Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Normalne sprawy

  Noga goiła się nieźle, a ja musiałam znaleźć jakiś zastępczy ognisty kamień. Nie miałam jednak pojęcia gdzie go znaleźć. Chciałam poczekać aż śnieg stopnieje do końca, łatwiej było w tedy szukać kamieni przy jeziorach i rzekach. Dobrze powiedziane, chciałam. Kamienie znalazłam w tobołku od babci. Na początku niby nic, mały woreczek z kamykami. Uznałam, że są one do rozpalania ogniska, szybko jednak odkryłam, że mogą dużo więcej. Na pierwszy rzut oka wyglądają niepozornie i praktycznie wyglądają identycznie. Ale każdy z kamieni posiada inny odcień szarości oraz władał innym żywiołem. Może ich moce nie były jakieś ogromne, ale dawałam radę. Na każdym kamieniu był również wyryty symbol, było go jednak bardzo trudno zobaczyć. Łatwiej było go wyczuć. Obecnie jestem w stanie na pierwszy rzut oka stwierdzić czy jakiś kamień posiada „zdolności" czy też nie, ale jak to często bywa, na początku miałam małe problemy. 

Przez nogę nie byłam w stanie podróżować z taką częstotliwością jak wcześniej. Zbyt długa jazda powodowała uciążliwy ból. Musiałam skupić się na znalezieniu jakiejś czarownicy lub znachorki. Potem były kamień ognia. Trzeciej rzeczy do zrobienia nie miałam. Tak więc powoli starałam dotrzeć do jakiejś wioski.

Nie pamiętam ile czasu minęło zanim znalazłam chatkę na niewielkiej polanie. Nie wyglądała jak chata wiedźmy czy czarownicy, ale była podejrzana. Chata w środku lasu, coś poszło nie tak. Postanowiłam poczekać aż coś zacznie się dziać. Z tym, że nie działo się nic. Wiedziałam, że ktoś jest w środku, ale nie widziałam kto. Siedziałam i gapiłam się w drzwi z ładnych kilka godzin. Nie wyczuwałam nic dziwnego czy strasznego. Z ociąganiem zdecydowałam się podejść do domku.

Otworzyła mi wysoka kobieta w zielonych szatach. Miała długi jasny warkocz i miło się uśmiechała. Nie wydawała się zdziwiona moim widokiem. Nie wiedziałam czy jest czarownicą, ale na pierwszy rzut oka można było powiedzieć , że zna się na zielarstwie.

- Umm... Dzień dobry... Pomożesz mi? – nie bardzo wiedziałam co mam powiedzieć.

- Wejdź do środka – wpuściła mnie do środka.

Chatka jak chatka. Po środku stał nieduży stół, po jego lewej znajdowało się łóżko, a po drugiej stronie kuchnia. Na ścianach wisiały liczne zioła, niektóre były ususzone, inne jeszcze świeże. Bajki dużo się nie mylą jeśli chodzi o wystrój domku białej czarownicy. Ale takiej bajki o „Jasiu i Małgosi" nie kupuję dalej.

- Okropna rana – powiedziała, gdy tylko usiadłam. – Demon śmierci. Hmmm.... Coś tu miałam.... – mówiła do siebie. Po chwili byłam już obłożona przeróżnymi ziołowymi papkami. – Widzę też liczne zadrapania i ugryzienia. Weszłaś w ich gniazdo?

- Raczej próbowałam – zacięłam się. – Po prostu pracowałam.

- Pracowałaś – bardziej stwierdziła niż pytała. – Już po samym twoim wyglądzie łatwo powiedzieć, że jesteś kapłanką. Pytanie brzmi co kapłanka robi tak daleko od jakiejkolwiek świątyni.

- Pracuje – uśmiechnęłam się. – Wiesz jak daleko jest najbliższa wioska?

- Niecałą godzinę drogi stąd.

Gdy byłam już gotowa do drogi znachorka wręczyła mi jakieś zioła i wskazała drogę do wioski. Podziękowałam i odjechałam. Noga dalej bolała, ale dużo mniej. Nawet szybko dotarłam do wioski. W przeciwieństwie do poprzedniej ta była ponura. Ludzie chodzili wolno, rozglądali się jak by się czegoś bali. Nawet mnie to ucieszyło. Nieźle zarobię.

Robota była prosta. Wioskę nawiedzały demony, choroby i plagi. Według chłopów miała to być robota wiedźmy lub klątwy. W takich sprawach odprawiałam rytuał, on właściwie nic nie dawał, był na pokaz. Ale publika to lubiła i dawała im poczucie bezpieczeństwa. Tak naprawdę wystarczyło mi zwykle kilka rozmów z domownikiem. One zwykle wiedziały kto to robi, nie miały jednak wystarczająco dużo mocy by taką osobę pokonać.

Po pokrzepiającej mowie kazałam przygotować sobie kilka rzeczy. Ognisko z gałęzi dębu, za każdym razem wybierałam inne drzewo. Jak już wspomniałam to miało być tylko przedstawienie. Do tego potrzebowałam stołu, miski z wodą, stwierdziłam, że skoro dostałam zioła od znachorki to trochę ich wykorzystam. Dostałam ich naprawdę dużo, a przedstawienie rządzi się własnymi prawami, więc...

Gdy ludzie zaczęli załatwiać to o co prosiłam przeszłam się po domach. Każdy mi narzekał, a to mu z bydła krew wypito, a to komuś dziecko porwano, albo, że kogoś w nocy nawiedza. Sprawcą miała być oczywiście wiedźma, która rzuciła na wioskę klątwę. Bardziej od tego co mówili mi ludzie interesowało mnie co do powiedzenia ma domownik. Po czterech rozmowach z domowym demonem miałam już zarys sytuacji. Jednak dalej nie wiedziałam po co wiedźma zawraca sobie głowę jakąś podrzędną wioską. Od kolejna niewiadoma jak w poprzednim zadaniu.

Poszło o to, że kilka lat temu stwierdzono, że jedna z kobiet w wiosce jest wiedźmą i postanowiono ją zabić. Jako, że było kilka osób, które jej ufały mogła uciec. Z jakiegoś jednak powodu nie odeszła tylko zbudowała sobie domek gdzieś w lesie. Kobieta zakochała się i to z wzajemnością. Nie chciała odejść bez ukochanego, jego odejście jednak było by z byt podejrzane czy coś w ten deseń. W każdym razie spotykali się potajemnie w lesie. Oczywiście ten facet był dobrą partią w wiosce i było sporo innych dziewczyn, które się w nim podkochiwały. Czas płyną i w końcu postanowiono, że mężczyzna weźmie ślub. Został do tego zmuszony, a jego kochanka nie mogła nic zrobić. Obiecał jej jednak, że dalej będzie ją odwiedzać. Po jakimś czasie jego żonie wydało się dziwne to, że tak często chodzi do lasu i znika na kilka godzin. Pewnego dnia zaczęła go śledzić i tak odkryła jego sekret. Żył on sobie przez te kilkanaście godzin ze swoją kochanką, mieli nawet dzieci. Cała ta sytuacja złamała jej serce. Wróciła do domu, a gdy tylko zobaczyła męża powiedziała mu, że zna jego tajemnicę. Kazała mu zrezygnować z kochanki, inaczej powie w wiosce jak ją zdradza. Nie zgodził się, dopiero gdy zauważył jak jego żona próbuje się zabić powiedział jej, że zerwie z kochanką. Poprosił jednak o ostatnie spotkanie z nią by się pożegnać. Mężczyzna jednak nie zamierzał zrezygnować z kochanki. Wyjaśnił jej tylko, że będą musieli spotykać się nieco rzadziej i będą musieli bardziej uważać podczas spotkań. Przez pewien czas wszystko było w porządku. Oczywiście żona postanowiła sprawdzić wierność męża. Wysłała męża po drewno do lasu i zaczęła go śledzić. On niczego nie podejrzewał. Narąbał drewna, ale zamiast wracać do domu udał się do kochanki. Gdy żona nakryła go na gorącym uczynku w ataku furii zabiła go. Zorientowawszy się co zrobiła uciekła do domu. Nie mogła żyć ze świadomością swojego czynu. Zabiła się. Odnaleziono przy niej lis, w którym wszystko opisała. Mieszkańcy postanowili zabić wiedźmę. Spalili ją w domu. Ciał dzieci nie odnaleziono, wszyscy sądzili, że uciekły.

Podsumowując, wszystko złe co się teraz dzieje odpowiedzialny jest duch wiedźmy pragnący zemsty. Według mnie to były raczej dzieci, ale nie miałam dowodów, że to akurat one. Właściwie to nie miałam pojęcia kto to robi, ale czułam, że powinnam była wrócić do znachorki. Z jakiegoś powodu czułam, że jest w to zamieszana.

Gdy nadeszła pora zajęłam się pseudo rytuałem. Za każdym razem robię coś innego, w tedy było dużo ognia, lodu i śpiewu. W każdym razie ludzie uwierzyli, a ja mogłam zająć się prawdziwą robotą. Ponieważ przeczucie mówiło mi, że powinnam wrócić do znachorki, tak też zrobiłam. Po co miałabym kłócić się sama ze sobą.

Lesie było ciemniej i to wcale nie dlatego, że zbliżał się wieczór. Było tak nienaturalnie. Dzielnie jednak szłam do przodu, nie mogłam znaleźć drogi, którą dojechałam do wioski. Przez całą drogę zastanawiałam się czy znachorka jest córką czy matką. Chociaż nie miało to znaczenia. Wystarczyło mi widzieć czy to ona zsyła na wioskę plagi czy też nie.

Doszłam do chatki. Nie była na polanie i nie była cała. Doszłam do chatki z opowieści, leżały przeceną bardzo, stare spalone kłody. Odwróciłam się, w końcu trzeba iść dalej. Nagle strzała wbiła się w drzewo za mną. Prawie przecięła mi policzek. Dobyłam sztyletu. Nie widziałam kto do mnie strzelił, ale był niedaleko. Czemu zawsze ktoś musi mi przeszkadzać! Przywarłam plecami do drzewa. Przeciwnik był gdzieś przede mną. Usłyszałam świst. W ostatniej chwili uchyliłam się przed strzałą. Zobaczyłam napastnika i zgięta pobiegłam w jego stronę. Wystrzelił jeszcze raz, ale i tym razem uniknęłam strzały. Cięłam. Nóż utknął w jego łuku, ale rozpędem wyrwałam go drugą ręką. Zablokowałam uderzenie łukiem. Zraniłam go w ramię, a on uderzył mnie w brzuch. Nie widziałam jego twarzy, zakrywał ją zielony kaptur. Widziałam tylko gęstą brodę. Generalnie ubrany był w barwy maskujące. Wyciągnął nóż. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, no ja to raczej patrzyłam w ciemność nad brodą. Zaatakowaliśmy w tym samym momencie. Potyczka nie trwała długo. Dosyć szybko zostałam powalona. Straciłam też nóż. Ale nieźle mi szło. Wiecie, początki nigdy nie są łatwe. Chciał wbić mi nuż w pierś, ale złapałam ostrze. Nie polecam. Okropnie boli, do tego prawie straciłam palce. Na szczęście udało mi się go jakoś kopnąć w tyłek. Nóż zranił mnie w czoło, a mężczyzna stracił równowagę. Podniosłam się, stanęłam mu na dłoni. Próbował dosięgnąć noża.

- Kim jesteś? Czemu próbujesz mnie zabić?

Nic nie odpowiedział, pchnął mnie i znów wylądowałam na ziemi. Rana po marach zaczęła krwawić. Do tego krew zaczęła ściekać mi po nosie.

- To przez ciebie – zaczął, niestety jego wypowiedź została przerwana przez uderzenie o drzewo. To nie byłam ja.

Ktoś mnie podniósł od tyłu, a przed sobą miałam plecy. Czarne włosy, wesoły głos pytający czy nic mi nie jest. Dokładnie tak. Uratowali mnie Alexander i Michael. W sumie nie zamierzałam się w tamtej chwili kłócić. Niech robią swoje.

Stałam tak po między nimi, aż zobaczyłam swój sztylet w trawie. Oczywiście musiał leżeć niedaleko mężczyzny. Ten jednak go nie zauważył. Zamiast tego powoli zaczął się podnoście. Tak to przynajmniej wyglądało. Alexander zaczął do niego podchodzić, wyciągał już rękę by go złapać.

- Przez ciebie odeszła! – ryknął i rzucił się na Alexandra. Przybrał przy tym wilczą postać.

Skoczył na niego, po czym ruszył prosto na mnie. Michael zatrzymał go. Zaczęli się siłować. Po chwili osłupienia ruszyłam się w stronę sztyletu. Totalnie zapomniałam o nodze. Kiedy przebiegałam obok nich wilk wyswobodził się z uścisku Michaela i próbował ugryźć mnie w rękę. Udało mu się jednak tylko złapać moje ubranie. W tym momencie czarnowłosy kopnął go w pysk, ja krzyknęłam i upadłam. Trzeci raz w ciągu jednego dnia. Gratulacje dla tej pani.

Jakoś dotarłam do swojej broni. Teraz zauważyłam ile leśnych stworzeń nas obserwuje. Prosiły mnie bym nie pozwoliła zabić wilka. Będąc szczerą do tej pory nie wiem kto w końcu był ten dobry. Ale skoro proszą o to leśne stworzenia, to trzeba się posłuchać.

- Przestańcie! – skoczyłam po między nimi. – Ty też – odwróciłam się do wilka, który właśnie chciał mnie ugryźć. – Wystarczy.

Mężczyzna wrócił do swojej pierwotnej postaci. Oczywiście nagi. Cała czerwona na twarzy kazałam mu się ubrać. Cała złość jak by z niego wyparowała. Nawet się do nas słowem nie odezwał, zabrał swoje rzeczy i zniknął między drzewami. Tyle było z moich odpowiedzi.

Stałam tak i patrzyłam w miejsce gdzie jeszcze stał mężczyzna gdy nagle poczułam jak ktoś mnie podnosi. W jednej chwili znalazłam się w ramionach Michaela.

- Postaw mnie! Znowu zamierzacie mnie zabić!

- Dziwne, że jeszcze możesz chodzić – odpowiedział. Całkowicie zbiło mnie to z tropu.

- Jestem wdzięczna za pomoc, ale chyba sama dalej sobie poradzę – próbowałam się jakoś wyrwać. Po chwili jednak przestałam, nie chciałam czwarty raz upaść na ziemię. – Czego chcecie?

- Pomóc – odezwał się tym razem Alexander.

- Nie wierzę wam.

- Spróbuj – mrukną blondyn. – Gdzie twoje rzeczy?

- A co?

- Tak tylko pomyślałem, że możemy spędzić razem dużo czasu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro