Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Cisza przed burzą

To była wspaniała morska przygoda. To był pierwszy raz gdy zobaczyłam na oczy coś tak wielkiego, nieprzeniknionego, pięknego i strasznego za razem. Byłam onieśmielona i przeszczęśliwa gdy tak stałam na brzegu i wpatrywałam się w wodę. Byliśmy kilka kilometrów od portowego miasta. Nie pytajcie jakiego, w tamtym czasie wioski potrafiły powstać jednego dnia i jeszcze tego samego zniknąć. Mało rzeczy było w tedy trwałych.

Zaciągnęliśmy się do pomocy w porcie. O ile portem można to nazwać. Na szczęście marynarze oraz zwykli rybacy już w tedy byli bardzo przesądni. Siedziałam sobie na stołku i patrzyłam jak Alexander z Michaelem pracują. Nie musiałam kiwnąć palcem. Jedynie musiałam mieć oko na rzeczy oraz ryby blisko siebie. Później przerzucili mnie do spisu. Musiałam zaznaczać, skrobać i dawać odpowiednie rzeczy odpowiednim ludziom. Natomiast oni... Niezbyt mnie interesowało co robią. Wiem tylko tyle, że Michael łowił, a Alexander pomagał przy naprawie łodzi gdy schodziłam ze stanowiska. Przed obiadem wysłano mnie do kobiety, która przygotowywała jedzenie dla mężczyzn z portu. Pamiętam, że kobieta była rumiana i okrągła. Nosiła poplamioną zieloną suknię wierzchnią, a jej chusta była ogromna. Przy niej również nie miałam nic do roboty. Ona najzwyczajniej w świecie jej nie potrzebowała. Miała wszystko ustawione pod siebie, przyjście takiej niedoświadczonej osoby jak ja mogło jej wszystko popsuć. Jedyne w czym jej pomogłam to z podaniem jedzenia, praca jak najbardziej mało wymagająca.

I nastał ten wspaniały moment. Moment, w którym długa, posępna łódź dobiła do brzegu. Stado brodatych mężczyzn wyskoczyło na piach i zajęło się łodzią. Nikt, kto wcześniej pracował w porcie nawet nie wstał. Wyglądało na to, że znali przybyszów. Przyglądałam się ich łodzi z ciekawością. Jak już wspomniałam była długa, zakończona głową szczerzącej się jaszczurki. Żagiel był trzy kolorowy, nie jestem pewna, ale był tam niebieski i biały. Trzecim kolorem mógł być czerwony albo zielony, złoty czy fioletowy. Nie wiem, nie pamiętam. Łódź była bardzo ciekawa. Bardzo różniła się do tych, które widziałam. Miałam wielką ochotę ją zwiedzić. Jej obsługa była bardzo kudłata. Mieli długie brody i włosy, niektórzy mieli zaplecione warkoczyki. Ich ciemne spodnie były obwiązane u nogawek rzemieniami i krajkami. Na wierzchu ubrani byli w zwykłe koszule oraz tuniki. Niektórzy mieli je podszyte krajkami. Każdy miał do skórzanego pasa przyczepiony sztylet i nóż. Jak mi się wydawało ich szef, właśnie miał przy pasie wielką sakwę.

Kilka godzin później do portu przybyły dwie kolejne łodzie. Te jednak były zniszczone. Pierwsi wikingowie zniknęli w mieście, nie czekali na swoich towarzyszy. Nowo przybyli mężczyźni byli mokrzy i poobijani. Łodzie miały liczne dziury, aż dziwne, że dopłynęli. Jeden z masztów był złamany, a żagiel na drugiej przerwany na pół. Wikingowie byli ubrani podobnie co ci wcześniejsi. Byli tylko bardziej poobijani. Patrzyłam jak jeden z nich podchodzi do szkutnika i zaczyna z nim rozmawiać. Mężczyzna wskazał Alexandra i na morze, czyli chodziło o nas. Rzemieślnik jednak nie wskazał na mnie. Nie spodobało mi się to. Nie chciałam tego, ale stanowiłam z nimi mimo wszystko drużynę. Odczekałam aż morski wojownik odejdzie od mężczyzny i opuściłam swoje stanowisko.

- Witam – uśmiechnęłam się. Dopiero z bliska zobaczyłam jak wielki był. On był skałą, a ja słonecznikiem w jego cieniu. Nie odpowiedział tylko się na mnie patrzył. Mimo to uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Czego chcesz od moich przyjaciół? – starałam się nie udławić ostatnim słowem.

- Chyba się pomyliłaś dziewczynko – zrzedła mi mina.

- Dobra – skrzyżowałam ręce na piersi. – Zostaliście zaatakowani. Domyślam się, że walka to dla was chleb powszedni. Nie wyglądacie na kupców, więc jesteście najemnikami. Odpowiedź jaką uzyskałeś od szkutnika może sugerować, że po za naprawą łodzi szukasz też ludzi. Chcesz ich zwerbować by kogoś lub coś pokonać. Ale jak już wspomniałam, najpierw potrzebujesz łodzi. A tak się składa, że ludzie, których wskazał ci szkutnik są moimi towarzyszami w drodze. Kiedy zatrudnisz ich automatycznie zatrudniasz mnie.

- Nie wiem kim jesteś, ale jesteś małą, pyskatą dziewką. Nie potrafię uwierzyć w żadne twoje słowo.

- Ah. Czyli się rozgryzłam – znów się uśmiechnęłam. – Zobaczysz później – poklepałam go po ramieniu i odeszłam.

Nie czekałam długo. Michael wrócił z połowu. Pomogliśmy przy rozładowaniu ryb i byliśmy wolni od roboty na ten dzień. Dostaliśmy zapłatę. Nic nie mówiłam o wikingu. Po prostu odebrałam swoje pieniądze i czekałam co zacznie się dziać. Wikingowie oddali łodzie do naprawy i udali się do miasta. Znaleźliśmy ich całkiem przypadkiem. To nie było takie trudne. Robili burdę w jednej z knajp. Wiecie, ludzie aż tak bardzo się nie zmienili przez te lata. Trochę alkoholu z dziwnymi ziółkami i ludzie zmieniają się w dzikie zwierzęta szczerzące kły i toczące ślinę z pyska. Taki widok zawsze mnie śmieszy. Bili się między sobą, najpierw w karczmie. Potem wypadli na bruk. A tam nie trudno było zauważyć walczących kilku mężczyzn. Zwłaszcza, że wielcy byli jak niedźwiedzie. Jak tak teraz o tym myślę to Michael był podobnie zbudowany co oni. Tylko on nie pochodził z terenów skandynawskich.

Oglądaliśmy ich zapasy. Po jakimś czasie się uspokoili, jak gdyby nigdy nic stali naprzeciwko siebie z zamiarem ponownego ataku, ale po prostu opuścili gardę. Od tak, przestali walczyć i poszli znowu pić. W tym całym zamieszaniu nie zwróciłam uwagi jak ich szef się nam przygląda. Wszedł tuż za nami. A gdy usiedliśmy przy stole od razu się do nas dosiadł. Po mimo zaskoczenia uśmiechnęłam się.

- A jednak – odezwałam się pierwsza. Nawet na mnie nie spojrzał.

- Podobno można was wynająć do pracy.

- To prawda – odpowiedział mu Alexander.

- Słyszałem, że – lustrował nas przez chwilę. Wyglądał jak by nie chciał pytać. – Słyszałem, że zajmujecie się duchowymi sprawami.

- Co was zaatakowało na morzu? – nie wytrzymałam. – Z jakim morskim stworzeniem przyszło wam walczyć?

- Dużyźń – powiedział Michael robiąc dobrotliwą minę.

- Jestem ciekawa. Łowiłeś gdy przybili do brzegu. Widziałeś ich łodzie, były zniszczone, cud, że dopłynęli.

- Zajmujemy się zabijaniem demonów. Rozumiem, że jeden z nich was zaatakował – jak gdyby nigdy nic Alexander kontynuował rozmowę.

- Ciężko mi o tym mówić. To oznacza koniec, koniec nas wszystkich, koniec świata.

- Co was zaatakowało? – powtórzył pytanie.

- Midhgardhsormr – powiedział cicho.

Prawie wyplułam piwo. Wielki, potężny człowiek przede mną, człowiek, którego nawet nie znałam, ale mogłam powiedzieć, że jest odważny i niczego się nie lęka, jednak czegoś się bał. Spuścił głowę, ale szybko ją podniósł i napił się. Sykną. Gdy ja się krztusiłam ze śmiechu Alexandrowi nie drgną ani jeden mięsień, za to na twarzy Michaela wisiał ten sam znany mi wieczny uśmiech.

Ostatecznie zgodziliśmy się zająć sprawą. Mieliśmy wyruszyć gdy tylko łodzie zostaną naprawione, a wojownicy załatwią swoje sprawy. Wyruszyliśmy dwa dni później. Nikt z nas nie wierzył, że potworem rzeczywiście jest wąż tak długi, że może zjeść swój własny ogon. Od wikingów nasłuchałam się tylu historii o ich bogach, że trudno było mi w nie wierzyć. Chociaż przyjmowałam do wiadomości, że rzeczywiście mogą istnieć to i tak trudno było mi to zaakceptować. Podczas swojej podróży widziałam raczej mało niezwykłości. Przede wszystkim napotykałam mary, wodniki, domowinki, duchy leśne, no wiecie, takie pospolite demony. Raz był gość co się zmieniał w wilka, był też ten demon co mnie zabić próbował. Natomiast ich legendy obchodziły w giganty, trolle, konia z dziewięcioma nogami. Każdy koń którego widziałam miał tylko cztery nogi więc raczej trudno było mi w to wierzyć. Najbardziej podobały mi się pieśni o Idunn. To przez złote jabłka. Byłam strasznie ciekawa jak smakują, w sumie to dalej jestem. Niestety wierzę w zupełnie innych bogów. Nigdy nie będę mieć okazji poznać Thora, Odyna, Lokiego i całej reszty.

Wyruszyliśmy przed świtem. Łodzie naprawiało wiele osób więc szybko były gotowe. Nie chcieli zabrać kobiety na morze, ale jakoś tak nie mieli wyboru. Zwłaszcza po tym jak dmuchnęłam wiatrem w żagle. Wypłynęliśmy w pełne może. Ulokowałam się na dziobie, prawie usiadłam potworami na głowę. Czułam się trochę jak maskotka gdy faktycznie jeden z wikingów pomógł mi tam usiąść. Po za grupy owłosionych goryli płyną z nami Alexander. Michael płyną drugą łodzią.

Nie pamiętam ile płynęliśmy. Czy były to godziny, a może dni. Po prostu niebo zaszło burzowymi chmurami i rozpoczął się sztorm. Nie trwał on jakoś wyjątkowo długo. Wikingowie wyrzucili trochę złota za burtę i po pół godzinie znów spokojnie płynęliśmy. Żeby tego było mało tak nagle jak burza się pojawiła i tak nagle zniknęła, zniknęło po prostu wszystko. Może nie dosłownie wszystko, ale woda była spokojna, niewzruszona. Nie było żadnego wiatru, słońce lekko odbijało się od prostych, wypolerowanych hełmów wojowników. Ani jednej chmurki na niebie. Gdyby to był ląd, a nie nieprzenikniona, grożąca pożarciem mroczna otchłań to pewnie by mi się to podobało. Ale nie, trafiliśmy na ciszę.

- Możesz znów wytworzyć wiatr? – podszedł do mnie jeden z wikingów.

- Nie wiem. Mogę spróbować, ale nie wiem czy się uda.

- Widzisz coś? – ta da! Drugie zdanie, które wypowiedział do mnie Alexander i w cale nie było wredne.

- Zakrzywione światło wokół nas. Jak mniemam wyczuwasz magię, co?

Jedynie lekceważąco na mnie spojrzał i odszedł na sterburtę. Czyli sprawka jakiegoś wodnego stwora. Nie chciałam znów pływać. Druga łódź się z nami zrównała. Michael wesoło do nas machał. Był czymś nowym dla złych i poważnych nordyckich wojowników.

- Co się dzieje? – krzyczał.

- Cisza!

- No, ale weź!

Alexander przetarł skroń i nie odpowiedział. Ja natomiast próbowałam wytworzyć wiatr mogący zabrać nas dalej. Udało mi się wytworzyć mały lekki wietrzyk, ale był on za słaby by pociągnąć dwie łodzie. Pokręciłam głową w stronę kapitana. Mogliśmy tylko czekać. Oparłam się o burtę blisko Pana Ponuraka i kapitana.

- Co teraz?

-Możemy tylko czekać aż wiatr znów zacznie wiać.

- Jak daleko jesteśmy od miejsca, w którym zostaliście zaatakowani?

- Około 100 mil morskich – odpowiedział gdy tylko sprawdził nasze położenie. – Jesteśmy bardzo blisko.

- W takim razie zostaliśmy złapani przez tego kto was zaatakował.

- Już mówiłem, zaatakował nas Jormungand. On nie posiada takiej mocy.

- Ale według was potrafi zniszczyć świat.

- Ma taką moc, ale Thor zdoła go pokonać samemu tracąc życie.

- Bzdury – wyrwało mi się. Wzrok Alexandra mnie spiorunował. Dałabym głowę, że gdzieś tam daleko walnęła błyskawica.

- Zaatakujmy.

- Chcesz atakować wodę! To głupota! – krzyki dowódcy zaalarmowały resztę załogi. Uderzyłam dłonią w czoło. Mruknęłam pod nosem coś w stylu „idiota".

- Faktycznie, atakowanie wody to głupi pomysł. Tyle, że ja nie zamierzam tego robić. Zaatakujemy to co w tej wodzie jest.

Wiedziałam już co mnie czeka. Wściekle parsknęłam i odeszłam na drugi koniec łodzi. Nie zamierzałam znowu się moczyć. Morze było fajne, ale bez przesady. Walka w wodzie nie jest moją mocną stroną. Nie ma dobrego podłoża i można zostać zaatakowanym z każdej strony!

- Michael! – krzykną. – Szykuj się!

- Dobra!

- A ty – spojrzał na mnie. Bezdźwięcznie wymówiłam „Nawet o tym nie myśl". – Rób jak chcesz – powiedział jadowicie. Ściągną opaskę i wskoczył do wody, w ślad za nim poszedł blondyn.

Wikingowie patrzyli na nich jak na wariatów. Nie powiem, trochę nimi byli. No i wiecie, widok skaczącego do wody Michaela, krzyczącego ze szczęścia i wymachującego przy tym mieczem jest naprawdę wyjątkowy. Byłam wredna i podniosłam kawałek materiału zostawiony przez Alexandra. Nachyliłam się do wody i z szerokim uśmiechem na ustach powiedziałam.

- Czegoś zapomniałeś – czarny materiał dryfował przez chwilę na powierzchni po czym nagle zatonął. To było naprawdę dziwne. Zmarszczyłam nos. – A tak w ogóle – odwróciłam się do kapitana. – skoro ten twój cały potwór morski jest niby taki potężny to jak chciałeś pokonać go z tymi dwiema słabo uzbrojonymi łodziami. Nie mówiąc o tym, że ludzi też jest jakoś tak mało skoro mamy zamordować tego waszego potwora. Co knuliście wy bękarty bez honoru? – skrzyżowałam ręce.

Jest niewiele rzeczy, których żałuję. Akurat moment, w którym grupa uzbrojonych wojowników, dla których mordy i gwałty to chleb powszedni nie jest moim ulubionym. Chociaż wyglądało to źle i lekko zbladłam to jakoś tego nie żałuję. Kapitan wyciągną nóż i przyłożył mi do gardła. Moja pozycja czy wygląd twarzy nie zmienił się ani trochę. Zastanawiałam się jakimi idiotami muszą być i po co to wszystko. Oni jednak nie zamierzali mówić. Gdy już się odzywali to robili to w swoim języku, którego za grosz nie rozumiałam. Kapitan ruchem głowy kazał mnie związać. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie i wykręcił mi rękę. Syknęłam, miał mocny uścisk.

- Dranie! Nie ujdzie wam to na sucho – powiedziałam. – I to dosłownie! – Strumień powietrza wypchną wikinga za burtę. Natomiast woda podniosła się i zmiotła pozostałych mężczyzn z pokładu.

W tym samym momencie z wody wyłoniła się wielka głowa węża. Był gigantyczny! Miał wąsy jak sum, wielkie i ostre wystające kły, zielono brązowo niebieskie łuski. A z jego brązowych oczu buchała groza śmierci. Totalnie się tego nie spodziewałam. Nawet stałam przez chwilę z rozdziawioną buzią i patrzyłam jak jego długie cielsko wije się pod łodziami. Potwór wydał z siebie niezidentyfikowany dźwięk i zarzucił swoją błoniastą grzywą. Na jego głowie siedział okrakiem Michael, trzymał się kurczowo jego śliskiej skóry i opętańczo się śmiał. Potwór próbował go z siebie zrzucić. To nie wszystko. Gdy morski wąż tak się wił zauważyłam jak Alexander wisi na jego... Szyi? No wiecie, to był wąż, a węże szyi nie mają, prawda? Z resztą nie ważne. Załóżmy, że to była szyja. No i Alexander tak sobie wisiał na wbitym w nią mieczu blondyna. Przetarłam aż oczy. To była najdziwniejsza i najbardziej zwariowana jednocześnie niesamowita rzecz jaką widziałam w całym życiu. Ale i tak ich nie lubię.

Niespodziewanie zaczął wiać wiatr, a czyste do tej pory niebo zakryło się gęstymi, ciemnymi chmurami. Nawet nie wiem kiedy zaczęło grzmieć, a deszcz ciurkiem leciał mi po twarzy. Wszystko działo się za szybko. Nie nadążałam.

Alexander w pewnym momencie puścił miecz.

- Ej! – usłyszałam z dołu. Zignorowałam wikinga.

Wojownicy zaczynali wchodzić na pokład. Słyszałam ich okrzyki, szykowali się do walki. Po chwili znów zostałam na łodzi, a wikingowie jak nie wbijali się w ciało węża to ponownie uczyli się pływać. Potwór zaczynał wić się coraz zażarciej. Roztrzaskał jedną z łódź, a drugą prawie przewrócił. Za to złapał żagiel. Jakoś udało mi się ustać na pozostałościach dziobu. Nie było tak źle chociaż byłam mokra, a bardzo chciałam tego uniknąć.

Rozcięłam ubranie wierzchnie, suknie spodnią rozdarłam tak by łatwiej mi się chodziło. Przeskoczyłam na inny kawałek łodzi. Złapałam nóż w zęby i sięgnęłam po plątającą się na wietrze linę. Złapałam się jej kurczowo. Okazało się, że tych kilka dryfujących desek nie jest stabilnym podłożem. Po prostu się zapadłam. Przeleciałam kawałek nad wodą i wylądowałam na złamanym maszcie. Czułam się jak prawdziwy wilk morski. Na czworaka przyglądałam się walce. Michael dalej siedział na głowie potwora, z oczu znikną mi Alexander. Wikingowie nie mieli żadnych szans. Kilku z nich dźgało długie ciało węża, ale prawie cała załoga leżała martwa w wodzie.

Przeskoczyłam z masztu na spory kawałek dryfującego ogonu drewnianej bestii. Z tam tond miałam prostą drogę do całej łodzi. Z łatwością wbiłam się w miękkie drewno. Gdy byłam prawie na szczycie potwór roztrzaskał łódź. Dało mi to idealne podłoże do skoku prosto na stwora. Wbiłam mu ostrze sztyletu w ciało i tak zawisłam. Zaczęłam się wspinać. Wąż morski pokazał swoją kolejną umiejętność. Do pierwszej łatwo zaliczyć ostrze kły i szeroką paszcze mogącą zjeść cały galeon. W każdym razie na całym ciele wodnego potwora zaczęły wychodzić ostre kolce. Były grube i ostro zakończone. Spadłam na jeden z nich. Niby miało to ochronić potwora i przy okazji zabić szkodniki jakimi w tedy byliśmy, ale bardzo ułatwiło mi to wspięcie się do Michaela. Wspinając się ujrzałam jak Alexander pojawia się znikąd i grzmotną w pysk potwora. Prawie spadłam, ale dzielnie się trzymałam. Wiatr smagał mi twarz i plątał włosy. Słona woda drażniła mi przetarcia na kolanach, a pięty mnie piekły.

- Co wy wyprawiacie!? – próbowałam przekrzyczeć huk wiatru. – Przestańcie!

Jakoś doczłapałam się do Michaela. Na mój widok uśmiechną się, wyciągnął w moją stronę dłoń. Trzymał mnie bym nie spadła.

- Przestańcie!

- Co!?

- Mówię! Przestańcie! – ryknęłam mu do ucha.

- Czemu?

- Alexander! – zaczęłam krzyczeć. Nie słyszał mnie, a jeśli tylko udawał to w cale mnie to nie dziwi. Zaczęłam machać. – Przestań atakować! Puść! – zwróciłam się do blondyna.

Wyszarpałam się z jego objęcia. Nóż znów znalazł się w moich ustach. Zaczęłam się ześlizgiwać ku paszczy. To nie było takie trudne. Wąż miał wiele wypustek czy guzów na których mogłam się opierać. Zawisłam przy jego prawym oku. Były ciemnobrązowe. Z jednej strony buchała z nich złość i nienawiść, ale w pewien sposób były spokojne oraz jednocześnie delikatne. Oczy wieloryba, co? Pfff... Taki kontakt wzrokowy z kilkunastometrowym wodnym wężem to dopiero coś.

Patrzyliśmy sobie w oczy. Straciłam poczucie czasu. Minęło kilka sekund, minut, a może godzin gdy pogoda uspokoiła się. Kolce zniknęły, wąż przestał się wić. Nie mówiłam w myślach żadnych uspakajających słów. Po prostu tak na siebie patrzyliśmy. Wszystko się uspokoiło. Myślałam, że wszystko będzie już dobrze, że się uspokoiło i będziemy mogli jakoś wrócić do portu. Ja to zawsze mam pod górkę.

Potwór zarzucił głową, niby się trzymałam, ale i tak puściłam, i poleciałam prosto w objęcia Alexandra. Okazuje się, że ten dupek umie latać. Nie trzymał mnie cały czas. Puścił mnie gdy tylko zorientował się kogo złapał. Michael złapał mnie z pełną gracją. Zwisałam z łba tej okropnej bestii, a Michael trzymał mój nadgarstek. Wciągnął mnie na górę w momencie gdy stwór zanurkował. Instynktownie zamknęłam oczy. Alexander poleciał w morską toń za nami.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro