Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.

Kiedy Nai przekroczył próg pałacu Jaldabaota nie był już aż taki wściekły. Odrobinę zły, ale już nie pałał żądzą wyrwania kilku piór ze skrzydeł demiurga. Kierując się w stronę głównej sali, w której przebywał jego stwórca, mijał wielu służących. Każdy z nich spuszczał na jego widok głowę, uniżenie się pochylając. Nai tego nie lubił. Jego zdaniem to wszystko było wielką przesadą. Ale taki stan rzeczy istniał odkąd tylko został stworzony. Był do tego przyzwyczajony i ktoś mógłby mu zarzucić, że nie zna innych zachowań. Ale nie, coś zawsze mu podpowiadało, że wcale nie pasuje do tych pałaców i do tych dziesiątków sług, którzy wszędzie za nim chodzili i chcieli wszystko za niego robić. Tak im nakazał Jaldabaot. Przecież Adonai był tworem idealnym. W końcu stworzonym na podobieństwo samego wielkiego archonta ciemności. Czy może być coś bardziej idealnego?

Nai wszedł do wielkiej ociekającej złotem i srebrem sali, szukając wzrokiem swojego stwórcy. Archont wciąż stał przy oknie, patrząc na kwitnący ogród.

- Wzywałeś mnie – odezwał się anioł, podchodząc bliżej.

Demiurg odwrócił się w jego stronę. Oblicze miał zasępione, usta zaciśnięte, nerwowo splecione ze sobą dłonie.

- Co się stało? – Nai od razu poznał, że coś jest nie tak. – Powiedz – rzucił Jaldabaotowi niemalże błagalne spojrzenie.

- Stało się to, czego się najbardziej obawiałem... – wyszeptał mężczyzna lekko drżącym głosem. – Gabriel zaginął...

Pod Naiem niemal ugięły się nogi. W ostatnim momencie przytrzymał się oparcia krzesła, koło którego stał. Wlepił w stwórcę wielkie, nierozumne oczy.

- Co takiego? – wydukał, jakby nie dotarło do niego to, co przed chwilą usłyszał.

Jaldabaot odetchnął głęboko.

- Od kilku dni się tego obawiałem. Gabriel zniknął jakiś czas temu. Kazałem moim ludziom go szukać, ale na próżno. Nie chciałem, żeby wybuchła panika, dlatego milczałem. Ale już dłużej tak nie mogę... – Pokręcił głową ze smutkiem. – Muszę ogłosić to oficjalnie. I muszę... – Odwrócił wzrok w stronę okna.

- Musisz go zastąpić – dokończył za niego zielonooki Anioł.

Demiurg tylko pokiwał głową w odpowiedzi.

- Nie chcę tego robić, ale inaczej Królestwo pogrąży się w chaosie. Nikt tego nie chce – dodał posępnie.

Nai wciąż ciężko oddychał, nie mogąc pojąć stanu rzeczy. Wiedział, że również musi coś zrobić.

- Poszukam go. Razem z chłopakami. Jesteśmy najlepsi, znajdziemy Gabriela – wyrwał się z pomysłem, wpatrując się w rosłą postać archonta. Ten odwrócił się w jego stronę i skinął głową.

- Oczywiście. Porozmawiaj z Naberinem. On przekaże ci wszystkie zdobyte dotąd informacje.

Nai skinął głową i puścił się pędem do drzwi.

- Adonaiu! – zawołał za nim Jaldabaot, co zatrzymało na moment chłopaka. – Uważaj na siebie – dodał, po czym wrócił wzrokiem do pięknego królewskiego ogrodu. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i odetchnął głęboko. Przez jego twarz przebiegł prawie niezauważalny grymas. Nikły, blady uśmiech.

~

- Że co?! – krzyknął niemal piskliwie jakiś demon, zasłaniając usta dłonią. Po sali przebiegł szmer, wszyscy rzucali sobie nawzajem zdziwione spojrzenia. A najwięcej takich spojrzeń kierowano w stronę Harisa. Jakby co najmniej przed chwilą powiedział im wszystkim, że świat skończy się za dwie godziny.

- To spory problem... – odezwał się Nitael i jego głos jakimś cudem przebił się przez szum i dotarł do dowódcy upadłych aniołów.

- Istotnie – odpowiedział. – Dlatego Adramelech złożył mi wizytę. Mamy wesprzeć anielskie zastępy w poszukiwaniach Regenta.

- To jakaś kpina! – rzucił z głębi sali jakiś ryżowłosy demon. – Czy my wyglądamy jak Skrzydlaci? Nie mamy aureolek i się z nimi nie bratamy – prychnął nieźle wkurzony.

- Zamilcz – warknął Haris, posyłając mu groźne spojrzenie. Takiemu wzrokowi ciężko było cokolwiek przeciwstawić, zatem rudzielec zamknął usta. – To polecenie samego Lucyfera – dodał. – Spotkam się osobiście z Jaldabaotem i przekażę wam dalsze instrukcje – stwierdził, znikając w swoim gabinecie. Zamknął drzwi, ale w pomieszczeniu przylegającym do jego biura wciąż było cicho. Szmery już dawno ustały, nikt nie wiedział, co dodać.

- To czyste szaleństwo – odezwał się wreszcie Kaim, spoglądając na Nitaela. – Jakim cudem Gabriel mógł tak po prostu przepaść?

- Nie wiem. – Wzruszył ramionami piwnooki demon. – Może miał dość tego szajsu na Górze? – rzucił pytanie jakby w przestrzeń, sam się nad tym zastanawiając.

- Nie. – Potrząsnął głową brunet. – To zbyt odpowiedzialny facet.

Nitael rzucił mu pytające i lekko kpiące spojrzenie.

- Kiedy wreszcie przestaniesz się z nimi bratać? Tu jest twoje miejsce.

- Wiesz, co... Jakbyś ty kiedyś nie był jednym z nich.

- Ja wybrałem Lucyfera świadomie... – rzucił mu na odchodnym przyjaciel, po czym wstał z ławki i wyszedł z pomieszczenia. Kaim spojrzał za towarzyszem i głęboko westchnął. Naprawdę czasami ciężko mu było znaleźć swoje miejsce...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro