21.
Królewskie Ogrody rozświetlało zachodzące słońce. Kwiaty mieniły się przepięknymi kolorami, soczysta zieleń kipiała z każdego zakamarka rozległego terenu. Jaldabaot uwielbiał patrzeć na swoje włości. Uwielbiał rozkoszować się tymi nieziemskimi widokami. A tym bardziej, kiedy mógł to robić w towarzystwie swojego idealnego Anioła. Zerknął w lewą stronę na siedzącego obok niego Naia. Chłopak zdawał się być pogrążony w swoich myślach. Patrzał prosto przed siebie, na Ogrody. Jednak w jego spojrzeniu nie było tego samego życia, co wcześniej. Jego zielone oczy zasnuwała jakby lekka mgła. Demiurg poprawił się na swoim pozłacanym tarasowym fotelu i odetchnął głęboko.
- Piękny widok, prawda Adonaiu? Te Ogrody... Te pałace... Całe Królestwo. I pomyśleć, że to wszystkie kiedyś będzie twoje. – Uśmiechnął się pod nosem, nie czekając nawet na żadną reakcję ze strony szatyna. – Ale jeszcze nie teraz. Muszę cię najpierw dobrze przygotować do tego. A jeszcze gotów nie jesteś... – zniżył głos, spoglądając kątem oka na Anioła. Jego srebrne skrzydła spokojnie opadały na oparcie fotela, na którym siedział. Promienie zachodzącego słońca delikatnie je muskały, przez co mieniły się jeszcze bardziej. Za każdym razem, kiedy Jaldabaot na nie spoglądał czuł się niewypowiedzianie dumny. Czyż ktokolwiek kiedykolwiek mógł stworzyć coś dorównującego mu pięknem? Nawet Pan nie był do tego zdolny... Nagle rozważania przerwał mu ciężki chód. Ktoś przeszedł przez komnatę i wyszedł na taras. Czarna skórzana kurtka, ciemne spodnie i wojskowe buty. Haris odetchnął świeżym powietrzem, odwrócił się w stronę dwóch mężczyzn i oparł o barierkę tarasu.
- Kolejny bunt został stłumiony – odezwał się tak po prostu. Wielki archont ciemności skinął głową, uśmiechając się pod nosem.
- Wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdził zadowolony.
- Teraz jest dużo spokojniej... Aczkolwiek nie cieszyłbym się na zapas. Niejeden może jeszcze czegoś spróbować. – Demon zerknął na Naia. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się go tutaj. Wydawało mu się, że Jaldabaot wyśle go na Ziemię i tam zostawi. Ale od razu zauważył, że z Aniołem jest coś nie tak. To nieobecne spojrzenie... Jakby w ogóle nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. Demiurg zauważył baczne spojrzenie dowódcy upadłych aniołów.
- Spokojnie. Adonai nie jest zagrożeniem.
Haris zmarszczył brwi. Nie wydawał się przekonany. Zwłaszcza, że wiedział, iż jeden z jego ludzi się z nim przyjaźni. Ten, który właśnie zdezerterował. Kaim... Jednak postanowił na razie nie wspominać o tym fakcie nowemu Regentowi Królestwa. W końcu to jego sprawa.
- Co z Lucyferem, Asmodeuszem czy Adramelechem? – zapytał nagle archont, spoglądając na demona.
- Nie sądzę, że będę chętni do pomocy Królestwu. Pilnują swojego nosa – stwierdził czarnooki, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Tak naprawdę, miał nadzieję, że właśnie tak będzie. Pewności nie miał.
- To dobrze. Nie chcę, żeby ktokolwiek wchodził mi teraz w drogę. – Jaldabaot przymknął na moment oczy, rozkoszując się na nowo swoim zwycięstwem. – Przejdźmy zatem do drugiego etapu. – Otworzył oczy i wlepił wzrok w Harisa. Ten lekko drgnął, marszcząc brwi.
- Mówiłeś, że...
- Zmieniłem zdanie – warknął demiurg. Miał coś niepokojącego w spojrzeniu, czego nawet dowódca upadłych aniołów się nie spodziewał. – Potrzebuję więcej siły. Więcej mocy. Wyślij swoje demony na Ziemię. Potrzebuję energii śmiertelników. Potrzebuję ich dusz... – szepnął, spoglądając w przestrzeń przed sobą. Wyglądał upiornie. Haris aż wzdrygnął się, patrząc na niego. Władza to jedno, ale to... Nie chciał się posuwać aż tak daleko. Ale biznes to biznes. Zawarli układ. Powinien się do niego dostosować. Jednak poczuł, że coś ścisnęło go za szyję. Jakby niewidzialna pętla zacisnęła się i nie miała zamiaru puszczać. Nie zwiastowało to niczego dobrego i demon dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Jednak powiedział „A", musi teraz powiedzieć „B".
- W porządku – odburknął tylko i odkleił się od barierki. Ruszył w stronę wyjścia z tarasu, ale zatrzymał go głos archonta.
- Ile jeszcze będzie działać zaklęcie tego maga?
- Dopóki go ktoś nie zdejmie.
- Świetnie. – Jaldabaot uśmiechnął się i odprawił ręką Harisa. Ten,wyraźnie niezadowolony z takiego gestu, zacisnął ze złością usta, ale nieodezwał się. Pokierował się w stronę salonu, po czym wyszedł z komnatydemiurga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro