Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - Ulotne chwile

  Nasze początki były raczej trudne. Wiecie, bardzo nie pasowało mi to, że jakiś dwóch dziwnych gości, którzy przy pierwszym spotkaniu próbowali mnie zabić nagle chcą zostać moimi przyjaciółmi. W ich wyobrażeniach pewnie o wszystkim zapomnę i staniemy się najlepszymi przyjaciółeczkami, i będziemy pleść sobie warkoczyki, i gadać o chłopcach... Jak ja ich nie lubię.

  Dogadywać zaczęliśmy się po pewnym wydarzeniu. W trakcie drogi znaleźliśmy grotę. Grota okazała się jaskinią z tunelami i stalaktytami. Zanim to jednak odkryliśmy usiedliśmy przy jej wylocie. Podjęliśmy się pracy załatwienia jakiś demonów. Według wieśniaków to właśnie w jaskini miały swoje gniazdo. Podobno siały terror czy coś w tym stylu. Od razu zaznaczę żebyście nie spodziewali się akcji jak z wiedźmina. Tak naprawdę nie było tej walki z demonami aż tak dużo. Do póki Polska nie stała się Polską w sensie tego całego zjednoczenia ziemi i tego całego chrztu to demony bardzo rzadko ingerowały w świat ludzi. Dopiero gdy przeszliśmy na chrześcijaństwo wszystkie umowy poszły się rypać. I tak przez całe średniowiecze było najwięcej roboty.

  No więc siedzieliśmy, planu konkretnego nie było. Wchodzimy, sprawdzamy sytuację, robimy porządek z potworami i wracamy po zapłatę. Chłopcy przygotowywali pochodnie, a ja zajęłam się zaklęciami ochronnymi. Tak, ja im byłam potrzebna jedynie do ochrony. Zawsze jednak sądziłam, że to mnie będą chronić, a nie jeszcze kogoś przy okazji. Zwłaszcza kogoś tak paskudnego jak oni. Po jakimś czasie byliśmy gotowi do drogi. Mieliśmy wszystko co potrzeba: broń, zaklęcia ochronne oraz światło. Czego chcieć więcej. Otóż osobiście wolałabym coś co nie jest wilgotne i nie grozi zmiażdżeniem, ale to jedynie moje osobiste odczucia.

  Szłam pomiędzy nimi. Prowadził Alexander, jakże by inaczej. Światło nie docierało daleko, ale widziałam na tyle dobrze by się nie przewrócić. Czasem wydawało mi się, że widzę coś narysowanego na ścianie tunelu. Droga była nierówna, ale czego można się spodziewać po drodze w jaskini. Czasem szliśmy pod górę, a czasem w dół. Przede wszystkim to drugie. Było coraz zimniej i mroczniej, a ja miałam ochotę uciec z tam tond z wrzaskiem. Nawet do piwnicy nie potrafię zejść. Wracając do naszej drogi. Niczego nie wyczuwałam, trzęsłam się z zimna i strachu.

  Nagle wpadłam na plecy Alexandra. Wyjrzałam zza niego. Staliśmy na rozwidleniu, jak, że by inaczej trzech dróg. Pamiętam, że strasznie mnie przerażało rozdzielenie się. Gdyby były tylko dwie drogi w tedy nie musiałabym iść sama. A tak zostałam pchnięta w czeluści ciemności. Nie miałam nic do gadania.

  Szłam tak szybko jak tylko potrafiłam. Starałam się zbytnio nie rozglądać. Dzieliło mnie tylko jedno wydarzenie od histerii. W pewnym momencie zaczęło robić się coraz jaśniej. Na ścianach co jakiś czas pojawiały się pochodnie. Droga też stała się jakaś taka prosta. Tak jak by ktoś specjalnie wygładził podłoże.

  Wyszłam na gigantyczną jaskinię. Była bardzo imponująca, bardzo wysoka, ze zwisającymi stalaktytami. To nie wszystko, w pewnym momencie skała się kończyła i była głęboka dziura. W ścianach były balkony, a całość była nieźle oświetlona. Wyglądało to trochę jak świątynia. Nie oszukujmy się mieliśmy najlepsze świątynie ze wszystkich religii. Jak nie w zagajniku to na polanie, a czasem w jaskiniach. Nie potrzebowaliśmy zbyt dużo do odprawiania modłów.

  Po za mną nie było nikogo. Spokojnie zaczęłam iść w stronę krawędzi. Nie widziałam dna. Wzdrygnęłam się i odeszłam. Nagle ktoś krzyknął moje imię, aż podskoczyłam. Podniosłam głowę, na jednym z balkonów stał Michael i wesoło do mnie machał. Zrobiłam face palm i pokręciłam głową. Zaczęłam machać aby się uspokoił, ale nie zrozumiał moich sygnałów. Zamiast tego skakał i machał głupio się przy tym szczerząc. Miałam obraz w głowie jak spada, a jego głowa rozbryzguje się niczym krwawy arbuz. Albo jak nabija się na stalagmit.

  Żeby o tym nie myśleć zaczęłam rozglądać się za Alexandrem. Nigdzie go nie widziałam, chociaż dla mnie w tamtej chwili był tak mroczny, że mógł się zlewać z otoczeniem. Chciałam dostać się do tego skaczącego małpoluda. Dostrzegłam prostą drogę wykutą w ścianie. Nie dochodziła w prawdzie do Michaela, ale i tak byłabym nieco bliżej niego.

- Nie!

  Znów krzyknął Michael, a ja podskoczyłam. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nagle poczułam ostry ból. Coś zimnego wbiło mi się w plecy. Gdy upadałam niespodziewanie ktoś mnie złapał. O tak, Alexander. Jak ja gościa nie lubię. Gdy tak mnie trzymał jedną ręką usłyszałam czyjś jęk. Chłopak zaatakował mojego oprawcę. Zbyt długo nie wisiałam na jego ręce. Puścił mnie, a ja głośno przytuliłam kamień. Mogłam się ruszać, chociaż plecy strasznie bolały. Wstałam i dotknęłam ich, pleców znaczy. Krwawiłam, ale byłam w szoku więc jeszcze nie płakałam. Rana nie była głęboka, ale przechodziła przez całe plecy. I nie, nie została mi blizna.

  Było ich pięcioro. Mieli długie czarne peleryny, a ich twarze ukryte były pod obszernymi kapturami. Ten z którym walczył Alexander dzierżył sztylet pobrudzony krwią, moją krwią. Ostrze sztyletu było zakrzywione i miało ząbki. Rana szarpana, kiepsko będzie się goić. Pozostała czwórka stała z tyłu i przyglądała się walczącym. Nie wiedziałam o co chodzi, wszystko wyglądało tak osobliwie. Ale bardzo możliwe, że w tedy straciłam zbyt dużo krwi żeby ogarnąć co się dzieje.

- Ał – Michael przyłożył do moich pleców swoją koszulę.

- Trzymaj się księżniczko – powiedział.

- Nie nazywaj mnie tak – syknęłam. – Nie pomożesz mu?

- Czemu bym miał. To walka jeden na jednego.

- Tak bardzo was nie rozumiem.

  Alexander nie miał specjalnych problemów z przeciwnikiem. Szybko sobie z nim poradził. Kopną go w brzuch i zamaskowany wylądował pod nogami swoich znajomych. Było w nim coś dziwnego, nawet gdy wstawał jego ruchy były strasznie sztywne. Schylony rzucił się w stronę Alexandra, wyglądał jak marionetka. Za nim podążyli jego znajomi. Oni również tak dziwacznie wisieli w powietrzu.

  Michael ruszył do walki. Rąbnął pierwszego mieczem w plecy. Wiem jak to brzmi, ale nie można powiedzieć, że go przepołowił czy coś podobnego. Jego przeciwnik leciał poziomo w powietrzu, a gdy blondyn chciał zranić jego plecy manekin po prostu padł rzucony na ziemię niczym kłoda. Bo to w sumie manekin, ludzkie ciało, ale opętane przez demona. To kim byli odkryliśmy troszkę później. Nie że coś, ale byłam zbyt zajęta sobą by zwracać uwagę na tam tych walczących.

  Jeden z zamaskowanych miną Michaela, od razu zauważyłam, że leci prosto na mnie. Wystawiłam pięść przed siebie i powiew powietrza odrzucił go kawałek dalej. Nie mam super mocy, ale mam dwa super kamienie. Zrobiłam sobie z nich bransoletkę. Dzięki temu jestem w stanie walczyć. Oczywiście mój przeciwnik od razu wstał i znowu na mnie ruszył. A ja jak głupia siedziałam i wymachiwałam ręką. Nagle inna zakapturzona postać zaatakowała mnie od lewej flanki. Nie zauważyłam go. Przewrócił mnie, ale szybko zareagowałam i od razu go z siebie zrzuciłam. Poleciał gdzieś za mną. Szybko wstałam i dalej wymachiwałam ręką jak poparzona. Obróciłam się. Z jednej strony miało to powalić przeciwników, a z drugiej chciałam wiedzieć co z chłopakami.

  Alexander raził prądem, a Michael wymachiwał swoim mieczem. Nie było w tym nic epickiego, żadnej telewizyjnej rozwałki. Takie walki z mojej perspektywy wyglądały po prostu śmiesznie. Ich przeciwnicy mieli się całkiem nieźle. W prawdzie byli poobijani, podrapani, a jeden z nich prawie stracił rękę, ale stali i trzymali się nieźle. Na dodatek niektórym spadły kaptury i po samej ich twarzy łatwo było powiedzieć, że są opętani. Użyłam wiatru by rozdzielić chłopaków od ich przeciwników i dać tym szansę na skuteczniejszy atak. Sama kopnęłam jednego ze swoich przeciwników gdy ten był w powietrzu. Zalała mnie fala bólu. Wiem, że to wszystko brzmi tak jak byśmy nie mieli większych problemów, ale prawda jest taka, że ledwo dawaliśmy radę. Nawet Alexander po mimo swojej zaciętej miny. Właściwie to ona świadczyła o tym, że przeciwnik jest trudne, bardzo trudny. Normalnie podczas walki jego twarz nie wyraża nic, jego twarz ma trzy mody. Pierwszy to kpiąca mina zawsze skierowana do mnie, drugi nie wyraża nic to jego twarz na co dzień oraz trzeci, zacięta mina podczas walki z trudnym przeciwnikiem, ona może też świadczyć o jego słabości.

  Byliśmy zmęczeni i ranni, a sługusy demonów z racji bycia manekinami mogli atakować niezależnie od ilości posiadanych ran. Mogło im oderwać głowę czy nogi, a oni i tak by atakowali. W końcu staliśmy do siebie tyłem i stykaliśmy się plecami. Było raczej kiepsko, ale dzielnie stawialiśmy opór.

  Ruszyliśmy. Użyłam powietrza by odesłać jednego w przepaść, a drugiemu wbiłam nóż w czoło. Tak mi się wydaje, te kaptury to chyba na gumce mieli. Gdy wyjmowałam ostrze z jego głowy kaptur się rozerwał. Nie zwróciłam na to uwagi ponieważ zbyt zajęta byłam odepchnięciem ataku jednego z nich. Na początku trudno było ich odróżnić, ale po chwili walki to nie sprawiało problemu. Z Alexandrem walczył wysoki i szczupły mężczyzna. Taki żyła z pod bloku lubujący się w trzech paskach, tanim piwem z biedronki i bardzo ciekawy naszych problemów. Miał nadpalony lewy policzek, czuć było od niego palonym mięsem. No cóż, Alexander nie żałował swojej mocy. Biorąc pod uwagę, że odsłonił swoje oko zaczęła się dla niego prawdziwa, poważna walka, a nie jakiś tam sparing. Jego drugi przeciwnik wcześniej walczył z Michaelem. Wyglądał całkowicie normalnie, taki typowy szary człowieczek. Jednak swoją na wpół oderwaną ręką i ogromną raną w szyi od miecza na pewno robiłby furorę na ulicy. Miał wiele ran zadanych mieczem. Jak mówiłam nic nie było w stanie ich zatrzymać. Michael walczył ze szponiastym mężczyzną. Tak, jedynie u tego jednego widać było zmianę na ciele. Jego palce przechodziły w długie, ostre szpony. Miał orli nos, a jego zęby nie mieściły mu się w ustach. Korzystał ze swoich szponów jak miecza. Nawet stojąc kawałek dalej widziałam jak z każdym atakiem broń Michaela jest coraz bardziej wyszczerbiona.

  Spojrzałam w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą był kaptur mojego przeciwnika. Zamiast tego ujrzałam twarz z wielką raną idącą od czoła przez nos kończąca się na policzku. Była to oczywiście twarz tego dziwnego grubasa. Nie powiem, lekko mnie to zmroziło i przeraziło. Cofnęłam się przed jego atakiem. Próbowałam złapać równowagę. Byłam coraz bliżej krawędzi. Stanęłam na czymś miękkim. Gdy spojrzałam pod nogi ujrzałam jak ten którego zrzuciłam próbuje się wspiąć. Kopnęłam go w głowę i znów spadł. Niestety nie był to dobry pomysł bo prawie spadłam, ale na szczęście uniknęłam upadku. Przemknęłam pod ręką grubasa, który był chudszy od naszego ostatniego spotkania. Robiąc unik zraniłam jego rękę. Kopną mnie, a ja w rezultacie poleciałam na, ught, Alexandra. Oh nie, nie łapał mnie po raz drugi, rozwścieczony kopną mnie, a ja poleciałam w ramiona dziwnego grubasa. Dałam mu z dyńki w nos, to też nie był dobry pomysł. Bolało. Miałam dość. Chociaż to nie była najgorsza walka w moim życiu, ale do tego jeszcze dojdziemy.

  Nie wiem kiedy klęczałam nad krawędzią, moja ręka była wyciągnięta tak jak bym próbowała coś, a raczej kogoś złapać, a moje usta otworzone były w niemym krzyku. W końcu wykrzyczałam te dwa imiona.

- Alexander! – dla mnie wyglądało to tak jak by mój głos spowodował trzęsienie ziemi, ale tak naprawdę nie było. – Michael! – chociaż mój świat się zatrząsł, może nie od razu rozpadł, ale jak najbardziej się zatrząsł.

  Było mi ich szkoda. Tak, nie lubię ich, ale wiecie jak to jest. Każdy ma kogoś w swoim otoczeniu kogo „nie lubi", a jak coś się dzieje to jest wam przykro. No i bez nich miałam raczej marne szanse na przeżycie. Wiedziałam, że są niezwykli, ale nie wiedziałam, że są nieśmiertelni. Sama w tedy byłam najzwyklejszą dziewczyną, z tą różnicą, że widziałam róże dziwne rzeczy. Ale wracając do głównego wątku.

  Krzyczałam tak i krzyczałam. W końcu przetarłam oczy, nie płakałam, pociągnęłam nosem, no mówię, że nie płakałam i wstałam. Trzymałam swój sztylet oburącz. Cała czwórka stała naprzeciwko mnie. Czekałam na ich ruch, a oni na mój. Myślałam w tedy, że to już mój koniec. Nie zamierzałam jednak oddać życia tak łatwo.

  Krzyknęłam w ich stronę, co tu dużo mówić. Wściekle atakowałam, na przemian używałam noża i wiatru. Otoczyli mnie, a ja powaliłam ich podmuchem powietrza. Robiłam co mogłam, ale nie miałam z nimi szans. Stałam na krawędzi. Wzięłam głęboki oddech.

- Odejdź – wyszeptałam. – Odejdź – dodałam głośniej. Starałam się włożyć w te słowa jak najwięcej siły i nadać im władczy wyraz. Moja babcia była pierwszą wiedźmą, jest we mnie odrobina magii. – Odejdź!

  Krzycząc próbowałam zadać cios pięścią w pierś najbliższego z nich. Niestety moje łapki go nie dosięgły. Moja pięść zatrzymała się centymetr od jego porwanej koszuli. Mimo to zatrzymał się, oczy mu prawie wyszły, a twarz zastygła z grymasem zdziwienia. Po chwili leżał w konwulsjach. To co zrobiłam dodało mi pewności siebie, chociaż w tedy nie miałam pojęcia jak to zrobiłam. Sądząc, że przez chwilę nie będą się do mnie zbliżać odwróciłam się i spojrzałam w przepaść. Nie widziałam wiele, czułam jednak, że jakoś udało im się przeżyć. Albo po prostu uznałam duży czarny punkt zlewający się z tłem w dole za nich.

  Spojrzałam na przeciwników. Jeden leżał przede mną i toczył czarną maź z ust, do tego miał drgawki. Pozostała trójka wyglądała na wściekłych, nie spodziewali się, że umiem coś takiego. W sumie to sama się też nie spodziewałam. Moja przewaga skończyła się z chwilą gdy drgawki ustały, a ciało po kilku minutach leżenia znów zaczęło się ruszać. Konkretniej, podnosić. Oczywiście musiało to zrobić w tedy gdy zdecydowana ruszyłam do walki i przeskakiwałam nad nim by zadać cios sztyletem. Złapał mnie za kostkę, w rezultacie padłam jak długa. Chociaż nie można powiedzieć, że atak się nie udał. Wbiłam sztylet w pierś jednego z nich i teraz dumnie sobie sterczał. A ja leżałam. Nie długo ponieważ moje dwa durne rzepy postanowiły nagle się pojawić! Zamiast mnie zostawić i po prostu pozwolić mi umrzeć oni postanowili mnie uratować! Śmierć w tamtym momencie była o wiele fajniejszą perspektywą niż życie z nimi. I dalej tam myślę, chociaż po tylu latach mam do nich mały sentyment i nawet jestem w stanie wskoczyć dla nich w ogień. Ale nigdy nie przyznam się, nawet przed sobą, że ich lubię. Nigdy.

  Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wstałam i wyszarpałam swój sztylet. Alexander uderzył z pięści jednego z nich w głowę, a ta w rezultacie wybuchła. Pioruny i demoniczne moce, wiecie, takie klimaty. Michael dwoma szybkimi ciosami odciął głowę drugiemu. Widząc co robią kątem oka wpiłam sztylet w szyję przeciwnikowi, a strumień powietrza wokół ostrza rozerwał mu ją. Temu, który miał jeszcze chwilę temu drgawki Alexander zmiażdżył głowę.

  Byliśmy cali we krwi, nie tylko swojej ale i naszych martwych przeciwników. Właściwie to tylko ciała były martwe, demony jak najbardziej żyły. Żaden się jednak nie pojawił.

  Uśmiechaliśmy się do siebie. No dobra, bez przesady pan ponurak nie miał nawet cienia uśmiechu na twarzy, ale wydawał się spokojny i zrelaksowany. Ja i Michael za to szczerzyliśmy się do siebie.

- Brawo księżniczko! – klepał mnie po plecach. – Poszło ci wspaniale!

- Miałeś mnie tak nie nazywać – uderzyłam go lekko łokciem w brzuch, ale śmiałam się razem z nim. – A ty Panie Ponuraku? Nic mi nie powiesz? – w odpowiedzi jedynie spojrzał na mnie z pogardą. W tamtej chwili miałam to jednak gdzieś.

- Co z zadaniem? – spytał po jakieś chwili Michael. Szliśmy tunelem.

- Można powiedzieć, że je wykonaliśmy – powiedziałam. – Wiesz, że nawet kojarzyłam dwóch z nich.

- Naprawdę?

- Poznałam ich jak załatwiałam sprawy jakiejś Rózi... Tak myślę... Już w tedy miałam z nimi kłopoty.

- Ale jakoś wyszłaś z tego cało.

- Jak widać. Pomogły mi w tedy duchy lasu. Eh, nigdy wcześniej nie widziałam takiego zbiorowiska mar.

  Alexander zatrzymał się gwałtownie, prawie na niego wpadłam. Wyjrzałam zza niego, dalej byliśmy w tunelu. Uniósł rękę by nas uciszyć.

- Co jest? – spytał Michael.

- Słyszysz? – to jeszcze nie ten moment, w którym mnie zaczyna zauważać.

- Nie.

  Natomiast ja jak najbardziej zaczynałam słyszeć szmer. Który stawał się coraz bardziej głośniejszy. W tamtej chwili dotarło do mnie gdzie tak naprawdę jesteśmy. Podczas walki bardziej obchodziło mnie myślenie o własnym życiu, a nie o jaskini i tych tunelach. Złapałam Alexandra za ubranie i pociągnęłam. Tak to go zaskoczyło, że nawet nie odepchną mojej dłoni. Zaczęliśmy się wycofywać. Nie wiedzieliśmy co to jest i nie chcieliśmy ryzykować zgnieceniem czy czymś w tym stylu. Pośpiesznie wróciliśmy do jaskini. A szmer deptał nam po piętach. Gdzieś przez chwilę przemknęła mi myśl, że jaskinia pełna stalaktytów to nie jest dobry pomysł. Ale żyję, gdyby mnie nie było nie mogłabym tego opowiadać, nie?

  Zatrzymałam się ze ślizgiem. Jaskinia była dokładnie taka jak zobaczyłam ją po raz pierwszy. Pusta, pełna światła i złowrogich cieni.

- Gdzie ciała? – powiedziałam do siebie.

 Odwróciłam się w momencie gdy cienie dotykały Michaela. Stał najbliżej wyjścia z jaskini. Nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje. Widziałam jak Alexander wyciąga rękę by go złapać. Patrzyłam jak uśmiech Michaela zmienia się w zdziwienie, a następnie w krzyk. Stałam gdy cienie go porwały. Odwróciłam wzrok dopiero gdy Alexander wycofał się do mnie.

- Co się dzieje? – spytałam. Nie dostałam żadnej odpowiedzi.

  Cienie natomiast się do nas zbliżały. Były coraz bliżej. Patrzyłam na Alexandra z coraz większym zdenerwowaniem. On nawet nie uraczył mnie kpiącą miną. Zamiast tego pchną mnie w ciemność! Trzymał moje włosy, a ja wisiałam liczący tylko na to, że w przypływie litości mnie nie puści. Wisiałam tak i czekałam na najgorsze, które... Właśnie, cienie, które nawet mnie nie dotknęły. Poczułam mocne szarpnięcie. Alexander unosił mnie za włosy. Wpatrywał się w moją szyję gdy ja miotałam się jak szczupak na żyłce. W końcu mnie odstawił.

- Co ty wyrabiasz! Tak mnie nie lubisz, że postanowiłeś przed śmiercią wyrwać mi włosy! To chore, człowieku! Chore! – kucnęłam i oplotłam rękoma głowę. Posyłałam mu co chwila „złe spojrzenie". – Co chciałeś tym osiągnąć? Nie no, czego ja oczekuję, przecież dla ciebie nie istnieję – to ostatnie powiedziałam do siebie.

- Księżyc – powiedział to tak nagle, że musiałam zamrugać kilka razy zanim sens jego wypowiedzi do mnie dotarł. – Księżyc – powtórzył bez żadnych emocji.

  Jaki księżyc znowu? Przez ściany widzi czy co? Te pytania krążyły mi po głowie. W końcu jednak zrozumiałam. Chodziło mu o naszyjnik od babci. Spojrzałam na rogalik. Srebro jak srebro, nic wielkiego. Nie spodziewałam się by było w nim coś specjalnego. Jeśli jednak chroni mnie przed ciemnością to całkiem fajnie.

  Alexander oddalał się ode mnie coraz bardziej. Mnie natomiast cienie okrążyły, jednak żaden nie odważył się do mnie zbliżyć na bliżej nić kilka centymetrów. Po chwili omiotła mnie ciemność, Alexander znikną z pola widzenia. Chociaż to też nie do końca tak. Widziałam kamień pod swoimi stopami tak na jakieś dziesięć centymetrów. Chyba, nie mam linijki w oku. Natomiast przede mną i na de mną, wokół mnie była ciemność. Gdy się ruszyłam ciemność się przesunęła nie chcąc mnie dotknąć.

- Alexander!

  Odpowiedziała mi cisza. Próbowałam przypomnieć sobie gdzie dokładnie stoję. Musiałam wiedzieć jak poruszać się by nie spaść w przepaść.

- Alexander!

  Znów nic. Zaczęło mi się to bardzo nie podobać. Otaczała mnie ciemność, byłam sama i nie wiedziałam jak sobie poradzić. Byłam tylko dziewczyną widzącą duchy i znającą się na zaklęciach ochronnych. To że nagle odkryłam jak prawie wygnać demona to tylko dodatek. Rozglądanie się nie miało sensu, cisza wierciła dziury w moich uszach.

  Nagle przed moimi oczami pojawiła się dobrze mi znana biała z szerokim, strasznym pełnym kłów uśmiechem. Spanikowałam i uderzyłam w nią pięścią. Twarz jedynie się rozmyła. On tam był i chciał mnie dopaść. Powinnam zacząć uciekać, krzyczeć, ale ja jedynie wpatrywałam się w ciemność. Nie byłam w stanie jakkolwiek zareagować. Po prostu stałam tak z wyciągniętą przed siebie pięścią.

  Co chwila czułam napięcie, pojawiało się nagle i nagle znikało. Tak jak by coś nie mogło mnie dopaść. Nie mogło, nie chciało. Niespodziewanie czyjaś szara, szponiasta dłoń rozerwała ciemność przede mną. Złapała mój nadgarstek i pociągnęła mnie. Wyłączyłam się, nie potrafiłam powiedzieć co się ze mną dzieje. Ocknęłam się siedząc na ziemi. Przyłapałam się na tym, że śledzę wzrokiem walczącego Alexandra z... Z czymś. Nie widziałam tego z czym walczy, ale dostrzegałam załamujące się światło i falujące powietrze. Dokładnie takie jak w zimę widać za autobusem. Od razu poderwałam się na nogi. Alexander dzierżył w ręku miecz przyjaciele. Jednak nigdzie nie widziałam Michaela. Nadal znajdował się w ciemności, która otaczała nas. Nie zbliżała się jednak do walczących i do mnie.

  Dobyłam sztyletu i rzuciłam się w walkę. To nie było zbyt trudne, przecięłam powietrze i usłyszałam straszny wrzask. Były to krzyczące z bólu głosy wielu ludzi. Zraniłam demona. Miałam szczęście, był zbyt pochłonięty Alexandrem by zwracać na mnie uwagę. W furii bólu demon odrzucił mnie rozrywając mi przy tym ubranie. Wykorzystał to jednak Pan Ponurak, po chwili jaskinia znów zaniosła się krzykiem. Był to najgorszy dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałam. Nie umiem go z niczym porównać. Był głośny, przerażający i pełen bólu, najczystszego bólu w całej swojej postaci.

  Ciemność sięgnęła po Alexandra, a rozwścieczony demon natarł na niego. W ręku nie miałam sztyletu, moja bransoletka gdzieś odleciała, a ja biegłam jak najszybciej potrafiłam by pomóc temu idiocie. Adrenalina to wspaniała rzecz. Moje ręce oplotły Alexandra, przyciskałam twarz do jego piersi i zagryzałam usta. Przeturlaliśmy się kawałek. Leżałam na nim. Podparłam się na rękach, nasze twarze dzieliły centymetry. Patrzyłam w jego oczy.

- Jesteś... Em... cały? – jak tak teraz o tym myślę to jest to jednak głupi tekst. To ja byłam ta bardziej ranna.

  Ręce się pode mną ugięły, z jękiem opadłam na jego tors. Moje plecy, moje poharatane plecy, moje poharatane nigdy tak nie bolące plecy! Adrenalina minęła, a ja przypomniałam sobie o ranach na plecach. Ból był okropny. Nie trwał zbyt długo ponieważ demon zaatakował i doszły mi kolejne rany. Ciął swoimi pazurami, a wrzasnęłam. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa z oczu pociekły mi łzy. Poczułam tylko jak Alexander delikatnie zsuwa mnie z siebie. Potem ogarnęła mnie ciemność, ta jednak mnie pochłonęła.

  Leżałam na trawie. Konkretniej na brzuchu, a mój wzrok skierowany był na gruby korzeń. Rozbiliśmy, a raczej oni rozbili obóz pod wielkim drzewem gdy ja byłam nieprzytomna. Czułam na plecach opatrunki. Generalnie leżałam chyba pół naga. Niezbyt mnie to speszyło czy coś w tym stylu. Już w tedy podejrzewałam, że widzieli wiele kobiet w negliżu, a jeszcze kształtujące się ciało siedemnastolatki nie będzie ich w żaden sposób ciekawiło.

  Była noc. Na niebie świeciły tysiące gwiazd, nigdy nie byłam dobra z astronomii więc patrząc na nocne niebo nie miałam pojęcia który gwiazdozbiór na mnie zerka. Czułam ciepło bijące z ogniska i czułam zapach pieczonego mięsa. Wstałam leniwie, plecy już tak nie bolały. Michael pilnował jedzenia, Alexander drzemał pod drzewem. Nie udawał, spał. Obaj byli w opatrunkach, ich twarze były poobijane. Wcześniej musieli przebrać się w nowe ubranie. Blondyn posłał mi uśmiech gdy zorientował się, że już wstałam. Rozejrzałam się za swoimi rzeczami.

  Worek leżał pod drzewem blisko Alexandra. Wyjęłam z niego wszystko, większość stanowiły ubrania. Odstało mi się kilka ozdób i chustek. Jedzenia nie znalazłam, pamiętałam do tej pory, że zostało mi trochę suszonego mięsa, pół bochenka chleba oraz kilka jabłek. To, że zjedli mi jedzenie dalej boli. Zdjęłam z siebie tą imitację ubrania i założyłam niebieską suknię spodnią. Krajka oczywiście była czerwona. Nie zaprzątałam sobie głowy większą ilością warstw. Nawet nie związałam się w pasie.

  Posiłek zjedliśmy w ciszy. Nie pytałam co działo się gdy straciłam przytomność. Sama doszłam do wniosku, że Alexander uratował nas oboje. Pozbył się demona, wytargał nas z jaskini i zaniósł do tego miejsca. Następnie rozbito obóz i zajęto się ranami. Mimo wszystko byłam im wdzięczna. Słowo „dziękuję" po dziś dzień nie chce wyjść z mojego gardła w ich stronę.

  Mój ulubiony moment tej przygody nadszedł z chwilą gdy kładliśmy się spać. Położyłam się po między nimi. Plecy zabolały tylko przez chwilę. Ponieważ byli trochę za daleko złapałam ich za łokcie i przysunęłam do siebie. Stykaliśmy się ramionami, a ja złapałam ich pod łokcie. Patrzyliśmy się w gwiazdy, a ja dodatkowo się uśmiechałam. Po prostu leżeliśmy. Nie trzeba nam było niczego więcej. Trawa, nocne niebo pełne gwiazd i my.

  Była to dla mnie najwspanialsza chwila od kąt odeszłam z domu.

  Dalej jest.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro