Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Przez prawie bezlistne konary przeświecały słabe promienie słońca. Ledwo przebijały się przez gęstwinę kłębiących się, granatowych chmur. Jakiś mdły blask spadł na parkową ławkę, na której leżało kilka pożółkłych liści. Dookoła walały się puszki, butelki, paczki po papierosach i przeróżne inne śmieci, których bytności w takim miejscu można było w ogóle się nie spodziewać. Kaim kopnął starą, pordzewiałą od deszczu puszkę i przysiadł na ławce. Kiedy promień oświetlił jego twarz przymknął na moment oczy. W tej dzielnicy naprawdę rzadko kiedy można było poczuć coś ciepłego na twarzy. Chyba, że była to rozpędzona pięść jakiegoś nawalonego demona... Jasne smugi światła ślizgały się po brązowej skórze Kaima, mile go gładząc. Westchnął cicho.

- Wydajesz się być zmęczony – zauważył Nitael, siadając obok przyjaciela. Obserwował go już od dłuższego czasu. Brunet poważnie zaangażował się w poszukiwania Regenta, tak jakby całym sobą chciał go sprowadzić z powrotem do Królestwa. Piwnooki trochę go rozumiał. Też w końcu kiedyś był Aniołem. Mimo wszystko obawiał się, że ciągoty przyjaciela do Skrzydlatych w końcu go zgubią.

- Dziwisz się? – odpowiedział Kaim. – Szukaliśmy całą noc, a tu już proszę... – wskazał skinieniem głowy na niebo, otwierając jednocześnie oczy. – Dzień nas zastał. I nic nie mamy. Inne drużyny na pewno też niczego nie znalazły. Gdyby były jakieś nowe wieści, już byśmy je poznali.

- Taa... – burknął pod nosem Nitael. Wlepił wzrok w ziemię, spoglądając na jakiś szary kamień, który leżał pod jego nogami. – Ty tak na poważnie, co? – zapytał, nie patrząc nawet na towarzysza.

Brunet skierował głowę w stronę demona, lekko marszcząc brwi.

- Na poważnie, co?

- Z tymi poszukiwaniami.

- A ty nie? – zdziwił się bursztynowooki.

- No tak, ale tylko ze względu na rozkaz. A ty jesteś zaangażowany emocjonalnie.

- Przestań pieprzyć... – obruszył się Kaim, odwracając głowę od przyjaciela.

- Mówię poważnie.

- A ja nie chcę tego słuchać.

- Doigrasz się, mówię ci... – szepnął Nitael, dopiero teraz zwracając twarz w stronę swojego towarzysza broni. Było mu przykro. Z jednej strony dlatego, że Kaim nie chciał tak naprawdę trzymać z nimi. A z drugiej dlatego, że tak cholernie się męczył.

- Donieś na mnie Harisowi – warknął na niego Kaim i wstał z ławki. Ruszył przed siebie dość raźnym krokiem. Piwnooki poczuł się nieco urażony, ale mimo wszystko również wstał i pobiegł za przyjacielem.

- Zaczekaj! Gdzie idziesz?! – zawołał za nim, doganiając go.

- Złożyć raport z poszukiwań. Po drugie chce mi się pić. Może przed wizytą u Harisa porządnie się urżnę.

- Kaim...

- Czego? – Demon zatrzymał się w pół kroku i wlepił wściekłe spojrzenie w Nitaela.

- Poczekaj... Urżnę się z tobą... – Mężczyzna uniósł lekko brwi, starając się przybrać minę zbitego psa, który nie chciał nasikać panu na dywan.

Brunet już chciał coś odburknąć, ale mina przyjaciela nieco złagodziła jego nerwy. Uśmiechnął się tylko lekko pod nosem i skinął głową, żeby kumpel ruszył za nim.

~

Sabathiel stał oparty o ścianę kilkupiętrowego budynku. Na dole znajdowała się księgarnia, a tuż nad nią mieszkania. Po obejrzeniu całej wystawy i zerknięciu na okoliczne sklepy Anioł postanowił wreszcie przystanąć w oczekiwaniu na przybycie swoich przyjaciół. Tuż po jego prawej stronie znajdowała się przerwa pomiędzy blokami – wąska alejka, prowadząca donikąd. Stał przy niej tylko brudnoniebieski kontener na śmierci, z którego prawdopodobnie korzystał tylko personel lokalu znajdującego się obok – małej, niezbyt interesującej restauracyjki. Sab zerknął właśnie w stronę wąskiej drogi, kiedy pojawili się tam Nai i Hadriel. Bury kot, który akurat wyskakiwał ze śmietnika na początku podskoczył ze strachu, ale kiedy przyjrzał się osobnikom znajdującym się tuż przed nim, zaczął się łasić o ich nogi. Zielonooki schylił się, żeby pogłaskać zwierzaka, a Hadriel tylko zmierzył go nieciekawym spojrzeniem i ruszył w stronę Sabathiela.

- Chodź, entuzjasto futrzaków. Robota czeka – mruknął, nie oglądając się za siebie.

- Ale milusiński... – Nai podrapał jeszcze kota po łebku i z nieco przygnębioną miną wyprostował się i ruszył za przyjacielem.

Obaj podeszli do Sabathiela, a on skinął im głową.

- Coś nowego tam u Góry? – zapytał.

- Nie. A tu?

- Jeden zwiadowca nie żyje... – rzucił prosto z mostu Anioł.

- Co takiego? – Hadriel aż zmarszczył brwi.

- Chodźcie... – Czarnowłosy „odkleił się" od ściany i ruszył chodnikiem przed siebie. Jego towarzysze ruszyli za nim. – Zamordowano go – kontynuował, kiedy szli, mijając po drodze przeróżnej maści przechodniów. Dla wszystkich oczywiście byli widoczni. Ot, trzech zwykłych facetów. No, może całkiem przystojnych, bo kilka dziewczyn odwróciło się za nimi, szepcząc coś między sobą i śmiejąc się głośno.

- Na pewno chodzi o tę sprawę.

- Jakieś ślady? – zapytał Hadriel.

- Jeden. Neir trzymał w ręku fragment połyskującej tkaniny. Mój człowiek twierdzi, że nigdy takiej nie widział. – Skręcili za róg. – Ale oczywiście będzie jej szukał.

- Cholera... – Nai pokręcił głową ze zrezygnowaniem. – To naprawdę poważna sprawa. Samo uprowadzenie Gabriela jest straszne, ale teraz... Ciężko w to uwierzyć.

- Gdzie tak właściwie nas prowadzisz? – zapytał niebieskooki, rozglądając się dookoła. Dzielnica wciąż nie wyglądała na najlepszą, ale zrobiło się jakby nieco czyściej. Może zmierzali w stronę nieco lepszych włości.

- Do miejsca, w którym zawsze można znaleźć wiele informacji... – Sab uśmiechnął się tajemniczo pod nosem.

- Do burdelu? – Hadriel uniósł brew z przekąsem.

- Zgadza się, mój przyjacielu. – Twarz Sabathiela rozjaśnił pogodniejszy uśmiech.

- Gdzie? – Otworzył szerzej oczy Nai, ale tak właściwie już o nic nie musiał pytać. Zatrzymali się przed czerwonym budynkiem. Zdecydowanie wyróżniał się na tle innych, szarych prostokątów. Obok wdzięcznej nazwy „Słodka rozkosz" widniał wizerunek roznegliżowanej panny.

Wszyscy trzej weszli do środka.

- Mają otwarte o tej porze?

- Całą dobę. – Szarooki uśmiechnął się szeroko.

W pomieszczeniu unosił się biały dym, jakby pełno było w nim mgły. Po prawej stał bar, przy którym siedziało kilku klientów. Jeden pił w samotności, a dwóch flirtowało w najlepsze z jakimiś skąpo ubranymi kobietami. Na środku sali stał wysoki podest, na którym wyginało się kilka naprawdę giętkich panienek. Robiły takie akrobacje na rurach, że niejedna babka chciałaby być tak wysportowana.

- Full serwis... – szepnął Hadriel, uśmiechając się pod nosem. – Bar, striptiz, a potem seks.

- Zainteresowany? – zagadnął go Nai, jednak jakby nieobecnym tonem głosu. Nie mógł oderwać wzroku od tańczących dziewczyn.

- Może... Ale widzę, że ty też masz ochotę na chwilę zapomnienia...

- Co? Ja? Nie... – Potrząsnął głową młody Anioł, jakby wracając do siebie. Nagle za plecami usłyszeli dźwięk stukających obcasów. Sabathiel poczuł na swoich ramionach czyjąś dłoń. Smukłe palce przesunęły się po jego karku, drugim ramieniu, kończąc swą chwilową wędrówkę na jego klatce piersiowej. Wtedy chłopakom ukazała się rudowłosa kobieta. Ubrana była w skórzany kostium z mocnym rozcięciem z przodu. Dekolt odsłaniał fragment bardzo kształtnych piersi, na których igrały niebezpiecznie opadające ogniste kosmyki jej długich włosów. Jej wysokie szpilki wydłużały i tak już piękne i smukłe nogi.

- Sabathiel... – wymruczała imię Anioła bardzo zmysłowym głosem. – Jak dawno cię nie widziałam... – Uśmiechnęła się zadziornie, spoglądając w szare oczy mężczyzny. – Przyprowadziłeś kolegów... Hadriela znam... – Złożyła usta jak do pocałunku, po czym podeszła do Adonaia. Zmierzyła go wzrokiem od góry do dołu, kiwając lekko głową. – A kim jest ten mały słodziak, którego zabrałeś ze sobą? Nie jest nieletni? – zażartowała, śmiejąc się zalotnie.

- To Nai – odpowiedział rozbawiony całą sytuacją Sabathiel. Mina kolegi zresztą sprawiła, że jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. – Nai, poznaj Kasdeyę – dodał zerkając na towarzysza.

- Cześć... – szepnął szatyn, nie mogą oderwać wzroku od ponętnej rudowłosej. Ta zarzuciła mu ręce na szyję, patrząc głęboko w oczy.

- Nie miałeś jeszcze demonicy, prawda? Wyczuwam to... – Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę.

- Kas... – przerwał jej flirt czarnowłosy Anioł. – Przyszliśmy w interesach.

Kobieta niepocieszona oderwała się od srebrnoskrzydłego, muskając ustami jego policzek. Rzuciła pytające spojrzenie w stronę Saba.

- Jaki macie problem?

- Chodzi o Gabriela... – zniżył głos Anioł wywiadu.

- Ach tak. Wiem. Słyszałam. Okropne rzeczy... – Przewróciła oczami jakby od niechcenia. Jednak widząc poważne spojrzenie jej gościa, skrzyżowała ręce na piersiach. – Co mogę dla was zrobić, panowie?

- Potrzebujemy informacji. Jakichkolwiek – odezwał się Hadriel. – Może twoje dziewczyny coś wiedzą. Może coś słyszały. Coś widziały...?

Kasdeya zamruczała cicho, jakby rozważała to, co właśnie powiedział jej mężczyzna.

- Popytam. Odezwę się za jakiś czas. Ale nie ma nic za darmo... – Uśmiechnęła się zadziornie.

- No jasne... – burknął Sabathiel. Czego innego mógł się spodziewać po demonicy? – Co chcesz w zamian?

Kas podeszła z powrotem do Naia i ponownie zarzuciła mu ręce na szyję.

- Zostawcie mi go na kilka godzin. – Zagryzła dolną wargę, spoglądając wyzywająco na Saba. – Chyba poradzicie sobie bez niego, co?

Aniołowie spojrzeli po sobie, po czym wzruszyli lekko ramionami.

- Chyba tak – stwierdził Hadriel, uśmiechając się nieco złośliwie.

- Ale... – Nai próbował zaprotestować, ale jego towarzysze już ruszyli w stronę wyjścia. – Chłopaki, no...!

- Będzie fajnie, stary! – zawołał za nim rozbawiony Sabathiel. Obaj z Hadrielem opuścili klub. Wreszcie mogli odetchnąć prawdziwym powietrzem. Dym w „Słodkiej rozkoszy" był nieco drażniący. Pewnie dlatego, żeby klienci jak najwięcej pili.

- Teraz my będziemy pracować, a on będzie się zabawiał? – mruknął czarnoskrzydły.

- To dla dobra sprawy, przyjacielu... – Sab klepnął go w plecy, wciąż nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Może dzięki temu czegoś się dowiemy.

- Aha... Dzięki jego jękom, krzykom i dzikiej przyjemności? – brunet spojrzał na kumpla powątpiewająco.

- Tak, właśnie dzięki temu. Chodź. Mamy kilka miejsc do obskoczenia. – Czarnowłosy jeszcze raz klepnął Hadriela po plecach i ruszył na drugą stronę ulicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro