Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

Jaldabaot czuł się dobrze. Uśmiechał się lekko pod nosem, spoglądając przez barierkę tarasu na swoje włości. Czuł w sobie coraz większą moc. A wiedział, że to nie koniec. Demony Harisa miały być tu lada chwila, co oznaczało jeszcze więcej mocy. Demiurg przymknął na moment oczy i wziął głęboki oddech. Z ogrodów doleciało do niego rześkie powietrze niosące za sobą zapach tysiąca kwiatów. Tak, teraz świat wydawał się Jaldabaotowi piękniejszy. Królestwo należało do niego, a kiedyś będzie należeć do jego srebrnoskrzydłego Anioła. Wiedział, że tak naprawdę zawsze do tego dążył. Może na początku tylko podświadomie, ale po jakimś czasie, zdając sobie sprawę ze swoich zamiarów, postanowił powoli wcielać plan w życie. I proszę – udało się. I nie było to takie trudne...

Skupił nieco bardziej swoją uwagę, kiedy usłyszał kroki. Powoli zbliżały się do drzwi tarasu. Odwrócił się z gracją, żeby przed swoimi oczami ponownie zobaczyć Harisa. Demona, z którym zawarł pakt. Przymierze z Dowódcą Upadłych Aniołów było tak naprawdę bardzo dobrym posunięciem. Jaldabaot był dumny z tej decyzji. Tyle demonów zrobiłoby wszystko dla Harisa, że mieć po swojej stronie taką armię... to było coś.

- Mam nadzieję, że przynosisz mi dobre wieści – odezwał się wielki archont ciemności.

- Tak jak chciałeś – mruknął demon w odpowiedzi, podając demiurgowi coś na kształt szklanej probówki. W środku niej znajdowało się coś, co świeciło niesamowicie oślepiającym blaskiem. I pozostawało raczej w niemalże gazowym stanie skupienia. Można było dostrzec poruszające się po całej dostępnej powierzchni probówki świecące drobinki, które jakby domagały się wypuszczenia na zewnątrz.

- Ile? – Jaldabaot zapytał nieco patetycznym tonem, biorąc od Harisa przedmiot i spoglądając na niego z błyskiem w oczach.

- Tysiące... – szepnął brunet, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie miał zbyt zadowolonej miny, ale... Z jednej strony ktoś mógł pomyśleć, że to przecież nic nowego. Demon zawsze tak wyglądał. A z drugiej strony nikt nie pomyślałby nawet przez moment, że dowódca upadłych aniołów rozważał wycofanie się... Ale wiedział, że jest już za późno, a cenił sobie swoje życie.

Demiurg ponownie uśmiechnął się do zawartości probówki po czym otworzył ją i przechylił, jakby po prostu coś pił. Błyszczące drobinki zniknęły gdzieś wewnątrz niego rozświetlając go po chwili niesamowitym blaskiem, który zmusił Harisa do zakrycia dłonią oczu. Jeszcze przez chwilę Jaldabaot żarzył się niesamowitym światłem, po czym wszystko zgasło. Wyciągnął pustą probówkę w stronę demona, który zabrał ją od niego, wciąż bacznie go obserwując.

- Potrzebuję więcej dusz... – szepnął archont, spoglądając Harisowi w oczy. Miał zdecydowanie niepokojące spojrzenie. Spojrzenie szaleńca...

- To trochę potrwa. Moi żołnierze robią co mogą... Jak wrócą dam ci znać – odparł dowódca upadłych aniołów. Chciał, żeby zabrzmiało to nad wyraz spokojnie, ale poczuł lekkie drżenie głosu, kiedy wypowiadał pierwsze słowa. – Muszę teraz dać nauczkę kilku pierzastym... – Już chciał się odwrócić i wyjść, kiedy nowy Regent Królestwa zatrzymał go.

- Zaczekaj... Zabierzesz mnie do nich. Nas... – Zwrócił oczy w stronę Naia, który cały czas siedział na tarasie. Milczący i wpatrzony w piękno ogrodów zdawał się nie mieć pojęcia o tym, co działo się wokół niego. Choć prawą dłoń, schowaną przed wzrokiem swojego Stwórcy, miał silnie zaciśniętą w pięść...

- Wstań, chłopcze – zwrócił się do niego Jaldabaot. Młody Anioł usłuchał i podszedł bliżej. – Idziemy. – Demiurg zwrócił głowę z powrotem na Harisa. Ten tylko lekko skinął głową. Jednak gdzieś w głębi duszy obawiał się tego, co mogło za chwilę nastąpić...

Moment później znaleźli się na otwartej przestrzeni, której pilnowało kilku uzbrojonych po zęby demonów. Na brukowanym chodniku klęczało pięciu skrzydlatych. Byli związani magicznymi kajdanami. Żaden z nich nie mógł się ruszyć. W żaden sposób nie mogli sobie pomóc. Gdy zobaczyli trzech nowoprzybyłych w oczach niektórych zatliła się nadzieja. Może jednak nowy Regent Królestwa znalazł w sobie odrobinę miłosierdzia i daruje im życie. Może pokaże dobrą stronę swojej natury. Po cóż innego miałby się tu osobiście stawić? Jednak jeden z Aniołów nawet nie podniósł wzroku. Wiedział podświadomie co zaraz nastąpi. Zawsze był przygotowany na ten moment, ale nie sądził, że nadejdzie właśnie teraz... I że przyczyni się do niego ktoś taki, jak Jaldabaot.

- To przywódcy... jak na razie jednego z ostatnich buntów – wyjaśnił jednym zdaniem Haris, wskazując skinieniem głowy klęczących. – Popierającymi ich zajęły się już moje demony – dodał, ponownie krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Demiurg nic nie odpowiedział, tylko pokiwał lekko głową. Rzucił leniwe spojrzenie na wszystkich pięciu, po czym przeniósł je na Naia.

- Widzisz, mój chłopcze... – Położył mu dłoń na ramieniu, patrząc mu w oczy. – Przypatrz się uważnie. To zdrajcy. Wyobrażasz sobie, jak w ogóle można dopuścić się zdrady Królestwa? To tak haniebny czyn, że... – Jaldabaot na moment zawiesił głos, jakby chciał nadać tej chwili niemalże patetyczny wydźwięk. – Że nie mam na to słów. Jest godny potępienia... – dodał, ściskając bardziej ramię srebrnoskrzydłego Anioła. – A jedyną karą za taki czyn jest śmierć – dopowiedział, odwracając głowę od Naia i zwracając ją w stronę klęczących. Jedno skinienie dłoni demiurga, a z ust przywódców buntu pociekły czerwone strużki krwi. Po chwili zaczęły również krwawić ich oczy... Moment później wszyscy leżeli martwi na ziemi. Wielki archont ciemności odetchnął głęboko, czując pulsującą w sobie moc. Wiedział, że z każdą nową duszą staje się jeszcze potężniejszy. A to, co przed chwilą zrobił to nic w porównaniu do tego, czego wkrótce będzie w stanie się dopuścić.

- Sprzątnijcie to ścierwo... – syknął na ludzi Harisa. – A my... – Spojrzał z powrotem na poważne, jakby nieobecne oblicze Naia. – Wracamy do domu, chłopcze – dodał niemalże z ojcowską troską w głosie. Kiedy zniknęli dowódca upadłych aniołów skinął na swoich ludzi, żeby zrobili to, co nakazał im Jaldabaot. Odetchnął lekko, spoglądając na trupy skrzydlatych. Nie tak to sobie wyobrażał... I nie miał pojęcia, że nowemu Regentowi zacznie odbijać... I co zrobił swojemu pupilkowi? Normalnie Haris miałby to gdzieś, ale z tym dzieciakiem definitywnie było coś nie tak. Wyglądał, jakby był co najmniej zahipnotyzowany... Może i Jaldabaot tego nie zauważył, ale uwadze demona nie uszła zaciśnięta w pięść dłoń młodego Anioła i lekko drgające powieki, kiedy jego Stwórca zabił przywódców buntu. Haris zawsze był dobrym obserwatorem... Jednak na co mu to było potrzebne? Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Na głowie, którą jeszcze miał na karku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro