niechętne łzy napływają jej do oczu. Naprawdę pragnęła, by tu był. Czułaby się bardziej silniejsza niż teraz.

- Będzie dobrze – wyszeptał Enzo czule ją obejmując. Naprawdę lubił dziewczynę. Żałował iż kiedy dawno temu zaczynali wspólnie romans nie był z nią do końca szczery. A Jess lubiła szczerość, chociaż tu sama miała swoje własne tajemnice. Po części ją rozumiał, ale w żaden sposób nie oczekiwał też wyjaśnienia. Niestety ona myślała zupełnie inaczej pod tym względem. Rozumiał też dlaczego. Chodziło o Damona. Zawsze o niego chodziło. O nikogo więcej. A teraz jego tutaj nie było. Tylko on. I zamierzał dać takie wsparcie na jakie go było stać.

Drzwi gwałtownie się otworzyły i wszedł Damon. Wyglądał jakby nie spał od kilku dni. Towarzyszyła mu Bonnie.

- Wiem, co może pomóc Jess – powiedział zdecydowanym głosem podchodząc do dziewczyny. Ściskało go w żołądku na sam jej widok. Źle wyglądała. Bardzo źle. Miał nadzieję, że się nie mylił tym razem. Jeśli popełnił błąd, wówczas ona umrze przez niego.

- Dokąd ją zabierasz? – zapytał cicho Enzo. Pomógł Damonowi wziąć ją na ręce, chociaż nie wyglądał przy tym na szczęśliwego. Najchętniej zostawił by ją przy sobie i pomógł umrzeć w spokoju. Damon zdecydował inaczej i wyglądał przy tym na mocno zdeterminowanego. Oby miał racje. Bardzo ostrożnie wsadzili Jess do samochodu. Enzo uparł się na jazdę z nimi. Bonnie nie kryła swego niezadowolenia. Ich stosunki nie były najlepsze, ale nie dbał o to. Teraz liczyła się tylko Jess. Nikt więcej.

- Tam gdzie wszystko się zaczęło – mruknęła Bonnie. – Gdzie moc czarownic ma największą siłę. W starym domu na obrzeżach Mystic Falls uratujemy Jess życie.

- Naprawdę wierzysz, że czarownice cię wysłuchają? – Enzo pokręcił głową. Damon prychnął coś pod nosem, ale był zbyt skupiony na drodze. Pospiesznym ruchem wyjeżdżali z miasta. Nikt ich nie zatrzymywał. Damon w ogóle nie reagował, gdy jego komórka wciąż dzwoniła. Musiał być bardzo skupiony. Wjechali w leśną ścieżkę. Dobrze znał drogę. W tym domu mieszkała niegdyś Bonnie Bennett. Czarownica, która mocno namieszała w ich życiu. To ona sprowadziła Katherine Pierce. Zniszczyła im życie i próbowała to robić zza grobu. Teraz zamierzał zażądać zadośćuczynienia. Nie dał rady uratować Elenie, ale pomoże Jess.

- Jesteśmy na miejscu – mruknął zatrzymując samochód. Stare ruiny wyglądały jeszcze gorzej niż, gdy był tu ostatnim razem. Odwiedzał je tuż po śmierci Bonnie. Chciał być bliżej niej. Czuł również obecność zmarłych czarownic. Nie przepadały za nim. No cóż i wzajemnie. Jednak teraz potrzebował pomocy.

- Wezmę Jess! – mruknął Enzo. Dziewczyna wyglądała naprawdę kiepsko. Z ust i nosa ciekła krew. Próbowała coś mówić, protestować lecz nie miała sił. Czuła, że przegrała tę walkę. Enzo widział to w jej oczach i klął pod nosem. Miał ochotę zamordować Damona. To wszystko przez niego. zawsze niósł za sobą śmierć i zniszczenie. Przysięgał sobie, że jeżeli Jess umrze nie będzie się powstrzymywał. Zabije go z czystą przyjemnością.

- Wiesz, co masz robić Bon Bon? – zapytał pieszczotliwym przezwiskiem Damon, kiedy już znaleźli się w środku. Bonnie skinęła głową. Przygotowano świece i ułożono drgające ciało Jess po środku. Wyglądała jakby miała gorączkę. Damon delikatnie chwycił ją za rękę. Z drugiej strony stanął Enzo.

- Aby zadziałało... - wyszeptała do siebie. Nie wiedziała, czy da radę. Musiała przynajmniej spróbować. Jess nigdy nie była jakąś jej przyjaciółką, ale miała dla niej znaczenie. Po za tym uszczęśliwiała Damona, a to naprawdę ważne dla nich wszystkich. Zwłaszcza w ostatnich chwilach. Chyba nigdy nie modliła się tak bardzo. Wypowiadała zaklęcie za zaklęciem. Wszystko co przychodziło jej do głowy. Już od dawna nie czuła tak wielkiej mocy. Niemal nią zawładnęło. Jakby kierowała nią zupełnie inna siła. Nie rozumiała tego. Gdzieś zniknęli Damon i Enzo. Była tylko z Jess. Wlewała całą swoją moc do ciała pół żywej dziewczyny.

-Uratuj ją... - usłyszała w tle czyjś nieznajomy głos. Podniosła głowę i zobaczyła ją. Tajemniczą nieznajomą. Wyglądała pięknie i jaśniała takim blaskiem. Nie wiedziała kim była. Jednak wyczuwała w niej dobroć. Coś rzadko spotykanego wśród czarownic. – Ona musi żyć. Ma jeszcze zadanie do wykonania. Nie wie jak bardzo jest ważna, ale wkrótce to się zmieni.

- Dziękuje – zdołała wyszeptać cicho Bonnie i pozwoliła, by zawładnęła nią ciemność.

*~*~*

Dzień pogrzebu był mglisty i deszczowy.

Caroline tak właśnie wyobrażała sobie kiedyś pogrzeb matki, bo wiedziała iż kiedyś nadejdzie. Ona sama wciąż pozostawała wampirem. Jednak ten dzień nadszedł zbyt szybko. Nie tego pragnęła. Ból, który czuła od kilku dni nie opuszczał jej. Czy zdoła kiedykolwiek zapomnieć? Naprawdę zachowała się okrutnie. W końcu niepotrzebnie to wszystko zaczęła. Gdyby pozwoliła umrzeć matce spokojnie wówczas nie cierpiałaby tak bardzo. A teraz? Liz Forbes odeszła w naprawdę brutalny sposób. Tylko dlatego, że jej córka chciała by żyła. Czuła się winna. Bardziej niż kiedykolwiek. Gdyby tylko mogła cofnąć czas nie zaczęłaby tego wszystkiego. Prócz matki niewiele brakowało, a straciliby również Jess. Wampirzyca miała naprawdę wiele szczęścia. Teraz stała obok reszty przyjaciół, by pożegnać Liz Forbes. Damon zaskoczył wszystkich. Należał do osób najbardziej związanych z Liz, a jego przemówienie przepełniło czarę goryczy. Mówił piękne słowa. Takie prawdziwe jakich nie spodziewała się po tym wampirze. Jeżeli wcześniej myślała iż jego związek z Eleną przyniesie tylko więcej bólu i rozczarowań dziś rozumiała jak wielki błąd popełniła. Ten ból nigdy nie zniknie. Bywały takie chwile, że miała coraz bardziej dość wszystkiego. Pragnęła zapomnieć i pozbyć się poczucia winy. Wiedziała jednak, iż prędko o tym. Poświęciła życie swojej matki. Wciąż rozpamiętywała tę chwile. Odtwarzała we wspomnieniach każdą chwilę. Mogłaby obwiniać wszystkich. Co do jednej osoby. Obwiniała tylko siebie. Ona zgodziła się na te całą szopkę. Po co? By kupić życie matki? Nic dobrego z tego nie wyszło. Cierpienie i ból. To teraz posiadała.

- Caroline? – pokręciła głową, gdy Bonnie Bennett do niej podeszła. Przyjaciółka też czuła się winna. To ona sprowadziła Jezebel i Zacka. Zaufała im. Jednak Caroline jej nie obwiniała. W żaden sposób. Tylko ona zawiniła. Wmawiała sobie tak każdego dnia. I nigdy nie zapomni.

- Chce być sama – wyszeptała cicho. – Nie chcę nikogo więcej widzieć. Naprawdę tego chciała. Nawet nie spojrzała w stronę Stefana, chociaż wyczuwała jego intensywne spojrzenie. Martwił się o nią. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Powinna z nim porozmawiać. Coś rodziło się między nimi. Zaczynała go kochać? Tak. Te słowo jest zdecydowanie dobre i pasujące. Niestety. Musiała o tym zapomnieć. Czuła jak bardzo nie zasługuje na miłość. Zawiodła po całości. Będzie musiała żyć z tym bólem. Całe szczęście iż przyjaciele uszanowali ten ból. Teraz kiedy została sama w domu nie wiedziała co robić. Przypomniała sobie moment w którym Elena została sama. Straciła brata. Ostatniego członka rodziny i nie został nikt. Ona również nikogo nie miała. Czy powinna pójść w ślady Eleny i pozostałych? Zrobić coś czego nigdy nie robiła? Nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji? Uwolnić swoje życie od człowieczeństwa. Zostać pełnym, prawdziwym wampirem? Te życie zawsze pasowało jej idealnie. Była z niego nawet dumna. Zawsze czuła, że jest kimś innym. Tak jak w tym momencie. Sięgnęła po telefon i odruchowo wykręciła numer Damona. Może to nie najlepszy doradca, ale w tym momencie tylko on mógł pomóc.

- Jestem zaskoczony, że do mnie dzwonisz – usłyszała w słuchawce głos Damona. – Zdaje się iż tak bardzo chciałaś zostać sama? Wiem to od mojego brata, który zamiast siedzieć z tobą moczy nos w whiskey i psuje mi wieczór.

Caroline westchnęła. Jakie typowe zachowanie dla Damona. Przerywając mu zadała ważne dla niej pytanie. W głosie wampira słychać było zaskoczenie.

- Chyba nie planujesz nic głupiego, Blondi? – zapytał znienawidzonym przez nią przezwiskiem. Westchnęła wyraźnie poirytowana. Nie zamierzała mu się tłumaczyć, jednak miał racje. Zamierzała planować. Zmienić siebie na zawsze. Nie miała wyjścia. Nie przetrwa tego w ten sposób.

- Dasz mi Stefana? – poprosiła cicho nie odpowiadając na jego pytanie. – Muszę z nim porozmawiać. Po chwili usłyszała w słuchawce miękki, kochany głos. Kiedy ich przyjaźń uległa tak wielkiej zmianie? I co powiedziałaby na to Elena? Często o tym myślała. Jednak wróci do tego kiedy naprawdę będzie gotowa. Teraz musiała pożegnać obecne życie. Zacząć coś nowego. Coś czego nigdy wcześniej nie robiła. Nawet jeżeli miałaby przy tym umrzeć. Podjęła własną decyzję. Nie pozwoli by ktokolwiek ją powstrzymał.

- Wszystko w porządku? – zapytał ponaglając Stefan. Westchnęła. Musiała z nim porozmawiać. Im szybciej tym lepiej. Liczyła, że ją zrozumie. Nie miała innego wyjścia.

- Tak – przytaknęła cicho. – Stefanie masz rację. Dawno temu powinniśmy dać sobie szansę, ale baliśmy się reakcji Eleny. Potem nie było czasu i teraz... teraz też nie ma odpowiedniej chwili. Mam żałobę. Cierpię tak bardzo iż nie wyobrażasz sobie tego bólu. Wiem. Sam nie dawno straciłeś matkę, ale Lilly była inną kobietą , a Liz inną. Kochałam ją. Teraz potrzebuje być sama, ale nie dam rady z tymi wszystkimi uczuciami. Są one zbyt wielkie. Muszę się od tego uwolnić. Chociaż na trzy miesiące. Tylko tyle potrzebuje.

- Caroline nie rób tego! – chciał ją powstrzymać. W głosie Stefana czuła wyraźną panikę. Rozłączyła telefon. Na to było już za późno. Przeszukała dom i znalazła to czego szukała. Wcześniej spakowała najcenniejsze rzeczy i oddała do magazynu. Ten dom za wiele przypominał. Chciała wszystko zmienić. Może później będzie żałować jednak podjęła decyzję. Po raz ostatni zerknęła na dom, gdy stała na zewnątrz. Będzie tęskniła za tym miejscem. Zapaliła zapalniczkę, którą wyciągnęła z kieszeni. Słyszała dzwoniący telefon, ale zignorowała go. Dawna Caroline właśnie odchodziła. Zamierzała zmienić wszystko. Pokazać się na nowo. Być może nie wszyscy będą z tego powodu szczęśliwi. Tego była niemal pewna. Lecz w tym jednym momencie miała to głęboko gdzieś. Chociaż raz pragnęła zrobić coś po swojemu. Nie dbać o innych. Robić wszystko na co ma chęć. W ten sposób będzie mogła. W końcu nie czując tego przygniatającego poczucia winy. Westchnęła cicho. Na moment poczuła wahanie. Może powinna się wycofać? Spróbować walczyć z bólem? Przecież nie jest sama. Ma przyjaciół wokół siebie. Oni z pewnością jej pomogą. Zawsze byli przy niej. Kiedy tylko potrzebowała pomocy. Jednak teraz musiała radzić sobie sama. Podjęła decyzje. Nie będzie jej zmieniać z powodu sumienia, które czuła. Przymknęła oczy i skupiła się na sobie. odepchnęła emocje, ból i rozpacz. Zamknęła je głęboko w sobie. odrzuciła wszystko, co kiedykolwiek miało dla niej znaczenie. Zapomni o tym, chociaż na chwile. Kiedy już upora się z żałobą wróci do dawnej siebie. Oczywiście, że wróci. Najpierw niech spróbuje innego i lepszego życia. Ten moment. Zaledwie chwila by znaleźć i nacisnąć odpowiedni wyłącznik. Nie sądziła, że to będzie takie łatwe. Kiedy otworzyła oczy nie była już sobą. Dawna Caroline Forbes umarła. Narodziła się na nowo. I zamierzała korzystać z tego każdego dnia.

*~*~*

Na zakończenie:

I to by było na tyle.

Właśnie tak chciałam pokazać wątek Caroline. Bardzo podobał mi się motyw jej przemiany, gdyż do tej pory zdawała się być bez skazy. No i oczywiście w tym wszystkim jest również Jess. Jakie przeznaczenie szykuje dla niej los? Dowiecie się czytając następny rozdział. Pozdrawiam serdecznie i do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro