Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29.

Demony Adramelecha bardzo sprytnie, szybko i po cichu radziły sobie z resztkami oddziałów Harisa. Tymi, które za rozkazem Jaldabaota wysłano na poszukiwania ludzkich dusz. Rzadki widok, w którym ciemna strona mocy współpracowała z jasną u Góry w celu umocnienia pozycji Jaldabaota, tu na Ziemi, miała inny wydźwięk. Aniołowie, walczący ramię w ramię z głebiańskim wojskiem Adramelecha, próbujący powstrzymać siejące spustoszenie demony. Swoi przeciwko swoim, można by rzec, walczący u boku dotychczasowego wroga. Przetasowanie sił było niewiarygodne, a słowo niemożliwe wypadło ze słownika na dłuższy czas...

Sabathiel był rad, że walki dobiegały już końca. Mimo, że był do tego stworzony, stanowczo wolał swoją cichą i znacznie bardziej spokojną robotę szpiega. Choć jedno musiał przyznać przed samym sobą. Walki u boku samego Archistratega nie zapomni do końca życia...

Siedząc na parkowej ławce, spoglądał na bawiące się w oddali dzieci. Na rodziców, którzy pilnowali swoich pociech. Na Aniołów Stróżów, którzy robili dokładnie to samo. Większość ludzkości nie miała nawet pojęcia co działo się tuż obok nich. A kilka dziwnych zjawisk atmosferycznych? Zaginięcia niektórych ludzi? Nagła śmierć? Przecież takie rzeczy zdarzały się codziennie, w każdym miejscu na Ziemi. Nic nowego, nic dziwnego. Ludzka obojętność...

Sab westchnął, kiedy za plecami usłyszał cichy szelest skrzydeł. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, z kim ma właśnie do czynienia.

- Co tam, kacie? – zagadnął, kiedy tylko Hadriel zajął miejsce tuż obok niego.

- Wiesz, jak nie lubię, jak tak do mnie mówicie?

- Mhm. – Sabathiel posłał mu lekki uśmiech, a widząc zmarszczone brwi przyjaciela, uśmiechnął się nieco szerzej. – Zmień fuchę, zmienimy ci przezwisko.

- Oczywiście. Poczekaj, tylko skoczę do Pana, pogadam z nim moment. Pewnie mi coś załatwi. – Brunet przewrócił oczami i wpatrzył się w ten sam plac zabaw, na który przed chwilą spoglądał Anioł Wywiadu.

- Słyszałem o Naiu...

- Ta. – Niebieskooki kiwnął lekko głową. – Lekka makabra, nie?

- Jak on się ma?

Sabathielowi odpowiedziało tylko ciężkie westchnienie przyjaciela. Milczeli przez dłuższą chwilę, rozważając ostatnie wydarzenia. Pierwszy ciszę przerwał Hadriel.

- Zostajesz tu?

- Muszę jeszcze dopilnować kilku rzeczy. Później wracam. Nie mogę was przecież zostawić samych.

- Pozdrów Sarę. – Anioł Kary i Śmierci uniósł lekko jedną brew i uśmiechnął się pod nosem. Wstał z ławki, wciąż patrząc przed siebie. – I wracaj szybko – dodał, odwracając się na krótką chwilę w stronę Saba. – Nai będzie cię potrzebował. Nas wszystkich. – Po tych słowach zniknął.

Czarnowłosy Anioł oparł się o drewniane oparcie z głośnym i ciężkimwestchnięciem. To były trudne czasy dla Królestwa. Teraz miało być lepiej.Ogólnie rzecz biorąc lepiej. Ale nie dla niektórych. Zawsze prościej jestspojrzeć na ogół niż na jednostkę. Ale Sabathiel tak nie umiał. Wiedział, żejak najszybszy powrót do Góry jest wskazany. Wstał więc z ławki, rzucił jeszczejedno spojrzenie na beztrosko bawiące się dzieci i zniknął.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro