Rozdział 6 - Będę Cię chronić
Padało, na szczęście udało nam się znaleźć jakiś składzik. W środku była łódka i inne przyrządy wędkarskie. Ktoś tu chyba produkował łódki. Nie wybrzydzaliśmy. Oh, tak. My. Minęło naprawdę sporo czasu od wydarzeń z wilkiem. Powiedziałabym, że z kilka miesięcy, ale pewna nie jestem. Wiem za to, że jest wiosna, a dwie największe przylepy na świecie siedzą naprzeciwko mnie oparte o ścianę. Było zimno. Miałam dość tego, że wszędzie za mną łażą. Chciałam ich zgubić, myślałam kilka razy, że mi się udało, ale nie. Zawsze ostatecznie mnie znajdowali. Ostatecznie wyszło tak, że się poddałam. Jak tak bardzo chcą to niech sobie za mną łażą. Szkoda tylko, że nie wiem dlaczego. Do tej pory nie wiem, a minęło na prawdę wiele czasu.
Z tych milszych wiadomości to powiem wam, że odzyskałam ognisty kamień. Przynieśli mi go. Ze smutnych wiadomości niestety Ozdóbka postanowiła mnie zostawić. Podjęła swoją decyzję. Pewnego dnia po prostu spojrzała na mnie tymi pełnymi pogardy oczami, a ja już wiedziałam, że chce odejść. Nie robiłam jej problemów z tego powodu. Zostawiła mnie ponieważ jej zadaniem było zaprowadzić mnie do chłopaków. Okropny koń. A wiecie dlaczego akurat do nich. Bo są połączeni z moim przeznaczeniem. No dobre sobie. Mam już dość tego całego przeznaczenia. Jak dobrze, że w tych czasach człowiek może decydować o swoim losie. W tedy o wszystkim decydowało przeznaczenie. Masakra jakaś. Chciałeś być pasterzem, no przykro mi przeznaczenie chce byś polował. Jak to robi, wilk zjada ci owce, a ty w akcie zemsty zabijasz wilka. I tak zaczyna się twoja przygoda z łowiectwem. No rzesz kurde!
Wzdychałam już po raz setny tej nocy. Wiem, że tylko udawali, że śpią. Zawsze to robili. Ja nawet nie myślałam o udawaniu w tamtej chwili. Nie mogłam zasnąć, nie pamiętam już dlaczego. Może to przez pogodę, ale pewna nie jestem. Problemy ze snem mam jednak po dziś dzień.
Ostatecznie sięgnęłam po coś do jedzenia. Łapałam na oślep i wylosowałam ser. Gdy właśnie miałam go ugryźć rozległo się pukanie. Zmarszczyłam brwi, to równie dobrze mogło mi się wydawać. Alexander i Michael nie reagowali więc to zignorowałam. Znów chciałam ugryźć ser, ale pukanie skutecznie mi przeszkodziło. Jeśli ktoś w środku nocy puka to nie otwieraj. Chyba, że wcześniej zadzwonił i powiedział, że przyjdzie. Pewnie jakieś demony robiły sobie żarty. Starałam się jeść i nie zwracać uwagi na pukanie, ale nie potrafiłam. Stawało się ono coraz głośniejsze, do tego zaczęły się jęki, gwizdy i krzyki. Aha, zapomniałam dodać, na dworze szalała burza. Więc do tych okropnych akompaniamentów dołączyły błyski i grzmoty.
Jęknęłam. Jak tu można spać przy takich hałasach. Otóż nie można. Przynajmniej ja nie mogłam, dalej nie mogę spać jak jest głośno. Wstałam by rozprostować nogi i zaczęłam przechadzać się po warsztacie. Trzymałam się z dala od okien i drzwi. Starałam się nie patrzeć w ich stronę. Do hałasu doszedł nowy dźwięk, głos, który prosił o wpuszczenie. Miałam już tego po dziurki w nosie. Gwałtownie odwróciłam się do drzwi z zamiarem wyrzucenia z siebie złości. Jednak mój wzrok zatrzymał się na oknie. Niebo przeszyła błyskawica, a ja ujrzałam bladą, wydłużoną twarz ze strasznym grymasem. Tym razem nie zniknęła po chwili, ta była i wlepiała we mnie wściekły wzrok. Zamurowało mnie.
Po chwili zaczęłam się drzeć.
Mężczyźni poderwali się. Dopadłam Alexandra, był najbliżej. Cały czas krzyczałam. Wskazałam na okno. Nie wydawali się go widzieć.
- Co ty wyprawiasz! Zamknij się! – krzyczał Alexander.
- Nie widzicie go! On tam jest!
- Jest na zewnątrz, nie wejdzie do środka.
- Czyli go widzicie?
- Powiedzmy.
- Powinniśmy się tym zająć – wtrącił się Michael. – Przecież widzisz, że chce jej śmierci.
- A dlaczego ma nas to obchodzić. Potrafi sama je zwalczać.
- Skoro od tylu lat za nią chodzi, znaczy, że nie potrafi. No i podróżujemy razem, więc.
- Niech ci będzie.
- O czym wy mówicie? Kto chce mnie zabić.
- Nie wiesz. No on – blondyn wskazał okno.
- Dalej nie wiem o czym mówicie.
- Omówimy to później.
Wyszli na deszcz. Ja zostałam w środku. Wszystkie dźwięki jak by ucichły, łącznie z burzą. Ich rozmowa mnie niepokoiła. Wszystko jednak w końcu mi wyjaśnili, ale nie od razu. Wspominałam już jakie z nich dupki? Nagle coś wleciało przez ścianę robiąc ogromną dziurę. Wszystkie dźwięki zalały mnie niczym fala. Tym czymś co rozwaliło ścianę okazał się Michael. Pomogłam mu wstać. Wyglądając przez dziurę nikogo nie widziałam.
- Chodź do mnie! Już po sprawie! – krzyczał Alexander.
- Nie słuchaj go! Zostań! – to również był jego głos.
Spojrzałam na Michaela. Nie wydawał się zdolny do czegokolwiek. Stał tylko chwiejąc się. Nie zamierzałam wychodzić na deszcz. Alexander znikną, ale słyszałam jego głos. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Oczywiście na moje pytania Michael nie był wstanie odpowiedzieć. Jedynie ciężko usiadł. Nie widziałam nigdzie w środku jego miecza. Czułam, że mój sztylet na niewiele się zda.
- Alexander! – darłam się przez dziurę. Nikt nie odpowiadał.
- Zostań! – krzyk rozniósł się blisko mnie. Podskoczyłam i odwróciłam się w tamtą stronę, ale niczego nie widziałam.
Jako, że nadeszła pora się ogarnąć postanowiłam coś zrobić. Nie wiedziałam co się dzieje, z kim walczymy i czemu to coś chce mnie zabić. Ale musiał ten ktoś chodzić za mną naprawdę długo. Sprawdziłam czy hafty na pewno są połączone i na tyle grube by wytrzymać, sięgnęłam do kamieni. Wyciągnęłam dwa i ścisnęłam w pięści. Zamachnęłam się i rzuciłam jak najdalej potrafiłam. Przestało padać, powietrze się oczyściło, dźwięki przycichły. Nigdzie nie widziałam Alexandra. Za to udało mi się wypatrzeć miecz Michaela. W tej chwili usłyszałam jego głos krzyczący...
- Uciekaj!
Odwróciłam się, biegł na mnie Michael. Widziałam tylko białka jego oczu. Rzucił się na mnie niczym rugbista. Mocno uderzyłam w ziemię, pociemniało mi przed oczami. Przez chwilę nie kontaktowałam. Szybko jednak oprzytomniałam przez pulsujący ból w głowie, bolał mnie też kręgosłup, a coś wbijało mi się w szyję. Otworzyłam oczy. Ukazała mi się twarz blondyna. Była spokojna. Zaczynałam tracić oddech, próbowałam zabrać jego ręce. Ostatnimi resztkami świadomości sięgnęłam do miejsca gdzie powinien być sztylet i wbiłam go chłopakowi w bok. Zawył, bynajmniej nie ludzkim głosem. To był ryk ranionej bestii. Rozluźnił uchwyt na mojej szyi więc dźgnęłam go po raz drugi i trzeci. Dźgałam tak długo do póki mnie nie puścił.
Odsunęłam się i zaczęłam kaszleć. Łapałam każdy wdech jak szybko potrafiłam. Bestia Michael leżał na boku, mocno krwawił. Rozejrzałam się za mieczem. Pochwyciłam go i zaczęłam powoli iść w stronę blondyna. Ostrzem celowałam w niego.
- To ja... - wykaszlał. – To ja...
W ciąż w niego mierzyłam. Przewrócił się na plecy, trzymał się za ranę, którą mu zrobiłam. Obficie krwawił. Spojrzałam w jego oczy, były normalne. Nieco przekrwione i mówił przez nie ból, ale normalne. Wyluzowałam, uklękłam obok niego i dłońmi próbowałam zatrzymać krew. Zaczęłam rozrywać ubranie tylko po to by czymś zatamować krwawienie.
- Straciłem jej już zbyt wiele...
- Przepraszam... Przepraszam.... Co ja zrobiłam? Tak mi przykro, nie chciałam...
- To nie twoja wina...
- Jak nie moja! Umierasz...
- Ja nie umrę, pamiętasz?
- Każdy kiedyś umiera. Czemu z tobą ma być inaczej...
- Obiecaliśmy... Ci... Będziemy Cię... - mówił coraz ciszej. – Chr...
- Michael! Michael! – zaczęłam szarpać ciało. – Odpowiedz. Michael!
Myślę, że strzeliłam w tedy pokazówkę. Gdy teraz o tym myślę, to nie było mi jakoś smutno. Robiłam to co ludzie zwykle robią gdy ktoś kogo znają umiera im na rękach. Generalnie to on żyje i ma się dobrze. Tak myślę, nie gadaliśmy ze sobą od czasu jego wyjazdu do Afganistanu. Jest w końcu żołnierzem. Zawsze nim był i zawsze będzie.
W tamtej chwili nawet uroniłam kilka łez. Moja głowa opadła nawet na jego pierś. Znów zaczęło padać. Byłam cała we krwi, jego krwi. Nawet nie wiecie jak ciężko to cholerstwo z siebie zmyć. A w tedy nie mieliśmy przecież proszku do prania. Takie ubranie nadawało się tylko do wyrzucenia.
Ostatecznie opanowałam się i jakoś wstałam. Trzymałam w ręku jego miecz. Zaczęłam szukać wzrokiem kamieni. Gdy je znalazłam i wzięłam do ręki znów zapanował spokój. Coś go opętało i dalej tu było. Właściwie to dalej jest. Po mimo tylu stuleci dalej nie jesteśmy w stanie go zabić.
Nagle zmaterializował się przede mną Alexander. Nie wiedziałam czy na pewno nie chce mnie zabić więc cofnęłam się jak najdalej potrafiłam. Nie miał opaski na oku, doskonale widziałam ciemność bijącą z oczodołu. Alexander nie stracił oka, ale to pod opaską jest tak czarne, że może robić za oczodół. W tedy o tym nie wiedziałam i byłam przekonana, że go nie ma. Tak nagle jak się pojawił, tak nagle zaczął się dziwnie wyginać i ruszać. Walczył z czymś czego nie byłam w stanie dostrzec.
Niespodziewanie jego ostrze musnęło mój policzek i przeszyło coś za mną. Nie zranił mnie jednak, a jego twarz była za blisko mojej. Nie, że coś, ale czasem mam wrażenie, że żałuje tego iż nie zabił mnie w tamtej chwili tak przez „przypadek". Upadłam na kolana. Nic nie mogłam zrobić. Rozwścieczona chwyciłam kamienie, które mi zostały i rzuciłam je. Nawet nie patrzyłam gdzie rzucam. Szczęście było po mojej stronie i trafiłam w to coś. Kamienie uaktywniły swoją moc i skutecznie to coś zatrzymały. Kamienie niestety straciłam na zawsze, a Alexander chodź mocno zranił stwora to go nie zabił.
Po tym wszystkim byłam w stanie to dostrzec, może nie jakoś dokładnie w hd, ale to zawsze coś. Nie będę go opisywać , widziałam tylko jak załamuje się światło gdy się poruszał. A ruszał prosto na mnie. Nie miałam czym się bronić. Zasłoniłam rękoma twarz, zacisnęłam oczy i przygryzłam wargę.
Nic się nie stało. Dalej żyłam. Otworzyłam oczy, przede mną stał Michael. Cały i zdrów, w prawdzie brudny od krwi i miał zniszczone ubranie, ale wydawał się cały. Odwrócił się do mnie uśmiechnięty. Miałam ochotę go strzelić.
Wstaliśmy gdy było jasno. Walka dała nam w kość. Znaczy się im. Przyznaję, często mnie ratowali, ale to na początku. Później gdy w końcu nauczyłam się porządnie walczyć nie raz ratowałam im tyłki. Robiłam to częściej niż oni. Wracając do głównego wątku. Słońce było już na niebie gdy wstaliśmy. Dalej byłam zmęczona i nadal padało. Do tego byliśmy mokrzy. Deszcz wpadał przez gigantyczną dziurę. Nadal zastanawiam się jaką minę zrobił właściciel gdy to zobaczył.
Jedliśmy pod łódką. To było najsuchsze miejsce.
- Trzymaj – Alexander podał mi dwa kamienie. Tak moi mili oto sytuacja numer dwa, w której mówi do mnie coś neutralnego bez chęci wbicia mi szponów w gardło.
- Dzięki – trzymałam dwa ostatnie kamienie. Kamień wody i powietrza.
- Powinniśmy już iść – nie oszukujcie się, nie mówił tego do mnie tylko do Michaela. Alexander wrócił do ignorowania mnie.
Stałam na deszczu. Na szczęście mogłam się wcześniej przebrać i byłam w suchych ubraniach. No prawie suchych. Miałam na głowie kaptur. Czekałam aż zdecydują gdzie dalej iść. Dzięki temu miałam okazję przyjrzeć się otoczeniu. Tylko dziura była nowością, a tak to generalnie nic się nie zmieniło od wczorajszego dnia. Chociaż dopiero w tedy zobaczyłam jak jezioro było ogromne. Znaleźliśmy miejscówkę nad jeziorem. Do tego był las, kilka domków, w sumie dziwne, że nikt do nas nie wyszedł przez hałas jaki zrobiliśmy.
Podszedł do mnie Michael. Ta scenka, którą odwaliliśmy w nocy jest jedynym momentem mojego życia, o którym chcę zapomnieć. Tak szczerze i naprawdę.
- Idziemy księżniczko.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Czemu? Przecież obiecałem ci, pamiętasz? Zawsze będę cię chronić.
Uśmiechnęłam się szeroko, a następnie przywaliłam mu pięścią w brzuch. Zgiął się i jękną. Zarzuciłam włosami i ruszyłam za Alexandrem.
Ku następnej przygodzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro