Rozdział 8 - Nauka pływania
Ciągnęłam worek pełen kamieni. Nie powiem by ta robota mnie zachwycała. Doszliśmy do jakiejś większej wioski i zatrudniliśmy się przy budowie kamiennego muru. Moim zadaniem było przeniesienie worka pełnego kamieni z punktu „A" do punktu „B". Oczywiście bardziej wolałam układać kamienie niż je ciągnąć, ale nic na to nie mogłam poradzić.
Plecy dalej mnie bolały gdy się za bardzo wygięłam. Jednak wykonując tą pracę popadłam już w taką rutynę, że nie czułam bólu. Do tego moja osoba budziła skrajne zaciekawienie. Nikt się nie spodziewał, że będę robić to co robiłam. Po mimo naszych lepszych relacji nie miałam nic do gadania gdy Alexander przydzielił mi zadanie. Moja duma nie pozwoliła mi się wykręcić, chociaż wiele osób proponowało, że przeniesie kamienie za mnie.
Zostawiłam worek przy układających i poszłam po kolejny. Słońce chyliło się ku zielonych czubków drzew. Nasz pracodawca zaczął przygotowywać miejsce na kolację. Cały durny dzień nosiłam kamienie. Co cztery worki zmieniałam swój punkt docelowy. Nie tylko ja je nosiłam, po za mną było jeszcze pięciu rosłych mężczyzn. Ludzie, którzy układali mur byli różni. Od kobiet po mężczyzn, w jednym miejscu był nawet chłopczyk. Nie powiedziano nam po co mur, właściwie nie interesowało nas to nawet. Ale łatwo było się zorientować, że miał on oddzielać domy ludzi od wody. Wioska była niedaleko rzeki, leżała nad jednym z jej odgałęzień. To właśnie od tego niewielkiego strumienia wody mur miał ich oddzielać.
Albo się czegoś obawiali albo po prostu chcieli mieć ładny niewysoki mur z kamieni. Nie ważny powód, ważne, że mieli nam zapłacić. Nie szłam szybko do worków, zostało ich niewiele. Pracowaliśmy od dwóch dni i szło nam to bardzo sprawnie. Było nas sporo więc szacowano, że zajmie nam to tydzień. Może trochę dłużej. Kamienie skończyły się jeszcze tego wieczoru, więc następnego dnia mogłam liczyć na krótką przerwę do póki nie przyniosą nowych.
Było prawie ciemno gdy za siedliśmy do strawy. Nie powiem by głód mi jakoś specjalnie przeszkadzał. Chociaż w brzuchu okropnie mi burczało. Od razu pochłonęłam swoją porcję jedzenia i zagryzłam je kawałkiem chleba z masłem. Jako pierwsza skończyłam jeść. Siedziałam po między dwoma mężczyznami, z którymi nosiłam worki. Specjalnie usiadłam jak najdalej od chłopaków. Trzymałam piwo blisko ust, ale nic nie wypiłam. Patrzyłam na ludzi przy stole i przysłuchiwałam się ich rozmowom. Zwykłe gadanie. Tylko nasza trójka była z poza wioski w śród osób pomagających w budowie. Naszą pomoc przyjęli z miłą ochotą, dodatkowe ręce do pracy zapewne pomogły skrócić czas budowy muru.
Łącznie w wiosce spędziliśmy dziewięć dni. Przez ten czas wstawałam przed świtem, jadłam skromne śniadanie i szłam nosić kamienie. Z każdym dniem nasza kolacja była bardziej wykwintna i bardziej urozmaicona. Nie powiem bym jakoś specjalnie narzekała. Po pracy byłam tak głodna, że nie miało dla mnie znaczenia co jem.
Wyruszyliśmy rankiem dnia dziesiątego. Zjedliśmy oraz otrzymaliśmy zapłatę więc mogliśmy ruszać w dalszą podróż. Nie powiem, zbudowaliśmy całkiem spory mur. Wydawał się trwały. Nawet sprawdziliśmy jego wytrzymałość w kilku miejscach, całkiem przypadkiem. Praca pomogła nabrać mi trochę siły, postanowiłam przerobić wredote Alexandra w trening.
Skierowaliśmy się w stronę rzeki. Był ciepły dzień. Wiatr lekko ruszał moimi włosami, idąc leśną drogą wyczuwałam spokój oraz potęgę lasu. Czułam energię bijącą z drzew i leśnych stworzeń. Napawało mnie to pozytywną energią, więc szłam z uśmiechem na twarzy. Byłam zadowolona z pracy, którą wykonałam i z zapłaty jaką dostałam. Mieszkańcy bowiem nie skąpili w wypłacie. Nie dość, że otrzymaliśmy jedzenie na drogę, to dostałam nową suknię wierzchnią oraz kilka ozdób na chustę. Nie omieszkałam ich od razu zawiesić. Kobiety zachwycały się kolorem moich oczu. Nie powiem by mnie jakkolwiek dziwiły. Zawsze gdy ktoś zauważa ich kolor od razu inaczej się zachowuje.
Dreptałam tak z uśmiechem na ustach, moje włosy falowały, a biżuteria lekko obijała mi się o głowę. Byłam jak najbardziej zadowolona. Nawet kąśliwe komentarze Alexandra nie popsuły mi humoru. Po półgodzinie dotarliśmy do głównego traktu, który biegł tuż obok rzeki. Była szeroka, patrząc w wodę widziałam jej dno. Wydawało się na wyciągnięcie ręki. Niestety w rzeczywistości dno było o wiele głębiej. Nie wydaje mi się byśmy szli wzdłuż Wisły. Szliśmy wzdłuż rzeki i tak sobie szliśmy. Generalnie można nazwać to sielanką. Szumiał wiatr, ćwierkały ptaszki, było ciepło, sielanka normalnie.
A potem nastała noc. Całą drogę mieliśmy po swojej lewej stronie wodę. Tej nocy nie zatrzymywaliśmy się. Nie było takiej potrzeby. Po prostu szliśmy. No i musiało się coś zacząć. Najpierw pojawiła się zimna mgła. Było to dosyć dziwne ponieważ noc była ciepła i jasna, na niebie nie było ani jednej chmurki i gwiazdy jasno świeciły. Mgła gęstniała z każdą chwilą.
- Słyszycie? – spytał Michael. – Jak by ktoś nas wołał.
- Masz rację – przytakną mu Alexander.
- Sprawdźmy to.
- Wiecie, że jak coś was woła w środku nocy i jeszcze jest mgła to... Ej no! Do kont idziecie!?
Tak, poszli sobie. Oczywiście było mi to na rękę. Właściwie to nawet chciałam sobie pójść i zostawić ich na pastwę losu. Niestety byłam im coś dłużna, w końcu wyciągnęli mnie z jaskini i zajęli się moimi ranami. Mgła jednak była nieugięta, a ja po krótkiej chwili straciłam ich z oczu. Wiatr nie dawał rady oczyścić drogi. Na dodatek nie słyszałam nawoływań. Nie wiedziałam przeciw komu będę musiała walczyć, ale domyślałam się, że to będzie wodne stworzenie.
Woda była po lewej więc w nią wskoczyłam. Wpadłam cała, przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Rzeka okazała się bardzo głęboka, nie dosięgałam dna. Jakoś udało mi się utrzymać na powierzchni. Przetarłam oczy i odgarnęłam mokre włosy z twarzy. Mgła utrzymywała się nade mną więc widziałam to co było przede mną. Zaczęłam powoli płynąć do przodu. Czułam jak rybie łuski ocierają mi się o nogi. Obślizgłe rybie łuski. To mogła być topielica albo syrena. Chociaż syrena w rzece wydawała się dosyć dziwna.
Płynęłam tak sobie aż zaczęłam widzieć zarysy postaci. Byłam daleko i na dodatek było ciemno więc nie widziałam wyraźnie. Mogłam jednak już śmiało założyć, że kilka topielic urządziło sobie polowanie. Płynąc do nich powoli zaczynałam dostrzegać postacie Alexandra i Michaela.
Udało mi się podpłynąć tak blisko, że widziałam łuski na twarzy stwora. Patrzyłam jak topielica wyciąga w ich stronę dłoń. I jak ją chwytają.
Nagle coś złapało mnie za kostkę i wciągnęło pod wodę. Szarpałam się i miotałam. Uścisk był zimny i silny. Topielec za nic nie puszczał.
Już wcześniej o nich wspominałam. Są wredne i nie chcą mówić naszym językiem po mimo tego, że go znają. Podania i Internet mówią nam jak to świetnie wyglądają. Świetnie to za dużo powiedziane. Po prostu nie wyglądali jak ludzie. Mówi się, że make up czyni cuda, jeśli tak to nie wiem jakie nazwać wspaniałości wywołane magią. To dzięki niej przez chwilę widzimy demony takimi jakimi chcą nam się pokazać, czyli w ludzkiej powłoce. Tak naprawdę wodne demony wyglądają jak zwykłe przerośnięte ryby. O ile jednostki żeńskie są wyprostowane i jeszcze jakoś się prezentują to te męskie już nie. Są wysokie, zawsze przygarbione, a niektóre potrafią toczyć ślino podobne coś z paszczy. Mają rozbudowaną klatkę piersiową, całe są takie napompowane. Jak po sterydach. Wszystkie maja błoniaste łapy, a coś co zapewne jest stopami jest tak samo dobrze chwytne jak dłonie. Są trochę jak łuskowate, rybie małpy.
A teraz wracając do głównego wątku.
Topielec złapał mnie jedną błoniastą łapą w pasie, a drugą trzymał za nadgarstki. Utrudniał mi szarpanie się. Ciągnął mnie na dno. Miałam zamknięte oczy i nie widziałam z jakiego rodzaju mam do czynienia topielcem. Myślałam, że ten jest pospolity. Inaczej mówiąc ten, który topi ludzie. Nie jest żadnym żołnierzem czy czymś w ty stylu. Poruszyłam ręką na której miałam bransoletkę. Woda wokół nas zaczęła wirować aż silny strumień wystrzelił z pod mojej dłoni wypychając nas ku górze. Topielec nie wytrzymał i mnie puścił, a ja po krótkiej chwili znów oddychałam powietrzem.
Rozejrzałam się. Nigdzie nie było topielcy i chłopaków. Natomiast moja krótka przygoda na powierzchni szybko się skończyła. Z wody wyskoczył dorosły wodnik. Rzucił się na mnie, jego ciężar przygwoździł mnie. Znów tonęłam. A przynajmniej taki miał plan. Znów uderzyłam wodą. Nurkowanie nie wchodziło w grę. Nie mogłam otworzyć oczu pod wodą. Z resztą nawet gdybym to zrobiła i tak niczego bym nie widziała. Przyszło mi do głowy, że i tak muszę dostać się na dno, a złapanie przez wodnika jednak może mi w tym pomóc. Długo nie musiałam na to czekać. Natychmiast otoczyły mnie topielce, bardzo możliwe, że znalazły się tam i topielice, wodniki oraz cała reszta wodnych drani. Zostałam pochłonięta. Nie walczyłam, po prostu dałam się zabrać na dno.
Obudziłam się na podłodze. Byłam sucha, leżałam na algach. Pokój, w którym się obudziłam był niewielki. Właściwie to bardziej zasługiwał na miano celi niż pokoju, ale nie było tam jakoś strasznie. Ściany były zrobione z niebieskiego kamienia, z sufitu zwisał lampion z alg. Miałam niezły widok, okno zajmowało prawie całą ścianę. Widziałam tylko wodę. Okno nie było ze szkła. Nie był to też pęcherz powietrz, żadna bańka. Jak się czegoś nie rozumie lub nie można czegoś wyjaśnić oraz nazwać to jest to po prostu magia. Nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Miałam do kostki przypięty srebrny łańcuch. Nie widziałam gdzie się kończy. Akurat srebro potrafi zatrzymać bądź zranić, w największych przypadkach zabić demony. Chociaż są takie, którym srebro nic nie robi. Akurat ja jestem człowiekiem, więc jedynie co czułam to zimno metalu. Siedziałam na tych algach i zastanawiałam się co dalej. Nie sądziłam, że mnie zamkną. Nie sądziłam, że stracę przytomność i zostanę zamknięta w wodnym więzieniu. Nie miałam dużych perspektyw.
Nastał ten moment gdy postanowiłam się uwolnić. Ryboludzie nie pomyśleli i nie zabrali mi bransoletki. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Chociaż sztylet jak najbardziej sobie wzięli. Bez problemu użyłam powietrza by przeciąć łańcuch. Gdy byłam już wolna stanęłam przed kratą. Jak, że by inaczej krata wykonana była ze srebra, zajmowała połowę ściany, a za nią znajdowały się ciężkie drzwi. Musieli uznać mnie za wyjątkowo niebezpieczną. Mogę się założyć, że dookoła mnie było więcej srebra. Z łatwością uporałam się z kratami i drzwiami. Wyszłam na jasno oświetlony korytarz. Wszystko było zbudowane z błękitnego kamienia.
Poszłam w lewo. Był to dobry pomysł, szybko dotarłam do schodów. Po drodze nikogo nie spotkałam. Zamek wydawał się martwy. Ostrożnie weszłam po schodach, ale nawet na górze nikogo nie zastałam. Dookoła panowała nieprzenikniona cisza. Czułam się bardzo nieswojo. Z jednej strony byłam sama, ale z drugiej miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Pałacowy korytarz jasno połyskiwał. Miał wiele ozdób takich jak perły, muszelki czy bursztyn. Idealnie to kontrastowało z zielonymi firankami z alg oraz porostów. Z jednej strony wyglądało to niezwykle uroczo, a z drugiej nieco strasznie. Co jakiś czas natrafiałam na rybie szkielety. Wszystko wyglądało osobliwie. Nie miałam po co wyglądać za okna. Za nimi była tylko woda. Zamek roztaczał dziwną aurę, która skutecznie odstraszała ryby.
W końcu dotarłam do piaskowych wrót. Otworzyły się przede mną bez żadnego dźwięku. Ukazał mi się zielony długi dywan na końcu, którego siedziała syrena. Właściwie to leżała na złoto – błękitnym niewielkim łóżku. Stało ono oczywiście na podwyższeniu, a z sufitu spływały zwiewne przezroczyste materiały. Po bokach stały przeróżne wodne stwory. Wszyscy wlepiali we mnie wzrok. Idąc w stronę syreny słyszałam syki i pomruki. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, gdyby jednak doszło do walki to było by ciężko.
Syrena mierzyła mnie ostrym, wyniosłym wzrokiem. Mimo to szłam pewnym krokiem. Umiem stwarzać pozory, szczerze to czułam się mega niezręcznie. Musiałam jednak uratować chłopaków. Nie zatrzymałam się przed piedestałem. Weszłam na niego i stanęłam nad leżącą syreną. Jej włosy były długie i zielone. Były bardzo podobne do moich, tylko kolor je różnił. Miała lodowate, prawie białe oczy i lekko niebieską cerę. Jej łuski na ogonie śmiało odbijały światło, mogłam się w nich przejrzeć. Piersi zakrywały jej sznury pereł oraz wiele złotych łańcuszków. To samo dłonie, również na nich miała liczne złote ozdoby i mocno rzucające w oczy się szpony. Nie były w prawdzie tak imponujące jak u mar, były zdecydowanie krótsze, ale były tak samo zabójcze. Na jej ustach malował się ni to drwiący ni to znudzony uśmiech. Przechyliła głowę i moim oczom ukazały się sterczące rybie uszy.
- Jak śmiesz – wysyczała cicho w moją stronę. Nie wiedziałam o co jej chodzi. Nie odzywałam się. – Jak śmiesz – powtórzyła.
Syrena dała sygnał dłonią, ni z tego ni z owego pojawił się obok niej koksowy wodnik z wielką, ostrą halabardą. Drugi był tuż za nim. Uderzyli mnie w zgięcie kolan. Nogi ugięły się pode mną, ale dalej stałam. Stawiałam czynny opór, za nic w świecie przed nią nie uklęknę i tak zostało po dziś dzień. Uśmiechnęłam się tylko.
- Gdzie oni są?
- Już ich nie zobaczysz – powiedziała po chwili.
- Zabiłaś ich?
- Może – blefowała. W końcu nie da się ich zabić, no i chłopaków nie było w podwodnym zamku.
- W takim razie nic tu po mnie – odwróciłam się i zeszłam z podwyższenia, drogę zastąpili mi tacy sami koksowaci strażnicy. Byli w śród nich wodniki jak i topielce. Spojrzałam w wyłupiaste oczy najbliższego. To był błąd, bo sekundę później leżałam na stopniach, a strużka ciepłej krwi spływała mi z nosa prosto do lekko uchylonych ust. Splunęłam i wytarłam twarz. Nie powiem zaskoczyło mnie to trochę, ale spokojnie wstałam. Oczywiście w środku szalałam i miałam ochotę im wszystkim pourywać łby. Lekko podeszłam do tego, który mnie walną. Wymierzyłam cios pięścią w jego pierś, strumień powietrza odrzucił jego oraz stwory stojące za nim na drugi koniec sali.
Odwróciłam się w stronę syreny. Jej usta były ściśnięte w wąską, wściekłą linię.
- Jesteś tak słaba i bezsilna, że musisz wyręczać się innymi? – zadrwiłam. – Żadna stara ryba nie będzie mnie zatrzymywać. Żadna stara, paskudna ryba nie stanowi dla mnie przeszkody.
Na moje słowa syrena przybrała swoją prawdziwą postać. Jej skóra poszarzała, z ust wyszły kły, oczy zakryła biel. Jej włosy zaczęły powiewać niewidzialnym wiatrem i wystrzeliła ku mnie z pazurami. Byłam na to przygotowana, zrobiłam unik i rąbnęłam ją w jej rybi pysk. Po sali rozniósł się jej morderczy krzyk. Zaatakowała po raz kolejny. Walczyłyśmy naprawdę krótko. Kilka sierpowych i zadrapań od jej pazurów. Co jak co, ale bić się nie umiała. Walkę przerwał nam wybuch. Konkretniej ktoś zrobił potężną dziurę w ścianie. Chyba nie muszę przedstawiać tych dwóch tumanów. Od ich wybryku zachwiał się cały zamek. Naruszyli bowiem akurat tą najistotniejszą ścianę. Nie trzeba było długo czekać na reakcję przeciwników. Od razu rzucili się do walki. Nie wiedziałam co działo się z chłopakami przez całą walkę z syreną. Zmasakrowałam jej twarz czy tam pysk. Sama jednak nie wyszłam bez szwanku, ale na pewno wyglądałam lepiej od niej. Miałam tylko kilka zadrapań i ugryzień, a jej zdążyłam wybić kilka zębów, podbić oboje oczu, miała rozkwaszony nos, tak myślę, że to był nos. Nie wyglądała za dobrze, ale szybko ukryła to pod otoczką magii.
Gdy stanęli za mną Michael z Alexandrem odsunęła się na podest. Jej rybi ogon zmienił się w mgnieniu oka w nogi. Wyglądała jak zwykła, naga dziewczyna. Nie licząc zielonych włosów, białych oczu i prawie trupiej cery. Ale co ja tam wiem o normalnych dziewczynach, sama należę do tej dziwnej części społeczeństwa. Patrzyła na nas, jej wzrok wyrażał jedynie wstręt, pogardę i coś co chyba nazywa się żal. Otoczyły nas demony.
- Tacy zwykli, parszywi ludzie, a mimo to są w stanie stawić nam opór. Bardzo ciekawe...
- Sama jesteś zwykła i parszywa – wypaliłam, zaplotłam ręce na piersi.
- Rozumiesz co mówię? – zmrużyła oczy. – Jak taki zwykły śmiertelnik jest wstanie rozumieć mowę bytu, który stoi wyżej od niego. Weszliście tu żywi, ale wasze kości posłużą mi za grzebień.
- O co ci chodzi? Gdyby te twoje ryby nie chciały zjeść na kolację tej dwójki nawet byś nie wiedziała o moim istnieniu – na słowo ryby zasyczała niczym kot. – Nie pusz się tak. Sądziłam, że trzyma was pakt. Czemu twoi podwładni polowali na śmiertelników? Złamałaś przysięgę i zasady.
- Jak możesz oskarżać mnie o złamanie zasad gdy to wy pierwsi to zrobiliście! – zaczęła krzyczeć. Mieszała swój język z ludzkim. – To wy pierwsi wtargnęliście do mojego królestwa! To wy nas okradliście! TO WY ZŁAMALIŚCIE ZASADY!
- Nie wiem o czym mówisz – pod moimi nogami wylądowała chusta z ozdobami, które dostałam jako zapłatę. Odruchowo dopchnęłam głowy, całkowicie o niej zapomniałam. – To nie należy do mnie – wydusiłam z siebie.
- Więc czemu było na twojej głowie?
- Ludzie z wioski mi tym zapłacili. Pracowaliśmy przy budowie muru... - jej szpony dopchnęły mojego policzka, nie zadrapała mnie jednak. Kątem oka widziałam jak chłopaki drgnęli. Nie mieli pojęcia o czym rozmawiamy.
- Czemu mam ci wierzyć? – trzymała moją twarz, zmusiła mnie bym patrzyła jej w oczy.
- Puść nas. Wrócimy do wioski i odzyskamy skradzioną rzecz – nie wierzyła mi. Ciągle patrząc jej w oczy zdjęłam bransoletkę, cicho spadła na podłogę. – Zwrócimy skradzioną rzecz, a w tedy TY oddasz mi to.
Szliśmy tą samą drogą. Wracaliśmy do wioski. Nastał nowy dzień, dochodziło południe. Spędziliśmy dużo czasu pod wodą. Musiałam się wytłumaczyć przed nimi. Nie chciałam, ale Alexander znów patrzył na mnie jak na śmiecia, a Michael zadawał setki pytań. Nie musiałam się tłumaczyć, ale jak zwykle mnie zmusili.
- Po raz setny mówię wam, że nie wiem czemu ja ich rozumiałam, a wy nie – w sumie nie kłamałam. Nie wiedziałam, że syrena mówi swoim językiem. W moich uszach brzmiało to jak ludzka mowa. – Natomiast co do was to sądziłam, że jesteście silniejsi. Od razu pognaliście za głosem topielicy.
- Czemu ciebie nie zahipnotyzowało? – spytał blondyn.
- Bo to była topielica, one oddziałują tylko na mężczyzn. Gdyby to był topielec to pewnie poszłabym za wami.
- Czemu chcesz im pomagać?
- Teraz moja kolej na pytania. Gdzie was posiało gdy próbowano mnie utopić?
- Więc co dokładnie mamy im zwrócić?
- Nie zmieniaj tematu! Czemu zawsze tak jest, co?! Czemu ja musze wam się tłumaczyć ze wszystkiego co robię! To wy chcieliście ze mną podróżować, ja się na was nie pisałam! Traktujecie mnie jak wroga i mi nie ufacie! Nie rozumiem was! – wściekła jak osa wyprzedziłam ich. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.
Nie zostaliśmy miło powitani. Ludzie zamykali się na nas widok w domu. Poszliśmy prosto pod dom człowieka, który nas wynajął. Znaczy ja poszłam, oni byli tuż za mną. W końcu się na nich obraziłam, przez całą drogę nawet na nich nie spojrzałam.
Oczywiście dom osoby, która zleciła nam pracę zamknięty był na cztery spusty. Taka sceneria, dom niby opuszczony, rodzinka gnieździ się pod najbliższym oknem, wiatr porusza piach na podwórzu, a osoba stojąca przed wejściem zaraz ostrzela dom. I jeszcze ta muzyczka. Strzelać nie było jak, w końcu broni palnej jako takiej nie było. Chyba, że ktoś procy by użył, ale na to szkoda czasu. Kamieni też.
- Wiem, że tam jesteś. Wyjdź! – krzyknęłam. Odpowiedzi nie było, bo po co. – No wyjdź inaczej będziemy musieli naruszyć konstrukcję domu, a tego byś nie chciał – to nie brzmiało dokładnie tak samo, ale sens był ten sam.
- To co robimy Księżniczko?
- Nie rozmawiam z wami – burknęłam.
Alexander podszedł do muru. Przyglądał mu się chwilę po czym jednym uderzeniem błyskawicy rozwalił go. Jego uderzenie było tak mocne, że ziemia zrobiła się czarna w miejscu gdzie trafił piorun. Do tego spaliło się kilka kamieni, do tej pory nie wiem jak. Woda natomiast spokojnie wpłynęła sobie na plac dzięki wyżłobionej drodze. Z domu ktoś wyleciał.
- Na Pieruna! Niech Pierun ma nas w opiece! O Pierunie! Niech no Pierun trzaśnie! – mniej więcej takie teksty padały tuż za nami.
Alexander się nie patyczkował i rozwalił swoją mocą mur jeszcze w kilku miejscach wioski. Towarzyszyły temu przerażone okrzyki mieszkańców. Byli przekonani, że zginą. W sumie nie dziwię się im, sam wygląd chłopaka potrafi zmrozić krew w żyłach.
- Oddajcie co zabraliście z rzeki – powiedział Michael.
- Nigdy!
- Co zrobiliście!
-Teraz zginiemy!
- Olaboga!
- Światowidzie miej nas w opiece
I tak dalej. Ludzie krzyczeli i nie dało się niczego dowiedzieć. Mieszkańcy zaczęli iść w naszą stronę, chyba pojęli, że mają przewagę liczebną. Mogło im się tak wydawać, ale i tak byliśmy silniejsi od nich. Alexander walą ostatnią błyskawicą tuż pod ich stopami skutecznie ich zatrzymując. Usłyszałam jak coś lub ktoś wychodzi z wody. Były to oczywiście demony. Doszły jednak tak daleko jak pozwalała im na to woda. Te dwie rzeczy uświadomiły ludności, że nic już nie mogą zrobić. Byli przerażeni, widać to było w ich oczach. Strach malował im się na twarzach. Jeszcze jeden taki wybryk i pouciekali by gdzie pieprz rośnie. Musieliśmy mieć przynajmniej jedną osobę by wiedzieć gdzie jest klejnot.
Ah, tak. Klejnot, po to właśnie wróciliśmy. Banalne, co? Ale to podobno jakiś mega super wypasiony klejnot był. Bardzo cenny podobno. Wielki jak strusie jajo i świecący w blasku słońca. Miał morski kolor, ale miejscami prześwitywał bursztyn. W środku natomiast były uwięzione jakieś zielska. Być może się nie znam, ale nie zachwycił mnie jakoś kiedy go zobaczyłam. Jednak umowa to umowa, a dla syreny miał tam jakąś wartość więc go im oddaliśmy.
Wcześniej jednak, gdy tak lustrowałam przerażenie na twarzach wioskowych złodziei i gdy miałam się w końcu odezwać wszyscy zaczęli uciekać. Nie trwało to długo ponieważ po chwili stał przed nami wściekły tłum. Taki klasyczny wściekły tłum, mieli pochodnie, widły, ale i miecze. Nieco zbiło mnie to z tropu.
Że tak powiem nie daliśmy się, a klęczący i pobici ludzie z łatwością wskazali nam kamień. Nie chciało mi się słuchać historii o tym jak weszli w jego posiadanie. Mogę się za to założyć, że było tak: ktoś złowił w rzece przez przypadek kamień. Zabrał go do domu, bo w końcu „tak magicznie" wyglądał. Demonom wody się to nie spodobało i nawiedzały wioskę porywając ludzi oraz zabijając ich. Ludzie chcieli się obronić więc wybudowali mur z domieszką srebra, które miało powstrzymać demony. Zawładnęła nimi chciwość i nawet do głowy nie przyszło im oddać kamień. Pojawiliśmy się my, tania siła robocza. Odwaliliśmy za nich pracę, nie wpadli tylko na to, że zgadamy się z syreną i będziemy chcieli odzyskać dla niej kamień. Resztę dopowiedzcie sobie sami.
Zrozumcie w tej walce nie było nic fajnego. Nawet długo nie trwała. Gdy pierwsi padli od ciosów Michaela lub ataków Alexandra pozostali rzucili broń i się poddali. Nie było nawet na co popatrzeć. Wodne stwory nawet płetwą nie ruszyły. Tylko stały sobie z tyłu i się patrzyły. Gdy trzymałam kamień w swoich rękach jeden z nich odezwał się byśmy z nimi poszli. Nie było po co zostawać z ludźmi więc weszliśmy do wody. Bardzo szybko straciłam przytomność, dokładnie tak jak wcześniej. To samo prawdopodobnie tyczyło się chłopaków. Gdy się obudziłam, nie byłam w celi, a w ładnie urządzonym pokoju. Nie przyglądałam się uważnie, wodne klimaty nie należą do moich ulubionych. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale w całym zamku śmierdziało śledziem. Na krześle siedział Alexander, a obok mnie pochrapywał Michael. Ściskałam kamień, podobno nie można było mi go wyrwać. Gdy tylko blondyn wstał zostaliśmy zaprowadzeni do sali. Po dziurze nie było śladu.
Syrena wyglądała dokładnie tak samo gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Leżała na tym swoim łóżko-tronie i patrzyła na nas z wyższością. Jeden z jej sługusów wyciągnął płetwę po kamień. Podałam mu go. Syrenie zaświeciły się oczy. Założę się, że nie wierzyła, że wrócimy. Rzuciła mi pod nogi mój sztylet z owiniętą wokół niego bransoletką. Liczyła, że się schylę, że zmusi mnie do pokłonu. Ja natomiast podrzuciłam stopą do góry broń i złapałam ją w locie. Syrena za pewne była wściekła, ale nie dała tego po sobie poznać. Czekaliśmy aż da nam odejść.
- Kim jesteś? – spytała niespodziewanie. – Dlaczego zaoferowałaś pomoc?
- Pilnuję równowagi pomiędzy naszymi światami.
- Przypominasz mi kogoś. Wiem – zmrużyła oczy, na jej twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. – Wyglądasz jak ta suka.
Zatrzymaliśmy się w kolejnej wiosce. Była duża, przestrzeń była dobrze zagospodarowana, bardziej zasługiwało to na miano miasteczka niż wsi. Wszyscy byli nastawieni na przejezdnych, miasteczko oferowało wiele pubów i noclegowni. Zatrzymaliśmy się w jednej karczmie, wybraliśmy taką, która była jak najdalej głównego traktu. Siedzieliśmy przy jednym stole, trochę po środku, trochę przy korytarzu prowadzącym do pokoi. Już dawno zjedliśmy, siedzieliśmy przy piwie. Za oknem było ciemno.
- Naprawdę pilnujesz tego całego porządku? – uśmiechnął się Michael.
- Oczywiście, że nie. Czemu bym miała?
- Ale powiedziałaś, że odzyskasz dla nich kamień.
- A jak inaczej mielibyśmy stamtąd odejść? Myślisz, że tak po prostu by nas puścili?
- Przebilibyśmy się – odparł zadowolony. Jeszcze chwila i pokazałby swoje mięśnie.
- Nawet gdyby się nam udało to zajęło by to wiele czasu – napiłam się. – A tak w ogóle to należą mi się wyjaśnienia.
- No wiesz... - zakłopotał się. – To było...
- Jak było?
- Ta cała topielica zawładnęła naszymi umysłami. Kiedy zorientowałem się co się stało już mnie trzymała. Skubana była niesamowicie silna. W ogóle nie chciała puścić, a jej szpony wbijały mi się w nadgarstek. Wciągnęły nas pod wodę. Jakoś udało nam się uwolnić. Utonąłem w tej wodzie chyba ze dwa razy zanim udało mi się dopłynąć do zamku. Z daleka widzieliśmy jak zabierają cię gdzieś. Właściwie to nie byłem tak do końca pewien czy to ty, bo otoczyły cię ze wszystkich stron. Nie było cię widać! Ale Alexander powiedział, że to ty i popłynęliśmy. Rozwaliliśmy kilka ścian. Chciałem po drodze skubnąć trochę tych świecidełek, ale mi zabronił. Spokojnie do ciebie dotarliśmy. Resztę znasz.
- I to miało być niby takie zawstydzające? Jesteście niepoważni! – zaczęłam się z nich śmiać.
- Nie spodziewaliśmy się, że te kobiece demony będą taki silne. Jak mi wzięła przywaliła! Dalej mam ślady jej pazurów – pokazał ranę. – Ale ty! Bardzo dobrze się spisałaś. Po mimo tego całego złapania – cmoknął.
- Ja się dałam złapać, bo myślałam, że zabrały was na dno. Ludzie złapane przez topielice prawie nigdy nie orientują się, że umierają. Dlatego...
- Chciałaś nas uratować?
- Raczej odwdzięczyć. Za tą jaskinię – szybko dodałam.
- Jasne.
- Czemu wasze rany jeszcze się nie zagoiły? Kiedy wsadziłeś rękę do ogniska nic jej nie było.
- Nie wiesz? – spytał zdziwiony. - Rany zadane przez demony goją się gorzej. Dużo gorzej. Potrafią się babrać miesiącami. Te twoje ziółka co miałaś były idealne na takie rany, szkoda, że większość poszła na twoje plecy.
- Czyli to moja wina, że zostałam ranna i trzeba było wyleczyć rany? – uniosłam brwi.
- W mojej głowie brzmiało to lepiej – zaśmiał się nerwowo i podrapał po głowie. – Wiesz o co mi chodziło. Prawda? Ha ha! Nie chciałem, wiesz?
- Wiem – mruknęłam cicho.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro