Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

Zebrani na wielkim placu Aniołowie szeptali między sobą, oglądając się na wszystkie strony. Było ich mnóstwo, stali, siedzieli, a nawet unosili się, gdzie popadło. Ci, którzy nie przybyli na miejsce nasłuchiwali z każdego możliwego zakątka Królestwa. Coś się działo, więc każdy chciał poznać tę tajemnicę. Kto wie, może Archanioł Gabriel się odnalazł? Może jest cały i zdrowy i pragnie się wszystkim pokazać. Byłoby to niezmiernie szczęśliwe zakończenie dnia.

Gdy ogromne drzwi tarasowe od pałacu Regenta otworzyły się, wszystkie oczy zwróciły się w tamtą stronę. Ale na taras nie wkroczył Gabriel, tylko Jaldabaot. Odświętnie ubrany, w srebro i złoto. Na placu zapanowała martwa cisza. Nikt nie śmiał szepnąć ani jednego słowa. Demiurg obrzucił wzrokiem anielskie zbiegowisko i oparł dłonie na pałacowej balustradzie. Pierścień Władzy na jego palcu pięknie odbijał promienie słoneczne.

- Aniołowie – zaczął poważnym dostojnym tonem. Nie musiał krzyczeć, nie potrzebował megafonu. Wszyscy idealnie go słyszeli. Nawet ci z najdalszych zakątków Królestwa.

- Dzisiaj wielki dzień – kontynuował. – Królestwo zyskało nowego Regenta. Archanioł Gabriel nie może już sprawować rządów, więc ja godnie go zastąpię. – Omiótł wzrokiem Skrzydlatych, ale żaden się nawet nie poruszył. – Jestem waszym nowym Regentem. Musicie zaakceptować ten fakt. Jeżeli jednak ktoś spróbuje wszcząć jakikolwiek bunt... Podjudzić innych... Powiadam to tutaj i przy wszystkich. Zarzekam się. Zapłaci za to. Nikt nie ma prawa sprzeciwiać się Regentowi Królestwa. Ani jego rozkazom – zamilkł na moment próbując wybadać reakcję zgromadzonych. Nikt nie wystąpił przed szereg. Nikt nie wykrzyczał sprzeciwu. Nikt go nawet nie wyszeptał. Jaldabaot uśmiechnął się sam do siebie. Albo oni są tak głupi, że zrobią wszystko, co im się każe. Albo są tak posłuszni. Albo aż tak ich zamurowało. Tak naprawdę nie obchodziło go to, dlaczego na placu panowała taka cisza. Najważniejsze, że zrobił na wszystkich wrażenie. Powinni się go bać.

- Uwierzcie mi – dodał po chwili. – Nie jestem sam. Nie ja będę wymierzał wam karę, jeżeli postanowicie sprzeciwić się mojej władzy. Wymierzał ją będzie ktoś dużo bardziej surowy. Ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów i żadnych zahamowań. Dlatego ja, jako wasz nowy Regent, daję wam dobrą radę. Wypełniajcie moje rozkazy. Żyjcie, pracujcie tak jak wcześniej. Taka jest przecież wola Pana. – Uśmiechnął się prawie niezauważalnie z lekką nutą sarkazmu. Odwrócił się i wszedł do środka pałacu majestatycznym i wolnym krokiem. Kiedy zniknął za tarasowymi drzwiami na placu wciąż panowała cisza. Odbijała się echem w całym Królestwie. Zupełnie tak, jakby nikogo w nim nie było. Okrutna, pochłaniająca wszystko cisza.

~

Hotel „Obsidian Star" z bliska wydawał się znacznie większy. Kilkupiętrowy budynek wyglądał jak ogromny prostokątny klocek. Nai, Hadriel i Sabathiel przekroczyli jego próg uważnie rozglądając się dookoła. Dasan słynął z zamiłowania do drogich luksusowych miejsc. A cynk, który dostali wydawał się wysoce prawdopodobny. Recepcjonistka była wyjątkowo skora do udzielenia im odpowiedzi na dwa zasadnicze pytania – czy głębiański płatny zabójca zatrzymał się w tym hotelu, a jeżeli tak to w jakim pokoju. Wszyscy trzej udali się na przedostatnie piętro, do pokoju 993. Jego wejście zdobiły miłe dla oka ciemnobrązowe drzwi. Aniołowie nie czekając na specjalne zaproszenie pchnęli mocno drzwi, a te ustąpiły. Trafili na wąski korytarz, który otworzył przed nimi sypialnię w kolorach bieli, brązu i pomarańczy. Wielkie podwójne łóżko zajmowało prawie cały pokój. Vis a vis niego stało mahoniowe biurko, przy którym siedział demon. Zaskoczony nagłym wtargnięciem poderwał się chwytając za broń. Wymierzył w trzech mężczyzn, stojących przed nim, jednak nie strzelił, zauważając, że nie mają żadnej broni. Przynajmniej chwilowo.

- Kim jesteście? – warknął, wciąż nie spuszczając z nich czujnego spojrzenia.

- Dasan, tak? – zaczął Nai, czym kompletnie zaskoczył swoich towarzyszy. – Dlaczego zabiłeś Astaasa? Na czyje zlecenie?

Zabójca zmarszczył brwi, patrząc na przybyszów jak na kosmitów.

- Kogo?

- Astaasa. Anioła zwiadowcę. Nie udawaj, że nie wiesz, o kim mowa – ciągnął Adonai, robiąc krok do przodu w stronę czarnookiego. Sabathiel przez moment chciał go powstrzymać, ale przyszło mu do głowy, że może przyjaciel ma jakiś sprytny plan, którym nie zdążył się z nimi podzielić.

Demon wciąż stał jak wryty, a usta wykrzywiły mu się w nieprzyjemnym grymasie.

- Kim wy, do kurwy nędzy, jesteście? Czego chcecie? – Zacisnął mocniej dłoń na pistolecie. Miał ochotę ich powystrzelać bez oczekiwania na odpowiedź, ale ostatkiem sił się powstrzymywał.

Zielonooki ponownie postąpił kilka kroków naprzód, zostawiając swoich kolegów za plecami.

- Jasne. Najlepiej udawać, że nie ma się o niczym pojęcia. Ale my wiemy, że to ty. Widzieliśmy wypalone znamię.

- Co? Jakie znamię? O czym ty mówisz...? – Dasan jeszcze bardziej ściągnął brwi, starając się zrozumieć cokolwiek ze słów chłopaka. Pamiętał wszystkie swoje zlecenia. Ale nigdy nie zabił żadnego Astaasa. Był tego pewien. Stracił na moment czujność grzebiąc w pamięci i wtedy Nai się na niego rzucił. Wszystko trwało zaledwie sekundę, może dwie. Wytrącił mu broń z ręki, przewracając zabójcę na podłogę. W mgnieniu oka wyjął anielski sztylet i wbił go w klatkę piersiową demona. Hadriel i Sabathiel nawet nie zdążyli zareagować.

- Co do...? – Anioł wywiadu podbiegł do Naia i zerknął na niego z góry. – Co ty... Co ty zrobiłeś? – wyjąkał, patrząc na martwego czarnookiego. Szatyn wciąż siedział na Dasanie, trzymając w ręku broń. Sab spojrzał na niego z nieskrywanym zaskoczeniem i delikatnie szturchnął go w ramię. – Nai? – zapytał cicho.

- Co? Chciał do was strzelić – odpowiedział prędko młody Anioł, wstając z podłogi i chowając sztylet. Wyglądał, jakby przed chwilą ktoś go wyrwał z transu.

- Że jak? – zapytał Hadriel, podchodząc do przyjaciół.

- No, po prostu. Widziałem jak zaciska palec na spuście, więc zareagowałem. Uratowałem wam tyłki.

Brunet zerknął na zakrwawionego demona, po czym wrócił wzrokiem do Naia. Wyglądał na dziwnie rozpalonego. Tęczówki błyszczały mu nienaturalnie. Błękitnooki zmrużył podejrzliwie oczy.

- Wyglądało raczej, jakby...

- Wiesz, co? – warknął chłopak, patrząc na Hadriela gniewnym spojrzeniem. – Chociaż byś podziękował. Gdyby nie ja już dawno oglądałbyś Błękitne Łany – mruknął pod nosem poirytowany, wyminął towarzyszy i wyszedł z pokoju hotelowego. Sabathiel i Hadriel spojrzeli po sobie wyraźnie zaniepokojeni.

- Coś jest nie tak. Idziemy – szepnął Sab, przechodząc nad zwłokami demona. – Ktoś się nim zajmie – dodał, kiedy obaj z katem zamknęli piękne, brązowe drzwi.

- Musimy gdzieś pogadać. Bez niego – mruknął Hadriel, gdy zmierzali ku wyjściu z hotelu.

- Wiem... – szepnął czarnowłosy i otworzył ogromne szklane drzwi wejściowe. Zauważył Naia, stojącego nieopodal. Palił. Szarooki już z daleka zauważył, że dłonie przyjaciela się trzęsły, gdy przykładał papierosa do ust. Czuł, że z młodym Aniołem działo się coś niedobrego. Nie mógł tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, co. Obaj z Hadrielem podeszli do chłopaka.

- Słuchaj... – zaczął Sab. – Dzięki, naprawdę. Bez ciebie to wiesz, już by nas tu nie było. – Uśmiechnął się lekko, udając, że wszystko jest ok. – Urwał nam się trop, ale... Najważniejsze, że żyjemy. Chodź, pójdziemy się napić. – Zarzucił Naiowi rękę przez ramię, rzucając błękitnookiemu znaczące spojrzenie.

- Taa... Sab ma rację. Dzięki – burknął anioł kary i śmierci.

Szatyn rzucił niedopałek na ziemię i przydeptał butem.

- Idziemy się napić – potwierdził Adonai, uśmiechając się do towarzyszy.

Aniołowie nie musieli daleko odchodzić. Zaledwie dwie przecznice od hotelu znajdował się porządny bar. Dobrze wyposażony ze świetną muzyką i sporą liczbą klientów. Barmani uwijali się szybko i sprawnie. Panowie zajęli dużą kanapę przy stoliku w samym rogu sali.

- Nai, skocz po alkohol. Ty jesteś bohaterem, ty wybierasz co pijemy – stwierdził Sabathiel, uśmiechając się do przyjaciela. Ten ochoczo wstał z kanapy i ruszył w stronę baru. Kiedy tylko chłopak podszedł do baru, uśmiech zniknął z twarzy anioła wywiadu.

- Cholera, co się dzieje z tym dzieciakiem? – szepnął, patrząc z niepokojem na Hadriela.

- Nie wiem. – Brunet pokręcił przecząco głową. – Od kiedy to on jest taki skory do zabijania? Zarżnął tego demona tak po prostu, bez mrugnięcia okiem.

- Już w tamtym magazynie coś było nie tak... – zastanowił się na głos czarnowłosy. – Wyrywał się do tropienia Dasana, jakby nie wiem, co się działo. No i... I ten jego ton głosu. Pełen negatywnych emocji. Zrobił się opryskliwy, jak nie on.

- A widziałeś jak wygląda? Przyjrzałeś się mu? – zapytał Hadriel, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Naia. – Wygląda jakby miał gorączkę. Błyszczące rozpalone spojrzenie...

- I trzęsące się dłonie – dodał Sab. – Widziałem, jak mu drżały, gdy wyszliśmy przed hotel. Coś naprawdę jest nie tak. Musimy z nim pogadać. Może... Może ktoś rzucił na niego jakiś urok? Albo jest chory... Albo sam już nie wiem. – Szarooki przeczesał włosy nerwowym ruchem ręki. – Musimy coś zrobić, zanim będzie za późno.

- Spokojnie – mruknął kat, starając się nieco załagodzić napiętą sytuację. – Jak tylko wróci, wypijemy coś i zabierzemy go w jakieś ustronne miejsce. Wtedy pogadamy. Tutaj to zbyt ryzykowne. Nie wiemy, jak się zachowa.

Sabathiel spojrzał na przyjaciela, marszcząc przez moment brwi. Sam już nie wiedział, czy to dobry pomysł, ale na chwilę obecną wydawał się najlepszy z możliwych. Przytaknął więc skinieniem głowy. Zerknął w stronę baru. Naia jeszcze nie było widać, ale za to jego uwagę przyciągnął ktoś inny. Młoda brunetka ubrana w skórzaną kurtkę. Uśmiechnął się lekko pod nosem i wstał z kanapy.

- Za moment wracam – rzucił, jakby w przestrzeń i ruszył w stronę baru. Hadriel uniósł jedną brew i zaczął bacznie obserwować przyjaciela. Widział, jak ten podchodzi do jakiejś atrakcyjnej brunetki, siedzącej przy barze nad pustym już kuflem piwa. Gdy ją zaczepił ta uścisnęła go i pocałowała w policzek. Wymienili kilka zdań, Sab wskazał jej kanapę, po czym oboje ruszyli z powrotem w stronę Hadriela. Gdy podeszli bliżej usiedli naprzeciwko niego.

- Hadriel, to jest Sara. Sara, to Hadriel, mój przyjaciel – przedstawił ich sobie anioł wywiadu.

- Cześć. – Brunetka uśmiechnęła się w stronę niebieskookiego, a on tylko burknął coś pod nosem.

- Mógłbyś chociaż udawać milszego – upomniał go czarnowłosy. Kobieta zaśmiała się i pokręciła głową.

- Daj spokój, Sab. Znam takich typów. Mało się odzywają, są mrukliwi, na wszystkich patrzą spod brwi. To niezły patent na laski.

Hadriel zmarszczył jeszcze bardziej brwi, nie bardzo wierząc w to, co słyszy.

- Chyba masz rację – odezwał się anioł wywiadu, uprzedzając ewentualną kąśliwą uwagę przyjaciela. – Dawno cię nie widziałem – zwrócił się do Sary, patrząc na nią uważnie. – Co się u ciebie działo?

- Chyba nie chciałbyś wiedzieć... – Zrezygnowana machnęła ręką. – Tylu wampirów, co w tym miesiącu to dawno nie ścigałam. A ostatnia sprawa to już w ogóle totalna masakra...

- Ciężki dzień, co?

- Żebyś wiedział.

- To tak jak u nas. Słuchaj... Mam pytanie. – Sabathiel bezwiednie zaczął skubać róg czerwonego obrusu, którym przykryty był stolik. – Znasz się na wielu rzeczach, no i świetnie orientujesz się w tych ziemsko-nadprzyrodzonych sprawach. Nie słyszałaś może o takim materiale... Jarzy się błękitnym światłem. Nawet po rozerwaniu.

- Po jakimś czasie ten blask zanika – dodała z dumą wiedząc, o czym Anioł mówi. – To najnowszy krzyk mody wśród demonów. Kamizelka kuloodporna. Nie byle jaka. Tylko dla tych najlepszych. – Mrugnęła porozumiewawczo.

- Poważnie? – Sab wyglądał na zaskoczonego informacją. – Świetnie, wreszcie jakiś konkret. Proszę, powiedz jeszcze, że wiesz, kto je robi. – Spojrzał niemal błagalnym wzrokiem na Sarę.

- Pewnie, że wiem. Łowczyni by nie wiedziała takich rzeczy? – prychnęła udając urażoną, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko. – Idźcie na Colonial Road. Tam jest taki sklepik z narzędziami i innymi pierdołami. Prowadzi go demon, Eziel. Na zapleczu robi kamizelki.

Czarnowłosy pocałował brunetkę w policzek i uśmiechnął się szeroko.

- Widzisz Hadriel? Wreszcie mamy coś porządnego.

- Aha – mruknął błękitnooki, po czym wskazał skinieniem głowy na nadchodzącego Naia. Anioł nie miał jednak w rękach żadnego alkoholu. Podszedł do stolika, nie zwracając nawet uwagi na Sarę.

- Muszę wracać do Królestwa. Jaldabaot mnie potrzebuje – oznajmił nieco nieobecnym tonem głosu.

Sabathiel i Hadriel spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.

- Nie no, jasne, młody – odezwał się Sab, uważnie przyglądając się szatynowi. – Skoro Jaldabaot cię potrzebuje to najlepiej będzie jak tam wrócisz. To pewnie coś ważnego. Jak już będziesz mógł to wróć do nas i... – nie zdążył dokończyć zdania, bo Nai po prostu zniknął. W głośnym gwarze zanikł gdzieś odgłos trzepotu skrzydeł.

- Spoko. Poradzimy sobie bez ciebie... – dodał anioł wywiadu już jakby sam do siebie.

- Poważnie myślisz, że tak będzie lepiej? – zapytał go kat.

- Może. – Czarnowłosy wzruszył ramionami. – Może energia Królestwa dobrzena niego podziała – dopowiedział już nieco ściszonym głosem, jednak dobrzewiedział, że Hadriel go usłyszał. Naprawdę bał się o przyjaciela i naprawdęwierzył w uzdrawiającą moc Pana. Nie mniej jednak czuł, że tak łatwo ta sprawasię nie zakończy. I to go najbardziej niepokoiło.     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro