Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

         Bar „Gwiazda Północy" aż huczał od przekrzykujących się wzajemnie głosów. Muzyka grała głośno, szklanki i kielichy postukiwały, gdzieniegdzie walały się puste butelki, a kłębowisko stałych bywalców wciąż rosło. Można było odnieść wrażenie, że bar niedługo pęknie w szwach. Barmani dwoili się i troili, ażeby obsłużyć wszystkich klientów, co nie było takie łatwe, gdyż niektórzy z nich dość szybko zamawiali kolejne drinki, a niekiedy nawet stawiali kolejki komu popadło.

Młody brunet o intensywnie bursztynowych oczach przecisnął się przez tłum niosąc trzy kufle piwa. Kiedy dotarł do stolika, przy którym siedzieli dwaj inni mężczyźni, postawił alkohol na blacie i z głośnym westchnieniem opadł na skórzaną kanapę.

- Rany, ledwo co się przecisnąłem! – Skrzywił się, moszcząc sobie miejsce. – Dawno nie było tu takich tłumów.

- Dziwisz się? Jest co oblewać – stwierdził jego kompan, podnosząc swój kufel piwa do góry. – Panowie, za Królestwo! – krzyknął jak najgłośniej się dało. Okazało się, że nie tylko zawtórowali mu jego towarzysze. Cały bar huknął takim samym okrzykiem, po czym posypały się głośne śmiechy i wszyscy wrócili do swoich rozmów.

Jeden z mężczyzn, zielonooki szatyn, przechylił kufel, wypijając prawie połowę jego zawartości na raz.

- No to poderwałeś cały bar, Sabathiel. – Uśmiechnął się szeroko.

- A ty chyba już wypiłeś cały bar – zawtórował mu kolega.

- Taa... Czuję się kompletnie pijany. Ale jeszcze daję radę. Gdzie Hadriel? Miał tu być... – Zerknął na zegarek, który zawsze nosił na ręce. – A nie wiem... – Wciąż patrząc na tarczę, miał wrażenie, że cyfry zaczęły skakać i zdecydowanie nie pozwoliły mu odczytać konkretnej godziny. – Dawno temu, w każdym razie.

- Znasz go – odpowiedział mu Sabathiel. – Nie znosi tłumów. Przyjdzie później.

- Później to ja już będę leżał pod stołem i nawet się z nim nie napiję – mówiąc to pociągnął łyk ze swojego kufla. Jego dwaj towarzysze spojrzeli po sobie i znacząco się do siebie uśmiechnęli.

- Przystopuj teraz z piciem, Nai, to doczekasz przyjścia naszego kata. – Zaśmiał się brunet. Szatyn zmierzył go gniewnym spojrzeniem, mrużąc swoje zielone jak szmaragdy oczy.

- Nie będziesz mi mówił, ile i kiedy mam pić, ty pomiocie Belzebuba! – warknął i spróbował wstać. Jednak chyba zbytnio się przeliczył, bo tylko zakołowało mu się w głowie i opadł z powrotem na kanapę.

- No jakby mnie jeszcze obraził... – Wzruszył ramionami brunet, popijając piwo.

- Kaim, on próbował. Ale jak zwykle, kiedy jest pijany, nie wyszło mu. – Zaśmiał się Sabathiel, stukając się swoim kuflem o kufel znajomego. Nai siedział z przymkniętymi oczami, opierając głowę o wezgłowie kanapy. Mruczał coś pod nosem, ale i tak nikt go nie słuchał.

Przyjaciele siedzieli jeszcze tak jakiś czas, rozmawiając na różne tematy, podczas gdy bar zaczynał pustoszeć. Zdarzyła się jedna burda, w której urażony żartem o swoim złamanym skrzydle młody blondyn rzucił się na czarnookiego rosłego gościa. W końcu nikt nie będzie obrażał anielskich skrzydeł, prawda? Ale takie historie w ponadnaturalnych barach zdarzały się niemal codziennie.

Po jakimś czasie do budynku wszedł wysoki, dobrze zbudowany brunet. Omiótł lodowymi oczami wnętrze baru, a kiedy wzrokiem odnalazł swoich towarzyszy ruszył natychmiast w ich stronę.

- Nie sądziłem, że jeszcze cię tu zastanę, Kaim – odezwał się, podchodząc do grupki znajomych. Zagadnięty mężczyzna zwrócił głowę w stronę przybyłego, przełykając ostatni łyk piwa.

- Już się zmywam. – Wstał ze swojego miejsca. – Pewnie Haris mnie szukał, co? – Zrównał się wzrostem z nowo przybyłym i położył kilka banknotów na stole.

- Właśnie – mruknął.

- Na razie chłopaki. Dobrze było cię zobaczyć, Hadriel. – Kaim skinął niebieskookiemu i ruszył w stronę wyjścia z baru.

Hadriel zajął jego miejsce, opierając się łokciami o stół i zerkając na śpiącego Naia.

- Długo tak śpi? – zagadnął Sabathiela.

- Nie... Co jakiś czas się budzi, żeby zapytać, gdzie u licha jesteś i pokazać nam odniesioną na polu walki ranę.

- Hę? – Brunet zmarszczył lekko brwi, zamawiając skinieniem ręki jedno piwo.

- Wiesz, jakiś demon rąbnął go nożem w żebro i oczywiście po pijaku musiał się pochwalić blizną. Chyba z 10 razy ją już dzisiaj widzieliśmy. – Sabathiel przewrócił oczami zerkając na swój alkohol. Skrzywił się z niesmakiem, odstawiając kufel nieco dalej. – Mam dość.

Jakaś młoda, skąpo ubrana kelnerka podeszła do stolika i postawiła przed Hadrielem kufel piwa. Uśmiechnęła się zadziornie, pytając czy podać coś jeszcze. Ale kiedy odpowiedziała jej głucha cisza i lekki przeczący ruch głową, wyraźnie niezadowolona odeszła od grupki mężczyzn.

- Kaim znowu dostanie cięgi, co? – zagadnął Sabathiel, szturchając Naia w bok. Ten jednak smacznie spał, w ogóle nie reagując na zaczepki kolegi.

- Jak zawsze. Dziwię się, że Haris cały czas go u siebie trzyma – odpowiedział mu lekko zachrypnięty głos Hadriela.

- Jest dobrym żołnierzem, mimo wszystko.

- Ale pije z Aniołami.

- Dlatego za każdym razem spuszczają mu manto, kiedy wraca. – Sabathiel uśmiechnął się pod nosem, jakby lanie przyjaciela wydawało mu się zabawne. – Popieprzony masochista – dodał przeciągając się. – Jestem zmęczony. Posiedzisz tu z Naiem... – nie zdążył dokończyć pytania, kiedy napotkał chłodne spojrzenie Hadriela. – Ok, nie było pytania. – Pokręcił tylko głową i uderzył śpiącego towarzysza mocniej niż ostatnim razem. – Wojna! – krzyknął mu do ucha, na co Nai poderwał się z kanapy, rozpościerając ogromne srebrne skrzydła, które zawsze u wszystkich budziły wielki podziw. Nie od parady Jaldabaot, wielki archont ciemności, chciał, żeby dzieło, które stworzył, wszędzie budziło wszechogarniający zachwyt.

- Co, jak? – wymamrotał, szukając po omacku swojej broni.

Odpowiedział mu tylko gromki śmiech Sabathiela. Kiedy Adonai zorientował się, że to tylko głupi żart przyjaciela, złożył natychmiast skrzydła, wymierzając Aniołowi porządny cios w ramię.

- Zbieramy się – powiedział Sabathiel, wciąż nie przestając się śmiać. Raz, wymierzony przez Naia, nie zrobił na nim większego wrażenia.

- Cześć Hadriel. – Lekko jeszcze oszołomiony i wkurzony szatyn, wychodząc zza stolika, zwrócił wreszcie uwagę na nowo przybyłego towarzysza.

- Cześć. Idź się przespać w domu – mruknął mu w odpowiedzi brunet.

- Znowu się z tobą nie napiłem. Wszystko przez niego. – Wskazał palcem na Sabathiela i wciąż zły ruszył w stronę wyjścia. Po chwili obaj zniknęli za drzwiami baru, zostawiając Hadriela samego przy stoliku. Napił się piwa, zagłębiając się w swoich własnych myślach. Z budynku wciąż ubywali klienci, aż pozostał tylko on. Do samego zamknięcia baru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro