Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11 - Nowe życie

Wóz delikatnie podskoczył na kolejnym kamieniu. Ile ich było na tej drodze!? Czułam zapach ziół oraz zboża. Miękkie dłonie obmywały mi twarz wodą. Głowa pulsowała bólem, który nawet dawało się wytrzymać. Natomiast każdy oddech był dla mnie wyzwaniem, któremu bardzo chciałam sprostać. Jak widać nawet po śmierci nie mam łatwo. Wydaje mi się, że ten dziwny staruch mówił jednak coś innego. Rozkoszowałam się ciepłem promieni słonecznych, nie chciałam o tym myśleć.

Tak wyglądały moje pierwsze chwile nowego życia. Byłam całkiem żywa. Całkiem, całkiem jak na osobę, która kilka godzin wcześniej wyzionęła ducha. Jako, że wierzę w starego boga trafiłam do naszego nieba. Do zaświatów raczej. Innymi słowy w chwili śmierci mój duch przeniósł się na ogromną polanę na której pasły się kozy. To może się wydać śmieszne, ale w naszej wierze duch w zaświatach, czyli w nawie, zmieniał się w kozę, która mogła w nieskończoność żreć tą samą trawę. Teraz mnie to śmieszy, ale w tedy podchodziłam do tego poważnie. Generalnie to sądziłam, że w taką ducho-kozę się zmienię. W sumie to coś nie wyszło bo wyglądałam dokładnie tak jak w chwili śmierci. No, może sucha byłam i ubrana w białe ubranie z czerwonym haftem na rękawach i krajkami. Nie bardzo wiedziałam co zrobić. Gdzie nie patrzyłam tam kozy. Na horyzoncie nie było dosłownie nic.

- W końcu się spotykamy – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się, ale za mną stała jedynie mała, czarna, urocza koza.

- Super, gadająca koza. Co jeszcze?

- Zważ na swe słowa – odezwało się zwierze. – Chodź za mną – jęknęłam, ale posłusznie poszłam.

Od razu skojarzyłam fakty. Szłam za Welesem, bogiem zaświatów i magii. Nauczycielem mojej babki. Po cicho liczyłam, że mnie też jej nauczy. O ja naiwna. Coś czuję, że kozie nigdy nie przyszło do głowy uczyć mnie magii.

Doszliśmy do niewielkiej chatki, z jej komina wydobywał się biały dym. Dom Welesa był całkiem zwyczajny. Nie oszukujmy się, Weles jest bogiem, więc sądziłam, że mieszka w nieco innym domu. Właściwie to nawet nie wiem po co mu ten domek. Nie odczuwa głodu, nie musi spać, załatwiać też się nie musi. Zrozumiałabym gdyby miał tam jakieś magiczne księgi, kocioł i stosy dziwacznych ziół, ale nie. To był zwyczajny wioskowy domek. Miał łóżko, spiżarnię oraz kominek. Nic nadzwyczajnego.

W środku Weles przybrał swoją prawdziwą postać. Miał białą brodę do obojczyków, bystre błękitne oczy. Ubrany był w zwykłe czarne ubranie, lekko się garbił. Jego twarz ozdabiały liczne zmarszczki.

Usiadłam przy niewielkim stoliku, po sekundzie stała przede mną filiżanka herbaty. Nie była ona jednak dla mnie. Zanim się spostrzegłam bóg siedział naprzeciwko mnie i pił ciepły płyn. Skrzywiłam się nieznacznie. Liczyłam na lepsze maniery z jego strony. Gdy wypił herbatę siedzieliśmy w ciszy. Generalnie miałam tylko jedno pytanie i brzmiało ono „czemu nie jestem kozą?". Cała ta akcja z zaproszeniem do jego domu była dziwna. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nawet podejrzana. No i tak sobie siedzieliśmy. Po jakimś czasie Weles zajął się przygotowaniem jedzenia, coś tam sprzątał czy co on tam odwalał, a ja siedziałam przy stole i nie wiedziałam czy mogę się odezwać. Jak by na to nie patrzeć był w tedy dla mnie autorytetem, był Bogiem, a ja zwykłym człowiekiem. Teraz jest raczej denerwującym staruchem, który wzywa mnie do siebie bez jakiegokolwiek powodu.

Długo nie wytrzymałam. Siedziałam jak na szpilkach, a on mnie ignorował.

- Dlaczego... - zaczęłam powoli. – Dlaczego się nie zmieniłam?

Cisza. Odczekałam chwilę i ponownie zadałam pytanie. Bóg natomiast nie zwracał na mnie uwagi. Chociaż w pewnym momencie spojrzał na mnie i zmarszczył brwi jak by zastanawiał się kim jestem. To nurtujące go pytanie też niczego nie wskórało. Wrócił do swoich zajęć.

Nie mając innych perspektyw po prostu wyszłam. Liczyłam, że może po drodze stanę się kozą, albo przynajmniej spotkam kogoś z rodziny. Myślałam, że może tak naprawdę jestem kozą, ale widziałam siebie normalnie. Albo, że oni wszyscy są ludźmi i widzą mnie jako kozę. Teoriom spiskowym nie było końca. Szłam i szłam, i dalej szłam. Nic ciekawego tylko polana niemająca końca i mnóstwo śmierdzących kóz próbujących co chwila zjeść mi ubranie.

W wielkim ogromnym skrócie wyglądało to tak. Zmęczyłam się i usiadłam. Właściwe to się nie zmęczyłam, ale miałam dość iść w nieznane. Czas w nawie płynie nieco inaczej niż na ziemi z jednej strony jest szybszy, a z drugiej wolniejszy. Trudno go opisać. Nie można się też tam zmęczyć nie czuje się głody czy pragnienia, a kozy jedzą bo, bo mogą.

- Odczep się – powiedziałam do kozy, która właśnie próbowała zjeść moje włosy.

Zgromadziło się ich naprawdę sporo wokół mnie. Nie musiałam czekać zbyt długo alby Weles do mnie podszedł. Na jego widok kozy od razu odeszły.

- Czy teraz odpowiesz na moje pytania? – wstałam.

- Skąd ci przyszło do głowy by odchodzić samej. Jeśli byś się zgubiła nawet ja nie mógłbym cię znaleźć.

- Przecież szłam przed siebie. Umiałabym zawrócić. Powiedz czemu nie jestem kozą.

- Wracajmy.

- Najpierw odpowiesz na moje pytanie! – zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów.

- Porozmawiamy w drodze.

- Więc, czemu się nie zmieniłam?

- A czemu byś miała? – spytał zdziwiony.

- W końcu umarłam. Powinnam zmienić się w kozę, być z rodziną, a ty powinieneś mnie pasać...

- Skąd ci do głowy przyszły takie brednie!

Zdębiałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. W końcu sam Weles podważał w to co wierzyłam całe rzycie, ba! Ta wiara opierała się na nim! On kontynuował.

- Nie możesz umrzeć ponieważ jesteś nieśmiertelna. To znaczy, że w chwili śmierci twój duch pojawia się w nawii u mnie, a ja go znów odsyłam do twojego ciała. Twoje ciało jest teraz pustą skorupą i może z niej skorzystać każda bezcielesna powłoka. Na razie bym się tym jednak nie martwił, twoje ciało jest w pewien sposób strzeżone. Wodne demony są ci wdzięczne.

- Przecież umarłam, jak mogę być nieśmiertelna. Przecież doskonale pamiętam jak ten mężczyzna wbijał mi nuż! Umarłam!

- Na tyle informacji ci wystarczy. Rozumiem, że źle to znosisz. W każdym razie żyjesz i żyć będziesz dopóki nie wypełnisz swojego przeznaczenia. Na chwilę obecną możesz wracać. Jeszcze cię do siebie wezwę.

To by było na tyle. Żyłam, byłam nieśmiertelna i jechałam wozem. Generalnie niezbyt dużo informacji otrzymałam i musiałam się z tym pogodzić. Okazało się, że moje ciało nawet nie myślało o rozłożeniu się. Wręcz przeciwnie, przez pobyt w zaświatach troszkę się postarzałam, tak o dwa lata. Nie dużo. Jak mówiłam czas trudno zinterpretować w nawii.

Znalazła mnie podróżujące małżeństwo z gromadką dzieci. Zaopiekowali się mną i jakoś tak wyszło, że spędziłam z nimi trochę czasu. O ile oni byli kupcami to mi zależało jedynie na dostaniu się do jakiegoś większego miasta. Byli całkiem mili. W końcu zaopiekowali się osobą na skraju śmierci w ich mniemaniu.

W swoją drugą podróż ruszyłam z nimi. To było o wiele lepsze towarzystwo od Alexandra i Michaela. Bez nich czułam się jak bym pozbyła się balastu. Nareszcie mogłam swobodnie oddychać.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro