Rozdział 4 - Ja, ty i on oraz ten dziwny grubas
Po wysłuchaniu ich marnych tłumaczeń jak najszybciej dosiadłam Ozdóbki i pognałam przed siebie. Znaczy klacz biegła, ja siedziałam na niej. Przez ucieczkę straciłam trzy bukłaki z wodą i kamień do rozpalania ognia. Mówi się trudno zdobędę coś w pierwszej wiosce. W tedy cieszyłam się raczej z odejścia od tych świrów.
To nie tak, że nie wierzę w istnienie bogów, duchów i demonów. Są moją codziennością. Wy spotykacie codziennie ludzi, mijacie ich, z niektórymi rozmawiacie nawet przez chwilę, nie musicie wierzyć w ludzi. Macie pewność, że są, jest to dla was taka oczywista oczywistość. No to teraz wyobraźcie sobie, że dla mnie w tym tłumie ludzi co mijam są też, najprościej mówiąc, potwory. Chodzi mi tu raczej o ogólne nazewnictwo tego co jest niewidzialne dla zwykłego ludzkiego oka. Większość z nich jest bardziej ludzka od nas. I chyba właśnie dlatego nie potrafiłam tak do końca zaakceptować tego co mi powiedzieli. A powiedzieli to co już zdążyłam powiedzieć wcześniej, to o Isztar i Aresie. Mówili, że są jakimiś, teraz nazwać by ich można egzorcystami. Zajmowali się jedynie demonami i złymi duchami. Dla mnie z kolei nie było znaczenia z czym mam się zmierzyć. W każdym razie uznałam ich za świrniętych i pogalopowałam w stronę najbliższej wioski.
Ta wioska nie była wioską, bliżej jej było do małego miasteczka otoczonego murem. Taki niby gród. Podręczniki mówią, że kiedy powstał pierwszy gród, jakoś tak ok. 940? 960? No w każdym razie były wcześniej, według mnie to trochę głupie nazwać kilka chat otoczonych drewnianymi palami od razu grodem, ale tak to wyglądało na początku. Długo się je stawiało, oj długo. W każdym razie po dotarciu od razu zaczęłam szukać miejsca gdzie coś będę mogła zjeść. Długo nie szukałam, po pierwsze dlatego, że z byt dużo budynków to tu nie było, a po drugie dlatego, że bardzo łatwo rozpoznać takie miejsce. Przed takimi miejscami zawsze jest dużo ludzi. To taki ośrodek kultury małych miasteczek czy wsi. Przynajmniej w tedy tak było. Obecnie bywa różnie.
Zostawiłam Ozdóbkę na zewnątrz i weszłam. Było niezwykle ciepło, zdjęłam kaftan. Zamówiłam coś ciepłego do jedzenia i zaczęłam rozglądać się za wolnym miejscem. Miałam wrażenie, że są tu wszystkie osoby mieszkające w tym małym grodzie. Podobało mi się, było głośno, ciepło i pachniało drewnem. Zupełnie jak w domu. W końcu usiadłam na jakiejś ławie, a po chwili dostałam jedzenie. Z pierwszą łyżką strawy poczułam jak bardzo byłam głodna. Od feralnego poranka nic nie jadłam, czyli jakiś dzień z kawałkiem. Pochłonęłam jedzenie ekstremalnie szybko i zamówiłam kolejną porcję. Na razie nikt się mną nie interesował, czułam jednak na sobie kilka par oczu. Nie dziwiło mnie to, ubieram się w końcu jak kapłanka. Wiecie, białe lub czerwone ubrania, do tego hafty ochronne. Pominę dziwnie wyglądający naszyjnik od babci i kolor moich oczu. Do tego przestałam wiązać włosy więc dla nich wyglądałam jak panna, prawie, na wydaniu. Przysłuchiwałam się rozmowom, liczyłam na szybką robotę i dalszą podróż. Nie lubiłam długo zostawać w jednym miejscu, jeszcze bym kogoś polubiła i miałabym problem z odejściem.
No i siedziałam tak, jadłam i słuchałam o czym ludzie gadają. Właściwie to nie dowiedziałam się z byt dużo. Ot takie czcze gadanie starych pijaków. Ale jak to zwykle bywa w takich miejscach, a przynajmniej bywało, gawie miejska lubiła się przenosić i po chwili, czyli czwartej misce jedzenia, byli wokół mnie zupełnie inni ludzie. Nawet ktoś się dosiadł. Nie przeszkadzało mi to zbytnio. Dzięki temu łatwiej było zebrać informacje. Pierwsza rzecz jakiej się dowiedziałam to, to, że było coś świętowane. Na wesele mi to nie wyglądało, nie kojarzyłam by było dzisiaj jakieś święto, a do topienia marzanny jeszcze zostało trochę czasu. Najbardziej prawdopodobne wydawały się urodziny. Chociaż nic na nie, nie wskazywało.
Kończyłam jeść gdy poczułam czyjś intensywny wzrok. Siedział naprzeciwko mnie i popijał piwo. Zdajecie sobie sprawę jak długo w kraju produkowane jest piwo? Chociaż to co podają teraz to już nie to samo, ale dajemy radę. Wracając do osoby przede mną. Był to starszy facet, to był ten typ obleśnego gościa, który chciał przelecieć wszystko co jeszcze nie uciekło na drzewo. Miał widoczny piwny brzuch i poplamioną koszulę. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja od tej chwili patrzyłam na niego z pode łba. W końcu jedzenie się skończyło, a ja wzięłam do ust pustą łyżkę. Przegrałam bitwę na spojrzenia gdy zdziwiona spojrzałam na miskę.
- Nowa. Kapłanka. Czego? – tak oto mniej więcej odezwał się do mnie ten stary oblech. No nie oszukujmy się, był obleśny. Tak coś czuję, że to przez niego zaczęto używać tego słowa. Milczałam, zastanawiałam się co mu odpowiedzieć. – Ciekawa? – wyszczerzył się, nie miał wszystkich zębów, a te które zostały były żółto czarne.
- Nie rozumiem o co panu chodzi – powiedziałam cicho. Nie mam pojęcia czy mnie w tedy usłyszał. Ostatecznie dodałam głośniej. – Wesoło tu.
- Ano – twój słownik mnie poraża. Mów dalej ty słowny magu. – Nikt się nie spodziewał, a tu takie cudo się stało. Sama nie uwierzysz jak się dowiesz – no tak, fajnie, tyle, że ja naprawdę nie wiem. Dziad zamiast mówić dalej odszedł.
Zanim ruszyłam się w poszukiwaniu odpowiedzi musiałam najpierw znaleźć osobę, która mi ją udzieli. Nie było trudno taką znaleźć, trzy czwarte osób w karczmie ledwo trzymało się na nogach, reszta ledwo siedziała, o leżeniu nie wspominając. Ostatecznie wstałam i zmusiłam się do uśmiechu. Dalej byłam głodna. Odnalazłam wzrokiem niewielką grupkę osób w moim wieku. Kilku chłopaków i dziewczyn, nic wielkiego tak na pierwszy rzut oka. Im bliżej się zbliżałam tym bardziej byłam pewna, że to od nich wszystko się zaczęło. Chociaż w tamtej chwili nie wiedziałam jeszcze co. No i może nie kończenie od wszystkich, a na pewno od dziewczyny która siedziała po środku. Miała długie włosy koloru złotych kłosów, niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Jej suknia wierzchnia była bało niebieska, na zakończeniach rękawów i przy szyi widziałam czerwony haft. Skrzywiłam się w myślach. Będą kłopoty.
- Witam ładną... - niespodziewanie zaczepił mnie jakiś chłopak. Nie skończył mówić gdyż zobaczył kolor moich oczu. – Emm...
- Dyżyźń – szepnęłam mu przy uchu.
- Emm... - wymamrotał.
- Miło mi emm... - zaśmiałam się. Postanowiłam najpierw go wypytać, a potem zbadać dziwną dziewczynę. Nie ważne jak to brzmi. – Myślę, że powinniśmy poznać się lepiej – pociągnęłam go w jak najcichsze miejsce.
Udało mi się znaleźć ciche miejsce w rogu karczmy. Czemu to zawsze najciemniejsze kąty są takie ciche, akustyka czy co? Siedziałam i słuchałam jakie mam ładne policzki, zęby, ba nawet paznokcie wychwalał. Takie czasy, jego tyrada i tak była o wiele milsza oraz ładniej ubrana w słowa niż ostatnie teksty jakiegoś karka na temat „mojej dupy". W końcu jednak udało mi się dowiedzieć o co chodzi, wystarczyło mieć oczy innego koloru niż reszta ludzi. Bo to od nich się zaczęło, powiedział, że są dużo ładniejsze od oczu nie jakiej Radosławy. Jak się szybko zorientowałam tą Radosławą miała być laska w centrum tamtego zgromadzenia. Dowiedziałam się jaka ona jest niezwykła, jakich cudów narobiła, jaką jest teraz dobrą partią i generalnie jak cudowną laską jest. Chociaż Emm... zapewniał, że teraz to ja mam najpiękniejsze lica.
Po krótkim wyjaśnieniu, że nie widzę się z młodszym odeszłam do niego. Nie miałam pojęcia ile ma lat, ale obstawiałam, że jest młodszy. Cudowne dziecko na pewno jest. Wróciłam do Ozdóbki. Niczego jej nie brakowało, więc zmuszona byłam sprawdzić czy za „cudownym dzieckiem" nie kryje się coś więcej.
Pewnie jesteście ciekawi czemu to robię, znaczy zajmuję się tymi dziwactwami. Bo jestem w tym dobra i łatwo z tego było wyżyć. Przez te wszystkie lata nieźle się wzbogaciłam i w tych kapitalistycznych czasach żyję całkiem nieźle. Jednak nie zawsze podejmowałam się roboty, jeśli chłopi tego nie chcieli nie robiłam nic. Zależało mi na zysku, a przede wszystkim nie byłam z nimi szczególnie związana. Miałam własne problemy, jak na przykład nie wywiązywać się z przeznaczenia. A skoro o przeznaczeniu mowa, może już się domyśliliście, ale ta moja „robota" to właśnie część tego przeznaczenia. Taki los. Przez najbliższe trzy lata będzie to dla mnie tajemnicą.
- Witam – uśmiechnęłam się do grupki młodzieży. O dziwo również tym odpowiedzieli, uśmiechem. Z perspektywy czasu wiem, że w tedy było to naturalne zachowanie. Kiedyś ludzie bywali dużo szczęśliwsi niż teraz, może i żyli krócej, ale więcej się uśmiechali.
- Nie widziałam cię wcześniej, jesteś w podróży? – spytała jedna z dziewczyn.
- Tak. Postanowiłam się przywitać gdy usłyszałam jakie rzeczy uczyniłaś – zwróciłam się do Radosławy.
- To miłe, dziękuję. Jak się nazywasz?
- Dużyźń.
- Usiądź z nami – jeden z chłopaków odsunął się by zrobić mi miejsce. – Nazywam się Żdan, to jest Grozin, Jarosław, Mieczysława, Stronisława, Gościwuj, Witosław i oczywiście Radosława – wszyscy po kolei kiwali głowami i uśmiechali się.
- Jesteś kapłanką? – spytała Stronisława.
- Musi być skoro tak wygląda – syknęła do niej Mieczysława.
- Dajcie sobie spokój – odezwał się Witosław.
- Już mówić nie można we własnym domu – obruszyła się dziewczyna.
- Daj na wstrzymanie siostro – objął ją Gościwuj.
- Nie wiem czy słowo kapłanka dobrze mnie opisuje, ale zajmuję się podobnymi sprawami.
- A co cię tu sprowadza? Nie zrozum mnie źle, ale rzadko ktoś pojawia się w wiosce, zwłaszcza ktoś taki jak ty – Radosława spojrzała mi głęboko w oczy. Nie odwróciłam wzroku, wręcz przeciwnie, zmusiłam ją by to ona pierwsza go odwróciła.
- Jestem w podróży. Zamierzałam zatrzymać się tu na dzień lub dwa. Uzupełnić zapasy, odpocząć i może w czymś pomóc.
- Dwie pierwsze rzeczy zrobisz bez przeszkód, co do tej ostatniej to możesz mieć kłopoty. Nasza Radosława pozbyła się wszystkich złych duchów i rozprawiła się z marami nocnymi. Dzielnie chroni naszego domu.
To była prawda. Od dziewczyny biła silna aura, tak to najprościej nazwać. Na pewno jej energia życiowa była silna, ale nie na tyle by poradzić sobie z widmami. Odgarnęłam włosy, a naszyjnik od babki odbił światło z paleniska. Spojrzeli na metalowy księżyc zaciekawieni, chciałam by go zobaczyli, nie chciałam by pytali.
Na szczęście moja robota ograniczała się do powiedzenia dziewczynie co może, a czego nie. Najpierw musiałam dowiedzieć się z kont ma tą moc. Nic nie wskazywało na to by się z nią urodziła. Ale najpierw najprostsze, trzeba jej wytłumaczyć kogo może wyganiać, a kogo nie. Nie widziałam i nie wyczuwałam żadnych ubożeciów. Czułam tylko jej moc.
- śliczny medalik.
- Dziękuję, dostałam ją od babki. Chroni mnie podczas nocnych podróży.
- Naprawdę podróżujesz w nocy? To nie bezpieczne.
- Nie z tym – dopchnęłam księżyca.
- Musisz być ulubienicą Chorsa.
- Babka zawsze mówiła, że raczej Welsa – zaśmiałam się. Inni również, ale tylko Radosława zrozumiała o co mi chodzi.
Siedziałam blisko kominka. Radosława zaoferowała mi nocleg, nie miałam nic przeciwko. Zostałam nawet miło powitana, chociaż mniej miłą informacją było to, że ten obleśny grubas jest z nią spokrewniony. Wszyscy już spali, tylko ja siedziałam i patrzyłam w dogasający ogień. Żadnego domowego demona, nie wiem jak sobie poradzą. Przecież taki demon to idealna ochrona domostwa! Nie wspominając, że i ognia ci pilnuje w nocy, nie od dziś wiadomo, że złe moce boją się światła. Światło zawsze bije mrok, no ludzie! Mieszkanie w takim miejscu jest równoznaczne z samobójstwem. Z samego rana chciałam zrobić jej pogadankę.
I taki mały psikus od losu w gratisie; zmory. W sumie nie tylko, pojawiły się przeróżne demony. Co jak co, ale my Słowianie mieliśmy niezłą demonologię. Jak myślicie co zwabiło je do wioski, odpowiedź jest bardzo prosta. Ja. Dobra, byłam jednym z powodów. Czułam jednak, że przybywają dosyć często w nocy. Domy nie były w końcu pilnowane.
Siedziałam i patrzyłam w okno. Zaczęły się jęki, piski, gwizdy. Jak ci ludzie mogą spać? Opatuliłam się kocem i wyszłam na zewnątrz. Wzmógł się wiatr. Spojrzałam na dom i wykonałam ruch dłonią w jego kierunku.
- ... opiece – wymamrotałam.
To co zrobiłam nie gwarantowało ich przetrwania, ale zawsze dawało jakieś szanse. Wiecie, to że prosicie swojego boga o pomoc czy wsparcie wcale nie znaczy, że takowe dostaniecie. Oni mają inne sprawy na głowie. Zajrzałam do konia. Stała i patrzyła na mnie wyczekująco.
- Zostajemy – powiedziałam i sięgnęłam do tobołka. Ten wredny koń zaczął się rzucać. – Przestań. To, że jest ich więcej niż zwykle jeszcze o niczym nie świadczy. Damy radę – złapałam jej grzywę i pociągnęłam. Tak, nie powinnam, ale tylko w ten sposób dało się ją uspokoić. No i nigdy nie ciągnęłam za mocno, tylko do naprężenia jej włosów. Czemu ja się tłumaczę, kiedy ja do was mówię ten koń od ładnych paru stuleci gryzie piach.
W każdym razie zabrałam co musiałam i położyłam się na sianie. Zwinęłam się w kulkę. Ciągle coś mi wyło na zewnątrz. Jednak tak długo jak nie miało zamiaru czegoś mi zrobić nie zamierzałam działać.
Obudziłam się przed kurami. Często mi się to zdarza w nowym miejscu. Po cichu wróciłam do domu i zajęłam swoje poprzednie miejsce. Zamknęłam oczy, coś mi nie pasowało. Czegoś brakowało. Coś było nie tak. Coś się musiało stać w nocy.
Długo nie czekałam na wyjaśnienie tej sprawy, zapiał kogut, a zaraz po nim usłyszałam krzyk kobiety. Matka Radosławy darła się jak opętana. Czyli już wiadomo co się stało, ta idealna laleczka wyszła w środku nocy. Mogli ją też porwać. Wstałam i poszłam do nich. Jej matka płakała coś mówiła, przez łzy nie mogłam zrozumieć co.
- Trzeba po nią pójść – powiedziałam gdy tylko jęki na chwilę ustały.
- Wiesz gdzie jest!?
- Nie – wzruszyłam ramionami. – Daleko nie poszła. Jest zimno, a jej ciepłe ubrania zostały. Raczej nie będzie problemu z jej znalezieniem.
- Musimy szybko ją znaleźć, zamarznie. Idę po ludzi – mężczyzna minął mnie. W sumie to nie pamiętam jak się nazywał. Patrzyłam na zapłakaną matkę jeszcze przez chwilę i poszłam do Ozdóbki.
- Znasz się na tym? – spytał Witosław.
- Tym się w końcu zajmuję.
- Nie wiem czy powinniśmy jej ufać, pojawiła się, a zaraz potem to się stało. Jaką mamy pewność, że to nie ona? – ktoś odezwał się w tłumie.
- Żadnej – zwróciłam się do tej osoby. Kontynuowałam. – Są dwa wyjścia, zabrali ją by zrobić z niej królową – oczywiście kłamałam. – Albo po to by ją zjeść. Nie wiem ile czasu mamy i nie wiem też co ją zabrało, ale jestem w stanie się tym zająć – tego nie byłam taka pewna. – Ruszajmy.
Poszli za mną ociężale, ale nie mieli innego wyjścia. Nie przeciągając, wbiliśmy w las, jechałam na koniu. Kilka innych osób też wzięło swoje kobyły. Byłam skupiona na wyszukiwaniu jakichkolwiek znaków, to nie było takie trudne. W lesie roiło się od duchów chcących wrócić do wioski. Prowadziły mnie do Radosławy. Chociaż jak tak o tym myślę, to ona mogła nazywać się zupełnie inaczej. Najlepiej pamiętam imiona swojej rodziny, ale to chyba naturalne. Właściwie to bardzo możliwe, że ci ludzie mogli w ogóle się tak nie nazywać. Nic z tym nie zrobię, minęło tyle lat, nie jestem w stanie spamiętać wszystkiego. Jedno mogę obiecać, imiona będę dobierać do epoki. Wracając do historii. Ci głupi ludzie się pogubili. Zostałam z kilkoma wieśniakami i oczywiście jednym z nich musiał być obleśny grubas. Dalsza droga z nimi nie miała sensu, a zaszliśmy już naprawę głęboko w las. Westchnęłam i przyjrzałam im się ukradkiem.
- No dobrze, ja, ty i on – wskazywałam na nich. – I oraz ten dziwny grubas. Reszta może wracać, po drodze znajdźcie innych. Jesteśmy już blisko.
Nawet się posłuchali, a grubas nie robił afery o to jak go nazwałam. Zsiadłam z klaczy i zostawiłam ją. Doskonale wiedziałam, że i tak do mnie wróci. Szliśmy jeszcze kawałek aż las zakrył się mgłą. Megauciążliwąiniedającąniczobaczyć mgłą, nożem by ją można było kroić, a to i tak nic by nie dało. Kazałam im się zatrzymać. Rozległo się gwizdanie, a zaraz potem wycie. Zmory, uciążliwe, ale łatwe do pokonania. Przynajmniej nie porwały jej strzygi, a tak miała szansę jeszcze żyć.
- Gościu którego imienia nie pamiętam! – krzyknął jeden z mężczyzn. Krzyknął oczywiście imię. Dajmy na to – Witosław!
Dotykaliśmy się plecami. Dzierżyłam w ręku sztylet. Nagle czyjeś ręce wystrzeliły do mojej twarzy, pojawiły się z nikąd, były blade i szponiaste. Zareagowałam szybko i przecięłam powietrze ostrzem. Usłyszałam śmiech. Potem krzyk. Zostałam sama z grubasem.
Poczułam jego oddech na szyi, złapał mnie w pasie.
- Nie! – głową uderzyłam w jego nos i kopnęłam go w kolano. Puścił mnie. – Mogłam się domyśleć co się dzieje... - łapałam oddech.
Grubas wystartował w moją stronę. Byłam szybsza, no i on był całkowicie odsłonięty. Załatwiłam go szybko, wbiłam mu sztylet w oko. Mgła gęstniała z każdą chwilą. Pochłaniała mnie zimna biel. Wyciągnęłam kamień z woreczka. Oczywiście ten od ognia został w obozowisku więc musiałam posłużyć się innym. Mocno ścisnęłam go w dłoni, a wokół mnie pojawił się lekki wiatr. Mgła zaczęła się przerzedzać i podnosić. Długo nie było mi dane nacieszyć się tym faktem. Szponiaste dłonie znowu zaatakowały, żeby było mało to upuściłam kamień i mgła znowu zaczęła gęstnieć. Rzuciłam się na ziemię w jego poszukiwaniu. Po chwili szpony wbiły mi się w łydkę. Zawyłam. Demon mnie ciągnął. Rozpaczliwie ryłam palcami w ziemi. Nie mogłam dosięgnąć sztyletu. Sięgnęłam do pasa, na oślep wymacałam drugi woreczek. Był w nim mak, działało na trumny to i na zmorę powinno. Nie miałam w tamtym momencie lepszych pomysłów. Rozsypałam mak, na nie wiele to pomogło, ale udało mi się przybliżyć do broni. Chwyciłam sztylet i wbiłam go w dłoń demona, przy okazji wbiłam go też w swoją nogę ale to mały szczegół. Podobnie jak stwór zawyłam z bólu.
Leżałam na ziemi zastanawiając się co ze mną będzie. Jakoś doczołgałam się do kamienia i odpędziłam mgłę. Tego mi trzeba było, kilkanaście par oczu wpatrujących się w moją leżącą i wykrwawiającą się osobę. Odwiązałam krajkę i obwiązałam ją wokół rany. Demony tylko patrzyły. Niezdarnie wstałam, schowałam nóż.
- Możesz wyjść.
Stanęła przede mną Radosława, a raczej to co z niej zostało. Była opętana, w tedy opętanie wyglądało nieco inaczej. Nie tylko zachowanie człowieka się zmieniało, ale i jego wygląd. Demony też czegoś uczyły się przez stulecia. Najczęściej osoba opętana miała nienatyranie długi uśmiech z którego wychodziły ostre zęby. Ręce stawały się niesamowicie smukłe i stawały się dłuższe. Palce u dłoni również się wydłużały, pojawiały się również szpony. Tak też mniej więcej wyglądała Radosława. Jak już wcześniej wspomniałam, zakładamy, że to jej imię. Była ranna, to jej dłonie przebiłam sztyletem.
- Dlaczego? – nic. Cisza.
Ruszyła w moją stronę, nie mogłam uciekać. Ledwo stałam. W tym momencie zaatakowały demony, tego mi tylko brakowało. Oczywiście moim pierwszym odruchem był krzyk i zasłonięcie twarzy, machałam rękoma by je odgonić. Machałam też sztyletem więc któregoś stwora na pewno zraniłam. Po jakieś chwili przypomniałam sobie, że mam kamień w ręku. Silny powiew powietrza przewrócił opętaną dziewczynę i odpędził demony. Mogłam złapać oddech i zaatakować ponownie. Stworzyłam mini trąbę powietrzną i rzuciłam Radosławą o drzewo. Atakowałam jak najlepiej potrafiłam, kamień wiatru miał jednak swoje granice. Postanowiłam załatwić ją tak jak załatwiłam grubasa. Sztyletem w oko. Musiałam zaczekać na odpowiedni moment. Dziewczyna biegła na mnie, była coraz bliżej, rzucenie go w nią nie miało sensu. Przybliżała się, jeszcze dwa metry. Przygotowałam broń, z łatwością wbiłam się w czaszkę.
Siła rozpędu mnie przewróciła, trup oczywiście poleciał na mnie. Bo jak, że by inaczej. Zrzuciłam ją i łapałam oddech. Zastanawiałam się po co demonom była wioska. Aż tak nienawidziły ludzi? Moje pytania musiały poczekać. Ważniejszy był powrót. Teraz w głowie miałam dwa pytania, jak dotrę do Ozdóbki i co powiem jej matce.
Na szczęście byłam na tyle mądra, że wzięłam zapasy przed wyruszeniem w dalszą podróż. Dzięki temu po dotarciu do konia byłam wstanie opatrzyć swoje rany. Ciała jakimś cudem pojawiły się przed wioską, więc moja historia wydała im się w miarę prawdziwa. Ciało dziewczyny jeszcze nie wróciło do pierwotnej formy. Trudno dokonać egzorcyzmu na pogańskim demonie. Najłatwiej i najbezpieczniej jest zabić nosiciela, w tedy ginie też demon. Po jakimś czasie ciało powraca do swojego pierwotnego wyglądu. A wracając do ludzi z wioski, nie polubili mnie. Nie miałam jednak problemów z odejściem. Ci nie rzucali kamieniami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro