Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Urodziłam się w nocy podczas, której duchy schodziły na ziemie, a wraz z pierwszymi promieniami słońca odchodziły. To na ich cześć oraz w podzięce za dar jakim mnie obdarzyły zostałam nazwana Dużyźń. Dar jaki otrzymałam od duchów przodków to oczy koloru fioletowego, dzięki nim jestem wstanie dostrzec to czego inni nie potrafią. Dom w jakim się wychowałam tętnił życiem i dźwiękiem, zawsze coś się działo. Miałam trzech starszych braci, Żyrosława pracującego w polu wraz z ojcem, Wojsława, którego ulubionym miejscem był las oraz Domagoj'a zajmującego się zwierzętami, Miałam też młodszego brata Myślimira, uczył się on wszystkiego od braci gdy tylko skończył siedem wiosen. Dom nasz położony był na uboczu wioski przy strumieniu. Oddzielał on nas od pola naszego i lasu. Posiadaliśmy durze połacie ziemi. Nasz dom był durzy, mieściły się w nim cztery pokolenia. Był często przebudowywany, najpierw na zaślubiny rodziców i nas ich dzieci, potem na ślub Wojsława i Żyrosława, a następnie gdy urodziły się ich dzieci. Ostatnim razem gdy dziadkowie zdecydowali się dać nam więcej miejsca. Żyrosław poślubił Dobrosławe córkę Bogurada i Myry, Myra była onegdaj kapłanką zanim przybyła do naszej wioski. Dobrosława miała również młodszego brata Zimowita, a razem z Żyrosławem mieli dwóch synów, Bratomiła i Bratumiła. Bliźnięta. Wojsław natomiast poślubił Nawojke córkę Ciesława i Bożeny. Oboje mieli dwie córki Grocisławe i Kazimiere oraz najmłodszego syna Dobrowoja.

Po mimo tego, że zostałam obdarowana przez duchy takim darem to ujrzałam coś dopiero mając jedenaście lat.

  Dochodziło południe, słońce mocno grzało. Siedziałam na granicy lasu z łąka i czekałam na braci. Wpatrywałam się w strumień niknący pod ziemią. Nagle usłyszałam kroki, dochodziły one z przeciwnej strony niż las. Potem usłyszałam głos.

- Nie boisz się, że Cię porwie? - spojrzałam w wesołe oczy Zimowita.

- A nie przyszło Ci do głowy, że oni są po prostu samotni?

- Wolę nie sprawdzać - usiadł obok mnie. - Ojciec pyta o sarny.

- Jak Wojsław wróci to zobaczysz. Widzę wiele rzeczy, ale nie koniecznie przyszłość.

- Słyszałaś o Katarzynie?

- Ponoć dzisiaj rozwiązanie.

- Już po. Urodziła chłopca.

- To chyba dobrze.

- Nie koniecznie, ma rybie oko - po jego słowach zamilkliśmy. Nie mieliśmy ochoty dalej mówić. Po kilku minutach znów się odezwał. - A jeśli przyjdą twoi przyjaciele, obronisz mnie?

  Zaśmiał się, a ja go przewróciłam. Zimowit zwykle mnie denerwował i tak było tym razem. Nawet jeśli dzielił nas jedynie rok to był on bardzo irytującą osobą. Wstałam i spojrzałam na las, miałam nadzieję szybko zobaczyć braci. Zimowit mówił coś, ale ja nie słuchałam.

  W końcu na drodze ujrzałam sylwetki Wojsława i Myślimira. Wojsław ciągną za sobą kilka saren, a na barkach niósł wilka, Myślimir niósł broń oraz kilka królików. Gdy nas spostrzegli wesoło zawołali.

- No! - krzyknął wesoło Wojsław klepiąc Zimowita po plecach prawie go przewracając. - Ciebie żeśmy się nie spodziewali!

- Pomogę - wyciągną rękę w stronę sznura.

  Wracaliśmy drogą przy strumieniu. Wystarczyło iść obok wody by trafić do domu. My jednak wchodziliśmy na pole by skrócić sobie drogę. Wracanie przez wieś zaraz po polowaniu nie było ulubionym zajęciem Wojsława. Nie lubił gdy ludzie interesowali się jego polowaniami, zawsze w tedy o coś go prosili. On jednak polował tylko gdy kończyły się zapasy, nie chciał naruszać lasu.

  Kłosy już się zazłociły, a żniwa miały zacząć się za kilka dni. Pachniało żytem i wiatrem. Lubiłam chodzić po polu gdy żyto dojrzewało. Czułam się w tedy wolna. Moi bracia wesoło rozmawiali z Zimowitem. Czułam tą radość.

  Wracając do domu spotkaliśmy ojca z Żyrosławem, wymieniliśmy kilka słów i pobiegłam w stronę domu. Ojciec nie lubił gdy spędzałam czas włócząc się i patrząc na pracę. Zwłaszcza Wojsława. Wydaje mi się, że do samego końca widział we mnie małą dziewczynkę. Wolał jak siedziałam przy matce i robiłam to co ona, mnie jednak szycie i gotowanie nigdy nie interesowało. Gdybym miała wybór to chciała bym zajmować się tym co bracia. Zanim oddaliłam się od rodziny, obejrzałam się raz. Ojciec i Żyrosław uśmiechali się, a zmarszczki i ciemna skóra od słońca dodawała im tej siły, której nie widziałam u nikogo. Kiedy ojciec zauważył, że stoję machną na mnie, a ja pędem pognałam do domu. Minęłam po drodze bliźniaki.

 Dotarłam do strumienia i przeskoczyłam go, strasząc tym kury. Zaraz obok był pomost, ale chciałam się przekonać czy nadal umiem przeskoczyć wodę. Uśmiechnęłam się i pomachałam do Domagoja, który uspokajał ptaki i pobiegłam dalej. Minęłam kurnik, zagrodę i wypadłam na podwórze. Psy podniosły głowy, ale żaden nie zareagował. Za to rzuciły się na mnie ze śmiechem dzieci brata. Matka wraz Dobrosławą i Nawojką przędły. Kiedy mnie spostrzegły matka poklepała miejsce na ławie, dała mi do zrozumienia, że nie mam już gdzie uciec. Obwieszona dziećmi usiadłam. Gdy to uczyniłam pobiegły męczyć psy.

  Matka zawsze była osobą spokojną i cichą, ale jednocześnie silną i stanowczą, nie znosiła odmowy. Była bardzo wymagająca, ale i wyrozumiała. Szkoda, że nie dla mnie. Trochę to rozumiem, nigdy nie byłam specjalnie posłuszna. Naprawdę, gdybym miała wybór przy urodzeniu wolała bym urodzić się mężczyzną. Bierność kobiet mnie denerwuje.

  Zajęłam się robótką, wzór wyszedł mi krzywo, ale naprawienie go było stratą czasu. Lepiej skończyć to i zrobić lepiej następną rzecz. Poprawianie na siłę nie daje z byt owocnych rezultatów. Wiem, bo zdarzyło mi się kilka razy. Szyjąc przyglądałam się widokowi. Dzieci bawiły się z psami, dalej biegł strumień, a za nim złote morze kłosów i szumiący las. Lubiłam tą cisze i spokój. Ułuda wolności.

  Siedziałam tak aż pogoda zaczęła się psuć. W między czasie przyszedł Wojsław by przywitać się z żoną i dziećmi, które z radosnym okrzykiem otoczyły go. Wszedł do domu z mięsem. Miałam już połowę krzywych czerwonych kwiatków na hafcie gdy wiatr się nasilił, a niebo zaszło chmurami. Domagoj zawołał dzieci do pomocy zagonienia kur. Nawojka i Dobromira zabrały tkaniny do domu, a matka udała się prosto do kuchni. Ja czekałam aż pojawi się, któryś z moich braci by zabrać ławę. Gdy przyszli ojciec z Żyrosławem i jego synami. Podnieśli oni ławę razem ze mną na co zaczęłam się śmiać. Wnieśli mnie do domu.

  Obiad jak zwykle był głośny i gorący. Były miski z kaszą, chleb, sarnina, króliki, jajka i miód pitny. Poza tym marchew, jabłka, chrzan, cebula, groch i żołędzie. Zawsze siadaliśmy do obiadu wszyscy, nawet dziadkowie. Rozmawialiśmy o wszystkim co wydarzyło się w ciągu dnia. A w tamtej chwili głównym tematem była Katarzyna i jej syn. Podczas jedzenia ojciec zwykle coś ogłaszał. Tym razem chodziło o ogrodzenie.

- Trzeba je postawić na granicach naszych ziem. Mam już dość ludzi, którzy od tak przechodzą. Niech chociaż wiedzą, że to nasza ziemia.

- Zajmiemy się tym zaraz po żniwach. Teraz możemy nie mieć czasu.

  Zwykle słuchałam jednym uchem jedną stronę stołu, a drugim drugą stronę, natomiast oczami śledziłam to co przede mną. W tedy akurat wpatrywałam się w okno. Zrobiło się ciemno, deszcz lał jak nigdy dotąd, a gdy jeden z piorunów przeciął niebo ujrzałam twarz w oknie. Tak mnie to zdziwiło, że aż podskoczyłam i upuściłam miskę z kaszą. Psy zawyły, po czym zajęły się jedzeniem na ziemi. Twarz pojawiła się jedynie na moment rozświetlenia piorunem czyli kilka sekund. Nadal jednak pamiętam, że była biała, wydłużona ze strasznym grymasem na twarzy. Z oczu buchał gniew. Brat poklepał mnie ze śmiechem po plecach, a ja spuściłam głowę. Wmówiłam sobie, że to nic, że tylko mi się przewidziało. Z następnym piorunem niczego nie widziałam. Twarz zniknęła.

  Po obiedzie pomagałam sprzątnąć. W tym samym czasie ojciec siadał i rozmawiał z dziadkiem. Domagoj wystawiał beczki na wodę, a gdy wrócił był cały mokry. Woda ciekła mu ciurkiem z włosów. Czułam się nieswojo. Nigdy nie bałam się burz, były czymś naturalnym. Bardzo chciałam by twarz była jedynie przewidzeniem. Odczekałam kilka chwil i pod pretekstem sprawdzenia beczek wyszłam na dwór. Nakryłam głowę i wyszłam. Pokręciłam się chwilę przy beczkach, wystawiłam nawet kilka dodatkowych. Rozejrzałam się i skierowałam do domu. U wejścia zobaczyłam Wstążkę, starą sukę. Warczała, a później zaczęła szczekać. W prawdzie czułam się niepewnie, ale to ze względu na pogodę. Zaśmiałam się, ale zanim zdecydowałam się podbiec odwróciłam się.

  Jeszcze nigdy tak nie krzyczałam. Przewróciłam się. Wstążka szczekała, a z domu wypadł mój ojciec z nożem, a za nim bracia również uzbrojeni. Podbiegli do mnie gdy próbowałam wstać. Złapałam się kurczowo rąk ojca, a on zabrał mnie do domu. Pies dalej szczekał.

- Przecież nie kłamię! Widziałam tam kogoś - mówiłam. Siedziałam opatulona kocami przy ogniu. Czekałam aż mleko się zagotuje.

- I zamiast mi powiedzieć poszłaś sama! - denerwował się ojciec.

- A co jak tylko mi się przewidziało chciałam się upewnić.

- Dużyźń tobie nie może się przewidywać. Rozumiemy, że widzisz rzeczy jakich my nie możemy. Powinnaś nam o tym mówić - łagodny głos matki w takich sytuacjach denerwował mnie najbardziej.

- Następnym razem masz powiedzieć. Co tam dokładnie widziałaś?

- Twarz. Białą bardziej od mojej - dwie godziny na pełnym słońcu, a ja i tak się nie zarumienię. - I miał oczy, które płonęły gniewem, i... I... - zakryłam twarz kocem. - To było straszne! Ja nie chcę ich widzieć! - wybełkotałam.

  Matka objęła mnie, a ojciec do tchnął mojego ramienia. Potem wyszedł. Cały dzień spędziłam przy ogniu słuchając opowieści babki. Bardzo lubiła opowiadać historie o pierwszej wiedźmie. Za każdym razem gdy ją opowiadała historia brzmiała inaczej. Przyzwyczaiłam się i nie zwracałam na to uwagi. Podobnie dzieci, chłonęły wszystko jak leci z jej ust.

  Gdy nastała noc dalej padało. Wstążka ulokowała się blisko mnie przy ogniu. Czułam jej zapach mokrej sierści. Musiała jeszcze nie wyschnąć. Leżałam odwrócona od okna i wpatrywałam się w ogień. Sen nie przyszedł mi z byt łatwo.

  Bardzo późno zorientowałam się, że było to jedynie ostrzeżenie. Po nim pojawiły się kolejne. Przez ten czas nauczyłam się odróżniać duchy od ludzi i czy są dobre czy też nie. Zaczęłam plątać włosy i nosić coraz więcej białych ubrań. Hafty ochronne szły mi najlepiej. Starałam się dużo nie zmieniać w swym życiu. Żałuję, że nie zorientowałam się wcześniej gdy duchy mnie ostrzegały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro