Rozdział 2
Kiedy miałam lat prawie szesnaście ojciec oświadczył mi, że będę brała ślub. Pierwsze co zrobiłam to rozdziawiłam buzie. Potem zaczęła się kłótnia. Moim mężem miał być chłopak z wioski oddalonej od nas trzy noce cztery dni. Czyli z najbliższej. Podobno gdy przyjeżdżał na handel do nas widział mnie kilka razy. Oczywiście byłam zła. Nawet go nie znałam i nie chciałam go poznać. Powinien się ze mną zapoznać z koro tak mu się podobałam. Kłótnia jaka się wywiązała była duża. Wyszłam z domu, a obiad zjadłam z Ziemowitem. Wróciłam gdy wszyscy już spali. Tak, zdecydowanie wolałam w tedy wyjść za Ziemowita. Tyle, że on już kogoś miał. Nie odzywaliśmy się do siebie z ojcem kilka dni. Byłam zła i łatwo przychodziło mi okazywanie tego. Dnie, po mimo jesieni, spędzałam na dworze. Siadałam blisko wody i mówiłam. Czasem słyszał mnie duch leśny i odpowiadał. Czasem mówiłam sama do siebie. Byłam bardzo zła na ojca. Powiedział mi nawet, że jestem stara i najwyższa pora bym wyszła za mąż. Nie mogłam tego znieść, nawet matka i bracia stanęli po jego stronie. Tak więc dni mijały mi po za domem, do pewnego czasu.
Był to kolejny dzień mojego milczenia i miałam właśnie udać się na targ gdy ojciec zatrzymał mnie w domu. Zastąpił mi drogę i groźnie spojrzał.
- Zadowolona. Dzisiaj go zobaczysz, a po ślubie pojedziesz z nim.
- A może ja nie chcę. Może chcę zostać w domu.
- Z którego codziennie uciekasz.
- Bo nie możesz zrozumieć, że nie chce ślubu. Wolę zostać i robić to co wcześniej.
- Byłem względem ciebie pobłażliwy. To ja jestem twoim ojcem, to ja decyduję o twoim życiu. Jeśli mówię, że wyjdziesz za niego to znaczy, że za niego wyjdziesz. A teraz masz zachowywać się grzecznie i...
Nie słuchałam dalej. Nie powinnam zachowywać się tak względem ojca. Pragnęłam być jak ta dziewczyna z opowieści babki. Oczami wyobraźni widziałam jak zdobywam magię i wyruszam w podróż. Spotykam nieznanych mi ludzi, poznaję nowe miejsca, odkrywam to czego nikt jeszcze nie odkrył. Minęłam ojca bez słowa z zaciętą miną. Udałam się do krów, tam nikt by mnie nie szukał. Usiadłam na sianie i czekałam aż wszyscy udadzą się na targ. Miał to być ostatni dzień targu jesiennego, następny odbędzie się dopiero na wiosnę. Kiedy miałam już pewność, że dom jest pusty wyszłam z kryjówki. Było słychać zwierzęta, owady, przeszłam przez plac.
W domu było nienaturalnie cicho. Nie przywykłam do takiego spokoju, nie w tym miejscu. Zabrałam swoje ubrania, oczywiście nie wszystkie. Chusty, fibule, krajki wszystko co mogłam spakowałam w tobołek. Przeszłam do spiżarki i zabrałam chleb, ser. Nie chciałam zabierać zbyt dużo. Kiedy wróciłam do tobołka spostrzegłam babkę. Nieco się przestraszyłam, myślałam, że nikogo nie ma.
- Nie będę cię zatrzymywać. Twoje przeznaczenie się dopełni, a nie jest to spokojne rzycie domowe - powiedziała wręczając mi tobołek. - Szczęścia moje dziecko - złapała moją głowę i pocałowała mnie w czoło.
Wybiegłam z domu nareszcie wolna. Przebiegłam pomost i wbiegłam w pole. Gdy dotarłam do płotu przebiegłam wzdłuż niego kawałek, a następnie przeskoczyłam go. No prawie. Ruszyłam w stronę głównego traktu, a gdy tylko na nim stanęłam... Jeszcze nigdy nie czułam się tak wolna jak w tamtej chwili. Z uśmiechem na ustach ruszyłam przed siebie. Maszerowałam w stronę lasu. Po jego przejściu miałam zobaczyć nowe miejsce. Najpierw wkroczyłam w zagajnik. Wiał lekki wiatr, który poruszał leżącymi już liśćmi. Słychać było ptaki, ale żadnych nie widziałam. Kiedy wyszłam z zagajnika ukazała się przede mną zielona przestrzeń. Po lewej trawa, po prawej trawa, a na horyzoncie czubki gołych drzew. Byłam całkowicie sama, niczego nie widziałam i nikogo też. Stwierdziłam, że i tak nigdzie mi się nie śpieszy więc weszłam na łąkę. Trawa sięgała mi powyżej kolan. Położyłam się, wyciągnęłam ręce. Niebo było ładne, błękitne z wieloma rozmazanymi i puszystymi chmurami. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się szumem. Wyobrażałam sobie, że to właśnie tam szumi morze.
Obudziło mnie łaskotanie w policzek. Ledwo otworzyłam oczy, a zdałam sobie sprawę, że przespałam kilka godzin. Rozejrzałam się i spostrzegłam po między trawą wiele kwiatów, a wokół nich pracowite pszczoły i kolorowe motyle. Siedziałam i wpatrywałam się w nie. Moją uwagę przyciągną przede wszystkim niebieski motyl. Miał głęboki kolor.
- Błękitek - szepnęłam.
I jak na złość usłyszałam krzyki oraz tętno kopyt. Gwałtownie wstałam aż mi się w głowie zakręciło. Hałas pochodził od strony zagajnika. Kiedy pierwszy jeździec pojawił się na drodze skryłam się w trawie. Jeźdźcy krzyczeli, ich broń była zabrudzona tak samo jak ubrania. Konie miały liczne toboły na grzbiecie, kilka z nich ciągnęły wóz.
Kiedy przejechali nadal leżałam w trawie. Moja wolność, moja ucieczka. Uratowało mi to rzycie. Miałam dwa wybory, odejść i nigdy do tego nie wracać, albo wrócić i przekonać się na własne oczy. Pomyślałam, że chrzanić wolność, to moja rodzina. Wstałam i pognałam główną drogą. Minęłam zagajnik i głównym traktem pognałam do płotu, przeskoczyłam go i wbiegłam w pole. Czułam się tak jak bym leciała, nigdy nie biegłam tak szybko jak w tedy. W głowie huczała mi tylko jedna myśl, "jak długo spałam?". Na pewno kilka godzin, czy już jest po południu? Gdy widziałam zarys domu zaczęłam modlić się do Światowida, by wszyscy żyli.
Pomostu nie było, jego szczątki leżały w wodzie. Przeskoczyłam strumień, nie wystraszyłam kur, nie było co straszyć. Zajrzałam do kurnika, odstało się kilka ptaków. Skierowałam się w stronę domu, plac był poorany, a na jego środku leżała biedna Wstążka. Starałam się przejść obok niej i nie patrzeć, ale nie potrafiłam. Ledwo doszłam do drzwi, które zresztą leżały na ziemi. Oparłam się o framugę i stałam. Nie chciałam wejść, nie chciałam patrzeć na psa.
- Co za głupiec nazywa psa Wstążka - szepnęłam przełykając łzy i weszłam.
Dom wyglądał lepiej niż się spodziewałam. W prawdzie to chciałam zastać inny widok, ale było lepiej niż w najgorszym scenariuszu. Zniknęły narzędzia Wojsława i Żyrosława, opróżniono spiżarkę, zabrano ozdoby i wszystkie cenne rzeczy. Zniszczono przy tym miski, koce, palenisko, była nawet dziura w ścianie oddzielającej naszą część domu od dziadków. Usiadłam na ziemi i zaczęłam płakać. Gdybym została, zginęła bym, szeptał głos w mojej głowie. Muszę wrócić do wioski, może przeżyli. Chcę być tego pewna.
Wstałam i wyczołgałam się z domu. Wstążką zajęły się muchy, zauważyłam też resztę psów w wysokiej trawie. Nie ruszały się. Zdławiłam kolejny wybuch płaczu i ruszyłam w stronę wioski. Nogi mi ciężały z każdym kolejnym krokiem, kiedy podniosłam oczy ku niebu ujrzałam dym. Jęknęłam, ale szłam dalej. Kiedy dotarłam do wioski moim oczom ukazał się okropny widok. Domy zostały spalone, połamane, ludzie leżeli nieżywi, zarówno kobiety jak i dzieci. W oddali szczekał jakiś pies, nie zbyt długo z resztą, słyszałam jak skwierczy drewno w przygasającym ogniu, czułam smród palonych ciał. W centrum wioski dokonano najmniej zniszczeń, mimo to targ... Targu nie było.
- Żyźń! - ocknęłam się. - To Dużyźń! - krzyczał kobiecy głos.
Katarzyna podbiegła do mnie i mnie przytuliła. Ja natomiast stałam i wszystko nabrało dla mnie sensu. Targ był pretekstem, miał on sprawić byśmy niczego nie podejrzewali, w końcu odbywał się co roku. Katarzyna przeciągnęła mnie do jednego z domów, ale dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Chciałam tylko wiedzieć kto to zrobił.
W środku znajdowało się kilka osób, syn Katarzyny, Miłka z Zimowitem i jego ojciec, Bogusława, Wisława i ku mojej uldze Grodzisława, Kazimiera oraz Dobrowoj. Gdy dzieci mnie zobaczyły rzuciły się do mnie z płaczem. Objęłam je, usiedliśmy na ławie. W tedy też zorientowałam się gdzie jestem. Wszyscy ukryli się w karczmie rodziny Bogusławy. Odstało się nas dużo, dużo jak na pięć rodzin.
- Tylko my... - zaczęłam. Nie dokończyłam, to było głupie pytanie.
- Twoi bracia ruszyli do wioski - odezwał się Zimowit. - O reszcie nic nie wiemy. Widziałaś kogoś?
- Nie - pokręciłam głową. - Zostaje nam czekanie.
- Musimy zrobić nocleg, mówiłem o tym zanim przyszłaś - powiedział Bogurada. - Trzeba przynieść tkaniny, jedzenie, wodę, narzędzia. Zimowit zajmij się tym.
Spojrzałam na niego. Nic się w nim nie zmieniło, nadal miał okrągłą twarz i brzuch. Nadal nie miał nogi. Podobno stracił ją w walce z niedźwiedziem, oczywiście wygrał. Po mimo swego wyglądu to on był wodzem naszej osady. Bogurada zawsze był rozważny i umiał rozdzielić zadania. Nie dziwię się czemu wybrał moich braci. Miłka wstała za Zimowitem, a ja poszłam w jej ślady, wyszliśmy w poszukiwaniu rzeczy.
Zastanawiało mnie czemu jest tak dużo ciał, większości nie rozpoznawałam. Nie chciałam. Weszłam do pierwszego domu. Zabrałam skórę i wyszłam. Nie mogłam zostać dłużej. Chciałam odejść i nie wracać. Zaczęłam powoli nienawidzić to miejscem. Zebrałam jakieś jedzenie z ziemi i wróciłam. Zimowita i Miłki jeszcze nie było.
Kiedy wrócili, Zimowit zajął się naprawianiem okien i drzwi natomiast my, Miłka, Bogusława i Wisława zajęłyśmy się przygotowaniem jedzenia. Miotały mną różne uczucia. Z jednej strony chciałam zostać, dowiedzieć się kto to zrobił i dlaczego, z drugiej jednak chciałam odejść i nie wracać jeszcze bardziej niż wcześniej. Rozpaliłam ogień i wrzuciłam do niego kilka ziemniaków. Zasyczało. Dzieci siedziały blisko mnie. Miałam powoli dość.
Zjedliśmy w milczeniu, które oczywiście musiałam przerwać.
- Trzeba coś zrobić, nie możemy tak tu siedzieć.
- Najbezpieczniej będzie tu zostać.
- A co z innymi, przecież nie tylko my przeżyliśmy. Trzeba poszukać ludzi.
- Nie było cię, nie wiesz co się działo.
- To może w końcu mi powiecie. Nie chcę tu siedzieć bezczynnie.
- Posłuchaj mnie, gdy targ się rozpoczął zostaliśmy najechani. Stało się to tak nagle i gwałtownie, że nie mieliśmy żadnych szans. Atakowali wszystkich, nas jak i kupców, kobiety, dzieci i mężczyzn. Nam i twoim braciom nic się nie stało, tylko nam. Dlatego wysłałem ich do wioski obok, by pozwolili by nam się do nich przenieść. Już od dawna myślałem nad połączeniem. Nie wiemy gdzie jest wróg dlatego lepiej uważać. Przykro mi, ale dziewczę takie jak ty na niewiele się zda.
Zacisnęłam usta w jedną kreskę. Zdenerwowałam się słowami Bogurada. Umiałam walczyć, od lat przyglądałam się treningom Wojsława. Sam uczył mnie posługiwania się nożem, oczywiście bez wiedzy rodziców. Ponad to widziałam więcej niż oni. Jak mogłam przeszkadzać!
- W takim razie z koro nawet nie jesteś w stanie zagwarantować powrotu moich braci ja jestem najstarsza i to do mnie należy decyzja o tym co zrobię ze sobą jak i dziećmi. Doskonale wiesz, że dostrzegam więcej niż ty, a moje rozumowanie na temat sprawy jest zupełnie inne. Wiedz też, że tamci wojownicy odjechali w stronę zagajnika i jeszcze dalej. Prędko nie wrócą. - mierzyliśmy się wzrokiem do czasu gdy odezwała się Bogusława.
- To na pewno sprawka wiedźmy - mówiąc otuliła się mocniej kocem.
Parsknęłam. Słyszałam historie o wiedźmie, która mieszka w głębi lasu, tego samego gdzie poluje mój brat. Nie wierzyłam by jakakolwiek wiedźma mieszkała blisko nas. Duchy by mi powiedziały.
- To na pewno przez nią, jest zła.
- Niby dlaczego teraz? Od lat nic się nie działo.
- Nie śmiej się. Nie wiem co mogło sprawić, że zesłała na nas ten najazd. To ty i twoja rodzina mieszkacie przy lesie, to twój brat polował przy jej domu. Tylko wy mogliście ją zdenerwować.
Faktycznie, w lesie jest stary dom. Tyle, że zniszczony. Wojsław mówił, że dach się zawalił, a rośliny przerosły przez ściany i okna. Nikt tam nie mieszkał, myślę, że żadna szanująca się wiedźma by tam nie mieszkała. Bogusława zresztą zawsze była nawiedzona. Nawet to, że haft jej nie wyszedł zwalała na złe duchy i klątwy.
- W takim razie pójdę do niej i porozmawiam z nią - wstałam. - Katarzyno, proszę zajmij się dziećmi.
- Już do nas nie wrócisz. Nie. Oj nie... - mruczała pod nosem Bogusława.
Pozostali patrzyli jak wstaję i wychodzę. Nie zatrzymywali mnie. Mniej więcej wiedziałam gdzie powinnam się udać, powinnam pójść tą samą drogą gdy uciekałam. Najpierw jednak chciałam zebrać kilka rzeczy, które mogły by przydać się podczas drogi i nagle dostałam przebłysku. Zostawiłam tobołek na łące! Ruszyłam więc do najbliższego domu w poszukiwaniu konia, a nawet krowy. Niestety żadnego nie znalazłam. Ruszyłam więc do własnego domu, być może tam coś zostało. Stajni w końcu nie sprawdziłam.
Na pole wróciła Ozdóbka, koń Domagoja. Naprawdę nie wiem kto wybierał imiona dla zwierząt w domu. Ja konia nazwała bym Strzała, podziękowałam Światowidowi i innym bałwanom, i dosiadłam zwierzę. Szybko pognaliśmy przez pole, Ozdóbka przeskoczyła ogrodzenie i zamiast skierować się w stronę głównego traktu wpadła wśród drzewa. Krzyknęłam, raz ze strachu, raz by ją zatrzymać. Nie poskutkowało, mocno złapałam się jej grzywy i przywarłam do grzbietu. Gałęzie zaczepiały o mnie, nie miało to jednak znaczenia bardzo szybko wypadłyśmy na polanę. Granicę do której dotarłam. Widziałam wielkie czyste niebo resztę stanowiła ciemno zielona trawa. Niebo zaczynało nabierać pomarańczowych, żółtych, czerwonych barw. I nagle, omiotły nas cienie lasu. Drzewa zasłoniły resztę świata. Nie wiedziałam gdzie jestem, nie znałam tego miejsca. Przyznaję jednak, że z pod zamkniętych powiek niewiele widać. Kiedy jednak je otworzyłam znalazłam się w ciemnym lesie, żadnych dźwięków, tylko ja, Ozdóbka i drzewa.
Klacz zwolniła, dzięki temu mogłam wyprostować się i patrzeć gdzie jadę. Niestety kierować koniem nie było mi dane, Ozdóbka w ogóle się nie słuchała. Miałam jednak wrażenie, że wie gdzie iść. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiś znaków. Tym razem duchy nie przyszły mi z pomocą. Widziałam cienie drzew, jednak były to tylko cienie. Starałam się kierować Ozdóbką tak by szła drogą na którą padały przedzierające się promienie słońca. To była bardzo uparta klacz.
Nie wiem jak długo błądziłyśmy. Pamiętam tylko, że drzewa rosły w większych odstępach od siebie, aż stworzyły okrąg wokół małej rozwalonej chatki. Trawa nie była wysoka, a chatka miała cały dach, przed nią na ławie siedziała babka z chustą na głowie. Trzymała coś na kolanach. Zaczęłam się zastanawiać czy nie miałam racji. Jak na złość Ozdóbka kroczyła dumnie wprost na babkę. Zatrzymała się dopiero kilka centymetrów od niej. Ja natomiast zamiast zejść wgapiałam się z rozdziawioną buzią w swój tobołek i babcie. Moją babcie.
- Zejdziesz do mnie Dużyźń czy z Ozdóbki będziesz zadawać mi pytania?
- Tak.... Już.... - stanęłam przed nią nadal zdziwiona.
- Zapewne masz wiele pytań - pokręciłam głową. Byłam zbyt zdziwiona by jakieś zadać. – Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Oczywiście, że się cieszę - objęłam ją. – Dlaczego nie powiedziałaś, że żyjesz!
- Nie mogłam. Za to ty czemu wróciłaś? Powinnaś była odejść.
- Czemu tak mówisz? Dlaczego chcesz bym odeszła?
- Twoje przeznaczenie dopełni się w innym miejscu, na pewno nie tu.
- Jesteś wiedźmą?
- O! I to nie byle jaką! Jestem pierwszą wiedźmą jaka chodzi po tym świecie. Oczywiście twój ojciec zawsze był uparty i nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Ty też jesteś uparta, to jak kłóciliście się o twoje zamążpójście.
- Zaraz, jeśli jesteś pierwszą wiedźmą to ile ty masz lat? Jak mogłaś tyle żyć?
- Podobno nie miałaś pytań - pierwszy szok miną, to oczywiste, że musiałam w końcu o coś zapytać. Zaśmiała się. - Mam bardzo dużo lat. To dzięki magii, nie jestem jednak wieczna. Obiecałam sobie, że po śmierci twego dziadka dam sobie czas na załatwienie najważniejszych spraw i sama odejdę. Życie wieczne nie jest zabawą. Posłuchaj mnie, twoje przeznaczenie dopełni się w innym miejscu. Musisz opuścić wioskę i udać się w podróż. Odnajdź górę nad górami i jej szczyt szczytów, tam gdzie sam Światowid ma swój pałac. W drodze na pewno zrozumiesz.
- I co dalej? Dopełnię przeznaczenia i co dalej? Wojsław nie poradzi sobie z dziećmi, rodziców nie ma i wielu ludzi również... Czemu było ich tak dużo...
- Obiecuje ci, że będziesz miała wiele czasu, aby odkryć odpowiedzi na te pytania. Wiem też czemu przyszłaś. Ten atak nie był moją sprawką. Nie mogę jednak zrobić niczego by pomóc tym ludziom, mi samej nie zostało wiele czasu. Musisz wyruszyć w podróż - wręczyła mi tobołek i torbę. Następnie weszła do domu i przyniosła siodło oraz skórę i koce. - Powodzenia ci życzę kochana - zdjęła naszyjnik z księżycem i wręczyła mi go. - To nasze ostatnie spotkanie. Żegnaj.
Kiedy wróciłam było już całkiem ciemno. Na szczęście Ozdóbka dała się prowadzić więc jechałam przyjemniejszą dla siebie drogą. Zwykle o tej porze powinny być tańce, śpiewy, ogień. Jak to zwykle bywa w noc ostatniego targu. Teraz zastałam ciemność i głuchą ciszę. Światło było tylko w jednym domu, tam gdzie ocalali się ukrywali. Nie zamierzałam wchodzić do środka, zawołałam tylko Zimowita, a kiedy ten nie wyszedł krzyknęłam kolejne imię. W końcu ktoś do mnie wyszedł.
- Jak widzicie wróciłam - oniemiałe spojrzenia i rozdziawione buzie, świetny początek. - Nie zamierzam z wami pozostać, jadę dalej. Chcę spotkać braci, do tego czasu, proszę Cię Katarzyno byś zajęła się dziećmi. I zapamiętajcie sobie, wiedźma była, lecz odeszła i nie wróci. Złe duchy i zmory też nie powinny. A nawet jeśli się pojawią to podejrzewam, że sobie poradzicie. Nie wiem czyj był to atak, ale na pewno nie stała za tym wiedźma. Pozwólcie teraz, że odjadę - powiedziałam wszystko na dwóch czy trzech wydechach. Nikt nic nie powiedział, nie czekałam nawet na odpowiedź Katarzyny czy jakiekolwiek pytanie. Ściągnęłam wodze i popędziłam klacz.
Jeszcze jedno spotkanie i będę wolna, tak naprawdę.
Dwa dni, tyle wystarczyło abym w drodze spotkała braci. Dochodzili do granicy wsi. Krzyknęłam do nich. Z szerokim uśmiechem rzuciłam im się w ramiona. Staliśmy tak i się śmialiśmy póki nie odezwał się Żyrosław.
- Ty żyjesz! - zaczął. - Ale się wystroiłaś. Co tu robisz, nie powinnaś być z innymi?
- Oczywiście, że żyję! Za strój podziękuj babce.
- Też przeżyła? - spytał z nadzieją w głosie Wojsław.
- Nie wiem... - pokręciłam głową. - Kiedy ją widziałam mówiła, że to jej pora i inne bzdury o przeznaczeniu. - bracia wymienili spojrzenia, nie podobało mi się to. - Co? Wy też w to wierzycie! Zaraz... Czyli wiecie, że była wiedźmą?
- Zanim się urodziłaś... - zaczął Żyrosław.
- Słucham.
- Zanim się urodziłaś, niedługo po siedmiu urodzinach Domagoja odkryliśmy we trójkę kim jest babka. To tyle – wyjaśnił Wojsław.
- Nie było potrzeby o tym mówić, ojciec i tak nigdy tego nie akceptował. Po za tym babka uczyła zarówno ciebie jak i matkę, więc nie rozumiem w czym problem.
- Nie znam magii, a wy w ogóle wiecie jaką ona była wiedźmą! Pierwszą!
- To nie jest rozmowa na teraz, idziemy po pomoc.
Prychnęłam i dosiadłam konia. Wiedzieli i mi nic nie powiedzieli. Babka zresztą nie uczyła mnie magii, chyba bym wiedziała gdyby to zrobiła. Matkę mogła uczyć. Teraz jednak ważniejsza była pomoc. Jednak nie obchodziła mnie ona, sprawy wioski to już nie moje sprawy. Chciałam tylko powiedzieć braciom, że odchodzę i odejść. Tylko tyle. Wyprzedziłam ich i pierwsza znalazłam się we wsi. Prawie potrąciłam ludzi, przestraszyłam kury i omal nie wjechałam w beczki. Zatrzymałam się dopiero na środku wsi. Ludzie byli zaciekawieni i zdenerwowani co poniektórzy. Prawie ich w końcu stratowałam. Nie czekałam na braci zbyt długo, pojawili się po ok piętnastu minutach. Jak to zwykle bywa poprosili o rozmowę z wójtem, czyli z Masławem. Rozmowa przeciągała się i przeciągała, ja przez ten czas jak głupia siedziałam na koniu i patrzyłam na wszystkich z góry. Kiedy pertraktacje się zakończyły, Masław wyszedł na środek, a raczej starał się bo ja go zajęłam. Staną obok mnie i ogłosił, że do wsi dołączą nowi. Oczywiście reakcje były różne. Następnie zostaliśmy zaproszeni na obiad i się zaczęło.
Wynoszono ławy, krzesła, miski z przeróżnym jedzeniem. Na stołach zawitały kaczki, gęsi, prosiaki, ciasta, kasze, marchwie, ziemniaki, sarnina, orzechy, piwo, wino, jabłka w miodzie i nie tylko. Ktoś zaczął grać, ktoś inny zaczął rozlewać piwo. Oczywiście bracia zaczęli się bronić, bo im nie przystoi w obliczu takiej tragedii i powinni wracać już z wiadomością. Wyszło na to, że i tak zostali. Chcąc nie chcąc zsiadłam z Ozdóbki i musiałam dołączyć. Zaczęła się zabawa. Grano, śpiewano i pito. Siedziałam pomiędzy braćmi, ci natomiast obok Masława. Długo to nie potrwało gdyż jak to bywa na popijawach ludzi zaczęli się przemieszczać. Siedziałam więc nadąsana nad kawałkiem ciasta całkiem sama. Krzyknęłam do jakiś dzieci by zostawiły Ozdóbkę i dalej męczyłam jedzenie. Wszyscy się śmiali i dokazywali. Widziałam jak grupka dziewczyn śmieje sie i wskazuje w moją stronę oraz jak grupka chłopaków wypycha jednego by do mnie podszedł. Na szczęście umiem posyłać spojrzenia, które, jak to mawiała matka, "Czemu znowu tak się krzywisz. Jesteś dziewczynką, a dziewczynkom nie przystoi się bić. Już patrz normalnie, a nie znowu zaczynasz rzucać klątwy do dziesiątego pokolenia. Natychmiast idź przeprosić Nieradke i oddaj jej ten pukiel co trzymasz." Matka nigdy nie umiała sprawić mi porządnego kazania. Tak więc gdy nareszcie jakiś odważny postanowił do mnie podejść, postanowiłam się zabawić niewinnym chłopięcym sercem. I tak widziałam go po raz pierwszy i ostatni. Spojrzałam na niego groźnie, po czym moją twarz odwiedził promienny uśmiech i smutek w oczach. Szybko odwróciłam twarz, a włosy opadły mi na policzek, dłoń powędrowała do ust. Starałam się wyglądać tak jak bym zachichotała za wstydu. Ośmieliło to chłopaka i bliżej podszedł. Oczywiście zerkałam na niego nieśmiało zza włosów póki nie usiadł i się odezwał.
- Zwą mnie Zamir, syn Masława.
- Myra - niech ma, a co mi tam. Gorzej jak to chłopak, który chciał mnie poślubić. - Córka Jawora i Nadziei - jak juz kłamać to kłamać.
- Miło Cię poznać. Ojciec mówił, że się tu przenosicie, znaczy to, że częściej będę cię widywał - nie liczyła bym na to. Miał błękitne oczy i ciemne włosy roztrzepane na wszystkie strony. Przypominał mi Wojsława. - Pozwolisz, że zaproszę cię do tańca. Na pewno znakomicie tańczysz - znakomicie potrafię też poderżnąć gardło sarnie i nie opryskać się przy tym krwią. - Jeśli czujesz się niepewnie zapewniam cię, że będę prowadzić.
- Nie mam ochoty na taniec - odwróciłam wzrok. Był zadufany w sobie, łatwo to stwierdzić. - Po tym ci się stało, nie mam ochoty na zabawę.
- Wybacz, to zrozumiałe. Masz moje wsparcie, jeśli chcesz moje ramię posłuży ci za oparcie.
- Żebyś ty widział tych biednych ludzi. Moja rodzina i przyjaciele - pozwoliłam zaszklić się oczom po czym schowałam twarz w dłoniach. Zamir do tchnął mojego ramienia, a ja oparłam czoło o jego klatkę piersiową. Czułam jak szybciej zabiło mu serce. Odczekałam chwile, potrząsam się jak bym płakała i odkleiłam się od niego. - Wybacz, nie powinnam była. - opuściłam wzrok.
- Nic się nie stało, to był zaszczyt.
- Za głośno tu i jakoś nie czuję się najlepiej - wstałam gwałtownie i jak by przez przypadek zwaliłam kawałek ciasta. Nie był on jedynym jedzeniem na ziemi.
- Nie uciekaj mi Myro - wstał za mną.
- A gdzie mam uciec? - spytałam posyłając mu niewinne spojrzenie. Doskonale wiedziałam z jaką zazdrością i nienawiścią patrzyły na mnie inne dziewczyny.
Zamir niczym posłuszny piesek poczłapał za mną. Przystanęłam zdała od świętujących ludzi. Chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził drogą do stodoły. Usiedliśmy przednią na sianie. Milczeliśmy, wpatrywałam się w koniec stołu, jedyne widoczne dla nas miejsce. Zamir objął mnie ramieniem, a raczej próbował. Gdy zauważyłam ruch jego ręki przeciągnęłam się i położyłam. Niebo było niebieskie z kilkoma chmurami. Wyglądało na letnie, a nie późno jesienne. Śnieg też jeszcze nie spadł, to będzie łagodna zima. Szaleństwem dla mnie było od tak wyprawiać popijawę. Zamir chyba zorientował się, że nie zwracam uwagi na niego i również się położył.
- To na prawdę dobre miejsce, zobaczysz, że ci się tu spodoba - spojrzałam na niego z ukosa. - Mi zaczyna podobać się coraz bardziej.
- Mieszkasz tu tyle lat i dopiero teraz zaczęło podobać Ci się we własnym domu?
- Wcześniej też mi się podobało, ale teraz zaczęło pobadać bardziej. Ten dzień jest coraz bardziej miły i zaskakujący.
- Dla ciebie może i miły, mi już nie bardzo - odwróciłam wzrok.
- Wybacz, to twoje piękno tak zawróciło mi w głowie. Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką widziałem Myro.
- Jesteś taki bezpośredni - w myślach oczywiście się śmiałam.
- Wiń za to swoją osobę, która tak mną zawładnęła. Kiedy tylko ujrzałem cię na koniu, od razu wiedziałem, że to miłość. To zbyt śmiałe z mojej strony, ale zostań ze mną już na zwasze. Wszystko co posiadam będzie twoje...
- To oświadczyny - szepnęłam zbolałym głosem. Biedaczek dopiero będzie miał jak odjadę i nie wrócę.
- To wyznanie mojej miłości - złapał moją rękę. Oczywiście zabrałam ją.
- Dopiero co się poznaliśmy - usiadłam gwałtownie.
- Ależ ja to wiem! - wstał za mną. - Kiedy tu zamieszkasz dowiesz się jaki dobry i wspaniały jestem. Nie ma dzielniejszego ode mnie. Niczego ci nie zabraknie tylko musisz uwierzyć w moją miłość!
Tego było już za wiele. Spojrzałam na niego, a mój lekki uśmiech przerodził się w śmiech. Zaskoczyło go to. Zeszłam z siana i otrzepałam ubranie nadal się śmiejąc.
- A kto ci powiedział Zamirze synu Masława, że zamierzam zamieszkać pośród was! - ukłoniłam się. - Żegnaj niedoszły kochanku!
Wróciłam do Ozdóbki. Zamir zapewne siedział skołowany na sianie. Nie obchodziło mnie to. Chciałam porozmawiać z braćmi. Na szczęście niezbyt trudno było ich znaleźć. Stali i rozmawiali z jakimiś mężczyznami. Poklepałam klacz i ruszyłam w ich stronę.
Niedane mi było dotrzeć. Obce mi dziewczyny zastąpiły mi drogę. Gdy już jedna z nich miała otworzyć usta. Machnęłam na nią ręką i powiedziałam, że Zamir jest ich. Wyminęłam je i stanęłam obok braci. Rozmawiali właśnie o szczegółach przejścia. Kiedy mnie spostrzegli Wojsław klepną mnie w ramie i powiedział.
- A oto nasza Dużyźń, lekko zadziorna, ale przydatna.
- Przydatna? - spytałam. Po za tym nie miałam na to czasu, musiałam powiedzieć im co planuję.
- Wiele o tobie słyszałem, na prawdę widzisz duchy? - spytał gruby mężczyzna, którego nie znałam.
- Tak - powiedziałam twardo. - Nie mam też czasu, muszę porozmawiać z braćmi. Po za tym to nie najlepsza pora na świętowanie, we wiosce zostali ludzie, którzy boją się co będzie dalej.
- Dużyźń... - zaczął Żyrosław.
- Taka prawda - przerwałam mu. - A wy naprawdę macie humor do świętowania, po tym co się stało, kogo straciliście.
- To nie najlepszy moment na rozmowę o tym.
- Innego nie będzie, to jak rozmawiamy przy wszystkich?
Obaj westchnęli i przeprosili rozmówców. Odeszliśmy do Ozdóbki. Patrzyli na mnie z wyczekiwaniem. Całą naszą rozmowę miałam przygotowaną w głowie, to jak objaśniam im, że odchodzę. Pustka, przełknęłam tylko ślinę i powiedziałam.
- Nie wracam, nie zamierzam też zostawać w tej wsi.
- Ponieważ? - spytał rozdrażniony już Wojsław.
- Ponieważ mam misję do wypełnienia - odpowiedziałam beznamiętnym głosem. - Wiecie, przeznaczenie i takie tam.
- Przeznaczenie dotyka każdego. Twoje może zaczekać.
- No tak, bo wasze spełniło się tak od razu. Nie chcę zostawać. Wolała bym żeby było jak dawniej. Po co to całe przejście. Wystarczy odbudować kilka domów i gotowe. Możemy żyć dalej w tym samym miejscu. Przecież od pokoleń mieszkaliśmy w tamtym miejscu. Słyszeliście co mówił dziadek, nasza rodzina osiadła w tamtym miejscu wiele lat temu, nie możemy tak po prostu odejść. To miejsce nic dla was nie znaczy.
- Oczywiście, że znaczy! Dlatego musimy odejść! - wściekł się Żyrosław.
- Dom jest pełen wspomnień, dlatego nie możemy zostać. Każdy dzień był by zbyt bolesny.
- Dziadek mówił, że nie możemy go zostawić. Nie ważne jak źle by było, to nasz dom i musimy w nim zostać! A tutaj co nas trzyma? Nawet nie znamy tych ludzi. Jakoś nie przejęli się śmiercią własnych ludzi. Nie chcę tu zostawać.
- Jaki masz problem?
- Taki, że odchodzę i chcę by ktoś zajął się domem, bo być może kiedyś wrócę.
Moja wypowiedź na chwilę ich oszołomiła. Następnie obaj zaczęli mówić, że jak mogę odejść, dokąd i na pewno mnie nie puszczą. Kazano mi zostać, potem wrócić z nimi do wioski, a następnie zostać na miejscu i zachowywać się grzecznie. Po tyradzie jaką raczyli obdarować mnie bracia na temat mojej niewdzięczności, rozpieszczenia i nieczułości oraz tego, że od ślubu się nie wykręcę zapadła cisza. Ostatecznie jednak bracia wiedzieli, że nie zatrzymają mnie. Nie wiem tylko czy przekonały ich moje słowa czy fakt, że mówili dosyć głośno i zwracali na siebie niepotrzebną uwagę. Wsiadłam na konia, omiotłam spojrzeniem braci i podpitych ludzi. Zaczynało się ściemniać.
- Kiedyś wrócę - uśmiechnęłam się lekko i odjechałam.
Po raz kolejny czułam się wolna. Tym razem miało być inaczej, miało mnie nic nie zatrzymywać, miałam nie wracać i nie oglądać się za siebie. Miałam być wolna, żadna przepowiednia czy przeznaczenie się nie liczyło. Nie zamierzam spełniać słów babki. Miałam zacząć żyć dla siebie.
Byłam w okropnym błędzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro