Ściana przy której wszystko się skończy
Witam serdecznie w przed ostatnim rozdziale kończącym tą książkę.
Chciałabym tak wiele wam teraz powiedzieć, ale to zostawię na godzinę 11:00.
Cieszę się, że każdy z was przyłożył cegiełkę do tej historii poprzez bycie tutaj, komentowanie, gwiazdkowanie, a co najważniejsze czytanie!
Nocny był ciężkim rozdziałem, ale dzisiejszy dzień będzie chyba najcięższy dla was wszystkich.
Życzę wam miłego dzionka ten ostatni raz w tej książce!
Pieknadamusi otwiera rekrutacje na swoim koncie do Limonkowej Armii, bimbru limonkowego Nicollo Carbonary! Serdecznie zapraszamy do zobaczenia na jej konto!
Byłem zmęczony tym wszystkim i tym iż siedzę tutaj w kompletnej ciszy, która powodowała iż zacząłem słyszeć głosy w swojej głowie, które mówiły jak bardzo zjebałem na całej linii jako syn, przyjaciel i partner. Jednak myślami cały czas byłem przy Erwinie i czy wszystko z nim w porządku. Czy Dia, San, Carbo, Silny, Dorian, a nawet Vasquez są teraz przy nim i go pocieszają czy siedzi samotnie jak ja i rozpacza nad tym co mu powiedziałem, czy może buzuje w nim nienawiść do mojej osoby i ostrzeliwują właśnie restauracje All'oro. Było tyle opcji, ale bałem się, że samotnie cierpi. Nie chciałem umierać, ale nie mógłbym żyć bez Erwina u boku. Nie byłbym tym samym mężczyzną, który dba o wszystkich wokół tylko maszyną śmierci w dłoniach ojca. Nie nadawałem się na lidera mafii może kilka razy przejąłem władze nad chłopakami i im rozkazywałem, a raczej starałem się tylko doradzać. Jednak nie czułem się przy tym dobrze. Od początku nie nadawałem się na Herdeiro, na następce wielkiego Morte i nie powinni nawet tak mówić na mnie. Zdrada, ucieczka to tylko i wyłącznie pisało się z wyrokiem śmierci, którego się bałem na samym początku gdy przybyłem do miasta 5city, ale zrozumiałem, że niektórych rzeczy nie da się obejść. Tak samo przeznaczenia, które sam sobie zafundowałem ucieczką. Lecz jakim byłbym potworem odbierając ludzkie życia dla czyjeś przyjemności. Nie potrafiłem tego od początku i myślałem, że dam radę, ale między moralnością, a byciem mordercą jest ciężką linia, którą łatwo jest przekroczyć. W wojsku to bardzo było widoczne dlatego odszedłem, bo nie mogłem pogodzić się ze śmiercią niewinnych osób, które nic nie zawiniły. Policja miała być moim wyzwoleniem z sideł mafijnego życia, ale nie zadziałało to na długo. Westchnąłem cicho patrząc się przed siebie na mrok otaczający mnie. Jednak czułem ten mrok też w głębi sobie, jak pochłania mnie powoli od środka. Depresja pochłaniała moje serce coraz bardziej i stopniowo, bo było złamane i łatwe do wykorzystania oraz opanowania przez mrok. Blask księżyca dawał znikome światło jednak nie przeszkodziło mi to aby zauważyć iż do cel wszedł ktoś obcy.
-Nie powinno cię tu być - odezwał się i od razu zrozumiałem, że to Marco - nie chciałem abyś tak skończył. Uwolnie cię i możesz uciec jeszcze przed tym co się stanie z rana. Nie ma nikogo na straży wystarczy, że przedostaniesz się przez płot - wstałem z ziemi i podszedłem do krat widząc jak po policzkach mego młodszego brata ciekną łzy. Oparłem się o karaty i wytarłem jego policzek z łez gdyż był tuż obok krat.
-Nie mam do czego już wracać Marco - odpowiedziałem - ucieczka nic tu nie da. Wiem co mnie czeka z rana i przejdę to mimo wszystko.
-Nnie chciałem tego abyś tak skończył - wychlipał, a ja westchnąłem cicho.
-Nie płacz bracie jest dobrze! Jesteś dorosłym i silnym mężczyzną, który zrobił wszystko aby w końcu ojciec cię zauważył. Nie zawsze wszystko da się naprawić.
-Ale ty i Erwin... - przerwałem mu.
-Kocham go, ale tak już jak widać musi być. Jest silny i ma rodzinę, która go przypilnuje gdy mnie zabraknie przy nim- odparłem i smętnie uśmiechnąłem się do niego. -Prawda boli najbardziej, a ja zraniłem go bardzo mocno.
-Zrobiłeś to specjalnie abym go nie zabił tam, dlaczego?
-Nienawiść da się zwalczyć i zapomnieć, ale miłości już zapomnieć nie da i człowiek cierpi bardziej - rzekłem i zauważyłem, że się delikatnie uspokoił.
-Jak możesz się uśmiechać w takiej chwili?! Jutro zostaniesz stracony i nie masz zamiaru jeszcze uciec.
-Zbyt długo uciekałem - powiedziałem - wierzę, że zajmiesz się tym całym ambarasem co powstanie, ale Mokotów nie odpuści zemsty.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Bo liczę na to, że to właśnie ty przejmiesz całą tą rodzinną mafię gdyż ty do tego bardziej się nadajesz niż ja.
-To nie ja jestem nazywany Terminatorem - zaśmiał się słabo, a ja wraz z nim zaśmiałem się, bo to właśnie przez Erwina i ich pierwsze porwanie mojej osoby, ludzie zaczęli tak mnie nazywać.
-Nazwany zostałem tak, ponieważ ktokolwiek strzelił do mnie czy zadał mi kosę w żebra nadal stałem twardo i mimo upadków, wstawałem ponownie na równe nogi pomimo bólu - poczochrałem mu włosy - musisz być silny i nie poddawać się nigdy cokolwiek, by się nie wydarzyło.
-To dlaczego ty się teraz poddałeś?
-Nie poddałem się bracie - zmarkotniałem - walczę ze sobą i wszystkimi uczuciami, które są w środku mnie i niszczą mnie od środka. Mam nadzieję na to lepsze życie, które mnie spotka. Jednak wiem, że jeszcze będzie pięknie nawet jeśli umrę. Życie się nie skończy gdy mnie zabraknie. Lecz w tym momencie zacznie się nowe i piękniejsze życie.
-Nie chce cię ponownie stracić.
-Tyle lat żyliście beze mnie i dobrze sobie dawaliście radę. Jestem dumny z ciebie nawet jeśli idziesz tą mafijną drogą, ale to jest twój własny wybór i droga, którą chcesz podążać.
-Lecz jestem winien tego, że ty straciłeś wszystko - wyszeptał.
-Nie Marco nie jesteś tego winien. Sam wiedziałem, że kiedyś nadejdzie ten dzień i nie ominie mnie to, że stracę wszystko. Jednak osiągnąłem co chciałem. Pokazałem światu, że mafioza też może być dobry i może zmienić swój los.
-Czyli tak po prostu pozwolisz na swą śmierć?
-Tak - oparłem się bardziej o metalowe kraty - nie mam już nic więcej cennego do stracenia niż życie.
Ciesz się życiem póki możesz i masz wolność. Próbuj wszystkiego co tylko możesz, bo tylko ty decydujesz o tym czego możesz albo nie.
-Dlaczego więc to tak boli?
-Bo musi boleć gdyż zależy, a jak zależy to boli - oznajmiłem i odsunąłem się od krat. -Wracaj do siebie i idź spać. Jest już późno, a pewnie jutro masz dużo zajęć po tak długiej nieobecności.
-Monte - powiedział cicho więc spojrzałem na niego kontem oka - dlaczego mnie nie nienawidzisz za to wszystko?
-Bo wiem, że nie miałeś wyboru, a poza tym rodziny nie można nienawidzić. Przyjaciół można zmienić, ale rodziny się nie wybiera. Idź już bracie, bo będziesz miał później problemy przez to, że tu jesteś - powiedziałem nie patrząc się na niego. Zacisnąłem szczękę aby nie pozwolić sobie na rozklejenie się przy nim. Naprawdę byłem dumny z niego i tego ile musiał przejść aby osiągnąć to wszystko do czego doszedł. Jedynie co słyszałem to oddalające się kroki, które odbijały się echem od pustych ścian wiezienia. Noc była chłodna gdyż dopiero wiosna przychodziła do miasta położonego w górach. Nie spałem nie mogłem usnąć, bo wiedziałem, że to jest bez sensu. Wyśpię się po drugiej stronie "lustra" gdy będę mógł odpocząć od wszystkiego. Nie wiem kiedy przez okienko zaczęło przedostawać się dopiero wstające słońce. Noc odchodziła w zapomnienie, a na jego miejsce wchodził dzień. Dzisiejszy dzień stanie się mym ostatnim jednak czułem w sobie spokój jak nigdy dotąd. Myślałem, że będę panikować bądź będę miał atak, jednak był tylko spokój i pustka w środku mnie. W końcu zaakceptowałem swój los, a z wszystkich emocji, które we mnie buzowały jak za dotknięciem różdżki zniknęły. W końcu mogłem odpocząć. Uśmiech sam wszedł na moje usta gdy wziąłem w płuca głęboki wdech świeżego powietrza. Z oddala mogłem już usłyszeć ciężkie kroki zbliżających się ludzi. Czekały mnie tortury aby wyciągnąć ze mnie wszystkie informacje dotyczące mego zapewne dotychczasowego życia. Jednak nie dowiedzą się ode mnie niczego. Nie mam zamiaru zdradzić nic o rodzinie Erwina. Obiecałem ochronić Erwina i obiecałem dotrzymam tej obietnicy aż do śmierci. Drzwi do celi się otworzyły, a ja stałem dumnie wyprostowany. Wiedziałem co mnie czeka, ale nie bałem się, bo nareszcie zaznam spokoju. Już nie będę musiał dłużej walczyć ze wszystkimi przeciwnościami. Podszedł do mnie mój przyjaciel z którym spędziłem dzieciństwo jednak on patrzył na mnie jak na zdrajcę i jakbym zabił im rodzinę. Zakuł mnie w kajdanki i siłą wyprowadzili z celi. Nie walczyłem, bo to było bez sensu więc grzecznie szedłem do miejsca gdzie kiedyś miałem inicjację, a na kiedyś na tym samym krześle siedział niewinny człowiek, który umarł na moich oczach. Rozebrano mnie z góry mego munduru i przypięto mnie do krzesła, a ja pozwalałem na to z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie bałem się tortur, bo wiedziałem, że one kiedyś miną. Po kilku minutach przez drzwi wszedł do sali mój ojciec, który starał się na mnie patrzeć się obojętnie, ale ja widziałem jak nie chce tego.
-Przykro mi, ale takie procedury są - rzekł chłodno, a ja rozglądałem się po pomieszczeniu spokojnym wzrokiem.
-Możecie próbować, ale niczego nie powiem - odparłem spokojnie.
-Znamy takie sposoby aby każdy się załamał - odparł chłopak.
-Nie śmiem twierdzić inaczej Aron, ale ja wiem lepiej - odparłem, a on uderzył mnie w twarz aż moją głowę odrzuciło w bok.
-Nie masz prawa mówić do mnie po imieniu ty zdrajco! - warknął, a ja kiwnąłem głową.
-Więc nie będę się odzywać w ogóle, a liczyłem, że dowiem się czegoś więcej o tym jak wam się żyje i czy dalej robicie odbicia konwojów - ponownie mnie uderzył.
-Nie zróbcie mu aż tak zbyt dużej widocznej krzywdy.
-Tak jest Wielki Morte - odpowiedział Aron, czarnowłosy dobrze umięśniony chłopak, który kiedyś był istną gadułą i rozpierała go energia. Jednak kiedyś to kiedyś jednak.
-Ja myślę - mruknął ojciec.
-Gdzie mieszkałeś? - nie odpowiedziałem więc uderzył mnie w brzuch z pięści, ale nie zgiąłem się ani nie zająknąłem.
-Kto wie o nas? - kolejna cisza z mojej strony i kolejne uderzenie.
-Z kim się zapoznałeś! - splunąłem na ziemię nie mając zamiaru mówić nic.
-Imiona, nazwiska!
-Niczego się nie dowiesz - odwarknąłem i znowu dostałem w twarz tym razem ucierpiał mój nos, który mnie rozbolał, a po ustach zaczęła skapywać krew. Jednak byłem tak zdeterminowany aby nic nie powiedzieć, co denerwowało chłopaka.
-Powtórzę jeszcze raz z kim?! - nie odpowiedziałem więc wziął nóż i wbił go w moje ramię gdzie miałem swoją pierwszą bliznę. Zacisnąłem szczękę i nie wydałem z siebie żadnego głosu.
-Z jakie mafię poznałeś?! - ramię bolało, ale uśmiechnąłem się tylko na ten ból. Ojciec patrzył na mnie z szokiem gdyż sądził chyba, że te historie o mnie były zmyślone. Jednak byłem w trwaniu przy swoim bardzo wytrwały i naprawdę ciężko było ze mnie wyciągnąć informacje. Jedynie Kuiowi się udało to zrobić gdyż i tak wiedział kim jestem.
-Co robiłeś przez te lata? - cisza z mojej strony chyba najbardziej drażniła tego, który mnie torturował, bo sądził, że jak pokaże mi nożyk to od razu rozpruje się na wszystko i wszystkich. Nie byłem jak wszyscy ludzie byłem sobą, byłem po prostu terminatorem. Chyba pół dnia mnie okładali pięściami, używali prądu, lodowatej wody i wszelakich rzeczy aby mnie zmusić do mówienia. Jednak nie odezwałem się ani się nie zająknąłem nawet gdy te wszystkie tortury trwały, a naprawdę bolały i były strasznie wyczerpujące. Lecz obiecałem Kuiowi, że nikomu nic nie zdradzę. Mogli mnie nienawidzić w zakonie to jednak to była nadal moja jedyna prawdziwa rodzina, która akceptowała mnie za to kim jestem, a nie kim byłem czy miałem być. Mimo iż odmawiałem przyłączenia do mafii to jednak czułem się jak jeden z nich.
-WEŹ SIĘ KURWA ODEZWIJ! - Aronowi chyba skończyła się cierpliwość wobec mnie i pomysły na tortury. Patrzyłem się w sufit od jakiegoś czasu i błagałem w myślach o wybaczenie wszystkich aby wybaczyli moje błędy. Rightwill wyjaśni wszystkim policjantom jak to wygląda, tak samo Kui swoim gdy nastanie odpowiednia pora i moment do wyjaśnień.
-Bez sensu jest dalej marnowanie na to czasu, zaraz będzie wieczór pora przygotować się na egzekucję. Chyba, że zmieniłeś zdanie synu - odezwał się w końcu ojciec, który stał przy ścianie i patrzył na moje tortury, które mnie nie ruszały.
-Nie zmieniłem niczego. Wolę umrzeć niż zniżyć się do takiego życia, które mi proponujesz! - powiedziałem mając delikatny problem aby powiedzieć te kilka słów przez zadane obrażenia.
-Jak wolisz - odparł - zostawcie go tutaj niech zje swój ostatni posiłek i napije się - dodał i spuścił głowę w dół, ale szybko ją wyprostował. -Dziś wieczór egzekucji!
-Co chcesz zjeść? - spytał Aron, który czyścił swoje dłonie od krwi gdyż upaprał się krwią z nosa i czułem ten metaliczny posmak w ustach.
-Nic - odrzekłem i przymknąłem zmęczony oczy. Byłem padnięty i pragnąłem po prostu już zaznać spokoju aby po prostu już nic nie czuć więcej.
-Wody?
-Nic - powtórzyłem ciężko oddychając gdyż każdy oddech był ciężki do zaczerpnięcia przez obolałe żebra i klatkę piersiową. Nie wiem nawet kiedy wzięto, rozwiązano mnie od krzesła do którego byłem przywiązany i korytarzem zaczęto prowadzić mnie do góry po schodach. Od razu poczułem świeży powiew powietrza, który pomógł mi ogarnąć swoje chaotyczne myśli. Wyglądałem pewnie koszmarnie, ale nie przejmowałem się tym. Zakuto mi dłonie do tyłu i to dosyć boleśnie, ale nie odezwałem się w ogóle tylko z pokorą dałem się zakuć. Zostały mi ostatnie chwile mego życia i czułem już jak za mną idzie śmierć ze swoją kosą w dłoniach aby wziąć mnie na osąd gdy pożegnam się z tym światem. Zaprowadzono mnie pod ścianę gdzie kiedyś w tym miejscu zginął przywódca Mokotowa, jak i osoba znacząca dla Erwina naprawdę wiele. Śmieszne jest to, że skończę tak samo, bo wybrałem ich. Postawiono mnie przed betonową ścianą w której były już utkwione pociski po poprzednich skazańcach. Ledwo utrzymywałem się o własnych siłach, ale nie mam zamiaru upaść i tym razem. Tego wieczoru miałem dołączyć do nich wszystkich, którzy skończyli jak ja, skazani niewinni ludzie na śmierć tylko ja byłem winien. Ojciec spojrzał na mnie z nadzieją, ale ja nie odpowiedziałem ani nie kiwnąłem głową. Zrobię wszystko aby Mokotów mógł się na nowo narodzić i mogli zemścić się na Lordach. Moja śmierć spowoduje, że mafia upadnie nie tylko autorytetem, ale i potęgą. Rozejrzałem się na zebranych tutaj ludziach i widziałem jak matka płacze w ramionach mego brata, który powinien również być moim egzekutorem przez broń długą wraz z resztą. Uśmiechnąłem się tylko i dumnie wy piąłem pierś gdy w końcu skupiłem się na słowach ojca. Byłem gotowy ponieść konsekwencje swoich czynów.
-...wymiar kary jaki istnieje. Karą jest ludzkie życie, które dziś zostanie odebrane! - zebrani wszyscy ludzie za kamerą i nie tylko, mieli maski ubrane na twarzy aby nie zdradzić nikogo tożsamości. Jednak ja i tak wiedziałem kto kim jest. Czekałem tylko na to aż padną słowa, które oznajmią mój wybór. - Dzisiejszego wieczoru, mój synu - zwrócił się do mnie - zostajesz skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie! Czy masz do powiedzenia jakieś ostatnie słowa nim zostaniesz rozstrzelany przy ścianie śmierci?
-Ulec nie ulegnę, chronić wszystkich będę, walczyć zawsze do końca, do policji duszą należeć, a w sercu mieć tylko mokotów - długo zastanawiałem się nad swoimi słowami, które chciałem przekazać miastu w którym spędziłem najpiękniejsze momenty mego życia i poznałem jego. Osobę, którą pokochałem całym swoim sercem i byłem gotowy umrzeć za niego aby zapłacić za swoje wszystkie złe czyny. Uśmiechnąłem się ten ostatni raz nim poczułem jak pierwsze kule, przeszywają moje ciało, ale nie bolało to tak bardzo jak to, że już nigdy nie zobaczę tych złotych pięknych oczu i jego całego. Kolejne kule raniły mnie coraz bardziej powodując to, że brakowało mi siły, by utrzymać się na nogach. Świat zaczął wirować, a ja zamknąłem oczy oddając się przeznaczeniu, które było na wyciągnięcie ręki.
Czy to tak musiało się skończyć?
Czy Erwin coś z tym zrobi?
2449 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro