1.
Bar „Gwiazda Północy" aż huczał od przekrzykujących się wzajemnie głosów. Muzyka grała głośno, szklanki i kielichy postukiwały, gdzieniegdzie walały się puste butelki, a kłębowisko stałych bywalców wciąż rosło. Można było odnieść wrażenie, że bar niedługo pęknie w szwach. Barmani dwoili się i troili, ażeby obsłużyć wszystkich klientów, co nie było takie łatwe, gdyż niektórzy z nich dość szybko zamawiali kolejne drinki, a niekiedy nawet stawiali kolejki komu popadło.
Młody brunet o intensywnie bursztynowych oczach przecisnął się przez tłum niosąc trzy kufle piwa. Kiedy dotarł do stolika, przy którym siedzieli dwaj inni mężczyźni, postawił alkohol na blacie i z głośnym westchnieniem opadł na skórzaną kanapę.
- Rany, ledwo co się przecisnąłem! – Skrzywił się, moszcząc sobie miejsce. – Dawno nie było tu takich tłumów.
- Dziwisz się? Jest co oblewać – stwierdził jego kompan, podnosząc swój kufel piwa do góry. – Panowie, za Królestwo! – krzyknął jak najgłośniej się dało. Okazało się, że nie tylko zawtórowali mu jego towarzysze. Cały bar huknął takim samym okrzykiem, po czym posypały się głośne śmiechy i wszyscy wrócili do swoich rozmów.
Jeden z mężczyzn, zielonooki szatyn, przechylił kufel, wypijając prawie połowę jego zawartości na raz.
- No to poderwałeś cały bar, Sabathiel. – Uśmiechnął się szeroko.
- A ty chyba już wypiłeś cały bar – zawtórował mu kolega.
- Taa... Czuję się kompletnie pijany. Ale jeszcze daję radę. Gdzie Hadriel? Miał tu być... – Zerknął na zegarek, który zawsze nosił na ręce. – A nie wiem... – Wciąż patrząc na tarczę, miał wrażenie, że cyfry zaczęły skakać i zdecydowanie nie pozwoliły mu odczytać konkretnej godziny. – Dawno temu, w każdym razie.
- Znasz go – odpowiedział mu Sabathiel. – Nie znosi tłumów. Przyjdzie później.
- Później to ja już będę leżał pod stołem i nawet się z nim nie napiję – mówiąc to pociągnął łyk ze swojego kufla. Jego dwaj towarzysze spojrzeli po sobie i znacząco się do siebie uśmiechnęli.
- Przystopuj teraz z piciem, Nai, to doczekasz przyjścia naszego kata. – Zaśmiał się brunet. Szatyn zmierzył go gniewnym spojrzeniem, mrużąc swoje zielone jak szmaragdy oczy.
- Nie będziesz mi mówił, ile i kiedy mam pić, ty pomiocie Belzebuba! – warknął i spróbował wstać. Jednak chyba zbytnio się przeliczył, bo tylko zakołowało mu się w głowie i opadł z powrotem na kanapę.
- No jakby mnie jeszcze obraził... – Wzruszył ramionami brunet, popijając piwo.
- Kaim, on próbował. Ale jak zwykle, kiedy jest pijany, nie wyszło mu. – Zaśmiał się Sabathiel, stukając się swoim kuflem o kufel znajomego. Nai siedział z przymkniętymi oczami, opierając głowę o wezgłowie kanapy. Mruczał coś pod nosem, ale i tak nikt go nie słuchał.
Przyjaciele siedzieli jeszcze tak jakiś czas, rozmawiając na różne tematy, podczas gdy bar zaczynał pustoszeć. Zdarzyła się jedna burda, w której urażony żartem o swoim złamanym skrzydle młody blondyn rzucił się na czarnookiego rosłego gościa. W końcu nikt nie będzie obrażał anielskich skrzydeł, prawda? Ale takie historie w ponadnaturalnych barach zdarzały się niemal codziennie.
Po jakimś czasie do budynku wszedł wysoki, dobrze zbudowany brunet. Omiótł lodowymi oczami wnętrze baru, a kiedy wzrokiem odnalazł swoich towarzyszy ruszył natychmiast w ich stronę.
- Nie sądziłem, że jeszcze cię tu zastanę, Kaim – odezwał się, podchodząc do grupki znajomych. Zagadnięty mężczyzna zwrócił głowę w stronę przybyłego, przełykając ostatni łyk piwa.
- Już się zmywam. – Wstał ze swojego miejsca. – Pewnie Haris mnie szukał, co? – Zrównał się wzrostem z nowo przybyłym i położył kilka banknotów na stole.
- Właśnie – mruknął.
- Na razie chłopaki. Dobrze było cię zobaczyć, Hadriel. – Kaim skinął niebieskookiemu i ruszył w stronę wyjścia z baru.
Hadriel zajął jego miejsce, opierając się łokciami o stół i zerkając na śpiącego Naia.
- Długo tak śpi? – zagadnął Sabathiela.
- Nie... Co jakiś czas się budzi, żeby zapytać, gdzie u licha jesteś i pokazać nam odniesioną na polu walki ranę.
- Hę? – Brunet zmarszczył lekko brwi, zamawiając skinieniem ręki jedno piwo.
- Wiesz, jakiś demon rąbnął go nożem w żebro i oczywiście po pijaku musiał się pochwalić blizną. Chyba z 10 razy ją już dzisiaj widzieliśmy. – Sabathiel przewrócił oczami zerkając na swój alkohol. Skrzywił się z niesmakiem, odstawiając kufel nieco dalej. – Mam dość.
Jakaś młoda, skąpo ubrana kelnerka podeszła do stolika i postawiła przed Hadrielem kufel piwa. Uśmiechnęła się zadziornie, pytając czy podać coś jeszcze. Ale kiedy odpowiedziała jej głucha cisza i lekki przeczący ruch głową, wyraźnie niezadowolona odeszła od grupki mężczyzn.
- Kaim znowu dostanie cięgi, co? – zagadnął Sabathiel, szturchając Naia w bok. Ten jednak smacznie spał, w ogóle nie reagując na zaczepki kolegi.
- Jak zawsze. Dziwię się, że Haris cały czas go u siebie trzyma – odpowiedział mu lekko zachrypnięty głos Hadriela.
- Jest dobrym żołnierzem, mimo wszystko.
- Ale pije z Aniołami.
- Dlatego za każdym razem spuszczają mu manto, kiedy wraca. – Sabathiel uśmiechnął się pod nosem, jakby lanie przyjaciela wydawało mu się zabawne. – Popieprzony masochista – dodał przeciągając się. – Jestem zmęczony. Posiedzisz tu z Naiem... – nie zdążył dokończyć pytania, kiedy napotkał chłodne spojrzenie Hadriela. – Ok, nie było pytania. – Pokręcił tylko głową i uderzył śpiącego towarzysza mocniej niż ostatnim razem. – Wojna! – krzyknął mu do ucha, na co Nai poderwał się z kanapy, rozpościerając ogromne srebrne skrzydła, które zawsze u wszystkich budziły wielki podziw. Nie od parady Jaldabaot, wielki archont ciemności, chciał, żeby dzieło, które stworzył, wszędzie budziło wszechogarniający zachwyt.
- Co, jak? – wymamrotał, szukając po omacku swojej broni.
Odpowiedział mu tylko gromki śmiech Sabathiela. Kiedy Adonai zorientował się, że to tylko głupi żart przyjaciela, złożył natychmiast skrzydła, wymierzając Aniołowi porządny cios w ramię.
- Zbieramy się – powiedział Sabathiel, wciąż nie przestając się śmiać. Raz, wymierzony przez Naia, nie zrobił na nim większego wrażenia.
- Cześć Hadriel. – Lekko jeszcze oszołomiony i wkurzony szatyn, wychodząc zza stolika, zwrócił wreszcie uwagę na nowo przybyłego towarzysza.
- Cześć. Idź się przespać w domu – mruknął mu w odpowiedzi brunet.
- Znowu się z tobą nie napiłem. Wszystko przez niego. – Wskazał palcem na Sabathiela i wciąż zły ruszył w stronę wyjścia. Po chwili obaj zniknęli za drzwiami baru, zostawiając Hadriela samego przy stoliku. Napił się piwa, zagłębiając się w swoich własnych myślach. Z budynku wciąż ubywali klienci, aż pozostał tylko on. Do samego zamknięcia baru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro